37777.fb2
Gdybyś tylko mogła zajrzeć w moje serce. Te sło¬wa nie dawały jej spokoju, nękały ją podobnie jak cierpienie, które widziała na jego twarzy. Tej nocy Damien nie przyszedł do jej sypialni, za co była mu wdzięczna. Zbyt wiele się wydarzyło. Targały nią emocje, obawy, niepewność.
Damien musiał to wyczuć, bo pozwolił jej spać znacznie dłużej, niż powinna. Gdy Aleksa w końcu ubrała się i zeszła na dół, stwierdziła, że Damien już gdzieś wyszedł.
– Jest w powozowni – powiedział Claude-Louis.
– Pomaga mojemu synowi karmić ptaki.
Elegancki, jasnowłosy służący Damiena stał przy oknie z widokiem na ogród. Wcześniej Damien powiedział jej, że przed rewolucją rodzina Arnaux należała do arystokracji. Wrodzony wdzięk i inteli¬gencja Claude' a-Louisa świadczyły o tym, że rzeczy¬wiście w jego żyłach płynie błękitna krew.
– Mój mąż i twój syn chyba się przyjaźnią?
– Dziwi to panią?
– Odrobinę
– Pani mąż to twardy człowiek, ale tylko na zewnątrz. Nawet on sam tego nie rozumie.
– Nie było mu dane zaznać prawdziwego beztro¬skiego dzieciństwa. Może to jest przyczyna. Ludzie oczekują od niego, żeby był kimś więcej, niż jest w rzeczywistości.
– A może naprawdę jest kimś więcej, niż myśli. Zastanawiała się nad tym, gdy kierowała się na tyły domu. Jej mąż miał wiele twarzy. Między innymi dlatego wydał jej się tak intrygujący, tak bardzo ją pociągał.
Z tego też powodu bała się tak bez reszty oddać mu swoJe serce.
Wyszła przez drzwi werandy do ogrodu i dalej ruszyła ścieżką w kierunku powozowni. Panował w niej chłód, pachniało starym drewnem, farbą i smarem do osi. Na poddaszu w jednym rogu sie¬działy gołębie, co chwilę któryś z nich z trzepotem skrzydeł wzlatywał w powietrze, zataczał koło i wracał do gniazda, żeby poprawić sobie pióra i dalej gruchać.
Aleksa poszła w stronę małego pomieszczenia na zapleczu, z którego dobiegały głosy. W pewnym momencie mały Jean-Paul wybiegł na jej spotka¬me.
– Bonjour, madame Falon – uśmiechnął się ra¬dośnie. – Mieliśmy nadzieję, że pani przyjdzie.
– Naprawdę? – Przeniosła wzrok z małego ciem¬nowłosego chłopca na swojego wysokiego, przy¬stojnego męża.
– Tak – powiedział Damien – właśnie taką mie¬liśmy nadzieję. – Spoglądał na nią tajemniczo, jak¬by starał się odgadnąć jej myśli.
– Kiedyś zastanawiałam się, czy lubisz dzieci – rzekła cicho. – Teraz widzę, że tak.
– Nie lubię dzieci, przynajmniej nie wszystkie. Jean-Paul jest… wyjątkowy.
Uśmiechnęła się. Sama też nie lubiła jednakowo. wszystkich dzieci. Ale zapałała sympatią do Jean¬-Paula i chciałaby mieć własne dziecko. Zwłaszcza z Damienem.
– Tak, jest wyjątkowy. – Nachyliła się nad malcem. – Damien ma szczęście, że jesteś jego przyjacielem.
– Ah, non, madame. To ja mam szczęście. Gdyby nie monsieur Damien, nie byłoby mnie tutaj.
Zerknęła na męża, który tylko wzruszył ramio¬namI.
– Spotkaliśmy się w dniu wypadku. Gdybym był szybszy, być może Jean-Paul nie zostałby ranny.
Znowu przeniosła uwagę na chłopca, czując nie¬przyjemne łomotanie serca. Od dawna zastanawia¬ła się, co było przyczyną kontuzji Jeana-Paula, lecz nigdy nie pomyślała, że mogło to mieć jakikolwiek związek zDamienem.
– Czy tak było, Jean-Paul? Damien był obecny, gdy miałeś wypadek?
Kiwnął głową.
