37828.fb2 Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Rozdział 11

Bałagan panujący w biurze projektowym Pro-Wap dawał się już wszystkim porządnie we znaki. Nie wynikał on bynajmniej z zamiłowania personelu do nieporządku; jego przyczyna tkwiła w zbyt małej powierzchni lokalowej firmy.

Po odejściu Zosi dyrektor Gongiewicz zatrudnił dwóch młodych absolwentów Politechniki Lubelskiej, obiecujących projektantów branży budowlanej. Nie bez znaczenia było to, że ojciec jednego z nowo zatrudnionych pracował w dziale uzgadniania dokumentacji projektowej Urzędu Wojewódzkiego, stryj drugiego zaś piastował urząd Naczelnego Architekta Miasta Lublin. Niemniej obaj mężczyźni okazali się być fajnymi kompanami, nie zadzierali nosa i rzetelnie wykonywali swe służbowe obowiązki. Ciasnota biura projektowego dawała się we znaki również im, jak i reszcie personelu biura projektowego.

We wszystkich kątach i zakamarkach, w małych przestrzeniach pomiędzy biurkami, wreszcie na samych biurkach piętrzyły się sterty opracowań projektowych, dokumentacji archiwalnych, map zwiniętych w długie rulony i pudeł wszelkiego rozmiaru. Eliza uwijała się z niezwykłą u niej sprawnością, pakując do obszernego kartonu segregatory i skoroszyty, przygotowując w ten sposób przenosiny firmy. Choć nie udało się zrealizować przeprowadzki firmy z końcem czerwca, mimo że administrator stanął na wysokości zadania i zakupił wreszcie elektryczną puszkę przypodłogową, to wszystko wskazywało na to, że przenosiny opóźnią się jednak najwyżej o miesiąc. Tym razem przyczyna zwłoki leżała po stronie samego Pro-Wapu, w ostatniej chwili bowiem okazało się, że na koncie firmy znajduje się zbyt mało środków pieniężnych. Oznaczało to, że nie można było zakupić mebli do nowych pomieszczeń. Decyzja dyrektora była jedyną możliwą – najpierw należało odzyskać przeterminowane należności, potem można było myśleć o zakupach. Bez nowych mebli o przeprowadzce nie mogło być mowy.

Jak zwykle wdrożeniem tej decyzji obarczono kierownika biura.

– W żadnym wypadku nie możesz pójść na urlop – oznajmił Ewie dyrektor Gongiewicz, gdy tylko usłyszał, że chciałaby na tydzień wyjechać do koleżanki ze studiów. – Musisz zająć się ściąganiem należności.

Ewa posmutniała. Gongiewicz wyjeżdżał w góry, jego zastępca Olszewski nad morze, obaj na cały miesiąc. Zostawiali ją z całym tym bałaganem oczekując, że dokona cudów.

– Kiedy uzyskaliśmy certyfikat ISO, udzielił mi pan urlopu, dyrektorze, a ja go przerwałam – próbowała negocjować. – Może jeszcze raz przemyśli pan tę decyzję, czy nie zasługuję na jakieś wolne? To przecież tylko kilka dni…

– Wykluczone – odparł łagodnie acz stanowczo. – Nikt cię nie zastąpi, Ewo, dobrze o tym wiesz. Może potem, gdy znajdziemy cholerną kasę na wyposażenie nowych pomieszczeń i się wreszcie przeniesiemy, dostaniesz ten urlop. Ale teraz to po prostu niemożliwe. Jesteś w biurze niezastąpiona. I dobrze o tym wiesz – uśmiechnął się przepraszająco. – A teraz siadaj do telefonu i bombarduj tych cholernych dłużników do skutku. Bo inaczej zastanie nas zima, a my nadal będziemy tkwić w pudłach, kartonach i stosach map. Tu już nie ma czym oddychać, tak jest ciasno.

Gdy Ewa wyszła z niczym z gabinetu dyrektora, nie umiała nawet się złościć. Czego się spodziewała? Przecież faktycznie była niezastąpiona, dobrze chociaż, że jej szef to doceniał. Ale tych kilka dni? Co mu zależało?

Sięgnęła po słuchawkę telefonu i wystukała numer pierwszego z listy dłużników Pro-Wapu, wyładowując na nim całą frustrację.

