37777.fb2
Damien wysiadł z powozu przed pałacem gene¬rała Moreau w St. Germain-en-Laye.
Zaprojektowany dla księcia de Torcy i zbudowa¬ny na północny zachód od Paryża pałac miał trzy piętra, całe rzędy wysokich, zakończonych łukowa¬to okien, każde z małym balkonikiem z kutego że¬laza, obok pałacu stały dwa pawilony z kolumna¬mi, po jednym z każdej strony. Ze stromego dachu sterczało kilkadziesiąt ceglanych kominów, zaś szerokie trawniki zapraszały gości do wysokich, rzeźbionych drzwi głównego wejścia.
– Jest piękny – powiedziała Aleksa, gdy Damien chwycił ją w talii, pomagając wysiąść. – Ciekawe, który arystokrata stracił głowę, żeby pałac mógł się stać własnością generała.
Alekso… – rzucił ostrzegawczo, patrząc na jej zaciśnięte w ironicznym uśmiechu usta.
– Przepraszam. Przecież jesteśmy tu gośćmi, prawda? Już prawie zapomniałam. – Wciąż się uśmiechała, podobnie jak przez ostatnie trzy dni. Aleksa zachowywała się chłodno i z rezerwą od tam¬tego wieczoru, kiedy wybrali się do teatru z Lafo¬nem, a było to wynikiem gwałtownej kłótni z Ga
briellą. Tak więc Aleksa wciąż wymawiała się bólem głowy, ignorując jego awanse, i ogólnie trzymała się od niego na odległość wyciągniętego ramienia.
Z początku ustępował jej, gdyż uznał, że miała powody. Gabriella zachowała się okropnie, otwar¬cie podeszła do niego w holu teatru Francaise i po¬całowała go prosto w usta w obecności stojącego obok Lafona.
Niestety, Aleksa również to zauważyła. Była wściekła, za co nie mógł jej winić. Próbował wyja¬śnić, lecz nie chciała słuchać, ignorując go przez resztę wieczoru. W domu znowu się pokłócili. Aleksa zażądała, żeby powiedział tamtej kobiecie, gdzie jest jej miejsce, po czym zostawiła go w sy¬pialni i od tamtej pory spała sama w przyległym pokoju.
Nienawiść Aleksy do Gabrielli wcale go nie dzi¬wiła, lecz zaczął podejrzewać, że przyczyna takiego zachowania żony tkwi głębiej. Wyczuł napięcie, którego wcześniej między nimi nie było, jakąś ten¬dencję do unikania go. Zaczął przypuszczać, że nie chodzi tylko o Gabriellę, że w uczuciach Aleksy do niego nastąpiła jakaś zmiana.
A może stało się to za sprawą Sto Owena, byłego kapitana, a obecnie zamożnego kupca, którego Aleksa poznała na balu w hotelu de Ville? Damien widział, jak z nim tańczyła, lecz wtedy nie zwrócił na to większej uwagi. Potem znowu spotkała się z nim w teatrze Fran‹;aise i wtedy zajął miejsce tuż obok niej.
Bezwiednie objął mocniej Aleksę, prowadząc ją szerokimi schodami do pałacu. Tamten jasnowło¬sy mężczyzna był wystarczająco przystojny, żeby zawrócić w głowie każdej kobiecie, a było jasne, że Jules Sto Owen wyraźnie interesował się Aleksą.
Teraz patrzył, jak kołysząc biodrami, mijała lo¬kajów w złocisto-szkarłatnych liberiach. Popołu¬dniowe słońce tańczyło niczym ogień na jej ciem¬nokasztanowych włosach. Była piękna, niezwykle pociągająca. Zanim wzięli ślub, połowa mężczyzn w Londynie rzucała się do jej stóp, a wśród nich je¬go brat, Peter.
Może tęskniła za tymi zalotami? Może on do¬piero miał poznać kobietę, która zainteresuje się nim na dłużej. Może już się nim zmęczyła albo – podobnie jak jego matka i Aleksa, którą kiedyś scharakteryzowała mu Melissa, a on uwierzył, że właśnie taka jest – karmiła się atencją ze strony in¬nych mężczyzn. Może potrzebowała uwielbienia, żeby utwierdzać się w przekonaniu, że jest pięk¬na i czarująca?
Zacisnął zęby. Da jej trochę czasu, spróbuje do¬trzeć do prawdy, lecz bez względu na przyczynę jej dystansu, była jego żoną i taką pozostanie. Po raz pierwszy rozumiał obsesję, jaką ojciec miał na punkcie matki. Chciał ją zatrzymać bez wzglę¬du na cenę. Była to niepokojąca myśl, od której poczuł się jeszcze bardziej niepewnie.
Lecz najgorsze, wywołujące straszliwą furię, nie¬dające spokoju, skręcające żołądek w supeł było podejrzenie, że jego żona może sobie szukać towa¬rzystwa innego mężczyzny.
Jej plan przynosił efekty, choć nie było to łatwe.
