37828.fb2 Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 10

Rozdział 7

Ostatni zjazd studencki tego roku akademickiego był dla Ewy jednocześnie ostatnim weekendem, który mogła spędzić z Leszkiem, zanim odleci on do ojca, do Stanów. Nie wyobrażała sobie Warszawy bez jego towarzystwa. Czekał ją jeszcze jeden rok studiów i na samą myśl o tym, że będzie pozbawiona jego towarzystwa, chciało jej się wyć.

Jak mogła być tak głupia i pozwolić, by jej uczucia wymknęły jej się spod kontroli? Chciała odkochać się w mężu i to się jej prawie udało. Była całkiem blisko. Jednocześnie zaczęła czuć coś do Leszka, coś, co kiedyś w młodości zwykła nazywać początkiem miłości. Tyle że w jej przypadku była to miłość zakazana i niemożliwa do spełnienia.

Jakże Ewa cierpiała z tego powodu. Póki co jednak postanowiła cieszyć się ostatnimi chwilami spędzonymi w towarzystwie mężczyzny, który nigdy miał nie stać się jej kochankiem, choć z każdą sekundą pragnęła tego coraz bardziej.

Sobotni wieczór zaczęli od kolacji w „Wiedeńskiej".

– Tu się wszystko zaczęło – powiedziała Ewa z nostalgią – i tu się skończy.

– No co ty – zaoponował – już chcesz do domku? Myślałem, że zrobimy maraton po kilku dyskotekach, nażłopiemy się piwska, no wiesz, jak zwykle.

– Powiedziałam to w przenośni – uśmiechnęła się. – Oczywiście, że nie chcę do żadnego domu!

Chciała do domu. Chciała zamknąć się z Leszkiem w czterech ścianach i nie wychodzić nigdy z łóżka.

– A propos domu – zagadnął po chwili – ze starym już ok?

– Żebyś wiedział. Szkoda, że nie widziałeś jego miny, gdy wrócił spod Zamku do mieszkania i czekał na lincz z mojej strony.

– Widzisz, mała, trochę manipulacji i wszystko wraca na swoje tory. Szkoda, że nie jesteś facetem. Gdybyś nim była, wtedy zamiast wylewać potoki łez, po prostu próbowałabyś rozprawić się z problemem.

– Jeśli to ma wyglądać tak, że gdybym miała problem z żoną, poszukałabym sobie kochanki, to dzięki. Wolę babskie rozwiązania.

– A ja nie – uśmiechnął się, choć dostrzegła w tym uśmiechu jakiś smutek. – Przez twoje babskie rozwiązania spotykamy się już tyle weekendów i ani razu nie zaciągnąłem cię do łóżka.

– Może to twoje rozwiązania zawodzą? – przekomarzała się.

– Skoro tak, dziś cię zgwałcę.

– Trzymam za słowo – błysnęła spojrzeniem.

Leszek nie wiedział, jak ma to rozumieć. Tyle razy o tym rozmawiali. Ewa tyle razy jasno stawiała zasady ich znajomości. A brzmiały one niezmiennie: żadnego seksu.

I on to szanował. Czyżby była aż tak perfidna, że przed samą sobą ukrywała swe pragnienia? Czyżby na darmo darzył ją aż takim szacunkiem z powodu jej wierności, gdy tymczasem mogła być zwykłą dziwką, która spała z każdym, a tylko przed nim odgrywała wierną żonę? Odegnał od siebie takie myśli. Ewa nie miałaby czasu na znajomości z kimkolwiek innym poza nim.

Nagle, nie wiedzieć czemu, zasmuciło go to. Polubił tę dziewczynę. Czuł, że stanie się powodem jej cierpienia. Widział, że był dla niej kimś ważnym. Nie to, żeby mu to nie imponowało, fajnie było być przedmiotem niewieścich westchnień, tylko szkoda, że nie udało mu się namówić jej na seks. Po raz kolejny popatrzył z uznaniem na jej ciało, na doskonałe warunki, wyobraził sobie, jaka też musi być w łóżku.

– Nie patrz tak na mnie – żachnęła się. – Twoja dziewczyna, jak jej tam, Beatka, nie byłaby zachwycona, że spędzasz ze mną ten wieczór.

– O, ktoś tu jest zazdrosny? Jak coś, to już prędzej ja powinienem, to ty sypiasz ze swoim mężem, czyli, delikatnie mówiąc, zdradzasz mnie z nim.

– Oj, Leszek, ja mówię poważnie. Nie wolałbyś spędzić z Beatką…

– Już się z nią nie spotykam – przerwał jej wesoło.

– Przedwczoraj mówiłeś, że to twoja nowa dziewczyna…

– Przedwczoraj? Ech, dawne czasy. Dziś mam na oku barmankę z tej dyskoteki, do której zaraz pójdziemy. Poznałem ją wczoraj, skończyliśmy wieczór w łóżku i zaufaj mi, jest lepsza od Beatki – zachichotał. – A dziś jest w pracy, w dyskotece, czyli spokojnie mogę z tobą poszaleć. Jak widzisz, jestem dość rozchwytywany. Żałuj, że nie chcesz ze mną…

– Chcę – powiedziała stanowczo, aż uniósł brew ze zdziwienia – ale nie mogę.

