37828.fb2 Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 15

Rozdział 12

Niestrudzone siły natury zmieniają przyrodę od zarania dziejów. Odwieczna walka żywiołów, ich niszczycielski, a zarazem tak twórczy taniec od zawsze mieszał ogień z wodą, żar z lodem, odbierał życie milionom istnień, ale też dawał początek nowemu życiu.

Miliony lat temu Morze Śródziemne zagarnęło niżej położone tereny lądu zostawiając na powierzchni niezliczoną ilość wysepek. Miały one stać się miejscem narodzin bogów, sławnych czynów herosów, czy twórczości poetów. Kreta należy do jednych z takich, szczególnie ukochanych przez bogów miejsc. To tutaj wychował się Zeus, który potem z wysokości Olimpu czuwał nad ziemią. To na tę wyspę władca wszystkich bogów przywiózł porwaną przez siebie Europę.

Na Kretę Tomek zabrał swoją żonę.

Była to ich pierwsza tego typu wycieczka. Nigdy nie zapuścili się dalej niż do kafejki na sąsiedniej ulicy, a i te wyjścia Tomek traktował jako zło konieczne. Dlatego jakże zdziwiło Ewę, gdy na drugi dzień po tym, jak dowiedziała się, że ma opuścić Pro-Wap, mąż pomachał jej przed nosem dwoma biletami lotniczymi.

– Przygotuj się do podróży, skarbie. Grecja czeka.

– Dlaczego? – zapytała tylko.

– Dla ciebie. Dla mojej żony. Najukochańszej, najcudowniejszej i najwspanialszej. Zasłużyłaś sobie na to, choć to i tak niewiele w porównaniu z tym, ile powinienem ci dać.

Samolot lecący do Grecji oderwał się od płyty lotniska Okęcie. Siedząca na pokładzie para wyglądała na niewiarygodnie zakochanych. Chociaż obydwoje byli po trzydziestce, a na swych barkach dźwigali dziewięcioletni staż małżeński, czuli się jak para nastolatków uciekających z domu, by spędzić razem upojne chwile.

Ewa nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Jej mąż, który nigdy nie zabierał jej poza granice miasta Lublin, a już szczytem wszystkiego było wspólne wyjście na kawę, zaprosił ją na wycieczkę. Dwa tygodnie. I to dokąd? Na słoneczną Kretę. Nigdy by nie przypuszczała…

Zatrzymali się w czterogwiazdkowym hotelu Kavros Beach, położonym w Chanii, – jednym z czterech regionów wyspy. To w Chanii znajdowały się imponujące Białe Góry, w których mimo śródziemnomorskiego ciepłego klimatu o każdej porze roku leżał śnieg. W tym też regionie znajdował się niezwykły wąwóz Samaria oraz największa naturalna przystań w Grecji – zatoka Souda.

Hotel Kavros Beach okazał się przeuroczym miejscem, był to płaski parterowy budynek usytuowany przy samej plaży nad Morzem Kreteńskim.

– Nie chciałem wynajmować apartamentu w jakimś kilkupiętrowym obiekcie – powiedział dumny z siebie Tomek. – Mamy dosyć schodów i wind w naszym bloku, prawda, skarbie?

Ewa długo stała w wielkim oknie ich apartamentu, z którego widać było śnieżne czapy na szczytach Białych Gór, a także lazur morza, które aż lśniło w blasku śródziemnomorskiego słońca. Przeciągłe westchnienie, jakie wydostało się z piersi kobiety, mogło być zarówno oznaką szczęścia, jak i niedowierzania. Dość, ze wytrąciło ją z zamyślenia.

– Nie to, żeby mi się nie podobało – Ewa bardziej pod ciężarem emocji niż kilkugodzinnej podróży padła na wielkie loże na betonowej podstawie, tak charakterystyczną dla wyspiarskiej architektury Grecji konstrukcję – ale tu musi być bardzo drogo.

– Nie aż tak, żeby nie było nas na to stać – Tomek zrobił tajemniczą minę. – Pamiętasz mój ostatni wyjazd do Niemiec? – spytał, chociaż on sam wolałby go nie pamiętać, zwłaszcza nocnego epizodu z Anką. – Poszło naprawdę świetnie. Do diabła z pracodawcami, którzy będą nami szastać i pomiatać, ilekroć któryś z ich znajomków zapragnie sprawdzić się zawodowo w ich firmie. Nareszcie możemy myśleć o otwarciu naszego własnego interesu.