Damien spochmurniał, obserwował ją niespokoj¬nym wzrokiem, zły, że się pokłócili, i niepewny po¬wodu nieporozumienia. Oczywiście zachowywał się grzecznie, a w obecności gospodarzy przyjęcia był wręcz czarujący. Jednak gdy znaleźli się w swo¬ich eleganckich pokojach, urządzonych z rozma¬chem w barwach kości słoniowej i złota, z baroko¬wymi malowidłami na sufitach, rozeźlony Damien zaczął chodzić tam i z powrotem, żądając od żony wyjaśnień, o co jej chodzi.
– Już ci mówiłam, o co mi chodzi. O ciebie i tę… tę kobietę! Coraz bardziej dochodzę do przekona¬nia, że nadal jesteście kochankami. I wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś zaprosił ją tutaj!
Odegranie tej komedii nie było zbyt trudne, gdyż wystarczyło, żeby sobie przypomniała, jak się czuła, gdy ona go całowała. W połączeniu z ostat¬nim stekiem kłamstw, jakimi ją uraczył, stanowiło to wystarczającą pożywkę, by ją rozjuszyć i dobrze ukryć prowadzoną grę.
Przeczesał palcami włosy.
– Mówiłem ci, że Gabriella nie jest już moją kochanką Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?
– Jeszcze się pytasz po tym, co zrobiła w teatrze?
– Myślałem, że to rozumiesz…
– No więc nie rozumiem i nie mam ochoty więcej o tym rozmawiać.
– Dobrze! – powiedział, lecz wydawał się jeszcze bardziej zdezorientowany i gwałtownie wyszedł z pokoju, trzaskając za sobą'drzwiami.
Aleksa usiadła ciężko na łóżku. Był tak wzbu¬rzony, jakby jej uczucia rzeczywiście miały jakieś znaczenie. Jakby… a niech to! Nie ma mowy! Już nie będzie udawała dla niego głupiej. Miała nakre¬ślony plan i zamierzała go zrealizować.
Kilka godzin później usłyszała go w sąsiednim po¬koju. Wiedziała, że ubierał się na wieczór. Ona sa¬ma była gotowa już od kilku godzin. Wybrała szafi¬rową suknię z podniesioną talią, zaś splecione w gruby warkocz włosy były upięte na czubku głowy. Do pomocy wezwała jedną ze służących pani domu, zaś teraz czekała, aż mąż zapuka do jej drzwi.
Zapukał po chwili, chociaż nie bawił się w dobre maniery, i nie czekając na zaproszenie, bezceremo¬nialnie wszedł do środka. Ubrany był formalnie w czarny frak z aksamitnym kołnierzem, srebrną ka¬mizelkę i obcisłe spodnie z czarnej satyny. Biały ko¬ronkowy fular pod szyją podkreślał jego śniadą cerę, oczy nigdy jeszcze nie wydawały się tak bardzo nie¬bieskie ani też tak bardzo wygłodniałe, co stwierdzi¬ła, gdy obrzucił ją przeciągłym.spojrzeniem.
– Pięknie wyglądasz. – Jego czarne włosy miały niemalże granatowy połysk, twarz zaś była tak zmysłowa, że Aleksa oblała się gorącym rumień¬cem.
Nie poddała się jednak wrażeniu, jakie na niej wywołał.
– Cieszę się, że aprobujesz mój wygląd – odpar¬ła nieco zgryźliwie. Boże, dlaczego on musi gapić się na nią w taki sposób, dlaczego pożera ją wzro¬kiem, patrzy z taką tęsknotą, pożądaniem i czymś jeszcze, czego nie umiała nazwać?
– Miałem nadzieję, że do tej pory wróci ci rozsą¬dek – rzekł z wyraźnym rozczarowaniem w głosie. – Ale widzę, że tak nie jest.
Milczała, bo trudno jej było wymyślić stosowną odpowiedź, gdy jej serce biło tak szybko.
Przeciągnął po jej policzku długim, śniadym pal¬cem.
– Gdybym naprawdę uwierzył, że byłaś zazdro¬sna, zapewne bardzo by mi to pochlebiało. Mógł¬bym to nawet uznać za oznakę, że budzą się w to¬bie jakieś uczucia wobec mnie. Niestety, nie wie¬rzę, że chodzi tu o zazdrość… prawda, Alekso? – Spoglądał na nią badawczo, starając się odszukać prawdę Lecz ona równie starannie ją ukrywała.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale wiem, że jesteśmy już nieprzyzwoicie spóźnieni. To chyba w najgorszym tonie kazać gospodarzom tak długo czekać.
Na jego obliczu pojawiła się złość. Rysy twarzy stwardniały, oczy wyrażały jakiś ogień płonący gdzieś bardzo głęboko. Przez chwilę nic nie mówił, potem sztywno podał jej ramię, które przyjęła. Razem ze¬szli po szerokich marmurowych schodach. Starała się nie zwracać uwagi na zżerającą go wściekłość, na napięcie, które wyczuwała w każdym jego ruchu. J ak długo jeszcze będzie w stanie go unikać i spokoj¬nie realizować swój plan? Może dzień albo dwa. Da¬mien nie należał do mężczyzn, któremu łatwo moż¬na było na dłuższą metę pokrzyżować szyki.