– To był dzień, kiedy maszerowali żołnierze, by¬ło ich tak dużo, że trudno zliczyć. Pięknie wygląda¬li w kolorowych mundurach z medalami i błyszczą¬cymi guzikami. Były też konie i wozy, tak liczne, że końca nie było widać. Patrzyliśmy na przemarsz razem z mamą. Gdy obok przejeżdżała armata, koń czegoś się przestraszył. Mama krzyknęła. Pa¬miętam twarz pana Dawiena, kiedy biegł w' moim kierunku… Więcej nie pamiętam… tylko że bola¬ła mnie noga i bardzo płakałem.
– Wóz uderzył Jeana-Paula? – spytała Damiena.
Na samą myśl serce w niej zamarło.
Pokręcił głową.
– Laweta armatnia ciągnięta przez konie. Ktoś strzelił z pistoletu i zwierzęta się spłoszyły. Kiedy skręciły, laweta przewróciła się i działo spadło na ziemię razem z kilkoma kulami armatnimi. Uda¬ło mi się uratować Jean-Paula przed uderzeniem działa, lecz jeden z pocisków zmiażdżył mu stopę.
– To musiało być okropne!
Chłopiec wzruszył ramionami tak samo jak wcześniej jej mąż.
– Trochę bolało, ale teraz już prawie nic nie pa¬miętam.
– Tak właśnie poznałem Claude'a-Louisa – wtrącił Damien. – Był mi wdzięczny, że pomogłem jego synowi. Z czasęm zostaliśmy bliskimi przyjaciółmi, a w końcu on i Marie Claire zaczęli dla mnie pracować.
– Monsieur Damien uratował mi życie – stwier¬dził poważnie chłopiec.
– A więc mamy ze sobą coś wspólnego – uśmiechnęła się do niego. – Kiedyś mnie także uratował życie.
Damien spojrzał na nią czule.
– Ale też ja sam naraziłem cię na niebezpieczeń¬stwo. No dobrze, może sypniemy Charlemagne garść ziarna i pójdziemy do parku na lody? Założę się, że madame Falon polubi je tak samo jak Jean-Paul.
W jego spojrzeniu było ciepło, które rozpaliło w jej wnętrzu jakiś płomień.
– Qui, monsieur – powiedziała. – Bardzo chętnie.
Pozostawała tylko jedna niedokończona sprawa.
Jules S1. Owen. Cokolwiek zaszło między nią i Da¬mienem, Aleksa chciała zaryzykować. Chciała być lojalna wobec St. Owena i nie zamierzała zrobić niczego, co mogłoby go narazić na jakieś niebez¬pieczeństwo.
Tak więc gdy Jean-Paul wbiegł do jej pokoju z małą pogniecioną kartką zwilgotniałą w jego zaci¬śniętej rączce, odczytała ją z lekkim niepokojem.
– Skąd to masz? – spytała.
– Od jasnowłosego pana, który stał przed domem. Powiedział, że nie mogę tego oddać nikomu, tylko pani.
Uśmiechnęła się, lecz jej serce od razu przyspie¬szyło.
– Dobrze zrobiłeś. Dziękuję ci. – Wygładziła mu niesforny. kosmyk gęstych, czarnych włosów. – A teraz idź się pobawić i podziękuj mamie, że przysłała mi do pokoju herbatę.
Czuła się trochę nieswojo. Zbyt wiele miała na głowie. Zbyt wielka była też stawka i tyle pytań, na które brakowało odpowiedzi.
– I powiedz jej, że właśnie tego potrzebowałam. Jean-Paul skinął głową i wyszedł na korytarz, po¬włócząc nogą. Chwilę patrzyła za nim, ogarnięta nu¬tą żalu. Chłopiec był jednak dzielnym dzieckiem, in¬teligentnym i bystrym. Miała pewność, że cokolwiek wydarzy się w jego życiu, Jean-Paul sobie poradzi.
Usiadłszy, powtórnie przebiegła wzrokiem wia¬domość.
Pani mąż ma spotkanie z generałem Moreau jutro o godzinie drugiej, żeby omówić swoje kolejne zada¬nie. A więc Sto Owen miał swoich własnych infor~ matorów w rządowych sferach! Boże, na jakim oni świecie żyli? Spotkajmy się w Cale de Valois w Pa¬ris Royale o wpół do trzeciej.
Jak zwykle, Damien nic jej nie powiedział o swo im spotkaniu. Oczekiwał, żeby mu zaufała, lecz kiedy sam się nauczy mieć zaufanie do niej?
Po południu następnego dnia ubrała się na wyj¬ście z domu, tak jak napisał Jules. Stojąc w wielkim salonie, zobaczyła, jak idzie do drzwi w swoim mundurze z mosiężnymi guzikami.
