37777.fb2
Jules St. Owen siedział przy stoliku w rogu ka¬wiarni De Valais i popijał mocną kawę. Pochylając się nieco do przodu, był w stanie obserwować drzwi wejściowe. W pewnym momencie zesztyw¬niał, a potem szybko wstał na widok szczupłej po¬staci w pelerynie, która właśnie weszła do środka.
Zdecydowanym krokiem podszedł do niej, ujął pod rękę i zaprowadził do stolika.
– Zaczynałem się martwić. – Zdjął z niej okrycie i położył na oparciu krzesła.
– Przyjechałam okrężną drogą. – Pozwoliła, że¬by pomógł jej zająć miejsce, odgarnęła kilka ko¬smyków kasztanowych włosów pod czepek. Chcia¬łam mieć pewność, że nikt"mnie nie śledzi.
– Tres bien. Dziękuję za tę przezorność. – Zamó¬wił jej filiżankę mocnej ~awy, którą wraz z gorą¬cym mlekiem po chwili przyniósł kelner.
– Czy wszystko przygotowane? – Była ubra¬na w jasnoniebieską dzienną suknię z muślinu, prostą i skromną, na której odznaczały się jej ku¬szące piersi. Spoglądała na niego badawczo. Wy¬glądała jak zwykle pięknie, lecz nie mógł nie za¬uważyć bladości jej skóry.
Wszystko przygotowane do wyjazdu, a także do kradzieży dokumentów. Tym ostatnim zajmę się osobiście… gdy tylko powiesz mi, gdzie one są
Mówiłam ci już wcześniej, Jules, że wyjawię to dopiero wieczorem. Zresztą zamierzam jechać z tobą, bo tylko wtedy będę miała pewność, że mnie zabierzesz.
Zaklął pod nosem.
Wybacz, chćrie, ale to jest zbyt niebezpieczne. Miałem nadzieję, że wrócił ci rozsądek.
Sam pobyt tutaj jest niębezpieczny. Muszę to doprowadzić do końca, Jules. Innego wyjścia nie ma. A jakim sposobem wydostaniemy cię z domu? Zostawiam tę kwestię tobie. Wiem, że coś wy¬myślisz. – Była piękna, zdeterminowana. Zrozu¬miał, że jej nie zatrzyma.
Dobrze. Wygląda na to, że nie zostawiłaś mi wyboru.
Uśmiechnęła się na to małe zwycięstwo, zaś Jules poczuł ukłucie w sercu. Westchnął.
Dopilnuję, żeby twój mąż został wezwany, a wtedy będziesz mogła wymknąć się niezauważe¬nie. Spotkamy się kilka domów dalej.
– Kiedy?
W czwartek w nocy. Musimy wyruszyć przed piątkiem, jeśli chcemy dotrzeć do Hawru i zdążyć na łódź.
Przygryzła dolną wargę, on zaś z trudem pano¬wał nad coraz silniejszym pożądaniem. Nigdy nie narzekał na brak powodzenia u kobiet. Większość tych, które wpadły mu w oko, chętnie szła z nim do łóżka. Ale nie ta. Aleksa czuła do niego tylko przyjaźń. Ciekawe tylko, czy jej mąż doceniał jej si¬łę i determinację tak jak on.
– Co do łodzi… – powiedziała cicho, spuszczając wzrok. – Nie zmieniłam zdania, Jules. Nie pojadę z tobą.
– Ale myślałem…
– Wiem, co myślałeś. Przez jakiś czas sama nie byłam pewna. Ale prawda jest taka, że muszę zo¬stać.
– Nie możesz. Nie po kradzieży planów. Oni na pewno będą podejrzliwi. Mon Dieu, przecież widziałaś te papiery w gabinecie generała.
– Muszę zostać z moim mężem. – Spojrzała mu w oczy, a wtedy zobaczył łzy. – Ja go kocham, Ju¬les. Kocham go i nie mogę go zostawić. – Mrugnꬳa kilka razy, żeby powiekami rozgonić zbierające się łzy. – Poza tym, jeśli będziemy ostrożni, nawet przez kilka tygodni nikt nie dowie się o kradzieży dokumentów. A wtedy Damien i ja znajdziemy się już bezpiecznie w domu.