Aleksa pomyślała, że jeśli wkrótce nie opuści Francji, on zażąda, by wróciła do jego łoża. Na tę myśl poczuła skurcz w żołądku, jednak był to od¬ruch znamionujący pożądanie, nie zaś odrazę. Sa¬mo wspomnienie miłosnego aktu wywoływało u niej mimowolne podniecenie. W zakamarkach jej umysłu tańczyły obrazy jego gładkiej, śniadej skóry i męskich, smukłych mięśni.
Kiedy szedł, z każdym krokiem czuła ruch mu¬skułów jego przedramienia. Wyobrażała sobie, że dotyka jego podłużnego, twardego torsu, który po¬chyla się nad nią. Oczami duszy widziała, jak roz¬chyla jej nogi i zanurza się w jej wnętrzu.
Z gardła Aleksy wyrwał się zduszony jęk. Dami en spojrzał na nią dziwnie. Jej nogi zrobiły się jak z waty, nie mogła opanować drżenia.
– Co się dzieje, cherie? Chyba nie obawiasz się generała?
– Oczywiście, że nie. – Nie generała się boję, lecz ciebie. I siebie też.
– A więc czas rozpocząć wieczór.
Kiwnęła głową, a Damien poprowadził ją do głównego salonu. Był ogromny, wysoko skle¬piony, miał złocone, wyłożone lustrami ściany, wszędzie stały złote świeczniki. Parkiet był ułożo¬ny w mozaikę. Z salonu usunięto wszystkie niepo¬trzebne meble z wyjątkiem obitych złotym broka¬tem sof i krzeseł z wysokimi oparciami, które stały w rzędzie wzdłuż ściany. Po obu stronach salonu znajdowały się wielkie, mąrmurowe kominki.
– A więc, majorze, w końcu pan i pańska pięk¬na żona zdecydowaliście się do nas dołączyć.
– Przyszlibyśmy wcześniej – odparł Damien z zu¬chwałym uśmiechem – lecz, niestety, przebywając sam na sam z taką kobietą, człowiek zawsze traci poczucie czasu.
Moreau zaśmiał się gardłowo. Aleksa natych¬miast rozpoznała w nim człowieka, którego wi¬działa wtedy w gabinecie męża.
– Doskonale rozumiem, mon amio Mówiono mi, że pańska żona jest boginią, i rzeczywiście muszę przyznać, że ta opinia nie była przesadzona. – Ge¬nerał nachylił się nad jej dłonią, pożerając wzro¬kiem jej kobiece krągłości z jawnym podziwem.
Aleksa nie mogła powstrzymać się od myśli, w ilu bitwach generał uczestniczył. Na pewno w wielu, gdyż wyglądał na żołnierza mocno zapra¬wionego w boju. A ile razy walczył z Anglikami, ilu młodych Brytyjczyków pozbawił życia?
– Jak się pani podoba nasz kraj? – spytał. – Wiem, że pierwsze zetknięcie z Paryżem nie było takie, jak byśmy chcieli, ale takie rzeczy się zda¬rzają, n'est ce pas?
A więc wiedział o tygodniach, które spędziła w Le Monde. Czy otrzymał te informacje od swo¬ich szpiegów, czy też może Damien opowiedział mu całą historię, żeby go rozbawić?
– To piękne miasto – odparła z pewną dozą non¬szalancji. – Chociaż są tu oczywiście dzielnice, któ¬rych wolałabym już nigdy nie odwiedzać. – Bolało ją, że być może Damien opisał mu wszystko ze szczegółami. Szukała odpowiedzi na jego twarzy. – Jak każde wielkie miasto, także Paryż ma swoje niepożądane elementy.
Poczuła, jak Damien władczo obejmuje ją w ta¬lii.
– Od tej pory moja żona będzie oglądała jedynie dobre strony naszego ukochanego miasta. – W je¬go głosie dało się słyszeć pewne napięcie. Zrozu¬miała, że w ten sposób ostrzegał Moreau, żeby nie kontynuował tego tematu. Wyczuwała, że chciał ją chronić, i zrozumiała, że nie pisnął o sprawie ani słowa ani generałowi, ani nikomu innemu. Spłynꬳa na nią fala wdzięczności i niemal przemożna tę¬sknota za tym, by ją przytulił.
– Majorze Falon, jestem pewien, że pańska mał¬żonka pokocha nasz kraj tak samo, jak pan go po¬kochał. – Moreau spojrzał na Aleksę. – A teraz, madame Falon, proszę pozwolić, że przedstawię moją cudowną żonę, Lucile. – Siwiejąca kobieta przerwała rozmowę ze swoją odzianą w czarną suknię rozmówczynią i uśmiechnęła się do męża. Była niska i dostojna, miała rzymski nos i wyrazi¬ste niebieskoszare oczy.
– Bonsoir, madame Falon – powiedziała. – Miło mi panią poznać.
– Cała przyjemność po mojej stronie, madame Moreau. – Przez jakiś czas prowadzili zdawkową rozmowę, w czasie której generał wciąż przyglądał się Aleksie, wreszcie udało im się uwolnić od jego towarzystwa.
– Niemal żałuję, że tak się tobą zachwycił – po¬wiedział Damien, gdy odeszli kilka kroków. – Mo¬że wtedy odesłałby cię do domu.