– Widzę, że wychodzisz – powiedziała obojętnie, chociaż czuła ból, że wciąż jej nie ufa.
– Mam spotkanie z generałem Moreau.
– Dlaczego wcześniej mi nie powiedziałeś?
– Bo to nie jest ważne. – Wyraz jego twarzy uległ delikatnej zmianie. Spojrzał na nią ostrzegawczo. – A gdyby nawet było, to nie twoja sprawa. – Zro¬zumiała, że ktoś może ic4 obserwować. Mimowol¬nie zmusiła go do powrotu do roli hardego męża. – Odprowadź mnie do karety – rozkazał. – Musi¬my coś uzgodnić. – Podniósł swój kapelusz z pióro¬puszem, wsunął go sobie pod pachę i otworzył ciężkie, drewniane drzwi.
– Jak sobie życzysz – powiedziała słabym gło¬sem.
Gdy wyszli na zewnątrz, stanął i odwrócił się.
– Wybacz, musiałem to zrobić. Teraz będą ob¬serwować nas jeszcze uważniej.
– Wiem. Nie powinnam była cię naciskać.
– Nie wiem dokładnie, czego chce generał. Powiem ci wszystko po powrocie.
– Bądź ostrożny.
Pocałował ją mocno, ale krótko.
– Niedługo wrócę.
Miała nadzieję, że to "niedługo" wystarczy jej na dojazd do Cafe de Valois. Jules sprawiał wraże¬nie bardzo kompetentnego człowieka. Na pewno dokładnie przemyślał cały plan. Stojąc na szero¬kim ganku, patrzyła za odjeżdżającym mężem. Po¬czuła niemiłe ukłucie na widok jego perfekcyjnie skrojonego munduru grenadiera, w który prezentował się niezwykle elegancko. Potem szybko wró¬. ciła do domu po torebkę i parasolkę przeciwsło¬neczną
Upewniła się, że nikt nie widzi, jak wychodzi, że dokoła nie dzieje się nic podejrzanego. Zatrzyma¬ła dorożkę na rogu ulicy i pojechała do małej ka¬wiarni w jednej z arkad Pal ais Royale.
Gdy przybyła, Jules już na nią czekał.
– Miło panią widzieć. – St. Owen był ubrany w kosztowny ciemnobrązowy frak. Zaprowadził ją do jednego z pawilonów w ogrodzie i zamówił po filiżance kawy. Przyniesiono ją razem z dzba¬nuszkiem gorącego mleka. – Niepokoiłem się o panią.
– Pan się niepokoił? – Nachyliła się lekko. – Czy coś się stało? Czy…
Pokręcił głową, wyciągając smukłą dłoń do jej posiniaczonego policzka.
– Były plotki, spekulacje, dlaczego pani wraz z mężem opuściła pałac w takim pośpiechu. Po¬dobno panią pobił.
Westchnęła.
– To długa historia. I bardzo odbiega od tego, co ludzie myślą.
– Więc wszystko w porządku? Ile powinna mu powiedzieć?
– Tak, nic mi nie jest. Przyjechałam, żeby powie¬dzieć, że jednak nie wyjadę z Paryża razem z panem.
– Nom de Dieu, dlaczego?
– Mój mąż się wszystkim zajmie. Dopilnuje, żebym znalazła się w domu.
– Alekso…
– Taka jest prawda. Wyjaśniłabym, gdybym miała pewność, że pan to zrozumie. Obawiam się, że to mogłoby go narazić na niebezpieczeństwo.
Jules położył rękę na jej dłoni, która spoczywała na stoliku.
– Niech pani posłucha. Jesteśmy przyjaciółmi. Nigdy nie zrobiłbym niczego, żeby panią skrzyw¬dzić. Ani panią, ani pani męża.
Spoglądała badawczo na jego przystojną twarz.
Kosmyki złocistych włosów dotykały gładkiego, pięknego czoła, w jasnych oczach czaił się niepo¬kój.
– Chciałabym, aby to było takie proste, lecz nie da się zaprzeczyć, że pan jest Francuzem, a ja An¬gielką. Nie mogę mieć pewności, czy jednoczą nas te same cele.
– Moim celem jest zakończyć tę wojnę, zapewnić pokój mojej ojczyźnie, położyć kres zabijaniu i ocalić życie wielu młodym ludziom.