– W porządku – pocałował ją – do niczego cię przecież nie namawiam. Już dawno zobaczyłem, jaka twarda z ciebie sztuka. Już ci mówiłem, że cholernie cię za to szanuję?

– Taaaa – westchnęła. To było trudniejsze, niż myślała. Teraz, gdy się prawie zdecydowała na pójście z nim do łóżka, on najwyraźniej się od tego odżegnywał. A ona był zbyt dumna i wstydliwa zarazem, by oznajmić mu to wprost.

Z chwilowego zamyślenia wyrwał Ewę dzwonek jej komórki. Przerażona zobaczyła, że to Tomek. Zerwała się od stolika i wybiegła na korytarz.

– Halo! – zawołała do słuchawki przestraszona, jak gdyby jej mąż osobiście przyłapał ją na gorącym uczynku.

– Co słychać, kochanie? – zapytał Tomek.

– A… nic.

– Co porabiasz?

– Ja… szykuję się do snu – skłamała. – Jutro są wpisy do indeksu, może będą mnie jeszcze odpytywać, nie wiem. Muszę wypocząć.

– Dlaczego jesteś zdenerwowana? – pytał głosem czułym nie do zniesienia.

– No przecież mówię. Martwię się jutrzejszym dniem.

Ewa poczuła czyjeś dłonie, jak objęły ją od tyłu, sięgnęły pod bluzkę i ujęły obie jej piersi. Leszek pocierał delikatnie jej sutki, a ona mówiła dalej do męża:

– A co u ciebie?

– Czuję się samotny bez ciebie. Dziewczynki już śpią, a ja zatęskniłem strasznie za moją piękną żoną.

– Tylko za nią? – nie mogła powstrzymać się od uszczypliwego pytania.

– Tylko za nią – powtórzył łagodnie. – Chciałem powiedzieć ci dobranoc oraz to, że cię kocham.

Palce Leszka zataczały koła wokół jej sutków, które nagle stały się twarde jak kamyczki.

– Dobranoc – odpowiedziała mężowi.

– A ty? – zapytał.

– Co ja?

– Kochasz mnie?

– Tomek, przestań! – rozkazała.

Odnosiło się wrażenie, że to drugie słowo było skierowane do mężczyzny przytulonego do jej pleców. Leszek zaśmiał się cichutko i zagłębił rękę pod jej spódnicę.

– Kochasz? – dopytywał się Tomek.

– Przestań – Ewa wpadła w popłoch. To było co najmniej nienormalne. Rozmawiała z mężem, a pozwalała się dotykać innemu mężczyźnie. – Muszę kończyć. Dobranoc. Do jutra.

Kiedy przerwała połączenie, naskoczyła na Leszka ze złością:

– Co ty wyprawiasz?!

– Oj, mała, jeszcze wiele musisz się nauczyć – roześmiał się jej w twarz.

– Może nie mam takiej potrzeby – parsknęła gniewnie, powracając do stolika. Wziąwszy torebkę, odezwała się znowu: – Chodźmy do dyskoteki. Niech no obejrzę twój najnowszy nabytek. Jak jej tam na imię?

– Wiesz… w zasadzie nie pamiętam.

Wyszli przed restaurację spleceni uściskiem ramion. Po chwili zniknęli za rogiem. Za nimi długo jeszcze unosił się ich szczery śmiech.

Czas płynął nieubłaganie. Smutki nie tonęły wcale w piwie. Wszystko działo się naprawdę i ani na moment nie chciało się zatrzymać.

Ewa przeklinała w duchu czas. Coś się kończyło, coś pięknego i niepowtarzalnego. Kończyło się, zanim tak naprawdę się zaczęło.

To prawda, że zaczynała czuć do Leszka coś na kształt miłości. Bała się jego wyjazdu. Wiedziała, że nigdy więcej się nie zobaczą. Ta noc była ostatnia.

Just one last dance - Tylko jeden ostatni taniec - zaśpiewała z głośników dyskoteki Sarah Connor, a Ewie omal serce nie pękło z żalu.

Uśmiechała się sztucznie do swego partnera, w duszy zaś przeżywała potworne męki.

Po cholerę mi to było? – przeklinała w duchu członkostwo w Klubie Niesamotnych Serc, by po chwili błogosławić to, że się tam zarejestrowała. Inaczej nie poznałaby Leszka, nie dostałaby nauczki z Maćkiem. Być może cierpiałaby nadal, jako zdradzona żona. Teraz nabrała siły i pewności siebie.

– Dziękuję, Leszku – wyszeptała.

Zobaczył, że jego partnerka przeżywa jakieś silne emocje.

– Co jest, mała? – ujął ją za podbródek.