Pozostawiła to bez komentarza. Czy naprawdę chciał odesłać ją w bezpieczne miejsce, czy też tę¬sknił za swobodą, żeby bez ograniczeń móc się spo¬tykać z kochanką? Jedną połową duszy Aleksa prag¬nęła wyjechać, lecz drugą, o dziwo, wolała zostać.
Po raz pierwszy od chwili, gdy uciekła z Le Mon¬de, pomyślała o swoim domu w pobliżu Hamp¬stead Heath i poczuła ogromną nostalgię. Czy Ray¬ne dowiedział się już o tym, że ją uprowadzono? Je¬śli nie, to z pewnością niebawem się dowie, lecz on i jego żona nie mogli jeszcze wrócić do Anglii. By¬la przekonana, że wrócą, gdy tylko poznają prawdę.
A więc gdy to się stanie, a jednocześnie gdyby St. Owen sprawił jej zawód, Rayne wywrze nacisk na rząd, żeby zorganizować uwolnienie jej lub do¬konać jakiejś wymiany. Tak czy inaczej, będzie mo¬gła wrócić do domu. Wtedy Damien zniknie z jej życia, lecz serce Aleksy pozostanie rozdarte. Być może uda jej się zdobyć jakieś wartościowe infor¬macje i zabrać je ze sobą do Anglii, dzięki czemu jej cierpienie nie okaże się zupełnie bezcelowe.
Kiedy szli dalej pod złoconymi świecznikami, przysłuchując się dźwiękom muzyki, Damien przedstawiał ją kolejnym gościom. Przywitał się chyba z pięćdziesięcioma osobami, które także go¬ściły w pałacu. Aleksa słuchała uważnie, starając się zapamiętać każde nazwisko. Mężczyźni często rozmawiali o wojnie, komentowali jakiś artykuł, który ukazał się na łamach "Monitem" czy też "Courrier Francaise", często dodając drobne, lecz istotne szczegóły.
Gdy mówili o kampanii austriackiej cesarza, do¬wiedziała się, że pod Wagram francuskie zwycię¬stwo zostało okupione ogromnymi stratami. Nie był to wcale triumf, jak wynikało z informacji pra¬sowych, które znała już wcześniej. Wielka Armia mocno się wykrwawiła.
Rozmawiano także o ruchach wojsk angielskich, co wzbudziło jeszcze większe zainteresowanie Aleksy. Ledwie trzy dni wcześniej Brytyjczycy wy¬lądowali w Walcheren. Chociaż ta wiadomość jesz¬cze nie dotarła do gazet, wywołała spore zamiesza¬nie w rządzie i zapewne dlatego pan Fouche, mini¬ster policji sprawujący także funkcję ministra spraw wewnętrznych, nie mógł przybyć na przyję¬cie u generała.
J ak tylko mogła, zachęcała ich do mówienia, na¬dając rozmowie właściwy kierunek, lecz starała się być ostrożna. Gdyby Damien rzeczywiście praco¬wał dla Anglików, mogła sprawdzić jego użytecz¬ność w tej roli.
Odwróciła się i zobaczyła, jak mierzy ją gniew¬nym spojrzeniem.
– Cieszę się, że tak miło spędzasz czas – rzekł ze złością, gdyż większość ezasu poświęcała innym osobom, z rzadka tylko zagadując do niego.
– Skoro przyjęłam… gościnę we Francji, pomy¬ślałam, że postaram się ją jak najlepiej wykorzystać..
– Zgadzam się całkowicie, ale pod warunkiem że nie będziesz zaniedbywać swoich obowiązków wobec mnie.
– Obowiązków wobec ciebie? A co z twoimi obowiązkami wobec mnie?
– Alekso… – zaczął, ale ona odwróciła się szyb¬ko ze słodkim uśmiechem, podejmując rozmowę z nowo poznanymi gośćmi.
Odkryła, że są zdumiewająco przyjaźni, być mo¬że dlatego, iż znalazła się tam na wyraźne życzenie generała, a więc była jak gdyby pod jego opieką. A może dlatego, że mówiła płynnie po francusku?
Bez względu na powody, jej zadanie stało się o wiele łatwiejsze. Zdołała się już niemało dowie¬dzieć o samym Paryżu. O dziwo, Napoleon osobi¬ście bardzo interesował się rozwojem miasta, od kładzenia nowych chodników po budowę syste¬mów kanalizacji i wodociągów, szpitali, szkół, fon¬lann i ogrodów.
Z jego inspiracji zbudowano akwedukt przy rue St. Denise, podobnie sierociniec zwany La Pitie. Były również, oczywiście, świątynie i pomniki, lecz w większości poświęcone nie samemu Napoleono¬wi, tylko ludziom, którzy poświęcili w wojnie swoje życie.
Na ten temat, przynajmniej w generalskim pała¬cu, słyszała pod adresem cesarza same pochwały. Jednak niektóre kobiety szeptem mówiły o Józefi¬nie i rozpadzie cesarskiego małżeństwa. Wspomi¬nano o możliwości rozwodu, co słyszała już wcześ¬niej, chociaż nie sądziła, by rzeczywiście Napoleon zdecydował się na taki krok. Lecz teraz nie była już tego taka pewna.