Przygryzła wargę. A może powinna zaryzyko¬wać? Już wcześniej mu zaufała, a on jej nie za¬wiódł. Pracował z generałem Wilcoksem, zaś Da¬mien być może potrzebuje pomocy. Zresztą nie tylko Damien, lecz oni oboje.
– Mój mąż jest patriotą. Angielskim patriotą. Jules odchylił się na krześle.
– A więc przekonał panią jeszcze raz.
– Wyjaśnił mi te sprawy, odpowiedział na pytania. To wszystko pasuje do siebie i ma sens.
– Pani mąż to ekspert w nadawaniu wszystkiemu sensu.
– Ja mu wierzę.
– Dlaczego?
– Gdyż nie ma powodu, żeby kłamać, a poza tym kocha mnie. Powiedział mi to tamtego wieczoru, gdy opuściliśmy pałac. Ze wszystkich rzeczy, jakie mi mówi albo nie mówi, nie wydaje mi się, żeby zmyślił akurat to. – Zgadzam się – odparł Jules ku jej zaskoczeniu.
– Naprawdę?
– Widziałem go w bibliotece, pamięta pani? Był zaślepiony zazdrością. Na pewno darzy panią głę¬bokim uczuciem. Oto dlaczego okłamałby panią co do tego, kim naprawdę jest.
O tym nie pomyślała. Ale przecież to zupełnie niedorzeczny pomysł. Jules musi się mylić.
– Jest generał nazwiskiem Fieldhurst, który mo¬że zweryfikować jego wersję. Czytałam o nim w ga¬zetach. Pańscy ludzie na pewno mogą się z nim skontaktować i potwierdzić raz na zawsze, że Da¬mi en mówi prawdę.
– Z czasem zapewne tak.
– Odkryłam coś bardzo ważnego. Mój mąż dopilnuje, żeby ta informacja dotarła do Anglii.
N achylił się do niej z nieruchomą, pełną napię¬cia twarzą.
– Czy to pomożę zakończyć wojnę?
– Nie mam pewności. Ale mogę powiedzieć, że jeśli nie dostarczymy tej wiadomości Anglikom, Napoleon bez wątpienia dokona inwazji na Wyspy. Wie pan, ilu ludzi straci przy tym życie? Nastąpi masakra po obu stronach, bezsensowna śmierć ty¬sięcy żołnierzy, i po co? Aby mały kapral mógł zo¬stać cesarzem całego świata?
– Musi się pani mylić. Jego ostatnia szansa inwa¬zji umarła pod Trafalgarem. – Ogromna bit).va za¬kończyła się zwycięstwem Brytyjczyków, dziesiąt¬kując, niemal zupełnie niszcząc francuską flotę.
– Niestety, nie mylę się.
– A jeśli myli się pani co do niego?
– Co do niego też się nie mylę. Fieldhurst panu potwierdzi. Niech pan wykorzysta swoje źródła, żeby poznać prawdę.
– Ile mamy czasu? Kiedy ta informacj a stanie się bezwartościowa?
Z trudem przełknęła ślinę. Każdy dzień miał znaczenie. Poza tym było możliwe, że ktoś odkryje ich wysiłki w celu powstrzymania budowy nowych okrętów.
– Tego nie wiem..
Łódź wypływa z Hawru za niecały tydzień. Ze¬by zdążyć, musimy wyjechać z Paryża najpóźniej dwudziestego trzeciego. Jeśli pani mąż mówi praw¬dę i oboje bezpiecznie wrócicie do domu, wtedy nie będzie to już miało znaczen~a. Lecz jeżeli coś się nie uda i będzie pani potrzebowała mojej pomocy… al¬bo też gdy zdobędzie pani tę informację i zechce dostarczyć ją do Anglii, będę gotowy. Proszę tylko przekazać wiadomość mojemu przyjacielowi w ho¬telu Marboeuf. Nazywa się Bernard. Może mu pani zaufać. Będzie wiedział, jak się ze mną skontakto¬wać, i pomoże pani ukryć się do czasu, aż przybędę – Uścisnął jej dłoń. – Rozumiesz mnie, Alekso?
Tak – odparła słabo, ponieważ powróciły stare wątpliwości. Chciała je zignorować, lecz mimo to poczuła drżenie kończyn. – Dziękuję, Jules. Bez względu na to, co się stanie, zawsze pozostanę pańską dłużniczką
Pocałował ją w wewnętrzną stronę dłoni.
– Falon nigdy się nie dowie, jaki z niego szczęściarz.