Był taki wysoki. Śliczny i przystojny.

I już nigdy nie miała spojrzeć w jego piękne czarne oczy. Ewa poczuła, że jest bliska płaczu.

– Nic, Leszku. Po prostu dojrzewam z każdym dniem. Uczę się na błędach swoich i innych ludzi. Wiesz, będzie mi ciebie cholernie brakować.

– Wiem – szepnął. Przytulił ją mocno. – Nie bój nic, mała. Jesteś silną dziewczynką. Nigdy o tym nie zapominaj.

– Obiecuję.

Ranek nadszedł nie wiadomo kiedy. To nie była beztroska noc zabawy i tańca. Była to noc przemyśleń, tęsknoty, bólu i cierpienia.

Leszek odprowadził Ewę na jej stancję. Wszedł nawet do środka. Leżeli jakiś czas bez słowa. Najwyraźniej i on czuł, że coś się kończy.

Wreszcie nadszedł czas rozstania. Wymienili uśmiechy i pocałunki.

– Zadzwonię kiedyś – odezwał się Leszek.

– Będę czekać – odpowiedziała Ewa.

Obydwoje wiedzieli, że to kłamstwa. Coś, co kończyło się dziś między nimi, było jedyne i niepowtarzalne. I już nigdy nie miało się powtórzyć. Wiedzieli o tym, woleli jednak udawać, niż zepsuć magię chwili.

– Bywaj, mała – rzucił Leszek od drzwi.

– Spoko. Ty też – uśmiechnęła się.

Z ogromnym bólem patrzyła, jak jej przyjaciel zamyka za sobą drzwi. Wiedziała, że nigdy nie zapomni jego pożegnalnego pocałunku.

Chwilę potem podeszła do okna. Leszek przechodził właśnie przez ulicę przed blokiem, w którym wynajmowała pokój.

– Mógłbyś mnie mieć jak burą kotkę, Leszku – powiedziała na głos. – Gdybyś tylko chciał. Nie odmówiłabym ci niczego. Mógłbyś, gdybyś tylko chciał. A mnie zabrakło odwagi. Głupiej cholernej odwagi! – I rozpłakała się na dobre.

Studenci tłoczyli się pod drzwiami jednej z sal wykładowych Politechniki Warszawskiej. Profesor Kożuchowski, wyjątkowo srogi wykładowca, dokonywał niektórym szczęśliwcom wpisów do indeksu. Pozostałych czekały poprawki w lipcu.

Ewa należała do tych nielicznych, którym udało się zaliczyć semestr za pierwszym razem i to od razu na ocenę bardzo dobrą, czego Marta zazdrościła jej teraz niesamowicie. Jej się nie udało.

– Wyglądasz, jakbyś nie spała całą noc – powiedziała do Ewy.

– Bo nie spałam – Ewa uśmiechnęła się tajemniczo.

Grono znajomych, którzy stali wokół przyjaciółek roześmiało się wesoło.

Marta niewiele wiedziała o nocnych poczynaniach Ewy w Warszawie. Nie było sensu wtajemniczać jej w szczegóły. Nie zrozumiałaby.

– Nie chcesz chyba powiedzieć, że się jeszcze czegoś uczyłaś do zaliczeń – ciągnęła Marta.

– Nic takiego nie twierdzę.

– No więc? Nic mi nie opowiesz?

– Marto, nie ma o czym. Chociaż – Ewa westchnęła nostalgicznie i przeciągnęła się z sennym rozmarzeniem – dużo się działo. Kilka barów i dwie dyskoteki. Było całkiem miło. Szkoda, że nie chciałaś zatrzymać się na noc na naszej stancji. Przynajmniej ostatniego weekendu byśmy się wspólnie zabawiły. Przed nami długie wakacje.

– Zabawiły? Jeśli za swoimi alfonsami znalazłabyś dla mnie czas. – Zabrzmiało to żartobliwie, jednak pod płaszczykiem lekkiego tonu Ewa wyczuła poważne zarzuty.

– Powiedz wprost, Marto – Ewa spoważniała – potępiasz mnie?

– No… ja… właściwie to nie postępowałabym tak jak ty. Wyrzuciłabym męża z domu, gdyby zrobił mi coś takiego – paplała, nie bacząc, że stłoczeni wokół nich koledzy z roku przysłuchują jej się z uwagą. – Nigdy bym mu nie wybaczyła. A jeśli już zdecydowałabym się z nim pozostać, to nie szukałabym wrażeń na własną rękę. Trzeba się dostosować do ogólnie panujących reguł.

– Reguł? – Ewa parsknęła śmiechem, który wcale nie wyrażał wesołości. – A kto je ustala? My? Faceci? Kto?

– Społeczeństwo – odezwała się Baśka, przysłuchująca się tej wymianie zdań.

– Mam gdzieś społeczeństwo – odpowiedziała na to Ewa. – Uważam, że nie robię nic złego. To, że mam znajomych, świadczy raczej o tym, że jestem powszechnie akceptowana. Co z tego, że jestem mężatką, Marto?