Nic nowego. Dłużnicy firmy powtarzali jak mantrę, że nie mają pieniędzy na zapłatę zaległości, a to inwestor opóźniał się z przelewem, a to dotacje nie były jeszcze rozliczone. Ewa usłyszała natomiast wiele obietnic i zapewnień, że gdy tylko znajdą jakieś pieniądze, Pro-Wap otrzyma priorytetem swoje należności. Nie bardzo wierzyła w te zapewnienia, co tylko potęgowało w niej złość. Jeśli nie znajdzie w jak najszybszym czasie choćby dwudziestu tysięcy złotych, ostatecznie to ona zbierze cięgi za nieterminową przeprowadzkę firmy.

Opóźniali się już całkiem sporo. Właśnie zaczęła się trzecia dekada lipca. Sezon urlopowy nie sprzyjał powstawaniu nowych dokumentacji, a co za tym idzie fakturowaniu nowych usług. Nie była to bynajmniej wina projektantów, lecz innych instytucji, których pieczęcie i podpisy niezbędne były do tego, aby powstał gotowy projekt, który wreszcie można było sprzedać. Wkrótce Pro-Wap będzie potrzebował pieniędzy na wypłaty dla pracowników i podwykonawców, co jeszcze bardziej mogło odwlec sprawę przeprowadzki.

Po trzech dniach konsekwentnego i natrętnego dzwonienia do zalegających z zapłatą instytucji, Ewie udało się wreszcie znaleźć trochę środków.

– Jutro dokonam przelewu na konto pani firmy – usłyszała od dyrektora szpitala rejonowego w Bydgoszczy, dla którego Pro-Wap wykonywał ostatnimi czasy projekt modernizacji kotłowni. – Niestety nie będzie to całość naszego zobowiązania, nawet nie połowa, ale myślę, że choć ze dwadzieścia tysięcy uda mi się wykroić. Sama pani rozumie, Ministerstwo Zdrowia nas nie rozpieszcza.

Niewiele ją obchodziły problemy szpitala. Ważne, ze wreszcie usłyszała konkretną odpowiedź, że znalazła potrzebną jej kwotę. Oby tylko nie były to czcze obietnice.

Dyrektor szpitala z Bydgoszczy dotrzymał słowa. Następnego dnia tuż przed szesnastą na koncie Pro-Wapu pojawiło się dwadzieścia pięć tysięcy złotych, jako częściowa opłata za usługi projektowe.

– Wiedziałem, że można na tobie polegać – Gongiewicz nie szczędził Ewie pochwal. – Ja dzwoniłem do Bydgoszczy od dwóch miesięcy, a tobie udało się po dwóch dniach.

– Czy teraz da mi pan kilka dni wolnego? – Ewa powróciła do tematu urlopu. – Oczywiście przedtem wyposażę wnętrze nowego biura, kupię…

– Zobaczymy – przerwał jej niegrzecznie. – Najpierw przeprowadzka. Jutro od rana rezerwujesz służbowe auto i zamawiasz meble do biura. Możesz wziąć do pomocy któregoś z projektantów. Zanim wyjadę do Polanicy, chciałbym osobiście nadzorować urządzanie mojego nowego gabinetu, bo potem nie dojdę, co i gdzie.

– Jasne – odparła zrezygnowana. – Zacznę od wykładziny. Gdy będą gotowe podłogi, można będzie przenieść nasze dotychczasowe regały i komputery…

– To już nie moja sprawa. Ufam ci, wierzę, że poradzisz sobie bez problemu.

Ewa zrozumiała dobitnie, że to już koniec audiencji. Normalka. Rób co chcesz, radź sobie sama, tylko jak coś pójdzie nie tak, to oczywiście ty będziesz najbardziej winna.

Ale co miałoby pójść nie tak? Nie istniała rzecz, której przy odrobinie uporu czy determinacji nie udałoby się osiągnąć. Zwłaszcza, jeśli stawką było dobro pracowników.

W drodze do domu Ewa wspominała, jak niejednokrotnie udawało jej się przeforsować pomysły, które dla reszty wydawały się szalone i nierealne, a które w rezultacie przyniosły dla wszystkich ogromne korzyści. Były to korzyści zarówno wymierne, poprzez zakup nowej kserokopiarki czy oprogramowania komputerowego, jak i te niewymierne, za to poprawiające ich warunki bytowe, jak chociażby założenie klimatyzacji. Pierwsze czyniły pracę projektantów wydajniejszą, drugie czyniły ich biuro przyjemniejszym.

