37828.fb2 Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Dmuchawce - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 16

Epilog

Małe biuro wynajęte na piętrze starej kamieniczki przy Krakowskim Przedmieściu tchnęło świeżością. Zapach farby z nowo pomalowanych ścian mieszał się z zapachem drewna biurek i regałów, choć od zakończenia remontu minęły już dwa tygodnie. Dziś przywieźli nowiutki szyld, jakby przypieczętowanie tego, co zostało zamierzone i dokonane. „Pośrednictwo Ubezpieczeniowe Ewa Turzyńska" brzmiał dumny napis na neonowej tablicy nad głównym wejściem do kamienicy.

Chęć założenia własnej firmy tak naprawdę nigdy jej nie opuszczała, potrzebowała nie tylko środków, ale przede wszystkim pomysłu na zaistnienie w świecie biznesu. Jakiś czas pracowała w firmie męża. Tomek rok temu założył firmę transportowo-przewozową, która prężnie się rozrastała i przynosiła im obojgu znaczne profity majątkowe. Ewa prowadziła w niej sprawy rachunków i rozliczeń z urzędami, ale czuła, że nie jest to szczyt jej możliwości. Na pomysł z ubezpieczeniami samochodowymi i majątkowymi wpadła zupełnie przypadkiem, gdy im samym przyszło ubezpieczać tabor samochodów, sprzęt komputerowy i budynki. Teraz księgowością firmy Tomka zajmowała się po godzinach, sama zaś stworzyła całkiem spore, bo zatrudniające pięć osób, biuro ubezpieczeniowe.

– Kierowca pyta, czy regulujemy gotówką, czy przelewem, pani dyrektor – usłyszała Ewa przez interkom. Siedziała w swoim gabinecie nad kilkoma szczególnie zawiłymi wnioskami o opiekę ubezpieczeniową.

Nacisnęła przycisk interkomu.

– Gotówką, Przemku – powiedziała. – Przyjdź tu po pieniądze. Nie mam czasu nawet zerknąć na tabliczkę. Dopiero, gdy policzę wskaźniki z wniosków, wyjdę na zewnątrz. Dopilnuj, żeby wszystko było ok.

– Jest ok, szefowo – usłyszała.

Nic nowego. Mogła polegać na Przemku. Rzetelny, obowiązkowy, oddany, posiadał cechy idealnego pracownika, jak zresztą pozostałe cztery panie, które także zasiadły w firmie Ewy za biurkami. Jednak o ile owe panie miały już olbrzymie doświadczenie w dziedzinie ubezpieczeń samochodowych i majątkowych, o tyle Przemek był absolutnym nowicjuszem. Tak jak i ona sama. Szybko się jednak uczyli obydwoje od innych pracownic, szybko też ustanowili zgrany zespół, a firma Ewy zaczęła pozyskiwać dużych stabilnych klientów, co dobrze rokowało na przyszłość.

Rozległo się pukanie i do pokoju wszedł młody mężczyzna. Odnosiło się wrażenie, że wszedł tam prosto z żurnala mody. Przemek był świeżo upieczonym absolwentem studiów dziennych na Politechnice Lubelskiej. Był młody, wysoki, szczupły i niezwykle przystojny. Był ciemnej karnacji, jego niezbyt krótko ostrzyżone czarne włosy zawsze były lekko zmierzwione, pewnie używał żelu, choć musiał go starannie rozczesywać, bowiem kosmyki nie były nigdy zlepione. Ewa zatrudniła go z premedytacją, z pobudek czysto egoistycznych. Lubiła patrzeć na jego wysportowane ciało, wyobrażać sobie, jak prężą się mięśnie na jego torsie pod marynarką i nieskazitelnie uprasowaną koszulą. Na szczęście oprócz walorów zewnętrznych, szybko okazało się, że Przemek posiadał także wartościowe cechy osobowościowe, umiał rozmawiać z petentami, jak nikt inny w firmie, szybko pozyskiwał klientów. Wzbudzał zaufanie. Był cennym nabytkiem dla młodej firmy Ewy.

– Tu jest rachunek. Dwa tysiące za usługę. Wraz z robocizną.

– Wydawało mi się, że ustalałam większą kwotę – zastanowiła się Ewa.

– Tak, pani dyrektor, ale oni mieli dwa dni opóźnienia i wynegocjowałem ostatecznie upust z tego powodu.