– Coś ty? – Z wrażenia aż usiadła na łóżku. – Aż tak?

– No – wyszczerzył zęby w uśmiechu – wszystkie auta zeszły na pniu. Strzał w dziesiątkę, Ewuś. – Cmoknął ją w usta. – Ale nie zaprzątajmy sobie tym głowy. Jesteśmy tu po to, by cieszyć się krajobrazem, klimatem, słońcem i sobą. Leć teraz wziąć prysznic, a potem czeka nas plaża.

Ewa pospieszyła do łazienki. Po chwili wytknęła głowę zza drzwi.

– Jest mały problemik – przekrzywiła zawadiacko głowę. – Oni tu nie mają kabin prysznicowych. Nie mają nawet brodzików. A nad sedesem wisi fiszka w języku angielskim, żeby nie wyrzucać zużytego papieru toaletowego do muszli klozetowej, tylko do kosza na śmieci.

– Tylko nie mów, że to znowu moja wina – powiedział lekko agresywnie.

– A ja bym sądziła, że to ty oskarżysz mnie o przynoszenie pecha. – Puściła do niego oczko.

Obydwoje wybuchnęli zdrowym śmiechem.

Wszystko było bajeczne. Morze, plaża, malownicze zachody słońca, tawerny, bary, ludzie…

Ewa i Tomek czuli, że oto zatrzymali się w tym pędzącym nieustannie kołowrocie życia, w którym kręcili się dotąd Bóg wie w jakim celu. Teraz zaś mogli na powrót odnaleźć siebie w egzotycznym klimacie Morza Śródziemnego. Dostrzegli w sobie nawzajem cechy, o których niemal zapomnieli. Adorowali się na każdym kroku i tęsknili za sobą nawet wtedy, gdy jedno z nich zostawało w korytarzu hotelowym, drugie zaś wracało do pokoju po ręcznik kąpielowy.

Trzeciego dnia Tomek zaskoczył Ewę do granic. Sam przygotował śniadanie – jajecznicę na bekonie. Na zaskoczenie zasługiwał nie tylko fakt, że jej mąż pokalał swe ręce przyrządzając posiłek – w mniemaniu twardzieli babskie przecież zajęcie, ale też to, że był to posiłek gorący – szczyt poświęcenia ze strony Tomka.

Jednak gdy opowiedział żonie, w jaki sposób wszedł w posiadanie składników, ta nie kryła najwyższego zdumienia.

– Chcesz mi powiedzieć, że sam z własnej nieprzymuszonej woli wstałeś o szóstej rano i poszedłeś do sklepu? – Pokręciła z niedowierzaniem głową. – W dodatku nie znając żadnego obcego języka?

– Od czego ma się mózg, kobieto – uśmiechnął się. – Poszedłem, bo chciałem. A bekon leżał na wystawie, no to mi się zachciało takiego smażonego mięska… Pycha. Do tego jajka. Ale jajek na wystawie nie było – zmartwił się. – Nie było ich też nigdzie w sklepie, przynajmniej ja nie mogłem ich dostrzec. Na bekon wskazałem palcem, a potem pokazałem, ile ma mi kobiecina uciąć.

– A co z jajkami?

– No właśnie. Też tak pomyślałem. Ale czyż miałem odejść z niczym? O nie, moja droga. Więc… najpierw zacząłem gdakać. Ko, ko, ko, koooo, ko-ko-ko-kooooo. A potem zamachałem ramionami, wiesz, że niby skrzydełka. Na koniec pokazu przykucnąłem lekko, gdakając w niebogłosy, a gdy się podniosłem, uczyniłem gest, jakbym wyjął spod siebie… no wiesz, świeżo zniesione jajeczko.

Ewa zanosiła się od śmiechu.

– Ko, ko, ko, poprosiłem błagalnie, niemal z rezygnacją w oczach. Kobieta spytała hał meny, a ja poczułem się, jak mistrz aktorstwa, gdy wyjęła z lodówki kartonik z jajami. Wziąłem wszystkie – zakończył dumnie – wciąż nie wiem tylko, czy jajko po grecku to hał, czy meny.