– Nie mogę w to uwierzyć! – Rayne Garrick, czwarty wicehrabia Stoneleigh, chodził tam i z po¬wrotem w salonie swojego wygodnego domu na plantacji na Jamajce. – Wiedziałem, że coś takiego się wydarzy. Powinienem był zastrzelić dra¬nia, gdy miałem okazję!
– Uspokój się. Może nie jest tak źle, jak napisa¬no w liście. – Jocelyn wyjęła mu kartkę z zaciśniętej dłoni i w milczeniu przebiegła wzrokiem po tekście. List przyszedł do Kingston ostatnim statkiem z An¬glii i został dostarczony do Mahogany Yale razem z cotygodniowym zaprowiantowaniem. Został na¬pisany przez niejakiego pułkownika Douglasa Be¬wicke'a i nadany trzeciego lipca, dwa dni po porwa¬niu Aleksy. – Z tego, co tu widzę, wynika, że twoja siostra jest we Francji, ale jej mąż także.
– Mąż: Chyba nie mówisz o tym sukinsynu, francuskim zdrajcy, za którego pozwoliłem jej wyjść! – Ciemnobrązowe oczy Rayne'a płonęły gniewem. Na jego twarzy malowało się napięcie, a zarazem niepokój.
– Może to jakaś pomyłka. Mówiłeś, że znasz te¬go Bewicke'a, że to nędzny, płaczliwy tchórz, tak chyba się wyraziłeś. Może nie ma racji co do hra¬biego. A Aleksa była przekonana, że chce go po¬ślubić…
– To właśnie ona go wydała. To jedyna rozum¬na rzecz, jaką zrobiła od chwili ich pierwszego spo¬tkania.
– Chyba nie powinniśmy go jeszcze potępiać.
Wtedy, przed zajazdem, powiedział, że ją kocha. Nawet gdyby był francuskim szpiegiem, tQ skoro ją kocha, wybawi ją z niebezpieczeństwa.
– A jeśli ona zupełnie nic dla niego nie znaczy? Jeśli bezlitośnie uwiódł ją i poślubił tylko dla jej pieniędzy? Co wtedy stanie się z moją siostrą?
– Nie wolno nam tak myśleć. Trzeba wierzyć, że wszystko ułoży się dobrze, przynajmniej do nasze¬go powrotu, a to nastąpi dopiero za kilka tygodni.
– Jeśli ten drań ją skrzywdził, jeśli spadł jej z głowy choć jeden włosek, znajdę go nawet na końcu świata i nie spocznę, dopóki on pozostanie przy życiu.
Jo położyła dłoń na muskularnym ramieniu mꬿa. Wszystkie mięśnie i ścięgna drżały z ogarniają¬cego go napIęcIa.
– Wszystko będzie dobrze, Rayne. Aleksa bę¬dzie bezpieczna we Francji do naszego powrotu. A gdy znajdziemy się na miejscu, porozmawiasz ze swoim przyjacielem generałem Stricklandem i zor¬ganizujecie jakąś wymianę. Wiem, że znajdziesz sposób, aby ją sprowadzić.
Pogładził długie, czarne włosy żony. W promie¬niach słońca wpadających przez okno sypialni lśni¬ły niczym onyks, w dotyku zaś przypominały deli¬katny jedwab.
– Wieczna z ciebie optymistka, prawda, kocha¬nie? Cóż ja bym bez ciebie zrobił?
– Twoja siostra wyjdzie z tego cało.
Z uśmiechem pokiwał głową, lecz nie podzielał pewności siebie Jocelyn. Aleksa zawsze była im¬pulsywna. Jakiś czas po śmierci Petera zachowywa¬ła się spokojnie, tkwiła jakby w oderwaniu od rze¬czywistości, ale to nie była jej prawdziwa natura. Nienawidziła Francuzów za śmierć ich brata, Chri¬sa, i za tortury, jakie Rayne wycierpiał podczas rocznego pobytu w jednym z francuskich więzień.
A teraz, gdy musiała wśród nich żyć, czy była w stanie zapanować nad swoim gwałtownym cha¬rakterem? Czy zdoła przeżyć okrucieństwa, na ja¬kie może być tam narażona?
Gdzie teraz jest? I gdzie przebywa ten parszywy drań, którego poślubiła? Rayne przeklinał się za zgodę na ich małżeństwo. Przeklinał również Falona, życząc mu wiecznego potępienia w piekle.
Szkoda, że wciąż starał się ją zniechęcić.