Ewa otworzyła kasetkę z pieniędzmi i wyliczyła banknoty.

– Proszę, oto dwa tysiące – oznajmiła dziwnie zduszonym głosem.

A potem, gdy jej pracownik opuścił gabinet, długo nie mogła zebrać myśli. Czasem miała wątpliwości, czy dobrze zrobiła, że zatrudniła takiego właśnie przystojniaka. Przemek był taki apetyczny…

Uśmiechnęła się do siebie. Najwyraźniej dużo jeszcze musiała pracować nad swymi słabościami, o których jeszcze rok temu nie miała pojęcia. Dobrze wiedziała, że nawet najsilniejsza wola może czasem ulec pokusie. Wytyczanie granic postępowania i zażyłości z drugim człowiekiem miało sens, dopóki człowiek nie zbliżył się do nich zbyt blisko. Wtedy żadne granice ani zasady nie mogły ustrzec przed światem zdrady, zakazanym i… fascynującym.

Odsunęła wnioski i formularze polis i zajrzała do Internetu. To ją odprężało. Po ciężkim dniu pracy wystarczyło kilkanaście minut rozmowy ze znajomymi na gadu-gadu, by poczuć się wyluzowana, oddalić problemy, odsunąć nieprzyzwoite myśli…

Nie byli to ci sami znajomi, którzy poderwali na necie żądną przygód Hotwoman. Dziś Ewa znajdowała znajomych jako Fajna-Ewa, gdyż teraz taki nick podała logując się do Klubu Niesamotnych Serc. Czuła się na tyle silna wewnętrznie i pewna siebie, że nie musiała ukrywać swego imienia za nickiem, który, choć po angielsku, brzmiał na dzień dobry jak zaproszenie do sypialni. Teraz nie wahała się obnażyć własnego imienia przed szperającymi w randkowych portalach nieznajomymi. Przecież nie mogli jej niczym zagrozić, dopóki ona sama świadomie nie uwikłałaby się w jakąś szczególnie zażyłą znajomość. Ale co do tego, że nie da się więcej omamić żadnemu z tych szukających łatwych zdobyczy samców, była najzupełniej pewna.

Także jej opis na stronie Klubu brzmiał optymistycznie i już sam w sobie odstraszał mężczyzn z zapędami nawiązania łatwego i szybkiego romansu. „Na pewno nieporównywalna – pisała o sobie Ewa. – Zalety? To już inni ocenią. Wady? Ufność. Co robię? To, co niektóre normalne kobiety w tym kraju: pracuję, dokształcam się, prowadzę dom, itd… Co lubię? Zaskakiwać życie swoją osobą, brać garściami radość dnia, snuć marzenia, a potem je spełniać. Co umiem? Czerpać silę z każdego niepowodzenia. "

Opis wymarzonego partnera również nie przypominał niczym smutku z poprzedniego wcielenia Ewy w serwisie Klubu: „Młody, przystojny, wysoki, smagła cera, powłóczyste spojrzenie spod długich rzęs… – pisała przekornie. – A tak naprawdę nie krępujcie się ludzie, tylko piszcie, bo dobrze mieć jakieś pokrewne duszyczki w necie i poza nim. "

Tylko zdanie, które w kilkudziesięciu znakach miało ją krótko opisać, pozostało takie samo. (Nie)zwykła, napisała o sobie. Bo i czuła się nietuzinkowa. Tyle przeszła, tyle ostatnio doznała ciosów, a jednak powstała jeszcze silniejsza niż przedtem.

Tym razem jej znajomymi byli faceci, którzy nie ograniczali się w pierwszej wiadomości do tekstu „Cześć, podaję ci adres mojej poczty elektronicznej. Wojtek". Teraz Ewa starannie przyglądała się profilom mężczyzn, którzy zaczepiali ją na Internecie, nim decydowała się, aby któremuś odpowiedzieć. Rzadko zdobywała się na zaufanie względem nich. Wybierała przeważnie kawalerów, którzy z racji swego wolnego stanu nie nabrali jeszcze nawyków znudzonego życiem męża, z którym mogła porozmawiać o wszystkim i o niczym, dowiedzieć się, gdzie są fajne imprezy w Lublinie, albo najczystsza woda w okolicznych jeziorach, nie narzekali przy tym na żony, bo ich po prostu nie mieli. Jeśli już zdarzali się jacyś żonaci, to byli to mężczyźni zachwyceni swymi żonami, w necie szukający kogoś, z kim można zamienić parę zdań podczas nudnego dnia pracy, nie dążących do spotkań, co więcej intymnych spotkań. Zamiast tego rozmawiali o pogodzie, o dzieciach, o pracy. O uczuciach i problemach rzadziej i zawsze na zasadzie wymiany poglądów, nie porad, które przecież i tak niczemu nie służyły, o ile człowiek sam się z nimi nie uporał w realnym świecie.