– Bycie mężatką – odrzekła Marta – to pewien status, który zobowiązuje kobietę do określonego zachowania.

– Czy to oznacza, że mam zamknąć się w domu z gromnicą w ręku i czekać na koniec świata? – wypaliła Ewa, która miała już serdecznie dość podejrzeń Marty. Przecież naprawdę nie robiła nic złego. Może była blisko, ale nie przekroczyła granicy, którą sobie jasno wytyczyła. A przy okazji zrozumiała wiele rzeczy. No i niemalże uporała się z bólem, przez który nie tak dawno nie mogła jeść ani spać. – Nie jestem i nigdy nie będę pieprzoną konformistką, Marto – powiedziała stanowczo. – Nie pojmuję tych słabych kobietek, które mąż tłucze profilaktycznie co drugi dzień, przepija wypłatę swoją i żony i jeszcze kradnie od dzieciaków drobne. Tkwią takie biedactwa w szarości życia, gotują chude zupy, piorą dziurawe skarpety i zaczytują się w tanich romansach. I marzą, marzą bez końca. O księciu z bajki, o karocy z dyni, o miłości, która nie istnieje. A tak naprawdę nie mają odwagi, by skończyć z tym, co je na co dzień zabija. Wolą ginąć powoli zapadając się w siebie, niż poczuć życie, nabrać wiatr w żagle i pożeglować za swoimi marzeniami. Wybierają narzekanie na codzienność, nienawidzą własnych mężów za ich pijaństwo, za zdrady, domowe bijatyki, albo brak szacunku czy zrozumienia dla własnej żony. Przeżywają z mężami kilkadziesiąt lat, by na koniec zdać sobie sprawę, że mieszkały z zupełnie obcym facetem.

– Ależ Ewo, ja nie uważam, że trzeba tkwić w chorym związku – odparła przyjaciółka – Jeśli człowiek, z którym dzielisz życie, cię okłamuje, to znaczy, że trzeba skończyć to kłamstwo i cały związek.

– Twoje zasady, Marto, są bardzo wygodne. Jak jest gorąco, możesz otworzyć okno, jeśli nie lubisz jeść papryki, to jej nie jedz, jak pijesz herbatę bez cukru, to jej nie słódź, jeśli nie czujesz się dobrze w swoim związku, to skończ z nim. Tylko że ja lubię ciepło! Lubię paprykę i słodką herbatę! I nie chcę kończyć mego małżeństwa.

– Wybierasz życie w kłamstwie?

– Wybieram tę drogę, która pozwoli mi zrozumieć przyczynę zła i doprowadzi do jego naprawy.

– To po jaką cholerę ci te nocne eskapady, po co te randki?

– Żeby mi klapki z oczu spadły i żebym przekonała się, co jest dla mnie naprawdę dobre.

– I co wybrałaś?

– Mówiłam przed chwilą. Moje małżeństwo. Wszystko w nim jest na najlepszej drodze do naprawy. – Poza moimi uczuciami – dodała w myślach.

Marta pokręciła z niedowierzaniem głową.

– Wiesz, Ewo, ja myślałam, że wy się z Tomkiem rozwiedziecie.

– Przez chwilę też tak myślałam, ale co nas nie zabije, to nas wzmocni, prawda? Niedawne doświadczenia nauczyły czegoś i mnie i Tomka.

– Niesamowite, że możesz mu jeszcze zaufać.

Ewa uśmiechnęła się na wspomnienie Sylwii moknącej na parkingu przed Zamkiem Lubelskim.

– Mogę. Chociaż on sam jeszcze nieprędko się o tym dowie.

Prawdziwa tęsknota za Leszkiem dopadła Ewę dopiero w poniedziałek, gdy wkroczyła do biura i zasiadła przed komputerem. Wczoraj z powodu niewyspania i przemęczenia sobotnią nocą świadomość trwałego rozstania ledwie do niej docierała. Pokonawszy samochodem drogę z Warszawy do Lublina padła wyczerpana na łóżko i niemal natychmiast zasnęła.

Za to dziś od rana nie mogła odegnać od siebie palącej myśli, że oto nigdy już nie zobaczy Leszka, nie dotknie go, nie poczuje smaku jego wspaniałych ust…

Uruchomiła komputer i zwyczajowo sprawdziła pocztę elektroniczną. Nic nowego – trzy maile od członków Klubu Niesamotnych Serc. Pisali nadal, choć ilość i natężenie tej korespondencji znacząco zmalały. Nie miała ochoty teraz na nie odpowiadać. Zamknęła skrzynkę i wyszła przed biuro na papierosa.

Miała piekielną ochotę zadzwonić do Leszka, zapytać, czy już wypoczął po sobotniej nocy, opowiedzieć o wczorajszych zaliczenia. Czuła jednak, że nie ma prawa tego ciągnąć. Przecież to była znajomość, która nie miała przyszłości. Westchnęła ciężko, po raz setny chyba tego ranka. Koledzy zjawiali się w firmie kolejno, a ona ledwie mogła kiwnąć im głową na powitanie. Zupełnie uleciała z niej energia. I jak tu przepracować cały dzień?