– Masz jednak wątpliwości, bo w przeciwnym ra¬zie by cię tu nie było. Co się stanie, jeśli się mylisz?
– Dopóki nie otrzymamy wiadomości od Field¬hursta, nie będzie żadnej pewności. Nie będę ryzykowała życia moich rodaków dlatego, że go ko¬cham, ale wierzę, że on kocha mnie i będzie mnie chronił. Dopilnuje, żebym bezpiecznie wróciła do Anglii… nawet jeśli sam będzie musiał tu zostać.
Jules chciał zaprotestować, lecz nieugiętość w jej spojrzeniu kazała mu zamilknąć. Mon Dieu, ależ ta kobieta jest odważna! I na swój sposób lojalna wo¬bec mężczyzny, którego kocha. Jednak nie mógł jej tu zostawić. Odczeka, zdobędzie dokumenty, o ile w ogóle tam są, a potem postara się przekonać ją do wyjazdu.
Sięgnął po jej dłoń, poczuł delikatną, ciepłą skó¬rę, po czym uścisnął ją uspokajająco.
– Dobrze, zrobimy tak, jak zechcesz. W hotelu Marboeuf zostawię wiadomość z instrukcjami. W czwartkową noc zdobędziemy plany.
– Dziękuję ci, Jules.
Pocałował jej smukłe palce.
– A vec plaisir, cherie. A teraz módlmy się, żeby wszystko poszło dobrze.
Damien stał w pomieszczeniu na tyłach powo¬zowni, które było jedynym miejscem wolnym od podsłuchu. Towarzyszył mu Claude-Louis. Wielki biały ptak Jeana-Paula zatrzepotał skrzy¬dłami i zaskrzeczał, przyjmując karmę, którą Da¬mien wsypał mu przez pręty klatki.
– A więc wszystko już gotowe – powiedział, spo¬glądając na przyjaciela.
– Wszystko jest tak, jak chciałeś. W poniedzia¬łek wieczorem ubierzecie się do wyjścia i opuścicie dom, jakbyście wybierali się do opery. Będę czekał na rogu z karetą i podróżnym ubraniem. Twoja żo¬na pojedzie ze mną, a ty wyruszysz po plany.
Damien skinął głową
– Przed pracownią konstrukcyjną Salliera będzie czekał mężczyzna. Nazywa się Charles Trepagnier. To dobry, godny zaufania człowiek, on ci pomoże. – Oby żadna pomoc nie była potrzebna, ale dobrze, że w razie czego mam pomocnika.
– Gdy zdobędziesz plany, spotkasz się z nami na północ od miasta i wyruszymy w dalszą drogę. – A łódź?
– Będzie czekała za cztery dni na południe od Boulogne. Jeśli do tego momentu nic złego się nie wydarzy, wrócicie bezpiecznie do domu.
Damien chwycił Claude' a-Louisa za ramię.
– Dziękuję ci, mon amio Zawsze byłeś mi wiernym przyjacielem..
– Nie powiedziałeś jeszcze, co zrobisz, jeśli pla¬nów tam nie będzie.
– W takim wypadku wyjedziemy bez nich. Przy¬najmniej wiemy, co planuje Napoleon, a ja nie mo¬gę dłużej ryzykować, trzymając Aleksę we Francji. Sprawy i tak wymknęły się spod kontroli.
– Miło mi to słyszeć. Zacząłem się już niepoko¬ić o wasze bezpieczeństwo.
– A ty uważaj na siebie, żonę i chłopca.
– Możesz być spokojny. I… Damien… tak jak ja byłem i jestem twoim przyjacielem, ty także jesteś mmm.
– Nigdy was nie zapomnę, zwłaszcza Jeana-Pau¬la. Powtórz mu to ode mnie, dobrze? Powiedz, że gdyby kiedykolwiek chciał przyjechać do Anglii…
– Powiem mu.