– Naprawdę uważasz, że zdecyduje się na roz¬wód? – spytała.
– Oczywiście – odparł Damien.
– W tym kraju małżeństwo musi mieć bardzo niewielkie znaczenie – powiedziała, czując bolesne ukłucie.
– Cesarz pragnie dziedzica. I to desperacko. Zrobi wszystko, żeby ten cel osiągnąć. Może nawet rozstanie się z ukochaną kobietą.
– Naprawdę sądzisz, że on ją kocha? – spytała zdumiona.
– Tak. Wierzę, że ich związek w końcu przetrwa, bez względu na to, czy przetrwa ich małżeństwo.
Przyjrzała mu się bacznie. Nie mogła się zdecy¬dować, czy Napoleon jest jeszcze większym dra¬niem, niż myślała, czy jest tylko znacznie bardziej ludzki.
Przechadzali się dalej. Ręka Damiena otaczała zaborczo talię Aleksy, gdy wtem jego szczupła dłoń zesztywniała. Ledwie kilka kroków od nich, w narożniku sali, stał z kieliszkiem w ręku Jules St. Owen.
Przystojny blondyn podszedł do nich. – Dobry wieczór, majorze.
– Witam, St. Owen. Pamięta pan, oczywiście, moją żonę, Aleksę
– Mężczyzna musiałby chyba zapaść na choroby mózgu, żeby zapomnieć tak piękną istotę. – Kurtu¬azyjnie nachylił się nad jej dłonią, ona zaś spłoniła się na widok uwielbienia, jakie dostrzegła w jego błękitnych oczach.
– Z pewnością – rzuci) sucho Damien. Jego oczy przybrały barwę kobaltu, połyskiwały stalą, zdradzały ostrzeżenie oraz jeszcze inne uczucia, które usiłował ukryć.
Rozmawiali jakiś czas, po czym St. Owen prze¬prosił ich i jeszcze raz skłonił się nad ręką Aleksy. Poczuła w dłoni małą karteczkę, którą tam wsunąl, więc szybko zwinęła palce, aby nikt jej nie zauważył.
– Adieu, madame. – Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała mu tym samym.
– Bonsoir, St. Owen. Zawsze miło będzie pa¬na widzieć. – Dyskretnie wsunęła liścik do torebki, by przeczytać go natychmiast, gdy tylko Damien oddali się po kieliszek ponczu.
Na kartce widniały dwa proste słowa: La bibliotheque. A więc biblioteka! Aleksa nie mogła opanować drżenia. Nie miała pojęcia, gdzie znaj¬duje się to pomieszczenie, lecz mogła się tego do¬wiedzieć. Gdyby tylko udało się jej niepostrzeżenie wymknąć…
– Twój poncz, kochanie – powiedział Damien, obrzucając ją chłodnym spojrzeniem, jakby chciał odczytać jej myśli.
Zastanawiała się, co chodzi mu po głowie. Jak mogłaby się wymknąć? Jej modlitwy zostały bardzo szybko wysłuchane, gdy zjawił się służący ze srebr¬ną tacą, na której leżała kartka z informacj ą dla Damiena. Wziął ją i szybko przebiegł wzrokiem.
– Obawiam się, że wzywa mnie gospodarz balu. Zostawię cię w towarzystwie Jacqueline, żony pa¬na Creteta. – Zdążyła już wcześniej poznać mał¬żonkę ministra, z którą szybko nawiązała dobry kontakt. – Na pewno nie zabawię zbyt długo. – Gdy skinęła głową, pochylił się i pocałował ją w policzek. – Wrócę najszybciej, jak będę mógł – powiedział cicho i szybko odszedł.
Patrzyła, jak jego wysoka sylwetka niknie w tłu¬mie, i wzdrygnęła się. Boże, ten człowiek umiał po¬ruszyć ją do głębi jednym spojrzeniem. Był nie¬przenikniony, niegodzien zaufania, a jednak…
Cóż takiego miał w sobie, że zawsze mieszał jej zmysły? Nigdy nie zrozumie swoich uczuć do nie¬go, nigdy!
Kiedy opuścił salon, przeprosiła grzecznie ma¬dame Cretet i udała się w kierunku damskiej toalety na piętrze. Zanim tam dotarła, pozbyła się kartki, a od jednego z lokajów dowiedziała się, jak znaleźć bibliotekę.
Kiedy tam weszła, Sto Owen już na nią czekał.
– Proszę zamknąć drzwi – powiedział cicho. Wy¬konała polecenie z ogromnym pośpiechem.
Idąc w jego kierunku, mijała wąskie regały, od pod¬łogi do sufitu zapełnione ciasno ustawionymi książ¬kami oprawionymi w skórę. Nad głowami mieli ozdobiony wspaniałymi płaskorzeźbami sufit oraz ży¬randole z matowego szkła. Na środku sali stały w rzę¬dzie biurka, a na każdym blacie z różanego drew¬na znajdowała się lampa z przepięknym abażurem.
– Przyszłam, tak jak pan sobie życzył, monsieur St. Owen, ale tym razem musi mi pan powiedzieć, dlaczego zdecydował się pan na udzielenie mi po¬mocy. Od tego zależy nasza dalsza rozmowa.