I jak tu przeżyć całe życie?

Zdusiła niedopałek w popielniczce. Jak mogła tego nie przewidzieć? Tak skrzętnie ułożyła sobie plan, w jaki sposób odkocha się w mężu, a wszystko po to, by nie dać mu się więcej zranić. Nie przewidziała, że przy okazji wzbudzi w sobie uczucie do innego mężczyzny. I znów będzie cierpieć. Czy jednak – zastanowiła się mocno – cierpię dlatego, że się rozstaliśmy, czy też, że nigdy tak naprawdę nie byliśmy z Leszkiem razem? Nie potrafiła sama przed sobą odpowiedzieć na to pytanie.

Jedno za to stało się dla niej jasne. Przez pochopne miłostki zatracała po drodze samą siebie. Tak bardzo pragnęła być zimna i cyniczna, a przecież w jej piersi wciąż biło gorące serce, zdolne do wielkiej miłości Po co rozmieniać tę miłość na drobne – pomyślała – na nic nie warte i przelotne romanse? Jeśli już miała darzyć kogoś uczuciem, wolała je ulokować w kimś namacalnym, realnym, kto – choć czasem zrani – to jednak zawsze będzie obok. W mężu.

Pozostawało teraz jedynie zrobić coś z tą nieustannie towarzyszącą jej nostalgią i smutkiem po rozstaniu z Leszkiem. Ale Ewa dobrze wiedziała, co powinna zrobić.

Powróciła przed komputer i zalogowała się w serwisie Klubu. To nic, że bywający tam faceci okazywali się przeważnie kłamliwymi napalonymi samcami. Jej to wystarczało do kolejnego zamierzenia. Ani myślała się więcej z kimkolwiek spotykać, na takiego mężczyznę, jak Leszek, z pewnością już nie trafi w Internecie. Musiała jednak pogadać. Zrzucić z siebie swój żal. Odsunąć myśli od dręczących ją problemów i rzucić się w wir rozmów o wszystkim i o niczym. Byle tylko nie myśleć o Leszku.

– Dawno cię nie było na gadu-gadu – napisał do niej Zbyszek z Kielc, ten sam, który zapewniał ją niedawno, że to nic złego rozmawiać przez Internet z wirtualnymi znajomymi.

– Wiesz, jak to jest – odpowiedziała – praca, obowiązki.

– Jak tam sprawy z mężem? Jesteście jeszcze razem?

– Jesteśmy – napisała. – Nie sądziłam, że pamiętasz.

– I jak wam się teraz układa?

– Sama nie wiem.

– On dalej się spotyka z kochanką?

– Nie, już to zakończył.

– I ty mu wierzysz?

Zaczynała ją drażnić ta rozmowa.

– Wierzę. A co u ciebie?

– Ja bym na twoim miejscu mu nie ufał. Kiedy facet raz spróbuje, to już nie przestanie. Wierz mi.

– Oho, mam nie wierzyć mężowi, tylko tobie? – Rozzłościła się na całego. – Przecież wcale cię nie znam. Ani ty mnie. Jak zatem możesz mi doradzać, skoro nie znasz układów?

– Ale znam facetów. Jestem jednym z nich.

– Czyżby coś się zmieniło podczas mojej nieobecności na gadu-gadu? Kiedyś twierdziłeś, że masz cudowną i wspaniałą żonę, że bywacie razem w różnych lokalach, że się wam dobrze układa.

– Dalej tak jest, co nie znaczy, że każde z nas nie ma pewnej swobody.

– Zdradę małżeńską nazywasz swobodą?

– Ładniej brzmi.

– A więc jacy jeszcze są faceci? – zapytała. – Zwłaszcza ci żonaci? Czy potrzebują czegoś, czego nie znajdują w swych małżonkach?

– Bo ja wiem? Akurat moja żona jest rzeczywiście najwspanialszą kobietą na ziemi. Ale ogólnie uwielbiam kobiety i wszystkie inne też są wspaniałe. Po prostu lubię wasze towarzystwo.

– To ty, że tak powiem, zdradzasz żonę z nudów?

– Może. W każdym razie gdy się coś dzieje, życie jest ciekawsze.

– A inni? Jakie są ich powody?

– Wyolbrzymione wyobrażenie o dobrej żonie, zniechęcenie, monotonia pożycia seksualnego, brak tego pożycia, wreszcie sama proza życia codziennego sprawia, że mężczyzna zaczyna poszukiwać odmiany. Zresztą z wami, kobietami, jest podobnie.

– O, na tym też się znasz?

– Z obserwacji kobiet w Klubie Niesamotnych Serc.

– I jak wypadamy?