Damien ponownie skinął głową. Powiedzieli so¬bie już wszystko. Dziś wieczorem zamierzał wta¬jemniczyć Aleksę. Po kolacji wybiorą się na spacer nad Sekwanę, gdzie będą mogli dyskretnie poroz¬mawiać. Będzie spokojniejsza, mając świadomość, że wszystko jest na dobrej drodze i niebawem wyjadą do domu.
On sam też będzie spokojniejszy.
Z każdym dniem rosła możliwość dekonspiracji, do czego przyczyniała się obecność Aleksy. Pogłę¬biały się też jego uczucia do żony, chociaż za wszel¬ką cenę starał się to ukryć. Wyprawa po dokumen¬ty znacznie zwiększała ryzyko, ale musiał je pod¬jąć, gdyż stawka w tej rozgrywce była przeogrom¬na. Gdyby coś się z nim stało, gdyby nie przybył na miejsce spotkania, Claude-Louis wsadziłby Aleksę na pokład łodzi i dopilnował, by bezpiecz¬nie wróciła do Anglii.
Mogła na nim polegać.
Modlił się tylko, żeby wszystko poszło zgodnie z planem i żeby mogli razem wyruszyć do domu.
W czwartek pod koniec dnia Aleksa kazała przy¬gotować specjalny posiłek, który miał wprowadzić nastrój spokojnego rodzinnego wieczoru przy do¬mowym ognisku. Zresztą, sz~zerze mówiąc, chcia¬ła spędzić tych kilka godzin z mężem.
Zapaliła świecę. Chciała, aby wszystko ułożyło się idealnie, chciała rozbić dzielący ich mur, choć¬by tylko na krótko, na ten jeden wieczór. Bo nie mieli dużo czasu. Wierzyła, że plan St. Owena ąię powiedzie, jak to obiecywał w swoim liście. Ze o dziewiątej zjawi się posłaniec z pilnym wezwa¬niem dla jej męża.
Oficerowie zbierali się na odprawę dotyczącą ru¬chów wojsk. Jules stwierdził, że dodanie nazwiska majora do listy osób objętych rozkazem uczestni¬czenia w naradzie będzie dobrym pomysłem.
Poza tym gdyby kradzież dokumentów zakoń¬czyła się fiaskiem lub gdyby została odkryta, zanim Damien wyjedzie z miasta, miałby doskonałe alibi.
Poczuła się lepiej, bo cokolwiek wydarzy się tej nocy, on nie będzie narażony na niebezpieczeństwo.
Wygładziła świeżo wyprasowaną białą serwetkę, którą położyła obok jego nakrycia. Stół był zasta¬wiony delikatną porcelaną, kryształowymi kielisz¬kami, w wazonach pięknie prezentowały się świeże kwiaty. Kucharz przygotował cote de veau belle des bois, czyli eskalopki cielęce z kremem grzybowy.
Z pewnością będą smakowały wybornie, ale Alek¬sa była zbyt zdenerwowana, żeby jeść.
Słysząc kroki Damiena, odwróciła się. Poczuła przyspieszone bicie serca na widok niesamowicie przystojnej, wysokiej postaci.
– Mon Dieu… – powiedział cicho, spoglądając na nią z pożądaniem. Lekko ochrypły, jakby łamią¬cy się głos męża wywołał kolejne bolesne ukłucie. – Jak mogłem tak szybko zapomnieć, jaka jesteś piękna…
Zaczerwieniła się.
– Miałam nadzieję, że ci się spodoba. – Wybrała szafirową jedwabną suknię z siateczką. Miała głę¬boki dekolt, który pięknie eksponował zaokrąglo¬ny biust, a także wycięcie w spódnicy uwodziciel¬sko odsłaniające spory fragment nogi.
– C'est extraordinaire. Ale jeszcze bardziej podo¬ba mi się to, co jest pod spodem.