– How many – wyjaśniła Ewa, kiedy już skończyła płakać ze śmiechu – to po angielsku. Znaczy po prostu ile. A czy nie przyszło ci do głowy zrobić cokolwiek innego? Jesteśmy nad Morzem Śródziemnym, pośród owoców morza, zieleniny, greckich przypraw… Ale jajecznica na bekonie…

– Kobieto – powiedział grobowym głosem – milcz, jedz i doceń. Powinnaś wiedzieć, że nie umiem przygotować niczego innego – rozłożył bezradnie ręce.

– To najpyszniejsza jajecznica, jaką jadłam w życiu – powiedziała szczerze.

– To najlepszy seks, jaki przyszło mi przeżywać – mówił późnym wieczorem Tomek, leżąc w wannie, kiedy już Ewa zsunęła się z niego i ułożyła obok, a letnia woda dawała ochłodę ich zmęczonym miłością ciałom. W hotelowej łazience w istocie nie było prysznica, rzecz najzwyklejsza w Grecji, za to wanna bez trudu mieściła ich oboje.

– Mówisz tak za każdym razem, gdy się kochamy – roześmiała się filuternie Ewa.

– Bo za każdym razem jestem w coraz większym niebie. Tak mnie wykańczasz, dziewczyno.

– Czyżbyś miał na dziś dość i próbujesz mnie zbyć tymi pochwałami? Nic z tego. – Ugryzła go w ucho. – Tutejsze słońce działa niezwykle potęgująco na moje libido.

– Ciebie nigdy dość, kochanie, ale może trochę odpoczniemy…?

Pozwoliła mu odpocząć. Akurat tyle czasu, ile trwało wytarcie ciał ręcznikami i przejście do łóżka. Zakrył się, co prawda, prześcieradłem, próbując negocjować dłuższą przerwę, ale Ewa była nieugięta. Zanurkowała pod prześcieradło, wprawnymi ustami badając ciało męża i już po chwili czuł, że musi ją wziąć znowu.

Był wdzięczny żonie za energię, jaką w nim wyzwalała. Ewa wracała do niego, ufna i oddana. Dokładnie taka, jaką kiedyś pokochał. Dokładnie taka, z jaką zamierzał spędzić resztę życia.

– To był naprawdę cudowny czas. Jak bajka. Szkoda tylko, że nasze dzieci nie były razem z nami… – powiedziała do męża, gdy samolot unosił ich z powrotem do rzeczywistości.

– Są za małe. Kiedy bardziej podrosną, będziemy je zabierać. Poza tym, wiesz dobrze, że potrzebowaliśmy tej odskoczni od dnia codziennego.

– Mam rozumieć, że to nie był jednorazowy wyjazd…?

– Jednorazowy? – Roześmiał się, jakby palnęła najwyższą głupotę. – Kochanie, będziemy to powtarzać każdych wakacji, a nie tylko wtedy, kiedy w naszym małżeństwie znowu pojawi się kryzys. Bo… – spoważniał – już nie będzie kryzysów. Żadnych. Obiecuję.

– Dziękuję, że jesteś ze mną – wyszeptała wzruszona. – I za tę podróż.

– Nie dziękuj – pocałował ją namiętnie. – To się nie kończy. To dopiero początek. Zasługujesz na tak wiele…

– I dajesz mi tak wiele – wyszeptała czule.

Dał jej dwa tygodnie na słonecznej Krecie. Dwa najcudowniejsze tygodnie jej życia. Tak jak wcześniej dał jej dziewięć lat małżeństwa, które mimo wzlotów i upadków wiąż było twardą skałą, na której nieprzerwanie tkwiła ich miłość.

Przez minione tygodnie zbliżyli się do siebie bardziej, niż kiedykolwiek podczas ich związku. Wracali z Grecji umocnieni w swej miłości, ale wspomnienia ciągle wędrowały za nimi, jak przyczajone do ataku psy. Jednak każde z małżonków w skrytości ducha musiało przyznać, że kłamstwa, romanse, miłostki i zdrady pokazały, jak wiele noszą w sobie słabości, jak byli ślepi poszukując czegoś, co zawsze mieli na wyciągnięcie ręki. Wydarzenia ostatnich miesięcy w jakiś przewrotny sposób tylko umocniły w nich wiarę w partnera. I w siebie samych.