– Pół na pół. Jedna połowa to znudzone życiem, poszukujące przygód o zabarwieniu erotycznym, beztroskie panie, zainteresowane na ogół spotkaniami w celach seksualnych. Druga połowa, to zagubione, zrozpaczone i nierzadko zupełnie załamane kobiety, oszukane przez mężów, zdradzone, poszukujące nowej drogi w smutku i bólu, pragnące zwierzeń i rozmowy.

– Coś jak ja.

– Chyba tak. Powiem ci w tajemnicy, że takie łatwiej nawet idzie zbajerować, niż te pierwsze.

– Wiesz, faceci też trafiają się zupełnie normalni. – Miała na myśli Leszka. – Choć z drugiej strony nikt normalny nie rejestruje się w tego typu serwisach randkowych. Każdy z nas ma swoją własną, prywatną ryskę na psychice.

– O, jakież spostrzeżenia!

– I każdy z nas – ciągnęła – musi sobie radzić w życiu sam. Nie pomogą porady wirtualnych znajomych, dyskusje ani zwierzenia. Jeśli ma się problem, to on nie zniknie, gdy przeniesiemy go do sieci. Zniknie dopiero wtedy, gdy rozprawimy się z nim w realnym świecie.

– Muszę kończyć, Ewuniu. Porozmawiamy jeszcze innym razem.

Akurat! – pomyślała. – Zanudziłam kolejnego rozmówcę. O dziwo, wcale nie zrobiło jej się z tego powodu przykro. Z niewielką energią, by nie powiedzieć zapałem, zabrała się za stos zalegających jej biurko papierzysk.

I już nieco mniej dokuczliwie czuła stratę Leszka.

– Wybieram się wieczorem do kina – oznajmiła pod koniec dnia pracy Zosia. – Niezły film z Leonardo grają. Mam jeszcze jeden bilet.

– Nie lubię tego aktora – odezwała się Eliza.

– Za to ja uwielbiam Britney Spears – powiedział z najwyższą powagą Michał.

Mirek parsknął śmiechem, po chwili wtórowała mu reszta biura. Wszystkim było jasne, że Eliza nie była dla Zosi wymarzonym towarzystwem na wieczór.

– Co robisz wieczorem, Ewa? – spytała koleżankę Zosia.

– Rozumiem, że to zaproszenie – odpowiedziała Ewa – ale jakoś tak mi niekinowo ostatnio.

– Zauważyłam – stwierdziła Zosia. – Ale może właśnie dlatego powinnaś gdzieś wyjść.

– Muszę odpocząć po zjazdowym weekendzie. Ostatnio mało spałam.

Jakiś czas potem, gdy obie przyjaciółki zrobiły przerwę na papierosa, Zosia powróciła do tej rozmowy.

– Dawno nie wychodziłyśmy razem. Nie gadałyśmy o starych Polakach. Chciałabym miło spędzić ostatni tydzień w kraju.

– Jak to? – szczerze zdziwiła się Ewa.

– No co ty? Zapomniałaś, że w piątek odlatuję do Londynu? Aż tak odjechałaś w Internecie…?

– To ty też? Faktycznie. Zapomniałam.

– Jak to ja też? – teraz to Zosia była zdziwiona. – A kto jeszcze?

– Nikt… A właściwie… mój dobry przyjaciel… Wyjeżdża do Stanów. Tyle że w sobotę. Będę tęsknić za wami obojgiem.

– Nie wiedziałam, że masz przyjaciela, zwłaszcza takiego, który wyjeżdża do Stanów. To ten od telefonów?

– Jeden z nich. – Ewa zrozumiała, że palnęła za dużo.

– O! To aż tak? Widać było, że coś się święci, ale…

– Zosiu, jak ty nic nie rozumiesz. To naprawdę tylko koledzy.

– Skoro aż tak się tłumaczysz, niech ci będzie. Nie będę wścibska, ale chcę, żebyś wiedziała, że ci zazdroszczę. Zmieniłaś się ostatnio, na lepsze. Kwitniesz dosłownie. – Zosia zasmuciła się. – Chciałabym, żeby i po mnie ktoś tęsknił tu, w Polsce.

– Hej, przecież masz faceta. Zostawiasz go na długie miesiące. Będzie usychał z tęsknoty…

– Najprędzej w ramionach jakiejś dupeczki – przerwała jej Zosia. – Między nami nie jest tak, jak to widać na zewnątrz. Nie rozumiemy się, nawet się nie kłócimy, no bo o co, skoro nie mamy wspólnych tematów, rozmów. Nic.

– Zosiu – Ewa objęła przyjaciółkę ramieniem – obiecuję, że będę za tobą tęsknić bardziej niż za… za moim kolegą. I nie będę w tym osamotniona, wierz mi.

Zosia podniosła na nią smutne oczy. Widać było, że i ją ten wyjazd przeraża.

– Nie bardzo rozumiem, o czym mówisz.

– Mówię o kimś, kto jest, zawsze był obok ciebie, tylko jest zbyt nieśmiały, by się do tego przyznać. Mówię o Mirku.