Ewa czuła jakąś wewnętrzną radość i euforię, gdy jej audi przepychało się ciasnymi uliczkami Lublina w stronę domu. Jutro zakupy. Upora się z nimi jak najszybciej. Wreszcie będą mogli przenieść swe warsztaty pracy do jasnych i przestronnych pomieszczeń nowego biura. Nareszcie każdy z projektantów będzie miał dla siebie dość miejsca, by spokojnie realizować architektoniczne wizje.

Nareszcie Ewa znajdzie zajęcie, które pochłonie ją bez reszty. Rzuci się w wir przeprowadzki, byle tylko nie myśleć więcej o Leszku, ani o tym, jak bardzo z niej zadrwił.

Wieczorem czekała Ewę kolejna niespodzianka. Tomek zaproponował jej wycieczkę poza miasto. Nigdy tego nie robił, toteż wydało jej się to dziwne. Przystała jednak na pomysł z ochotą. Czy można było lepiej zakończyć udany dzień?

Kiedy ich córeczki już smacznie spały w swych łóżkach, małżonkowie opuścili miejską aglomerację.

– Dokąd mnie zabierasz? – dopytywała się, gdy wjechali na południową obwodnicę.

– Zobaczysz – odparł tajemniczo i docisnął mocniej pedał gazu.

Przez otwarte na oścież boczne szyby do samochodu wpadało rześkie wieczorne powietrze.

Odjechawszy kilkanaście kilometrów od Lublina bmw skręciło w boczną drogę. Po dziesięciu minutach jazdy samochód Tomka zatrzymał się. Zgasły reflektory. Wyszli obydwoje z auta.

Na niebie jedna po drugiej zapalały się gwiazdy. Ich migocące błyski odbijały się w spokojnej tafli wody.

– Gdzie jesteśmy? – spytała Ewa głosem tak cichym, jakby bała się, że wypowiedziane głośniej pytanie zburzy czar chwili i przeniesie ich na powrót do nagrzanego upałem mieszkania.

Tomek podszedł do żony i otoczył ją ramieniem.

– To takie kąpielisko – wyjaśnił – stare wykopy, przystosowane teraz do użytku rekreacyjnego.

To tu zabierałeś swoją dziwkę? – chciała zapytać Ewa, w ostatniej chwili powstrzymała się jednak. Tomek nie miał względem niej złych intencji. Ciągle próbował ich pojednać. Powinna była to uszanować. Nie odezwała się zatem ni słowem.

Stali tak w milczeniu, pozwalając, by ich oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Spod ściany lasu na przeciwległym brzegu dobiegały do nich tęskne akordy gitary.

– To co – odezwał się wreszcie Tomek – kto pierwszy do wody?

Doprawdy nie poznawała w nim tej jakże obcej i niezwykłej u niego młodzieńczości.

– Nie wzięłam stroju – odparła niepewnie.

– Po co ci strój? Jesteśmy tu sami. A jeśli nawet tak nie jest, to kogo to obchodzi?

Po chwili ich ciała zanurzyły się w ciepłych wodach kąpieliska.

– Kocham cię – dużo później powiedział Tomek, gdy leżeli nago na ciepłym piasku plaży.

Ewa nie odezwała się nic. Jeszcze nie była gotowa na takie wyznanie. Żal, jaki czuła do męża, ustępował z wolna przebaczeniu. Wraz z przebaczeniem zaś wracała miłość. Nadal jednak było za wcześnie, aby o tym mówić.

Ale Tomek nie chciał czekać. Pragnął, by między nimi było jak dawniej. Miał świadomość zła, jakie wyrządził swojej żonie, mimo to uparcie wierzył, że jeśli tylko trochę się postarają, powróci wszystko, co dobre. Uniósł się na łokciu i w świetle gwiazd zajrzał Ewie głęboko w oczy.

– A ty – spytał – kochasz mnie?

Skuliła się pod wpływem tego pytania. Co miała odpowiedzieć? Że nie ma pojęcia, czy kocha, że nie pamięta, co to w ogóle znaczy? Tylko tak mogła odpowiedzieć szczerze. Ale nie tego Tomek od niej oczekiwał. Dlatego zebrawszy się w sobie, odparła:

– Tak wiele uczyniłam, Tomku, by wyrwać cię z mego serca i tak strasznie zrobiło się w moim sercu ciemno, gdy zabrakło w nim ciebie. Boję się, że oduczyłam się kochać. Ale chcę kochać, jeśli tylko jestem jeszcze do tego zdolna. Tylko potrzebuję czasu.