– Po pierwsze, proszę mi powiedzieć, czy na¬prawdę chce pani wrócić do ojczyzny.
– Jeśli pyta pan o to, czy chcę zostawić męża… odpowiedź brzmi… tak. – Wypowiadając te słowa, poczuła w środku bolesny skurcz. – Zbyt wiele się między nami wydarzyło. – Zbyt wiele smutku, a za mało miłości. – Poza tym trwa wojna.
Skłonił lekko głowę, w świetle lampy zalśniły zło¬ciste włosy. Sięgnął do wewnętrznej kieszeni fraka i podał jej małą zalakowaną kopertę. Rozpoznała pieczęć brytyjskiej armii. SA'bko złamała ją i onvo¬rzyła list. Przeczytawszy tekst, podniosła głowę.
– Jak mówiłem wcześniej – ciągnął Sto Owen – nie jestem szpiegiem. Jestem lojalnym Francuzem, któ¬ry robi to, co uważa za dobre dla swojego kraju.
– Dobre? Zaczęłam się już zastanawiać, co tak naprawdę kryje się w tym słowie.
– Są chwile, gdy czuję to samo, lecz człowiek często jest zmuszony przyjąć jakieś stanowisko.
Oddała mu list od generała Wilcoksa polecający Sto Owena. Generał prosił ją, aby oddała się w je¬go ręce.
– A jakie dokładnie jest pańskie stanowisko, monsieur St. Owen?
– Mówiąc szczerze, madame Falon, moje poglą¬dy, a także poglądy wielu innych ludzi, różnią się od zapatrywań naszego ukochanego cesarza, cho¬ciaż nie śmiem mówić o tym publicznie. Są inne rzeczy, które jestem w stanie zrobić, a jedną z nich jest udzielenie pani pomocy.
– Niestety, wciąż nie rozumiem.
– To jest naprawdę dość proste. Są w waszym rządzie ludzie tacy jak Wilcox, którzy od pewnego czasu wiedzą, że jestem gorącym zwolennikiem za¬kończenia wojny. Poprosili mnie, żebym pani po¬mógł, a dzięki tej przysłudze umocnią się moje po¬wiązania z nimi. Może z czasem, gdy połączymy nasze wysiłki, nieporozumienia dzielące nasze kra¬je pójdą w niepamięć. Jeśli tak się stanie, będzie¬my w stanie położyć kres tej masakrze, którą ce¬sarz nazywa wojenną chwałą.
– Więc chcecie pokoju?
– Tak.
– Za jaką cenę?
– Nie za cenę francuskiego honoru, jeśli o to pa-ni chodzi. Ale wierzę, że to da się zrobić.
Obserwowała go z namysłem. Wydawał się pro¬stolinijny, lojalny i zdeterminowany, dokładnie ta¬ki, jak opisał go w swoim liście generał Wilcox. Wydawał się godny zaufania.
– Więc… jak mógłby mi pan pomóc?
– Przez wiele lat byłem kapitanem marynarki. Potrafię zorganizować przerzut i dostarczyć panią do Anglii w bardzo podobny sposób do tego, w ja¬ki znalazła się pani tutaj. Za dwa tygodnie, gdy księżyc będzie w nowiu, z Hawru wypłynie mała łódź. Oczywiście będzie pani musiała wyjechać z miasta kilka dni wcześniej i dostać się z Paryża do Rouen i dalej, na północ. Doprowadzę panią bezpiecznie na samo wybrzeże. Stamtąd wyruszy łódź, a nazajutrz będzie pani w domu.
W domu! Na dźwięk tego słowa poczuła ucisk w sercu. Boże, jakże pragnęła wrócić do domu! Po¬czuła ogromną wdzięczność dla tego mężczyzny gotowego zaryzykować życie, aby jej pomóc. N a chwilę jej myśli skierowały się ku innemu m꿬czyźnie, który kiedyś zrobił to samo. Przystojne¬mu, śniademu, tajemniczemu mężczyźnie – mężo¬wi. Obcemu człowiekowi, którego wciąż kochała, mimo że strasznie się przed tą miłością broniła. Ogarnęła ją rozpacz, gdy wyobraziła sobie, że już nigdy go nie zobaczy, nie dotknie.
Nie bądź niemądra, odezwał się wewnętrzny głos. Nie masz wyboru i dobrze o tym wiesz.
– Mówi pan, że przychodzi pan z polecenia członków mojego rządu. Czy generał Wilcox lub ktoś inny kiedykolwiek wsgominał o moim mężu? – W jakim kontekście? – Spojrzał na nią badaw¬czo.
– Czy to możliwe…czy istnieje najmniejsza choćby szansa, że nie zdraqził Anglii? Ze pracuje dla swojej ojczyzny?
St. Owen złagodniał.
– Je suis de sol, cherie. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że pani mąż jest człowiekiem, które¬go lojalność sięga bardzo płytko. W pewien sposób właśnie dzięki temu okazał się dla nas tak cen¬ny. I dlatego jest bacznie obserwowany.
– Rozumiem, że wasz rząd dobrze mu płaci. Ale może Anglicy zaproponowali mu jeszcze wyższą sumę?