Oczy Zosi zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

– Zwariowałaś? – zaśmiała się niepewnie. – To… niemożliwe… Mirek jest moim kumplem, ale… nie… – objęła twarz dłońmi – nigdy nie sądziłam, że… Jesteś tego pewna?!

– Wystarczy na was popatrzeć – Ewa uśmiechnęła się dobrodusznie. – I na niego i na ciebie. Świata poza sobą nie widzicie. Wszędzie razem, we wszystkim razem, papużki nierozłączki. Naprawdę, Zosiu, trzeba być ślepą, by tego nie zauważyć.

W tym momencie nikt inny, jak rzeczony Mirek pojawił się przed budynkiem firmy.

– Zosiu, szef cię szuka. Powiedziałem, że wyszłyście do toalety, ale sporo już was nie ma. Biegnij na górę, to jakaś pilna sprawa.

Zosia bez słowa pomknęła po schodach.

– Co ona jakaś taka niewyraźna? – zapytał Mirek Ewę.

– Smuci się, że nie ma kto jej odprowadzić na Okęcie – wypaliła bez namysłu Ewa.

– No co ona? – obruszył się Mirek. – Przecież wie, że zawsze może na mnie liczyć.

– Ale nie w piątek – Ewa brnęła w swoje kłamstwo. – Masz ważne spotkanie z klientem. Macie przecież uzgadniać projekt adaptacji pomieszczeń…

– Mam to gdzieś!

– Dyrektor cię zabije!

– Ale najpierw odwiozę Zosię na lotnisko i pożegnam. Bez niej w Pro-Wapie i tak jest mi wszystko jedno. Ona zamierza zostać na stałe w Londynie. Mówiła ci? Wyszła z założenia, że właściwie nic jej tu nie trzyma, ani Pro-Wap, ani jej facet.

– Takie życie, Mirku. Takie życie – westchnęła nostalgicznie Ewa, po czym weszła do biurowca. – Ale wiesz co? – zawołała do stojącego na dworze mężczyzny, nim zamknęły się za nią automatyczne drzwi – Może gdyby wiedziała, że jednak ma tu dla kogo wracać, zmieni swoją decyzję wyjazdu na stałe?

Drzwi bezszelestnie złączyły swe skrzydła.

Piątek jest swoistym dniem w biurze. Panuje w nim jakieś dziwne rozleniwienie, zbierane są sprawy na przyszły tydzień. W końcu po nim następuje weekend, czas odpoczynku i wytchnienia.

Dla Ewy piątek był koszmarem. O ile w ciągu tygodnia jakoś się trzymała, w czym dzielnie pomagały jej rozmowy toczone przez Internet, o tyle pod koniec piątkowego dnia pracy zaczynała wpadać w coraz większą panikę. Nie miała tego dnia już jechać na studia, jak to zwykle czyniła w weekendy. Zajęcia się skończyły, wpisy do indeksu zostały zebrane.

Miała weekend zupełnie dla siebie. Tylko że ona wcale tego nie pragnęła. Co miała ze sobą zrobić przez najbliższe dwa dni? Dzieci chcą jechać do dziadków – przyzwyczaiły się przez minione dwa lata. Miała zostać sama w domu ze swoimi myślami? Żeby chociaż Tomek był przy niej. Ale jemu wypadł znów wyjazd za granicę.

W Warszawie mogła liczyć na towarzystwo Leszka. W Lublinie nie śmiała do niego zadzwonić. Pożegnali się przecież niemal tydzień temu. Obiecali sobie rozstać się bezstresowo i lekko, tak jak bezstresowa i lekka była ich znajomość. O, gdybyż słowa można było równie łatwo zamieniać w czyny, co wypowiadać.

Tuż przed wyjściem do domu zajrzała po raz ostatni tego dnia do skrzynki. Zaskoczył ją mail od Zbyszka z Kielc.

– Przyjeżdżam jutro do Lublina. Moja firma ma tam rozwinąć działalność. Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz się ze mną spotkać. Mam wolny wieczór, więc zapraszam cię na kawę. Miejsce i dokładny czas wybierz sama, jestem do twojej dyspozycji całą noc. Nie mogę się doczekać, kiedy ujrzę cię w realu. Całuję. Zbigniew.

Ewa z wielkim niesmakiem popatrzyła na podany poniżej numer komórki Zbyszka. Oto facet deklarujący miłość do swojej żony obawiał się samotności w obcym mieście i szukał panienki na jedną noc.

Miała dosyć tych nagabywań. Nie była dziwką do towarzystwa, skłonną do wynajęcia na skinienie palca!

Skasowała całą wiadomość.