– Ile tylko zechcesz – położył głowę na jej piersi, a ona wplotła palce w jego włosy.

Rozsadzało ją szczęście. Miała wszystko, o czym mogła marzyć. Niezwykle pomyślnie zakończyła kolejny rok akademicki, na gruncie zawodowym odnosiła same sukcesy, aż dyrektor mówił o niej niezastąpiona. No i na powrót układało jej się w małżeństwie. Nie wyobrażała sobie, że cokolwiek mogłoby zakłócić jej szczęście.

Następnego dnia zwolniono ją z pracy.

Ewa wracała z miasta do firmy cała w skowronkach. Zakupy podstawowych mebli zostały dokonane. To swoiste szaleństwo zakupów odsunęło od niej zupełnie ponure myśli, zbyt często krążące wokół Leszka i tego, jak bezczelnie ją okłamał. Biurka, szafki, półki i regały, ceny, upusty i rabaty, to wszystko skutecznie zepchnęło na dalszy plan rozważania na temat sensowności internetowych przyjaźni. Teraz, gdy Ewa nareszcie kupiła potrzebne wyposażenie, czuła się dumna i radosna.

Najważniejsza była wykładzina. Należało wybrać taki deseń, aby pasował do wszystkich pomieszczeń w biurze. Nie było to łatwe zadanie, bowiem każdy pokój pomalowano w dość śmiałe zestawienia kolorystyczne. Ewie idealna wydała się granatowa wykładzina w delikatne żółte prążki. Wprost wymarzone zestawienie barw wiążące wszystkie pomieszczenia w nowym biurze w jedną harmonijną całość. Ewa zapłaciła za potrzebną ilość towaru. Teraz tylko czekać, jak samochód dostawczy zajedzie przed nowe biuro.

Nie przypuszczała nawet, jak krótko będzie jej dane czuć tę radość.

Wpadła do biura; koła służbowego auta zabuksowały na podjeździe przed biurowcem. Tak spieszno jej było oznajmić szefostwu, że dokonała ostatniego istotnego zakupu.

– Teraz możemy się już przenosić! – wysapała zdyszana, dopadając gabinetu dyrektora. Siedzieli tam obydwaj członkowie zarządu, Gongiewicz i Olszewski. – Zaraz nam dowiozą wykładzinę. Zabieram do nowego biura Michała i Mirka. Daj mi klucz, Gerardzie. Będziemy nadzorować, jak mają ją nam pociąć. A potem dopilnujemy, żeby równo spoczęła na posadzce. Wygląda mi na to, że jutro nie będzie prac projektowych – ciągnęła uradowana. – A to dla pana, dyrektorze – wręczyła mu plaski prostokątny pakunek. – Gustave Courbet w doskonałej kopii. Będzie się świetnie prezentować na ścianie w pańskim nowym gabinecie…

Ewa wiedziała, że jej szef uwielbia malarstwo realizmu, a wybitny dziewiętnastowieczny malarz francuski Courbet był mu szczególnie bliski, dlatego z taką radością kupiła szefowi tę reprodukcję na pchlim targu, przez który godzinę temu zmierzała w kierunku salonu meblowego. Tym bardziej była z siebie rada, że dzięki sprawnym negocjacjom udało jej się zaoszczędzić na dzisiejszych wydatkach sporą sumkę na ten nieoczekiwany zakup.

I wtedy dostrzegła ich grobowe miny. Coś było nie tak.

– Siadaj – powiedział przez wyschnięte gardło Gongiewicz.

Gerard wyszedł z pokoju, unikając jej spojrzenia.

– Nie wiem – zaczął dyrektor – doprawdy nie wiem, jak mam ci o tym powiedzieć. Tak bardzo cię szanuję i doceniam, ile zrobiłaś dla Pro-Wapu, ale… nie możesz tu dłużej zostać. – Ewa patrzyła na niego nic nie rozumiejącymi oczami, a on mówił dalej: – Jest mi niezmiernie przykro… Nic do ciebie nie mam, nikt nic do ciebie nie ma, tylko… potrzebuję twego stanowiska dla kogoś innego. Nawet nie proszę, żebyś mnie zrozumiała. Czuję się podle. – Otarł pot z czoła. – To nie moja decyzja i nie chodzi o żadnego mojego protegowanego, ale ktoś inny chce…

– Olszewski? – wypaliła, kiedy już przeszła pierwsza fala zdziwienia.