Maile typu „Będę jutro przejazdem w twoim mieście. Mam na imię Roman. Spotkajmy się" nadchodziły nadal. Ona jednak zupełnie je ignorowała.

– Właśnie robię sobie kawę – wiadomość, która pojawiła się na monitorze jej komputera, pochodziła od Sławka, mężczyzny w jej wieku, pracującego w jednym z lubelskich urzędów. – A co u ciebie?

Nigdy się nie spotkali, nie rozmawiali przez telefon, choć pracowali na tej samej ulicy. Nie widzieli nawet swoich fotografii. Ale nie to było ważne. Lubili ze sobą pogawędzić.

– Nic. Kawę już piłam. Mam nowy szyld nad drzwiami. Ale jestem zbyt padnięta, by go obejrzeć.

– A, to ocenię, jak będę wracał z pracy.

Potem Ewa zapytała Ernesta z Wiednia o pogodę i samopoczucie.

– Pogoda trochę deszczowo – odpowiedział łamaną polszczyzną – Jak przyjedziesz z mężem w wakacje, myszle ze dużo lepiej.

W istocie Ewa z Tomkiem planowali wyjechać tego lata do Wiednia. Dobrze, że można było poznać już teraz kogoś, kto zna miasto i zechce uczynić tę wycieczkę ciekawszą. Ernest i jego żona Elza byli oboje pod czterdziestkę i mieli córkę w wieku Oli. Poza tym wynajmowali kwatery turystom. Dla Ewy był to doskonały zbieg okoliczności.

– Jak tam Elza? – zapytała.

– Elza, duża problema – odpowiedział jej rozmówca. – Jutro jej urodziny i nie wiedzieć co jej kupić.

– Kupić złote kolczyki – napisała w tonie Ernesta.

– Dzięki, polskie słońce.

– Długo będziesz na gadu-gadu? – znów zapytał Sławek. – Bo ja na chwilkę muszę wybyć.

– Nie – odpowiedziała. – Zaraz przyjedzie po mnie Tomek z dziećmi. Czeka nas tradycyjnie rodzinne popołudnie. Dziś będzie to ogród botaniczny.

– Aha. Pozdrów męża. Mnie czeka maraton po hurtowniach. Wiesz, remont łazienki.

Jakby na zawołanie, do gabinetu wszedł jej mąż.

– Niezły szyld, moja panno – powiedział z uznaniem.

– Tak? – bąknęła. – Nie miałam czasu go zobaczyć.

– Pewnie znów przesiedziałaś pół dnia w Internecie – powiedział bez cienia złośliwości Tomek.

– Piętnaście minut – odpowiedziała z czarującym uśmiechem. – I masz pozdrowienia od Sławka.

– A kto to jest Sławek?

– Jeden z moich internetowych znajomych. Opowiadałam ci o nim. Pracuje w takiej instytucji, która rozlicza wpływ zanieczyszczeń emitowanych przez firmy na środowisko.

Obydwoje wyszli z pokoju.

– Mnie już dzisiaj nie będzie – oznajmiła pracownikom.

– Ok, szefowo – odpowiedzieli.

– Wiesz – powiedział Tomek, gramoląc się za kierownicę bmw; siedzące z tyłu dziewczynki kłóciły się o to, czy pojadą do zoo w najbliższy weekend, czy też w kolejny – gdybym był zazdrosny, pomyślałbym, że ten młody gryzipiórek z twego biura leci na ciebie.

– Kto? Przemek? Coś ty! Taki dzieciak? Chociaż – dodała przekornie – w zasadzie nie miałabym nic przeciwko temu. – Zachichotała. – Ale… jak to, „gdybyś był" zazdrosny? – oburzyła się udawanie, obciągając kusy materiał krótkiej spódniczki mini i zamykając za sobą drzwi auta. – To znaczy, że nie jesteś o mnie zazdrosny? Nic a nic?