– Na co czekamy? – pytała Aleksa. – Dlaczego po prostu nie włamiemy się do gabinetu tego pro¬jektanta i nie wykradniemy planów?
– Bo to zbyt niebezpieczne. Musimy wybrać sto¬sowny moment. – Damien chodził po wyłożonym klinkierem tarasie i każdy krok jego czarnych bu¬tów roznosił się echem po ogrodzie. Miał nieprze¬niknione oblicze, niezmiennie od tamtej nocy nad brzegiem Sekwany.
– A jeśli będziemy zbyt długo zwlekać, to wszyst¬ko będzie nieważne. Nie wiemy, ile tych okrętów już zbudowano, ale mogą być gotowe do wodowa¬nia lada chwila.
– Już ci mówiłem, że musimy zaczekać. Każdy szczegół należy perfekcyjnie dopracować, łącznie z drogą naszej ucieczki. Nie możemy sobie pozwo¬lić na najmniejszy błąd.
– Ale…
– Koniec dyskusji, Alekso. I do diabła, nie zaczynaj jej już więcej, bo nie wiemy, kto nas może słuchać.
Miała świadomość, że tak może być rzeczywi¬ście. Ale czuła także, że ma rację. O ile mogła się zorientować, Damien nie poczynił żadnych kro¬ków mających na celu zorganizowanie ich powrotu do Anglii. A gdyby nawet~ nic o tym nie wiedzia¬ła, bo odmawiał wszelkich rozmów na ten temat.
Między innymi dlatego nie wspomniała ani sło¬wem o St. Owenie. W tej śmiertelnie niebezpiecz¬nej grze Jules był jej ukrytym w rękawie asem. W momencie "gdy nieustannie nachodziły ją wątp¬liwości, stanowił jej przepustkę do świata zdrowego rozsądku. Jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze będzie mogła wrócić do Owena.
Przygryzła wargę. Ciekawe, co Jules by zrobił, gdyby wiedział o planach, które znalazła w biurku generała? Czy byłby w stanie pomóc jej je zdobyć? Tak samo jak ona przeciwstawiał się przelewowi krwi. Współpracował z Bewickiem i Wilcoksem, aby zorganizować jej powrót do domu, no i miał tę łódź, która wypływała z Francji pod koniec następ¬nego tygodnia.
Stojąc przed oknem w swojej sypialni, zastana¬wiała się, czy powinna powiedzieć mężowi o pro¬pozycji St. Owena, o łodzi, która mogła zawieźć ich z powrotem do Anglii. Gdyby znał prawdę, mo¬gliby po prostu wykraść plany i razem uciec przez kanał.
Lecz jeśli dzięki jakiemuś zbiegowi okoliczności okazałoby się, że Jules miał rację, tak samo jak Be¬wicke i Wilcox – zaś ona się myli?
Damien nigdy by nie dopuścił, żeby dokumenty opuściły Francję
Ta sprawa nie dawała jej spokoju, nie pozwalała zasnąć, zmuszała do myślenia…
No i jeszcze sam Damien. Pozostawił ją w spo¬koju od tamtego wieczoru, gdy pospiesznie wyje¬chali z pałacu, starannie unikając jakiegokolwiek zbliżenia. Nie wiedziała, co myśli, nie wiedziała, czy żałuje wypowiedzianych naprędce słów.
Nie miała pewności, czy jego wyznanie było szczere.
"Kocham cię" mogło przejść mu przez gardło ła¬twiej, niż sądziła. W końcu był przecież aktorem, kameleonem, człowiekiem o tysiącu twarzy.
Prawda była taka: mogła zaryzykować wszystko i zaufać Damienowi, oddając w jego ręce los ojczyzny i swoje własne życie, albo mogła sama odna¬leźć projektanta okrętów, włamać się i wykraść plany, a potem przekazać je Sto Owenowi, a on już by się postarał przekazać je generałowi Wilcokso¬wio Wtedy miałaby pewność, że bezpiecznie znala¬złyby się w kraju.
Jules mógłby jej pomóc… gdyby wciąż darzyła go zaufaniem…
Boże, wszystko zawsze sprowadzało się do jed¬nego. Kochała Damiena, lecz musiała z goryCZ,! przyznać, że wciąż mu nie ufa. Jules był Francu¬zem, lecz współpracował z Anglikami i od samego początku okazał się szczery i bezpośredni.
Bez względu na to, jaką decyzję zamierzała pod¬jąć, pierwszym krokiem było zdobycie planów. Po¬stanowiła, że tym się zajmie w pierwszej kolejności.