– Jego siostra. Współwłaścicielka Pro-Wapu. Jej siostrzenica właśnie zrobiła licencjat, zarządzanie i marketing, i chce popracować jako menedżer. Ja nie mam tu nic do gadania. Nie mogłem się nie zgodzić.

– Mógł pan – odpowiedziała oskarżycielsko.

– Nie w tym przypadku – rozłożył ręce w geście bezradności.

– Jesteś świetnym pracownikiem, Ewo. Jeśli kiedykolwiek będziesz czegoś potrzebować, a ja będę w stanie ci to dać, wal do mnie jak w dym. Napisz sobie jakieś referencje, podpiszę, co tylko zechcesz… Ale od jutra idziesz na urlop, a po nim… Przygotuję ci wypowiedzenie, choć jeszcze teoretycznie mam na to kilka dni czasu. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała już dziś. Przykro mi.

Jej też było przykro. Cholernie przykro. Z całych sił starała się nie rozpłakać.

Ktoś zapukał do pokoju szefa.

– Można Ewę, dyrektorze? – Michał wysadził głowę zza drzwi.

– Przywieźli wykładzinę do nowego biura. Acha, dzwonili też z salonu meblowego, nie wiedzą, czy przywozić wszystkie meble na raz, bo część mają w jakimś magazynie na peryferiach miasta i…

– Za moment, Michale – powiedział Gongiewicz.

– Zatem po roku świetnej pracy muszę odejść? – Ewa bardziej stwierdziła, niż zapytała, gdy znów zostali sami. – Tak po prostu?

– Mogłabyś zostać, ale jako, powiedzmy, pracownik biurowy. Ale nie proponuję ci tego, bo wiem, że się nie zgodzisz.

– Ma pan absolutną rację – odparła gorzko. – I pomyśleć, że jeszcze wczoraj nie chciał mi pan dać pięciu głupich dni urlopu. Taka byłam niezastąpiona! – Wstała ze złością. Obrotowy fotel odsunął się z głośnym impetem do tyłu.

– Powtarzam – ból w jego głosie nie był udawany – to świństwo, co dla ciebie robię, ale nie mam wyboru. Odgórna decyzja.

Ewa pokiwała smutno głową. Bynajmniej nie współczuła Gongiewiczowi. Nigdy nie był zbyt stanowczy wobec swych mocodawców. Żal jej było jej samej. Była dosłownie wyrzucana z firmy. Nie ulegało wątpliwości, że w grę nie wchodziły żadne jej błędy czy niedopatrzenia. Kumoterstwo i protekcja – oto były jedyne i prawdziwe powody jej zwolnienia. I dyrektor wcale tego nie ukrywał. Przynajmniej grał w uczciwe karty. Czy do końca uczciwe?

Wyszła z gabinetu szefa na miękkich nogach. Jej twarz była szara z upokorzenia.

– Dobrze się czujesz? – zapytał Mirek.

– Lepiej nie choruj teraz – dorzucił Michał. – Wykładzina przywieziona i meble już w drodze.

– To już nie moje zmartwienie – powiedziała ze smutnym uśmiechem. – Ja swoje zrobiłam.

– Jak to? – Mirek nie bardzo rozumiał, o czym jego koleżanka mówi.

Wątpliwości rozwiał sam Olszewski.

– Pojedziesz jeszcze raz do miasta, Ewo – powiedział z ostentacyjną wyższością. – Trzeba odebrać projekty z Zakładu Uzgadniania Dokumentacji. W końcu do szesnastej jeszcze tu pracujesz, nie widzę powodu, dla którego miałabyś przerywać pracę już teraz.

– Wiesz, o czym on mówi? – spytał Michał.