– To znaczy… – zawahał się, po czym zniżył głos, ale dziewczynki i tak były zbyt zajęte kłótnią, by cokolwiek mogło je obchodzić droczenie się rodziców – jestem zazdrosny jak cholera, szlag mnie trafia na myśl, jak mogłaś przyjąć do pracy takiego modela, ale… – spojrzał jej głęboko w oczy – ufam ci, Ewo. Moje zamartwianie się nic nie da. Wolę więc ufać w twoją szczerość i wierność. Bo inaczej chyba bym zwariował na twoim punkcie.

Z całych sił starała się wytrzymać to spojrzenie, choć wzrok Tomka wiercił jej duszę na wylot. Na szczęście jej mąż przekręcił kluczyk; koła posłusznie potoczyły się po kocich łbach. Ewa posmutniała. Na szczęście mąż tego nie zauważył.

Szczerość, wierność, jakże wyświechtane to były słowa…

W Ogrodzie Botanicznym przez cały rok było zielono, jednak tego lata roślinność prezentowała się szczególnie imponująco.

Przechodząc przez Alpinarium, jeden z najbardziej atrakcyjnych działów ogrodu, który prezentował florę obszarów górskich, Tomek otoczył żonę ramieniem.

– Niedługo będziemy spacerować po prawdziwych górach wśród takiej roślinności.

– Tak. – Podniosła na niego smutne oczy. – Gdzie byłeś wczoraj wieczorem? – Nie mogła się powstrzymać, by nie zadać mu tego pytania.

Poprzedniego wieczora położyła się spać o północy, a jego nadal nie było w domu. Co więcej, miał wyłączoną komórkę.

– Nie mówiłem ci? – Machnął lekceważąco ręką. – Prawda, nie było okazji. Miałem wezwanie. Facet na wylotówce od strony Radomia. Złapał biedak gumę i miał problemy z kołem zapasowym. Śruby zaśniedziały. Podwiozłem go do jakiegoś warsztatu, po narzędzia, holowałem do stacji paliw i pomogłem zmienić koło.

– Taki dobry Samarytanin? – Nie czuła się przekonana. – Nie mogłeś wysłać któregoś z pracowników?

– Wiesz, jacy są ci moi fachowcy, wyśmienici mechanicy, ale zaraz by kręcili nosem, że chcą płatnych nadgodzin. Wolałem sam. Ewo, nie mam powodu, by cię okłamywać.

Wzruszyła ramionami, przyjmując jego wyjaśnienie do wiadomości. Rzeczywiście, nie miał powodu jej okłamywać. Więc dlaczego to czynił? Dlaczego nie powiedział żonie, że ów facet miał najdłuższe nogi świata, miał ze dwadzieścia pięć, góra siedem lat i nosił wdzięczne imię Patrycja? Dlaczego zapisał sobie tę piękną kobietę w telefonie komórkowym jako Patryk-Opony, zamiast zwyczajnie, bez ukrywania płci? I po co w ogóle wymienił się numerem telefonu z przygodnie poznaną na szosie dziewczyną, która tylko złapała gumę i prosiła o pomoc przy wymianie koła?

Spędzili potem chyba ze trzy godziny w jakimś małym zajeździe rozmawiając na przeróżne błahe tematy, z których dziś nie umiałby wymienić ani jednego. Zdążył wtedy dowiedzieć się, że mieszka sama w południowej części Lublina, jest świeżo po rozwodzie i czuje się z tego powodu bardzo załamana.

Patrycja dzwoniła tego dnia już trzykrotnie. Czego chciała, pocieszenia, zrozumienia? Uważała, że zaciągnęła u niego dług wdzięczności i za wszelką cenę starała się go spłacić. Zaproszeniem na kawę i wino do jej mieszkania. Za każdym telefonem wymigiwał się brakiem czasu. Miał jednak pewność, że kobieta nie odpuści. Nie wiedzieć czemu, wcale mu to nie przeszkadzało.

Tomek nie umiał wprost opowiedzieć o tym Ewie. Bał się podejrzeń, oskarżeń, braku zrozumienia. Bał się, że przestanie wierzyć w jego szczerość. Tylko że teraz wcale nie był bardziej szczery, tając przed żoną wczorajsze zdarzenie. Zrobiło mu się niezmiernie wstyd. Żądał od żony szczerości, sam nie mogąc się na nią zdobyć.