Spłoniła się jeszcze bardziej. Celowo włożyła tę suknię. Chciała, żeby patrzył na nią tak jak kiedyś, z pragnieniem w oczach, z pożądaniem emanują¬cym ze śniadej twarzy. Bez względu na to, co się później wydarzy, chciała jeszcze raz zobaczyć ten głód w jego spojrzeniu.
Widziała to już teraz. Ow ogień, który rozgrze¬wał jej krew, poganiał sefce do galopu. Z płonący¬mi oczami, ze zmysłowymi, kształtnymi ustami, zbliżał się teraz – męskU silny. Objął Aleksę w ta¬lii, przytulił ją mocno do siebie i przywarł ustami do jej ust.
Był to pełen żaru pocałunek mocnych warg na miękkich i delikatnych ustach. Dziki, niepoha¬mowany, wladczy.
– Tęskniłem za tobą – powiedział ochryple.
– Nie powinienem był czekać. Powinienem był przyjść i kochać się z tobą, abyś zapragnęła mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.
Damien… – kolejny gorący pocałunek, tym ra¬zem tak namiętny, że nogi się pod nią ugięły. Trzy¬mała go za ramiona, czując jego język głęboko w swoich ustach, dłoń na swojej piersi, napięte mięśnie jego torsu i nabrzmiałą, twardą męskość.
– Pragnę cię – powiedział. – Bardzo cię pragnę, Alekso.
Jęknęła cicho. Przez chwilę myślała, że weźmie ją od razu na miejscu, podniesie suknię i wejdzie w nią tak jak wtedy w bibliotece. Na to wspomnie¬nie ogarnęła ją jeszcze gorętsza fala pożądania, lecz tymczasem Damien odsunął się z zalotnym uśmiechem.
– A może twoja wspaniała kolacja zaczeka?
To byłoby nie fair. – Z trudem łapała powie¬trze, zdobywając się na słaby protest. – Kucharz pracował nad tym cały dzień.
Wynagrodzimy mu to. N a pewno znajdziemy jakiś sposób.
Chciała się zgodzić. Boże, tak bardzo go pragnꬳa. Nagle przyszło jej do głowy, że powinna była zrobić to wcześniej, że on czekał na nią, pozwala¬jąc, aby sama wybrała odpowiedni moment. Po¬wiedział, że ją kocha, a ona nie wyznała niczego w zamian. Pozostawiła go w niepewności.
Zanim zdążyła przemówić, uśmiechnął się
Oczywiście, oczekiwanie też ma swoje zalety. Odkryłem, że pewien… apetyt znacznie wzrasta, jeśli towarzyszy mu dłuższe oczekiwanie. – Deli¬katnie dotykał jej szyi. – Miałbym dość czasu, by wymyślić nowy sposób uwiedzenia cię. – Uniósł szelmowsko czarną brew. – A może będziemy uda¬wać, że znowu jesteśmy w bibliotece?
Ponownie oblała się rumieńcem. Już wcześniej widziała go w takim uwodzicielskim nastroju, ale nigdy nie był aż tak swawolny. Poczuła ulgę, gdy uświadomiła sobie, że wciąż go pragnie. Boże, jak mógł w to wątpić! Poczuła bolesny skurcz w sercu. Była niemal gotowa zrezygnować ze swoich pla¬nów, pozwolić mu zanieść się na górę i kochać się z nim bez przerwy całymi godzinami.
– Małe opóźnienie na pewno nie będzie proble¬mem – szepnęła, unosząc się na palcach, żeby go pocałować. Objęła go za szyję.
Uśmiechnął się szelmowsko i wysunął z jej objęć.
– Gdy teraz o tym myślę, wydaje mi się, że twój plan jest lepszy. Zrobimy to powolutku. Chcę, że¬byś przez całą kolację wyobrażała sobie, co będę z tobą robił.
Wstrząsnął nią dreszcz pożądania. Zostało mało czasu. Przez chwilę miała chęć zostawić kolację i kochać się z nim, ale ten moment już minął i te¬raz było już za późno, by cokolwiek zmieniać.