Ewa była spokojna. Minione dwa tygodnie to był dopiero początek. Przecież czekały ich kolejne dwa tygodnie, dwa miesiące i jeszcze więcej. Całe lata szczęścia. Sukces bycia razem nie polegał na żądaniu od kogoś, by był idealnym partnerem, lecz by samemu się nim stać. Dopiero, gdy obydwoje to zrozumieli, ich związek narodził się od nowa.

Po niedzielnym obiedzie Ewa i Tomek wybrali się z córkami do parku. Rodzice mocno stęsknili się za dziećmi, które przez cały czas ich pobytu w Grecji przebywały u dziadków na wsi.

– Wiesz, mamciu – trzepotała językiem Ewelinka, która bardzo dobrze zniosła rozstanie z rodzicami – dziadziuś zabierał nas nad rzekę, kąpałam się w wodzie, a wujek Romek sadzał mnie na plecy i płynął na głęboką wodę.

– Nie bałaś się, skarbie? – Ewa pogładziła córkę po jasnych włosach.

– Nic a nic.

– No i jeszcze chodziłyśmy z babcią do lasu na prawdziwki – dodała starsza córka, Oleńka. – Nazrywałyśmy cały koszyk. Jednego nawet rozdeptałam. Babcia powiedziała, że przydadzą się suszone grzyby na następną Wigilię. A ciocia Marta złapała w lesie kleszcza…

– Ale nie umrze – uzupełniła z przekonaniem mała Ewelinka. – Bo dziadziuś mówił, że tylko niektóre kleszcze roznoszą choroby. Poza tym ciocia Marta obiecała, że na następne wakacje, jak znowu gdzieś wyjedziecie, nauczy mnie jeździć konno.

– W następne wakacje wyjedziemy wszyscy razem – obiecał Tomek.

Spacerowali chwilę w milczeniu parkową alejką, a dęby i lipy szumiały nad ich głowami swoją tęskną pieśń. Po jakimś czasie małżonkowie usiedli na metalowej ławeczce. Tomek otoczył Ewę ramieniem. Ich córki z wesołym śmiechem biegały po trawie.

– Wiesz co, skarbie – odezwał się Tomek – mam wrażenie, że nie ważne, dokąd się pojedzie, ważne z kim. Mógłbym nie wyściubiać nosa poza Lublin, a i tak jestem szczęśliwy. Mam was i jest mi z tym dobrze. – Jego głos przybrał jakąś dziwnie nostalgiczną jak na niego nutę.

– Nie próbujesz mi chyba powiedzieć – Ewa obrzuciła go czujnym spojrzeniem – że wycofujesz się z obietnicy częstych wypadów na łono przyrody? Że nie wspomnę o tym, co powiedziałeś dzieciom, że za rok wyjedziemy gdzieś całą czwórką.

– Oczywiście, że nie – uścisnął ją mocniej. – Próbuję ci powiedzieć, jak bardzo jestem z tobą szczęśliwy. – Położył głowę na jej ramieniu.

Rodzice z dumną radością obserwowali, jak ich dziewczynki z wielką frajdą zrywały dmuchawce i co sił w płucach dmuchały w białe pióropusze. Puch zawirował w powietrzu i muskany letnim wiatrem unosił się coraz wyżej i wyżej. Zataczał koła nad ich głowami, zupełnie, jakby nasionka tańczyły w platynowo-złotych promykach słońca swój godowy taniec. Jakby wiedziały, że niosą w sobie przyszłe życie.

Dmuchawce i tak miały stracić swój puch. To było odwieczne koło natury. Po każdej wiośnie przychodził czas zbiorów, a każde zebrane nasionko dawało w przyszłości kolejne plony.

Małżonkowie popatrzyli sobie głęboko w oczy. Tylko od nich zależało, gdzie padnie puch dmuchawca uniesiony tego lata z ich związku. Wiedzieli, że nie będzie łatwo pomóc mu spocząć w żyznej glebie, ale wiedzieli także, że dołożą wszelkich starań, by z porażek, jakie na własne życzenie sobie zgotowali, wykiełkowała na nowo silna miłość.