– Nie sądzę. Z tego, co się dowiedziałem, pracu¬je dla nas już od dość dawna.
– Ale pewności pan nie ma.
– Mogę powiedzieć tylko to, co myślę, co powiedział mi generał Wilcox, że pani mąż jest francu¬skim szpiegiem.
Coś ścisnęło ją za gardło. Jeśli robiłby to nie tyl¬ko dla pieniędzy, jeśli jego lojalność dla Francuzów wynikałaby z pobudek ideowych, to chyba byłaby w stanie mu wybaczyć. Popatrzyła na Sto Owe¬na i chciała dodać coś jeszcze, lecz rozmowę prze¬Iwał im jakiś hałas dochodzący od strony drzwi.
– Niedługo znowu się z panią skontaktuję – po¬wiedział cicho Jules. – Odwrócił się i ruszył wą¬skim przejściem do drzwi, gdy ciszę rozdarł głębo¬ki głos Damiena.
– Ona tu jest, tak?
– Mais oui, wpadliśmy na siebie przypadkowo i chwilę rozmawialiśmy.
– Powinienem cię wyzwać na pojedynek.
– Nie przyjąłbym wyzwania, majorze Falon, gdyż jak pan sam widzi, nie ma pan najmniej szych po¬wodów do niepokoju. – Aleksa wyszła z cienia. – Niech pan nie obraża swojej pięknej żony bez¬podstawnymi oskarżeniami.
Był zadowolony, że wyglądała nieskazitelnie – każdy kosmyk włosów na swoim miejscu, policz¬ki blade, z wyjątkiem odrobiny różu, który nałoży¬la jeszcze w pokoju, usta tak samo nienaruszone jak w chwili, gdy Damien ją zostawił.
– Byłam zmęczona – powiedziała. – Chodziłam, stukając spokojnego miejsca, żeby odpocząć od tego tłumu. Monsieur Sto Owen wszedł, by poszukać cze¬goś do czytania. – Sama była zaskoczona, gdy uniósł trzymaną w dłoni książkę w czerwonej okładce.
– Les Dangereuses – powiedział Sto Owen. – Zapewniam pana, że to jedyna zdobycz, jakiej szukałem.
Damien skłonił się kurtuazyjnie.
– W tej sytuacji proszę o wybaczenie was oboje. Zaczekał, aż Sto Owen wyszedł, po czym zamknął za nim drzwi na klucz, który głośno zazgrzytał w zamku. Zwilżyła usta, gdy zbliżał się do niej kocim chodem, świadczącym o niezbyt przyjaznych inten¬cjach.
– To oczywiste, że cię nie tknął. Ale pozostaje pytanie: czy chciałaś, żeby to zrobił?
Potrząsnęła głową.
– Nie – odparła z przekonaniem. – Nie chcia¬łam.
– A może jednak… – Z każdego słowa emano¬wała lodowata samokontrola. Zrozumiała, że jest bardzo rozgniewany. – Może tęskniłaś za dotykiem tego mężczyzny, tak jak niegdyś tęskniłaś za moim?
– Damien, proszę cię…
– Może potrzebowałaś właśnie tego. – Ujął w dłonie jej twarz, wsuwając kciuki pod podbró¬dek, aby odchyliła głowę do tyłu. Wtedy pochylił się i pocałował ją dziko w u.sta. Bezlitośnie, brutal¬nie, jakby wymierzał karę. Lecz pod tą gwałtowno¬ścią kryło się coś znacznie bardziej naglącego. Wsunął w jej usta język, czyniąc to w intymnie za¬borczy sposób, który mówił, że ona należy do nie¬go. Dłonie Damiena drżały na jej policzkach. Roz¬broiła ją tęsknota, jaką dojrzała w jego oczach, po¬żądanie wstrząsające całym jego ciałem.
– Damien… – Oboje ogarniała coraz silniejsza żądza, pragnienie, która pulsowało niczym ra¬na w jej sercu. Już po chwili wsuwała palce w jego włosy, przyciskała nabrzmiałe piersi do jego ciała. Chciała pozrywać guziki z jego koszuli, rozsunąć ją i położyć ręce na jego muskularnym torsie. Chcia¬ła, żeby pochylił się nad nią nagi i przycisnął ją swoim ciężarem do dywanu.
Chyba czytał w jej myślach, bo podprowadził ją do ściany, aż oparła się pośladkami o oprawione w skórę woluminy. Chwyciwszy rąbek spódnicy, pociągnął ją w górę wzdłuż j~j ud, a po chwili uniósł też cienką halkę.
Kolejny dziki pocałunek, którym wdarł się w jej usta, bezlitośnie drażniąc ją językiem. – Rozchyl nogi – rozkazał.
– Damien, na Boga…
– Zrób to. Przecież wiesz, że sama tego pragniesz!
Ledwo stała na trzęsących się nogach. Rozsunꬳa je, otworzyła dla niego, a on przyklęknął, opie¬rając dłonie o ścianę po obu bokach Aleksy. W pięściach zaciskał rąbek jej sukni. Pocałował płaski brzuch pod jej pępkiem, obwiódł go języ¬kiem, potem pochylił się jeszcze niżej, by przy¬wrzeć ustami do wewnętrznej strony jej ud. Pozo¬stawiał na nich wilgotny, gorący ślad.