Posadził ją na krześle z wysokim oparciem, po czym zajął swoje miejsce, uśmiechając się czu¬le. Głód pozostał, lecz tłumiła go jakaś emocja, której nie mogła wyczytać z twarzy Damiena. Oby to była miłość. Oby prawdą okazały się słowa, któ¬re wypowiedział, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany.
– Dziękuję ci – wykrztusił, nachylając się, żeby ująć jej dłoń.
– Za co?
– Za to, że do mnie wróciłaś.
Coś ścisnęło ją za serce. Czy kiedykolwiek w ogóle od niego odeszła? Jednak wiedziała, że tak właśnie było. Tak samo jak on kiedyś oddalił się od niej.
Może oboje się bali?
Podniósł swój kieliszek, cały czas nie spuszcza¬jąc wzroku z jej twarzy.
– Za nas – powiedział.
– Za nas – powtórzyła, czując gwałtowny przypływ miłości, falę nadziei na szczęśliwe jutro. Lecz wieczór dopiero się zaczynał. W najbliższej przy¬szłości czaiło się niebezpieczeństwo, a ona nie była już pewna, czy podjęła właściwą decyzję. Czy jest już za późno, żeby odwołać spotkanie z St. Owe¬nem? Czy był jakiś sposób, żeby go zawiadomić?
Z każdą chwilą ogarniał ją coraz większy niepo¬kój. Sięgnęła po kieliszek i łyknęła wina, żeby tro¬chę się uspokoić, gdy wtem rozległo się głośne pu¬kanie w drzwi. Gorączkowo popatrzyła na wielki zegar stojący przy ścianie. Było dopiero wpół do ósmej.
– Pardon, monsieur Falon. – W drzwiach jadalni stanął niski ciemnowłosy lokaj, Pierre Lindet. – Przybył posłaniec od generała Moreau. Ma pan stawić się w prywatnym gabinecie generała.
Damien zesztywniał. Zauważyła, że bardzo się zdenerwował, co zresztą jej także się udzieliło.
– Generał Moreau chce się z tobą spotkać?
– Z pewnością to Jules przysłał tego gońca. Mała zmiana w planach, które wspólnie ustalili. Nie ma się czego bać.
– To rutynowe spotkanie. Pewnie generał po¬trzebuje jakichś informacji albo opinii na temat związany z ruchami brytyjskich wojsk.
– Tak… z pewnością. – Mimo wszystko była wy¬straszona. Jules nic nie wspominał o generale Moreau. Po¬wiedział, że to miała być tylko jakaś oficerska od¬prawa. Wstała i razem z Damienem podeszła do drzwi. – Jak długo cię nie będzie?
– Trudno powiedzieć. Raczej niezbyt długo.
– Lecz jego mina świadczyła o tym, że wcale nie jest tego pewien. Spojrzał na kaprala o szczupłej twarzy, który przyniósł wiadomość. – Zaraz prze¬biorę się w mundur.
– Nie ma takiej potrzeby, panie majorze – od¬parł żołnierz. – Generał przeprasza, że wzywa pa¬na o tak późnej porze.
Damien trochę się uspokoił. Wziął od Pier¬re'a pelerynę, narzucił ją sobie na ramiona, po czym obdarzywszy Aleksę olśniewającym uśmiechem, nachylił się, żeby ją pocałować, gorą¬co, namiętnie, zaborczo, aż oboje zadrżeli.
Odszedł, zanim zdała sobie sprawę, że jego uśmiech był stanowczo zbyt radosny. Rzadko zda¬rzało mu się popełnić taki błąd, co jeszcze spotę¬gowało jej lęk o niego.
Jednak nie było czasu, żeby zastanawiać się nad być może bezpodstawnymi zagrożeniami. Mu¬siała przyjąć, że wszystko idzie zgodnie z planem, że Jules będzie na nią czekał i wszystko dobrze się skończy.