– Drobiazg – zaśmiała się gorzko, po czym natychmiast pożałowała tego, że okazała swe emocje. Nie pokaże temu draniowi, Olszewskiemu, jak bardzo wstrząsnęło nią to niespodziewane wypowiedzenie. Nie ulegało wątpliwości, że chciał, by jej tu nie było. Od tamtego pamiętnego przyjęcia, na którym niechcący zadzwonił do żony i po którym omal się nie rozstali, unikał Ewy, jak ognia. Jeśli sam nie był motorem całego tego cyrku z jej odejściem, to przynajmniej milcząco to akceptował. Tak czy inaczej, był winny. – Wkrótce będziecie mieli nową kierowniczkę – powiedziała tylko, po czym schwytawszy torebkę wyszła z biura wprost w popołudniowe słońce.

Po wyjściu Ewy Gongiewicz oparł się ciężko o swój fotel. Na sercu czuł ucisk, niczym olbrzymi głaz, tak bardzo dręczyło go poczucie winy. Lubił tę dziewczynę i cenił to, co robiła dla firmy. To była naprawdę zdolna kierowniczka.

Ale nie mógł nic zrobić. Kiedy rano odwiedziła go Iwona Olszewska, główny udziałowiec Pro-Wapu, oznajmiając, że jej kuzynka chce być w firmie kierowniczką biura, nie wierzył własnym uszom.

– Ja mam już kierowniczkę biura. Ewa Turzyńska to doskonała…

– Ja nie proszę – powiedziała chłodno siostra wice-dyrektora. – Ja żądam.

– Ale… – próbował protestować.

– Jarku – powiedziała wtedy – ja to robię dla dobra dwóch osób, mojej kuzynki i mojego brata. Dobro dwóch bliskich mi osób w zamian za porażkę Ewy. Dla mnie wybór jest prosty.

– Nie bardzo rozumiem. Co ma do tego Gerard?

– Bardzo wiele, chociaż sam się do niczego nie przyzna. Jego małżeństwo jest zagrożone, dopóki Turzyńska tu pracuje.

– Nie wierzę. Ewa nie jest taka.

– Ale Gerard owszem, chociaż sam nie dopuszcza do siebie tej myśli. Dlatego wolę rozłączyć ich oboje, zanim mój braciszek zrobi coś, czego potem będzie żałować.

– Czyli że podjęłaś już decyzję, a mnie przypadła rola kata?

– Nie dramatyzuj, Jarku. Pamiętaj, że bez trudu znalazłabym kilku chętnych do bycia dyrektorem biura projektowego.

Nie protestował więcej. Za to teraz czuł się podle. Cena, jaką płacił za lojalność wobec mocodawczym, okazała się bardzo wysoka.

Wzrok Gongiewicza zatrzymał się na szarym pakunku. Pochylił się nad biurkiem i sięgnąwszy po prezent od Ewy zerwał papier opakowania. Jego oczom ukazała się reprodukcja Courbeta „Skała w Hautepierre" z tysiąc osiemset sześćdziesiątego dziewiątego roku – potężny masyw górski z widocznym w dali jeziorem i kilku chatami na bliższym planie. Jakiż kontrast pomiędzy skromnością egzystencji człowieka a odwiecznym majestatem przyrody!

Nalał sobie lampkę koniaku, po czym wypił zawartość duszkiem. Piastując dyrektorskie stanowisko, pozbawiony godności i honoru, czuł się nikim przy wyrzuconej z pracy dziewczynie. On był chatką skromnie stojącą u podnóża, zaś Ewa była owym masywem górskim, którego nie były w stanie zniszczyć żadne siły. Wiedział, że obraz Courbeta nigdy nie pozwoli mu o tym zapomnieć.

Po raz ostatni jechała do centrum służbowym volvo. W chłodzie klimatyzowanego wnętrza z wolna docierało do niej, co się tak naprawdę stało. W jednej chwili straciła to, na czym tak bardzo jej zależało, w co włożyła tyle trudu i poświęcenia. Ale to była tylko praca. Jak nie ta, to będzie inna. Co za różnica.

Żal było zostawiać przyjaciół. Michał, Mirek, Paweł… Będzie za nimi tęsknić. Nowe biuro, w którego projekt i wyposażenie włożyła tak wiele energii… Wyszło na to, że nie miała w nim spędzić ani jednej godziny.

Ewa z żalem zacisnęła ręce na kierownicy. Śmieszne – pomyślała – za tym samochodem też będę tęsknić.