Ogarnęły ją płomienie, które podgrzały i tak już rozpaloną krew, zmiękczyły jej nogi, wywołały jeszcze większą wrażliwość piersi, które też wyraź¬nie stwardniały. Drażnił ustami płatki jej łona, smakował je, zniewalając ją ponad granicę wszel¬kich oczekiwań. Rozchyliwszy językiem miękkie wargi, złożył gorący pocałunek na ukrytym między nimi małym koraliku.
Jęknęła, gdy wsunął język, zadrżała, czując jego usta na tej najbardziej intymnej części ciała. Czuła również ciepło jego oddechu. Sztylety ognia prze¬niknęły ją na wskroś.
– Damien – wyszeptała z trudem, podnieco¬na do granic świadomości. – O Boże… – Bezwied¬nie sięgnęła do jego włosów, wbijając palce drugiej ręki w jego ramię.
Miała wrażenie, że całą jej skórę zajęły płomie¬nie, których rozgrzane do białości języki wydosta¬wały się z jej wnętrza. Była bliska obłędu. Tymcza¬sem on delikatnie ssał nabrzmiały koralik i znowu wniknął językiem do jej wnętrza.
Krzyknęła, gdy jej ciało nagle zesztywniało, wzbijając się dziką spiralą ku szczytowi. Doznała kilku spazmatycznych wstrząsów, przestała cokol¬wiek widzieć, by po chwili oprzeć się o Damie¬na całym ciężarem i na koniec znieruchomieć w to¬talnej niemocy.
Kiedy otworzyła oczy, Damien rozpinał spodnie.
– Powiedz, że mnie pragniesz.
Nie wahała się ani sekundy.
– Pragnę cię.
Wziął ją brutalnie, tam, gdzie stała oparta o ścianę. Wszedł między jej rozchylone nogi swo¬im nabrzmiałym fallusem, rytmicznie wbijając się w nią coraz głębiej i głębiej. Pochwycił wargami usta Aleksy, ponownie.rozpalając w niej pr?ygasły ogień, wiodąc ją na próg otchłani rozkoszy. Przyci¬snęła dłonie do jego piersi, poczuła, jak pracują je¬go wspaniałe mięśnie, zafascynowana męską siłą.
Po raz kolejny wzbiła się w przestworza nieziem¬skiej rozkoszy ogarnięta pulsującym, przenikają¬cym każdą cząstkę ciała żarem. Poczuła się jak kwiat uniesiony niewidzialnym wiatrem, którego płatki rozsypały się na piasku. Damien poszedł jej śladem. Wyprężywszy ciało, poruszał się coraz szybciej i szybciej, w końcu napięty do granic wytrzymałości, wstrząsany niekontrolowanym drże¬Iliem, doszedł do spełnienia. Pochylił głowę i przez chwilę odpoczywał na jej ramieniu, wreszcie puścił I rzymane w dłoniach fałdy sukni, które spłynęły aż do kostek po drżących nogach Aleksy.
– Czy naprawdę uważasz, że St. Owen mógłby ci zapewnić takie doznania? – spytał, powoli wysuwa¬jc!C się z jej wnętrza. Poprawił ubranie na sobie i swojej żonie i zapiął spodnie, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Nie sądzę, żeby hył w stanie to zrobić.
Jeszcze nigdy tak nie wyglądał. W pięknych, nie¬bieskich oczach malowały się niepokój, żal, smutek i tęsknota. Te oczy świadczyły o niesamowitym prag¬nieniu i przepastnych głębiach namiętności. Jak to możliwe u mężczyzny z tak żelazną samokontrolą?
W milczeniu odwrócił się i odszedł – sztywny, wyprostowany, chociaż w płynnych, pełnych gracji ruchach wydawało jej się, że wyczuwa jakąś nutę porażki.
Chciała pozwolić mu odejść. Nie pozostało nic do powiedzenia, a gdyby nawet było inaczej, cóż dobrego mogłoby z tego wyniknąć?
Chciała pozwolić mu odejść, a jednak…
– Damien! – Stanął przy drzwiach, lecz nie odwrócił się. – Jules St. Owen nic dla mnie nie zna¬rzy! Nigdy nie myślałam o żadnym innym mężczyźnie prócz ciebie. – Na tym ostatnim słowie głos Aleksy załamał się. Damien znieruchomiał.
Drżącymi rękami przekręcił klucz, otworzył powoli drzwi, wyszedł na korytarz, po czym zamknął le za sobą.
Aleksa stała, trzęsąc się mimowolnie. Czuła pustkę w sercu, ssanie w żołądku, zupełnie nie mogła zebrać myśli. Jednak nie żałowała swoich słów. Bez względu na skutki, powiedziała mu prawdę Od momentu gdy ujrzała go po raz pierwszy w ogrodzie, nie istniał dla niej żaden inny mężczyzna. I wiedziała, że żadnego innego nigdy nie będzie.
A między nimi było już dosyć kłamstw.
Damien sam musiał zdecydować, czy jej uwierzy. Zaś Aleksa dobrze wiedziała, jakie to uczucie, gdy trzeba żyć dzień po dniu w bólu i niepewności.