Dwa ciała namiętnie splecione miłosnym uściskiem rzeźbiły na świeżej pościeli malowniczy akt. Tej nocy, jak niemal każdej od miesięcy, Ewa i Tomek poznawali na nowo swe ciała.

Telefon Tomka zadzwonił nieoczekiwanie po północy, gdy leżeli wyczerpani zmaganiami tuż po obopólnym spełnieniu.

Ewa wyciągnęła rękę po aparat i podała słuchawkę mężowi, zerknąwszy jednak przedtem na wyświetlacz.

– Jakiś Patryk-Opony – powiedziała z niesmakiem. – O tej porze? Kochanie, musisz rozgraniczać życie prywatne od służbowego, bo dorobisz się wrzodów.

Tomek poczuł się w najwyższej panice.

– Halo – warknął do słuchawki.

– Cześć, robaczku – usłyszał namiętny kobiecy głos. – Nie przyszedłeś na spotkanie – nie było w tym zdaniu cienia wyrzutu – a ja czekałam ponad godzinę w tamtym zajeździe. Teraz musisz mnie za to przeprosić.

– Proszę pana – Tomek niemal krzyknął – mówiłem sto razy, nie potrzebuję pańskich opon! To już nie mój problem, że jest pan na granicy polsko-niemieckiej! Jeśli o mnie chodzi, może wyrzucić pan towar do Odry. Nic od pana nie kupię, nie chcę ich nawet za darmo.

– O czym ty mówisz, robaczku? – Patrycja była kompletnie zdezorientowana. – To przecież ja, ta od koła na szosie… – I wtedy zrozumiała. Rozłączyła się natychmiast.

Pot, jaki wystąpił na czoło Tomka, nie był bynajmniej wynikiem miłosnych zmagań z żoną. O mały włos niewinna kawa w zajeździe i jedno małe piwo wypite w uroczym towarzystwie pięknej Patrycji mogły zemścić się na nim teraz niewyobrażalnie. Ale czy zrobił coś złego pomagając na szosie samotnej i bezradnej kobiecie? I zaraz sam sobie odpowiedział na to pytanie. Nie istniało coś takiego jak pojęcie niewinnej kawy pomiędzy dwojgiem dorosłych osób przeciwnej płci, zwłaszcza, kiedy gdzieś tam czekała żona.

Wyłączył telefon i przytulił Ewę mocno.

– Jesteś tylko moja – powiedział bardziej do siebie, niż do niej.

– A ty jesteś mój – zawtórowała mu.

Byli sobie potrzebni, choćby po to, by powtarzając nawzajem wytarte frazesy, spróbować jeszcze raz w nie uwierzyć. Potrzebowali siebie, bo w pojedynkę nie mieli szans na to, by słowa szczerość i wierność znów zyskały znaczenie.

– Witaj, piękna Ewo – przeczytała, gdy zjawiwszy się następnego dnia w biurze, otworzyła wiadomość w poczcie elektronicznej. – Co taka kobieta robi w Klubie Niesamotnych Serc? Samotna? Może mógłbym ci pomóc? Chciałbym cię przytulić, czuć, jak jęczysz z rozkoszy w moich ramionach. Grzegorz.

Ewa sprawdziła, jak też opisywał siebie ów trzydziestoośmioletni Grzegorz w serwisie Klubu. Tak, jak było do przewidzenia, nie napisał wiele o sobie, ani o wyglądzie, ani o stanie cywilnym. Oferował za to seks bez zobowiązań. Cóż – pomyślała ze smutkiem – w Klubie Niesamotnych Serc pełno jest hotwomen z rozchwianą psychiką, zawiedzionych mężatek, oszukanych przez mężów, lub myślących, że ich mężowie ich nie kochają. Na pewno i ty, Grzesiu, trafisz na swoją ofiarę.

Z niesmakiem wykasowała wiadomość.

Tego dnia Ewa dostrzegła na swojej internetowej klubowej stronie coś jeszcze. Wspomnienia odezwały się bolesnym ukłuciem wstydu.

Darino. Zajrzał na jej stronkę, licznik – standardowa usługa serwisu – dodał go do odwiedzających.