– Bonjour, Jean-Paul. – Damien wszedł do przed¬sionka. – Widziałeś madame Falon?
– Qui, monsieur. Madame wyszła na spacer. Po¬wiedziała, że niedługo wróci.
Zacisnął szczęki. Nie lubił, jak sama wychodziła z domu. Do diabła, przecież rozmawiali o tym już wiele razy. Teraz powinni zachować szczególną ostrożność, gdyż najmniejszy błąd mógł się okazać fatalny w skutkach. A on wciąż miał obawy, że coś się nie uda.
Przeniósł wzrok z Jeana-Paula za okno, na ulicę.
Na chodniku grupa chłopców kopała małą skórza¬ną piłkę. Aleksy nie było widać, lecz gdy ponownie odwrócił głowę, ujrzał, jak zbliża się w ich kierun¬ku.
– Dzień dobry – zawołała z miłym uśmiechem.
Zastanawiałem się, gdzie jesteś. Nie powinnaś wychodzić sama. – Od tamtej nocy, gdy rozmawia¬li nad Sekwaną, trzymał się od niej z daleka. Teraz na jej widok poczuł ucisk w piersi.
– Wiem, ale dziś jest tak pięknie! – Miała zaró¬żowione policzki i lekko potargane włosy od spa¬ceru na świeżym powietrzu. – A o czym to debato¬waliście, gdy mnie nie było?
Jean-Paul spojrzał w kierunku bawiących się za oknem chłopców.
Patrzyłem na moich kolegów. Szkoda, że nie mogę z nimi zagrać.
– To dlaczego nie spróbujesz? – spytała. – Ma¬ma na pewno nie miałaby nic przeciwko temu.
Pokręcił głową
Oni mi nie pozwolą. Mówią, że z koślawą nogą nie będę umiał.
Damien westchnął.
– Dzieci potrafią być okrutne. Nie rozumieją, jak bardzo ich słowa mogą kogoś zranić.
Niech sobie mówią. Ja tylko żałuję, że nie mogę kopać piłki tak jak oni.
Aleksa przyklękła obok chłopca.
– A może jednak potrafisz? – Przyjrzała się jego zwichniętej stopie. – Jak myślisz, Damien? Jean¬-Paul jest silny i zwinny. Może mógłby się nauczyć grać w piłkę?
Dziś była ubrana na zielono w miękką, muślino¬wą, haftowaną suknię, która podkreślała kolor jej oczu. Z twarzy emanowało ciepło, ale także rezer¬wa. Na ten widok Damiena ogarnął żal, dopadło go uczucie jakiejś wielkiej pustki.
Dlaczego jej powiedział, że ją kocha? To było głupie, zważywszy na ich niepewną przyszłość. Lecz nawet jeśli to była prawda, Aleksa stała się jeszcze ostrożniejsza. Od tamtej pory zachowywał dystans, za co wydawała się wdzięczna. Szkoda, że nie wiedział, co ona myśli.
Skupił uwagę na nie naturalnie skrzywionej sto¬pie chłopca. Stwierdził, że Aleksa ma rację. Gdyby Jean-Paul nauczył się poruszać nią w odpowiedni sposób, mógłby kopać piłkę boczną krawędzią sto¬py, co nawet dałoby nawet lepszy kąt uderzenia nie w przypadku czubka buta.
– Tak, myślę, że mógłbyś spróbować, Jean-Paul, gdyby ktoś cię nauczył.
– To pan mógłby mnie nauczyć! – Malec rozpro¬mienił się. -: Wiem o tym. A ja bardzo szybko się uczę
Aleksa roześmiała się, zaś Damien poczuł ucisk w piersi, słysząc jej głos. Kiedy ostatnio się śmiała? Dawno. Bardzo dawno. Przecież była młoda, nie¬winna, zasługiwała na to, żeby śmiać się znacznie częściej. Wojenna zawierucha to nie miejsce dla niej.
– Damien? – głos Aleksy wyrwał go z zamyśle¬ma.
Zmusił się do uśmiechu.
– Co ty na to, Jean-Paul? Najpierw musiałbyś się przebrać, bo w przeciwnym razie twoja mama skróci mnie o głowę.
– Qui, monsieur, zrobię wszystko, co pan każe. Zaraz wracam, niech pan tu na mnie zaczeka. – Chłopiec pognał w kierunku schodów, zostawiając ich samych.