Udając obojętność, poleciła, żeby resztę kolacji przyniesiono jej do pokoju, lecz nawet nie tknęła jedzenia. Marie Claire pomogła jej zdjąć ubranie i nałożyć nocną koszulę~ Aleksa chodziła nerwowo do pokoju, aż do wpół do jedenastej.
Szybko ubrała się w prostą, ciemnobrązqwą suk¬nię z krepy, narzuciła czarną pelerynę i uchyliwszy drzwi, sprawdziła, czy w korytarzu nie widać niko¬go ze służby. Było pusto, więc szybko zeszła po ciemnych schodach i tylnymi drzwiami koło po¬wozowni wydostała się na zewnątrz. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, poszła dwa domy dalej wzdłuż avenue Gabriel, cały czas trzymając się w cieniu, aż znalazła się w ustalonym miejscu spo¬tkania z St. Owenem.
Z ulgą zobaczyła go zbliżającego się do niej wielkimi krokami. Był lekko spięty, lecz nie do¬strzegła w jego twarzy obawy.
– Przyszli po niego? – spytał. – Nie miałaś kło¬potu, żeby się wymknąć?
– Nie, wyszłam bez problemów, ale posłaniec przyszedł dość wcześnie. Powiedział, że przysłał go generał Moreau.
– Moreau?
– Tak mówił. Czy coś jest nie tak, Jules? Czy Damien może być w niebezpieczeństwie?
– Nic mi o tym nie wiadomo. Nie było innego gońca?
– Nie.
– Może w ostatniej chwili nastąpiły jakieś zmiany. Moi ludzie są sprawni. Najważniejsze to wyko¬nać zadanie, nieważne jakim sposobem.
Na te słowa trochę się uspokoiła. Moreau za¬wsze był wymagający. Jego wezwanie nie było czymś niezwykłym, więc jeśli ludzie St. Owena zo¬rientowali się w sytuacji, uznali je za równie dobry sposób wywabienia Damiena z domu.
– Ponieważ nie wiemy, ile czasu mu to zajmie, lepiej nie zwlekajmy.
– Tak. – Wcześniej o tym nie pomyślała. Miała nadzieję, że Moreau zatrzyma Damiena aż do jej powrotu.
– Chyba już czas, żebyś mi powiedziała, dokąd jedziemy – powiedział Jules, pomagając jej wsiąść do powozu.
– Pracownia konstruktora okrętów o nazwisku Sallier. To dość daleko, przy rue St. Etienne w po¬bliżu Quai de la Mer. Wiesz, gdzie to jest? – Wcześniej dyskretnie wypytywała o pracownię i w końcu, dostała adres od jednego z dorożkarzy.
– Znam tę ulicę. Chyba nie będzie trudno zna¬leźć jego pracowni.
Chwycił lejce i pognał gniadego konia zaprzężo¬nego w małą czarną dwukółkę. Był to skromny, nie¬rzucający się w oczy powóz, specjalnie dobrany na okoliczność dyskretnej jazdy paryskimi uliczkami.
Po chwili dotarli na Rue Sto Etienne i zatrzyma¬li się w małym ciemnym zaułku. Jules zostawił Aleksę w powozie, sam zaś poszedł zrobić wstępny rekonesans. Wkrótce jednak wrócił i pomógł jej wysiąść.
– Nad drzwiami prowadzącymi do sutereny jest okienko. Uchyliłem je. Rozumiem, że koniecznie chcesz iść ze mną.
Uśmiechnęła się.
– Oczywiście. Skąd sam wiedziałbyś, czego masz szukać?
Westchnął z dezaprobatą, lecz nie próbował dyskutować i odwodzić jej od tego pomysłu. Za¬prowadził Aleksę do tylnego wejścia, po czym sam obszedł dom i dostał się do środka przez okno. Po kilku minutach otworzył drzwi i gestem zawołał Aleksę
– Tu są tylko dwa pomieszczenia – powiedział.
– Jedno to pracownia, w której powstają projekty, a drugie to gąbinet Salliera.
– Gdzie zaczniemy?