A jeśli była dziwką? Jeśli to, co do tej pory robiła, na co pozwalała poznanym przez Internet mężczyznom, stawiało ją właśnie w takim świetle? Nie dziwne, że mężczyźni tak właśnie odczytywali jej intencje uczestnictwa w Klubie Niesamotnych Serc. Mężatka szukająca przygody. Hotwoman od siedmiu boleści. Zachciało jej się śmiać z trafności doboru swego nicka. Na co liczyła zapisując się do Klubu? Na ukojenie zranionego serca? Na złagodzenie bólu zdradzonej żony? Jakaż była głupia. Miała odkochać się w mężu, stać się cyniczna i twarda, a tymczasem pozwoliła, by przeleciał ją facet z penisem wielkości fasolki szparagowej, a rozkochał w sobie piękny jak młody bóg brunet, który w dodatku wyjeżdżał i ani myślał słyszeć o dalszym podtrzymywaniu ich znajomości.

Na myśl o wielu dziesiątkach godzin spędzonych przed komputerem na rozmowach w gadu-gadu i na pisaniu maili do zupełnie nieznajomych mężczyzn dosłownie zrobiło jej się mdło. Wyłączyła komputer i wolno opuściła biuro.

Jednak dobrze, że nadchodził weekend i że miała spędzić najbliższe dwa dni zupełnie samotnie. Musiała przemyśleć wiele spraw, przewartościować swoje życie. To, jak żyła do tej pory przez ostatnie kilka tygodni, zamiast jej pomóc, niemal przyprawiało ją o chorobę. Wybrała sobie jakąś drogę do osiągnięcia jakiegoś celu, ale ani cel nie był wart tego, co musiała poświęcić, by go wreszcie osiągnąć, ani droga nie była jedyną słuszną.

Gdy siadała za kierownicą swego audi, zadzwonił jej telefon. Szybko spojrzała na wyświetlacz. Ciągle jeszcze miała nadzieję.

To nie był Leszek.

Nieznajomy numer migotał w rytm wydawanego przez telefon dzwonka. Ewa odrzuciła rozmowę, po czym wyłączyła komórkę zupełnie. Już dość – postanowiła. Wirtualny świat rozwiązywał jedynie wirtualne problemy. W wirtualnych rozmowach istniały wirtualne sprawy. Wirtualne znajomości nawiązywały się błyskawicznie, trwały intensywnie i znikały bez najmniejszego śladu. Pod warunkiem, że nie wymknęły się z komputera i nie wkradły w codzienne życie, a i wtedy wcale nie przynosiły właściwie żadnego pożytku. Tylko wyrzuty sumienia.

Już dość!

Audi powoli ruszyło z parkingu.

Hala odlotów na lotnisku w każdym zakątku świata nie należy do najprzyjemniejszych miejsc, w których dwoje ludzi ma się rozstać na zawsze.

Zosia i Mirek stali naprzeciw siebie jak para zawstydzonych małolatów. I choć na co dzień spędzali ze sobą wiele godzin w pracy i często poza nią, to dziś nie znajdowali słów, by wyrazić to, co czują w dniu ich rozstania.

– Jeszcze raz dzięki, Mirku, że fatygowałeś się, by tu ze mną przyjechać – mówiła Zosia. – Miała tu być Ewa, ale w ostatniej chwili coś jej wypadło.

– Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć – odparł Mirek z lekko ściśniętym gardłem.

Z głośników zapowiedziano lot do Londynu.

– To mój! – Zosia była mocno podenerwowana swoją wyprawą w jedną stronę. – Chociaż z drugiej strony trochę żal. E tam – machnęła ręką – może w nowym świecie będę umiała lepiej ułożyć sobie życie. A tu – dodała, jakby usprawiedliwiając się sama przed sobą ze swej decyzji – co udało mi się osiągnąć? Głupia praca za psie pieniądze, nieudany związek z facetem, który nawet dziś miał gdzieś to, że wyjeżdżam i poszedł sobie spokojnie do pracy, chociaż jeszcze kilka godzin temu mieszkaliśmy razem i spaliśmy w jednym łóżku. Widzisz, Mirku – poklepała go po ramieniu – jak ktoś ma przesrane, to do końca. Dlatego wyjeżdżam. Tu nikt nawet nie zauważy, że mnie nie ma. Nikt nie będzie na mnie czekał. Więc po co miałabym wracać?

– Ja… – Mirek głośno przełknął ślinę. Boże! To zdanie było trudniejsze, niż się spodziewał. – Ja będę… czekał…

Przez moment Zosi trudno było uwierzyć, że to naprawdę powiedział.

– Ty cholerny gnojku! – krzyknęła, gdy po raz ostatni wezwano pasażerów jej lotu. – Nie mogłeś mi tego powiedzieć wcześniej?! – Po czym wpiła się ustami w jego usta, a on przytulił ją mocno, z całej siły, jak gdyby nie chciał jej już nigdy wypuścić z ramion.

Jakiś czas później, gdy koła samolotu lecącego do Londynu oderwały się od płyty lotniska Okęcie, Zosia wiedziała już doskonale, że wróci do Polski za kilka miesięcy. Teraz już miała dla kogo żyć. Śmieszne, że aby się dowiedzieć, gdzie jest jej miejsce na ziemi, musiała to miejsce opuścić.