Kiedy podniosła na niego wzrok, ujrzał tę samą niepewność, którą spostrzegł w jej oczach już wcześniej: było w nich zatroskanie, rezerwa, lec także czułość i coś jeszcze, czego nie potrafił na¬zwać.
– Uszczęśliwiłeś go – powiedziała cicho.
A ciebie, Alekso? Czy kiedykolwiek uczynię ciebie szczęśliwą? Jednak nie powiedział tego głośno. Bał się usłyszeć prawdę.
– To dobry chłopiec – odparł lekko szorstkim głosem. Gdy na nią patrzył, krew zaczynała szyb¬ciej krążyć w jego żyłach, podgrzana pożądaniem. Od tego wieczora, gdy uciekli z pałacu, za każdym razem, gdy ją widział, pragnął zerwać z niej ubra¬nie i zanurzyć się w jej wnętrzu. Jednak po ostat¬nim razie miał wyrzuty sumienia i pewne obawy.
Z trudem oderwał wzrok od jej piersi i spojrzał przez okno.
– Chyba też się przebiorę. Mam przeczucie, że to zadanie będzie trudniejsze, niż się wydaje. Szczególnie dla kogoś, kto od wielu lat nie grał w piłkę.
Widząc jej uśmiech, odwrócił się i odszedł. Patrzyła za nim z bolącym sercem. Zauważyła burzę emocji na jego twarzy, łagodność w oczach, za każdym razem, kiedy na nią patrzył.
Między nimi pojawiła się bariera, która stawała się coraz bardziej dokuczliwa. Gdy przebywali w zamku Falon, udało jej się trochę ten mur skru¬szyć, zaczęła przewiercać zbroję, którą starannie się okrywał. Potem przybyli Francuzi, a ona poje¬chała do pułkownika Bewicke'a. Wtedy straciła go i wcale nie mogła go za to winić.
A jednak przyszedł po nią do Le Monde, a ona zrozumiała, że jej uczucia wcale się nie zmieniły.
Oboje cierpieli wielki głód, lecz pozostawał mię¬dzy nimi także ocean wątpliwości. Tamtej nocy nad Sekwaną powiedział, że ją kocha, przekonał, że mówił prawdę. Jednak od tamtej pory znowu podniósł gardę, a ona nie była w stanie przeniknąć jego myśli.
Może powinna jeszcze raz spróbować zburzyć -ten mur i bez reszty oddać Damienowi serce. Ale już raz tak zrobiła i późniejsze cierpienie było trudne do zniesienia. Miała pewność, że drugi raz nie chce tego przeżyć.
Pomyślała o Jeanie-Paulu, o goszczącym na twa¬rzy Damiena ciepłym uśmiechu za każdym razem, kiedy przebywał z chłopcem. Ciekawe dlaczego je¬dynym człowiekiem, przy którym czuje się zupeł¬nie swobodnie, jest małe, ciemnowłose dziecko.
Może dlatego, że chłopiec niczego od niego nie oczekiwał, że akceptował go takim, jakim był.
Ta myśl n~e dawała jej spokoju, gdy wchodziła schodami na górę. Dziecko kocha Damiena bez względu na to, co zrobił, w co wierzył. Ufało mu i zdobyło w zamian jego zaufanie.
Gdyby tylko wystarczyło jej odwagi, żeby zrobić to samo.
Jednak miała świadomość, że na to się nie zdo¬będzie.
Podjęła już decyzję. Zaufa St. Owenowi. Nie ko¬chała go. W tej kwestii pozostawała obiektywna. Lecz gdy myślała o Damienie, targały nią przeróż¬ne emocje, była ciągle zdezorientowana, nie umia¬ła zachować rozsądku.
Jeśli chodziło o jej męża, nie ufała nawet własnej oceme.
A teraz właściwa ocena stała się niezbędną. Po¬jawiło się zbyt duże ryzyko, stawką było życie wie¬lu Anglików.
Przeszła przez sypialnię, czując ogarniające ją zmęczenie. Właśnie wróciła z hotelu Marboeuf, gdzie rozmawiała z mężczyzną o imieniu Bernard i zostawiła mu wiadomość dla Sto Owena. Gdyby wyraził zgodę, mogliby włamać się do gabinetu projektanta okrętów i poszukać planów. Jeśli je znajdą, Jules dostarczy je do Anglii.
J ej powrót – to była już zupełnie inna sprawa. W głębi duszy cały czas wiedziała, że nie skorzy¬sta z jego propozycji ucieczki.