– W pracowni. Jeśli plany są tutaj, to będzie oznaczało, że są to rysunki robocze i zapewne trzy¬ma je razem z innymi o podobnym charakterze. Człowiekowi, który opracowuje takie plany co¬dziennie, może nawet nie przyjść do głowy, że ma coś wartego kradzieży.
– Może właśnie tak myślał Damien.
– Na pewno.
Zapalili małą lampkę na wielorybi olej, ale moc¬no przykręcili knot, aby pozostawić tylko niewielki płomień, po czym zaczęli otwierać ciężkie dębowe szafy z projektami statków. Każda szuflada zawie¬rała kilku calową stertę papierów, więc sporo czasu zajmowało im sprawdzanie, czy są na nich kon¬strukcje okrętów napędzanych maszyną parową
W końcu skończyli przeglądać zawartość pierw¬szej szafy. Bez rezultatu.
– Zobacz tutaj – powiedział Jules, który już wie¬dział, czego szukać. – A ja zajrzę do tamtej.
Skinęła głową. Z każdą chwilą rosło ryzyko, że ktoś ich przyłapie. Kucnęła przed kilkoma szufla¬dami, otworzyła pierwszą z nich i zaczęła grzebać w dokumentach. Znowu nic.
Podobnie w drugiej i trzeciej szufladzie.
– Masz coś? – spytał cicho Jules.
– Jeszcze nie. – Aleksa nie zamierzała się poddać. Sprawdziwszy ostatnią szufladę, rozprostowa¬ła plecy i pokręciła głową, czując ból napiętych mięśni, po czym wróciła do poszukiwań.
Jules szukał w miejscu, które wydawało się ostatnim możliwym schowkiem na plany. Tym¬czasem Aleksa przeszła do gabinetu Salliera. Blat biurka był pusty, zaś szuflady wydawały się za małe, by pomieścić płachty rysunków tech¬nicznych.
Przyjrzawszy się, czy wszystko jest na swoim miejscu, popatrzyła wokoło w poszukiwaniu kolej¬nych szaf. Znowu nic. Już miała zamiar zrezygno¬wać i wyjść z gabinetu, gdy sięgnęła do drzwi i do¬strzegła stojący za nimi niewielki sekretarzyk
– Znalazłaś coś? – spytał stojący w przejściu Jules. Obejrzała sekretarzyk, ostatnią nadzieję.
– Jeśli nie ma ich tutaj, to już nie wiem, gdzie powinniśmy szukać.
– Musimy się spieszyć. – Przyklęknął obok niej. Kiwnęła głową i otworzyła szufladę. Ukazała się kolejna sterta planów, podobnych do tych z szu¬flad w pracowni. Brała je po kolei i przebiegała wzrokiem każdą stronę. Gdy sięgnęła już niemal do dna szuflady, znieruchomiała, czując przyspie¬szone bicie serca.
– Znalazłam – powiedziała cicho, niemal z nabo¬żeństwem. – Jules, są, tak jak mówił Damien. Mam nadzieję, że jest tu napisane, gdzie budują te okręty. – Zbadamy dokładniej plany, jak tylko się stąd wy¬dostaniemy. Rozejrzyj się jeszcze raz i sprawdź, czy wszystko jest tak, jak było przed naszym przyjściem.
Wykonała polecenie, pełna nadziei, że ustawiła wszystko na biurku Salliera idealnie w tym samym miejscu, po czym pobiegła do drzwi na tyłach domu. Jules wypuścił ją, zamknął je na zamek od środka i wyszedł okienkiem nad drzwiami, tym samym, przez które dostał się do środka. Potem zamknął je i dołączył do czekającej już w powozie Aleksy.
– Udało się – powiedziała, gdy Jules poganiał gniadosza do szybszego kłusa.
– Naturellement, chirie, chyba nie miałaś wątpliwości.
Roześmiała się razem z nim. Ulga i poczucie triumfu wprawiło ich w euforię, lecz po chwili Aleksa zaczęła oglądać dokumenty, szukając naj¬istotniejszych informacji.