Ewa uśmiechnęła się pogardliwie. Nadal szukasz łatwych znajomości, biedaku?

Po raz tysięczny chyba zawstydziła się tych ich intymnych rozmów, tego, że tyle mu o sobie naopowiadała, że, choć wirtualnie, puszczała się z nim jak ostatnia dziwka.

Ewa przestała być Hotwoman dawno temu, a owa przemiana dokonała się w niej samej, nie w otoczeniu. Teraz była prawdziwą kobietą, odporną na gierki podrywaczy, świadomą swego wdzięku, urody, inteligencji.

Nagle przestraszyła się. Co Darino sobie o mnie pomyśli? Że pędzam po necie i poszukuję przygód? – I zaraz obruszyła się w duchu. – A co mnie obchodzi co sobie pomyśli jakiś chłystek?

Już nieco spokojniejsza, wylogowała się z serwisu. Teraz Ewa była inna, odmieniona, szczęśliwa u boku kochanego męża. Jej obecność w Klubie Niesamotnych Serc nie była już dla niej czymś wielkim, niestosownym, wstydliwym. Ot, miejsce, jak każde, dobre do poznania kogoś wartościowego, do pogadania w wolnej chwili.

Współczuła, że nie wszyscy mają tyle szczęścia, by w porę opamiętać się w emocjonalnej słownej grze wstępnej z kimś nieznajomym, lub nie umieją docenić tego, co już mają wokół siebie, w namacalnym, realnym świecie.

Jej się udało. Na jakiś czas odpłynęła w Internecie daleko od rzeczywistości, ale w porę odzyskała swój zagubiony ląd. Wiedziała, że będzie go bronić jak lwica. Wiedziała też, że nie będzie w tym osamotniona.

Bmw Tomka jechało zbyt wolno; popołudniowy ruch na ulicach Lublina wzmagał się z każdą chwilą. Mężczyzna denerwował się. Zaciskał i prostował palce prawej ręki na gałce od skrzyni biegów. Był już spóźniony. A jeśli jej tam nie będzie? – przemknęło mu przez myśl i natychmiast wpadł w popłoch. Skręcił w prawo, jeszcze jedne światła, przystanek autobusowy, na którym miała czekać, był już niedaleko, Tomek już widział znak z wyraźną literą A. I wtedy ją zauważył. Najdłuższe nogi na świecie przykrywała od góry kusa spódniczka; długie włosy dziewczyny targał leniwie letni wiatr.

Kiedy i ona go dostrzegła, na jej twarzy zakwitł najpiękniejszy uśmiech. Serce Tomka zadrżało z radości. A więc nie miała do niego żalu za to, jak potraktował ją minionej nocy!

Zatrzymał się tuż obok niej, a ona potrzebowała chyba trzech sekund, by zająć miejsce w fotelu pasażera.

– Hej – powiedział nieśmiało. – Przepraszam za to, że…

– Nic się nie stało – zaśmiała się wdzięcznie Patrycja – powinnam była mieć więcej rozumu. Przecież mówiłeś mi, że jesteś żonaty.

Ostatnie jej słowo zakłuło go gdzieś w środku, zignorował to jednak szybko.

– To dokąd jedziemy? – zapytał szarmancko. – Jesteś głodna? Masz ochotę potańczyć? Małe bistro czy szykowna restauracja?

– To… może… – myślała głośno, a wówczas na jej czole pojawił się uroczy wyraz zastanowienia; zaiste podobała się Tomkowi coraz bardziej – najpierw jakiś obiad, potem piwo, a potem… jest taka fajna dyskoteka… Ale ile czasu właściwie możesz mi poświęcić bez wzbudzania niczyich podejrzeń? – spojrzała na niego spłoszonym spojrzeniem.

– Choćby całą noc.

Bmw z piskiem opon odjechało z przystanku.

– Sama nie wiem – pełnym wahania głosem Ewa mówiła do słuchawki służbowego aparatu stojącego na jej biurku. – Nie, nie boję się niczego – zaśmiała się kokieteryjnie – Tomka nie ma w mieście. Dzwonił przed chwilą, że trafił mu się jakiś kurs do Zamościa. Wróci pewnie nad ranem. Zresztą mała kawa to jeszcze nie romans, a my oboje jesteśmy dorośli. Tylko… nie chciałabym, by spotkanie rzuciło jakiś cień na tę znajomość. Z rzeczywistością różnie bywa, Sławku, nie zawsze spełnia nasze wyobrażenia.