Przez moment przemknęło Ewie przez głowę, by wyżalić się ze swego zmartwienia któremuś z internetowych pseudoprzyjaciół. Po chwili ze wstrętem odrzuciła tę myśl. Otaczała ją twarda rzeczywistość i tylko w rzeczywistości Ewa mogła rozprawić się z problemami. Nierealistyczny świat internetowych znajomości nie przynosił tak naprawdę niczego poza iluzorycznymi nadziejami na złudną przyjaźń. Jedyną najistotniejszą rzeczą, jaką Ewa wyniosła ze swych internetowych przygód, było spojrzenie w głąb niej samej, dostrzeżenie tego, co potrzebowała w sobie naprawić, by uwierzyć w lepszą przyszłość.

To nic, że zwalniano ją z pracy. To tylko kolejny schodek do pokonania. Na pewno długo nie będzie jej łatwo się z tym pogodzić, ale w końcu przejdzie nad tym do porządku dziennego. Zamiast rozpamiętywać porażkę, wyciągnie wnioski na przyszłość.

Nade wszystko wiedziała, że będzie dzielna. I poradzi sobie. Przecież miała to, co w życiu najważniejsze – miłość drugiej osoby.

Ewa trzymała się dzielnie, gdy opuszczała miejsce pracy. Radziła sobie jakoś nawet wtedy, gdy po pracy zatrzymała się z przyjaciółmi na piwo.

– Tak to już jest – próbowała pocieszać Michała, który złorzeczył na dyrektora ile wlezie. – To niczyja wina. Konkurencja jest okrutna, rynek pracy niepewny…

– Zwłaszcza, że konkurencja niezbyt uczciwa – zauważył z sarkazmem Mirek.

– Co jest, chłopaki – zażartowała – przecież to nie koniec świata. Nikt nie umarł. Będziemy się spotykać po pracy, tak jak teraz.

– Tylko że ty już nie masz pracy – przypomniał jej Paweł ze smutkiem.

– Nie ta, to inna – stwierdziła lekko. – Może tak miało być? W Pro-Wapie nie zostało już prawie nic do zrobienia. Znajdę sobie coś ciekawego.

– Tak – ciągnął Paweł – tylko nie mogę sobie darować, jak zarząd mógł być taki chamski. Po tym wszystkim, co dla nich zrobiłaś… co zrobiłaś dla nas…

– Ciekawe, na kogo przyjdzie następna kolej, jeśli czyjś jeszcze kuzynek zechce popracować w Pro-Wapie – dodał Michał żłopiąc potężny łyk piwa. – Zosia dobrze zrobiła, wynosząc się stąd w diabły.

– Tylko nie musiała wynosić się tak daleko – westchnął Mirek.

– O, ktoś tu tęskni – zarechotali pozostali mężczyźni.

– A właśnie – Ewa zwróciła się do Mirka – kiedy ona wraca? Bo mam nadzieję, że zmieniła decyzję i nie zostanie w Londynie na zawsze.

– Wróci – zapewnił ją. – Często ze sobą mailujemy. Na Boże Narodzenie będziemy razem – powiedział to tak swobodnie, że nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że stali się parą.

Dopiero w domu przykrość wycisnęła z Ewy pierwsze łzy. A kiedy strumyczek przerwał głaz udawanej obojętności, polała się cała rzeka smutku.

– Co znowu? – zdenerwował się Tomek, kiedy wrócił do domu i zastał ją kompletnie załamaną, tonącą we łzach. – Co ja znowu zrobiłem?!

Zerwała się z łóżka i szlochając już zupełnie na głos padła mu w ramiona.

– Nic, Tomku, absolutnie nic. To ja… Jestem do niczego – chlipała mu w tors. – Wyrzucili mnie z pracy. – I przerywanymi łkaniem zdaniami opowiedziała całą historię.

– I tym tak bardzo się przejmujesz? – spytał, gdy skończyła, a w jego oczach znów pojawiły się wesołe ogniki. – Przecież masz mnie. Nie pozwolę cię skrzywdzić. Nie tak dawno płakałaś przeze mnie, choć nie byłem wart twych łez. Kochaj mnie, Ewo. Jeśli pozwolisz, bym stał się godny twoich łez, ja nie pozwolę, byś kiedykolwiek przeze mnie płakała. Byś musiała płakać przez kogokolwiek.

– Kocham cię, Tomku – powiedziała szczerze. – Choć Bóg mi świadkiem, że tak bardzo się starałam nauczyć się obojętności, to naprawdę nigdy nie przestałam cię kochać.

Dla Tomka było to najpiękniejsze wyznanie miłości.