– Jules, wszystko tu jest. Miejsce, gdzie budują każdy z okrętów, oraz planowana data wodowania. O Boże, one mają być gotowe już za sześć tygodni!
– Anglicy będą więc mieli dość czasu, żeby pod¬jąć działanie, gdy tylko otrzymają tę wiadomość.
Podniosła na niego wzrok. Jego ładna twarzy była oświetlona blaskiem księżyca..
– Dopilnujesz tego, Jules, tak jak mówiłeś? Ze¬by Anglicy je otrzymali?
Pogładził ją po policzku smukłą dłonią.
– Nie zawiodę cię, chirie. Robię to wszystko zarówno dla mojej ojczyzny, jak i dla ciebie.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
– Dziękuję ci.
– Jedź ze mną, Alekso. Pozwól mi zabrać cię z Francji i bezpiecznie zawieźć do domu.
Pokręciła głową.
– Damien zapewni mi powrót.
– Nom de Dieu, dalsza zwłoka może być dla ciebie bardzo niebezpieczna.
– Muszę zostać.
Nie odzywał się przez długą, pełną napIęCIa chwilę
– Czy nic, co powiem, tego nie zmieni? – spytał cicho.
– Wiesz, że nie.
– Jeśli Falon kłamie… jeśli skrzywdzi cię w jakikolwiek sposób… przysięgam, że go zabiję!
Zapiekły ją oczy, lecz stłumiła łzy.
– Jesteś prawdziwym przyjacielem, Jules. Nigdy Clę me zapomnę.
– Ani ja ciebie, chirie.
Zostawił ją na ulicy kilka domów od jej mieszka¬nia, po czym zaczekał, aż zniknie w ciemności. Droga do powozowni nie zabrała jej dużo czasu. Minęła podwórko i kluczem otworzyła tylne drzwi, przeznaczone dla służby. Cicho weszła po scho¬dach, potem korytarzem dotarła w końcu do swojej sypialni. Cały czas modliła się w duchu, żeby Damiena jeszcze nie było. Bóg jeden wie, co by uczynił, gdyby odkrył jej nieobecność, a wszelkie kroki, jakie by podjął, mogły wywołać alarm.
Zamknęła za sobą drzwi i oparła się o nie, a po chwili podeszła do jego pokoju. Wszystko by¬ło na miejscu. Ponieważ nikt ze służby nie był wzy¬wany, doszła do wniosku, że Damien jeszcze nie wrócił. Z uczuciem ulgi spojrzała na zegar.
Druga trzydzieści.
Wyprawa zabrała jej znacznie więcej czasu, niż się spodziewała. Była wyczerpana i głodna. Teraz żało¬wała, że w.cześniej nie zjadła kolacji. Na widok zim¬nej cielęciny i obeschniętych jarzyn, które wciąż leża¬ły na tacy koło kominka, poczuła skurcz w żołądku.
Podeszła do lustra nad biurkiem i w milczeniu za¬częła zdejmować ubranie. Przebrana w bawełnianą koszulę nocną ciągle nasłuchiwała powrotu męża.
Postanowiła, że nie powie mu, co zrobiła. Przy¬najmniej na razie. Nie mogła narażać przyjaciela na niebezpieczeństwo. Była zmęczona nocną eska¬padą, jednak wzdrygała się na każdy dźwięk w na¬dziei, że usłyszy jego ciężkie kroki, że do niej przyj¬dzie i położy się koło niej. Dziś szczególnie potrze¬bowała jego pociechy, chciała znaleźć się w jego ramionach, powiedzieć mu, że go kocha, usłyszeć to samo z jego ust.
Zamiast tego leżała, nasłuchując, jak ~rzeszczą drewniane belki w dómu, jak za oknem przelatują owady, jak liście szeleszczą poruszane tchnieniem wiatru. W ciąż nie spała, gdy do pokoju wkradł się pierwszy brzask.
A jej mąż jeszcze nie wrócił.