Długo prosił o jej telefon, za każdym razem ignorowała te prośby. Ale odkąd umieściła szyld nad drzwiami kamienicy, stało się jasne, że ich telefoniczna rozmowa to jedynie kwestia czasu.

– Żadne tylko – powiedział stanowczo jej rozmówca. – Znamy się już miesiąc, pracujemy na tej samej ulicy. Nie pogryzę cię na dzień dobry. Czas najwyższy, byśmy zobaczyli się na żywo.

– No nie wiem… Pozwól, że się zastanowię.

– Daję ci dziesięć minut. – Sławek rozłączył się.

W ciszy swego gabinetu kobieta ciężko wsparła głowę na rękach. Chęć poznania mężczyzny, z którym rozmawiała na gadu-gadu od tylu dni, była naprawdę przemożna. Co mogła na tym zyskać? Co stracić?

Nie odpowie sobie na te pytania, dopóki nie zobaczy Sławka na żywo.

Równo po dziesięciu minutach zaterkotał dźwięk interkomu.

– Ktoś do pani – usłyszała głos sekretarki. – Przedstawił się jako pan Sławek. Mówi, że pani go oczekuje, chociaż ja nie mam nikogo takiego zapisanego w terminarzu. Prosić?

– To… – przeraziła się Ewa – on tu jest?

– Tak, pani dyrektor.

Ewa usłyszała, jak krew szumi jej w uszach. O dziwo, wcale nie przeszkadzało jej to uczucie. Podniecenie przed poznaniem nieznanego.

– Prosić.

Jaki będzie? – zastanawiała się w sekundach, które dzieliły ją od ujrzenia internetowego znajomego. – Czy spodoba mi się? Czy ja mu się spodobam?

Nie miała nawet czasu pociągnąć ust szminką, przeczesała jedynie włosy palcami; lśniące miękkie pukle opadły kaskadami na ramiona. Na policzkach zakwitły rumieńce onieśmielenia.

– Dzień dobry, Ewo – odezwał się aksamitnym głosem mężczyzna, wchodząc do jej pokoju i całując ją w rękę na powitanie. Wielki bukiet róż, jaki jej przy tym wręczył, był doprawdy imponujący. – Oto ja, Sławek.

– Cześć. – Tylko tyle była w stanie powiedzieć, tak bardzo widok znanego dotąd tylko za pośrednictwem Internetu mężczyzny zaparł jej dech w piersiach.

Wysoki, przystojny, o wysportowanej smagłej sylwetce, w nienagannie leżącym garniturze, o twarzy Apolla i oczach głębokich jak ocean – Sławek stał przed nią w całej okazałości. Żar w tych cudnych oczach świadczył o tym, jak bardzo jest zachwycony jej osobą.

– Dziesięć minut minęło. Jaka jest odpowiedź? – Ciągle nie wypuszczał ze swej ręki jej dłoni. Wcale jej to nie przeszkadzało. – Zaszczycisz mnie dziś swoim towarzystwem, czy każesz mi czekać w nieskończoność?

– Nie wiem, jak do tej pory mogłam wytrzymać bez tego spotkania.

Wyszli na ulicę, by po chwili zniknąć we wnętrzu jego samochodu – zaparkowanego przed biurem Ewy mercedesa okularnika. Powietrze zawirowało od pędu odjeżdżającego auta. Rosnące na trawniku obok ocalałe przed zębami kosiarki dmuchawce zatrzęsły się na swych nóżkach.

Puch dmuchawca uniósł się wysoko, mieszając się z letnim kurzem miasta. Wzbił się ponad dachy kamienic i poszybował z wiatrem, rozsypując się w cztery strony świata. Po chwili odleciał w nieznane, zdając się na łaskę wiatru i losu.

Jak uczucia, które drzemią w dwojgu serc, nieświadome, że nie wszystkim uda się znaleźć żyzną glebę, a i wówczas nie pielęgnowane, nie miały szans na przetrwanie.

Jeśli jednak tych, którym się poszczęści, będzie zbyt wiele, ugną się przed swą mnogością, umrą we własnym gąszczu i cieniu, zbyt słabe, by wybić się do słońca.

***