37828.fb2
Dzień urodzin jest na swój sposób wyjątkowy. Przecież to wielkie święto dla rodziny, przyjaciół, wreszcie dla samej jubilatki. Miłe drobiazgi, upominki, serdeczne życzenia stu lat w szczęściu i zdrowiu. Wspomnienia, snucie dalszych planów na przyszłość, to nieodłączna część tego dnia.
Dla Ewy dzień jej trzydziestych urodzin przyniósł przygnębienie. Już nie było dwójki z przodu. Pamiętała, jak czekało się na upragnioną osiemnastkę, która otwierała drogę do dorosłości, jak po niej przyszła dwudziestka, dosłownie szczyt marzeń, przypieczętowanie tej dorosłości. Dziś dwójka kojarzyła się jej z czymś młodzieńczym, radosnym, wręcz beztroskim niekiedy, chociaż Ewa od dawna była kobietą zamężną, matką dwóch całkiem sporych córek. Zastąpiła ją bolesna trójka, w szkole stopień dostateczny, czyli ni tak ni siak.
Ciężar tej cyfry ciążył Ewie przez cały dzień i nie rozwiał go prezent od męża – kolczyki z czarnego srebra, ani sms-y z życzeniami od przyjaciół. Mówią, że w chwili śmierci staje człowiekowi przed oczyma całe życie. Ewa, chociaż wcale tego nie pragnęła, cały dzień dokonywała podsumowania swoich trzydziestu lat. Trzydzieści lat! Nie czuła się staro, o nie! Mimo ustabilizowanego życia, doskonałej pracy na kierowniczym stanowisku w firmie projektowej, urządzonego własnego mieszkania, pełnego rodzinnego ciepła, męża i dzieci, nadal była kobietą z błyskiem w oku, z charakterkiem i olbrzymim temperamentem. Była ładna, zgrabna i wysoka. Miała miły wyraz twarzy, który nadawały jej wielkie niebieskie oczy otoczone woalką długich rzęs i lekko zadarty nosek. Brązowe włosy sięgające jej do ramion, Ewa zwykła nosić rozpuszczone, jednak w takim dniu, jak dziś, kiedy wiosenne porządki ruszyły pełną parą, związała je w zabawne kucyki. Nie wyglądała na swój wiek. Ci, którzy jej nie znali, brali ją za dwudziestosześcio-, siedmioletnią kobietę. I choć Ewa zaszufladkowała się już dawno jako typowa mamuśka z obowiązkami, to jednak ta trzydziestka do niej nie pasowała.
Ewa zacisnęła zęby. Trudno, pomyślała, przecież nic na to nie poradzę, że czas upływa. Lepiej skupić się na kolejnej dekadzie, przeżyć ją nie gorzej niż tę poprzednią, postanowiła. Rozmarzyła się. Ciekawe, co przyniesie kolejne dziesięć lat? W końcu nie ma o co kruszyć kopii. Dziesięć minionych lat to jedna trzecia jej życia. Miało prawo wydarzyć się wiele rzeczy, tych nieprzyjemnych, o których wolałaby na zawsze zapomnieć i tych miłych, które na zawsze pragnęła pozostawić w sercu, choć i o nich wspomnienie z czasem blakło.
Rozwód po krótkim burzliwym i nieudanym małżeństwie zawartym z powodu przypadkowej ciąży, ukończenie szkoły policealnej, praca zawodowa w paru firmach, kilka przelotnych romansów, znajomość z Tomkiem i ślub, własne mieszkanie, długo planowane, oczekiwane i upragnione narodziny drugiego, wspólnego dziecka, rozpoczęcie studiów, zdobycie pozycji kierowniczej w firmie projektowej Pro-Wap – w zasadzie nie sposób mówić o porażce. Ewa miała wiele powodów do dumy. Dużo osiągnęła w życiu i wciąż nie powiedziała ostatniego słowa. Kariera zawodowa stała przed nią otworem, dzieci rosły jak na drożdżach, były zdolne i utalentowane.
– Mają to po mamusi – żartował często Tomek.
Ewa kochała męża całym sercem. Nie zastanawiała się nad powodami tej miłości. Była ona spontaniczna. Tomek był wspaniałym mężem, chociaż i do ich mieszkania zaglądały czasem czarne chmury. Nigdy jednak nie kłócili się ze sobą długo, chociaż to Tomek przeważnie wyciągał rękę na pojednanie. Ewa była bowiem zbyt zawzięta w swej złości i niezwykle pamiętliwa. Za zło jej wyrządzone odpowiadała trzykrotnie większym.
Stanowili prawdziwą rodzinę. Córkę Ewy z pierwszego małżeństwa, jedenastoletnią Olę, Tomek traktował jak własną, nawet może był bardziej pobłażliwy w stosunku do niej niż do ich wspólnej córeczki, czteroletniej Ewelinki. Ewa szanowała go za to i była dumna z męża. Może czasem nie był słodki i miły, ale Ewa tłumaczyła to jego kłopotami w interesach. Miał dziwny charakter – frustracje wyładowywał na niej, czepiał się czasem o byle co i wszczynał kłótnie o błahostki, które dzień wcześniej wcale mu nie przeszkadzały, a to, że stół nie jest starty, choć to on odszedł od niego ostatni i nakruszył najwięcej, a to, że talerze nie są pozmywane od razu po śniadaniu, chociaż ona nawet nie tknęła jedzenia, tylko popędziła do pracy, a to, że w łazience suszy się za dużo prania, by za chwilę narzekać, że zbyt rzadko pierze jego skarpetki.
Parę tygodni temu, wracając razem po pracy, skręcili samochodem w leśną dróżkę. Czasem tak robili, by nie popaść w rutynę w ich małżeństwie.
– Dla ciebie seks ma sens wtedy – zarzucał jej często Tomek – gdy założysz koszulę do ziemi, zgasisz światło i szczelnie przykryjesz się kołdrą! W dodatku, jeśli sam cię nie zaczepię, nigdy pierwsza nie wykażesz się inicjatywą.
Jednak jej odpowiadała rutyna, wypracowana przez lata, sądziła, że to dobrze, że są razem tak długo. Dawało to poczucie bliskości i pewności co do partnera. Wiedzieli, jak się za siebie zabrać, gdzie pocałować. W dodatku spokój małżeńskiej sypialni był ich spokojem, ich intymną bliskością. Ewa nie potrzebowała dodatkowych doznań czy podniet, ani ekwilibrystycznych wygibasów. Jednak dla Tomka gotowa była uprawiać miłość nawet w samochodzie w lesie. W końcu, czyż nie tak robią nastolatki? Ale Ewa już od dawna nie była nastolatką i nie widziała większego sensu w urozmaicaniu ich małżeńskiego pożycia przy pomocy stresujących wypadów do lasu. Jej faktycznie wystarczała sypialnia i wieczorowa pora, która w dodatku z uwagi na dzieci i tak była jedynym możliwym wyborem.
Spędzili kilka całkiem upojnych godzin w samochodzie. Wrócili późno do domu.
– Kładź się spać, Ewuniu – zaproponował Tomek. – Nic już dzisiaj nie rób.
Na drugi dzień, po jej powrocie z pracy, mąż wszczął Ewie awanturę.
– Na twoich talerzach w zlewie można znaleźć jadłospis z całego minionego tygodnia! – wyjął łyżkę ze zlewu. – Proszę bardzo! Sos! Kiedy to jedliśmy sos? – udał wielkie zamyślenie – Przedwczoraj? – Rzucił łyżkę na stos brudnych naczyń.
– To są tak samo twoje talerze – próbowała tłumaczyć.
Tomek nie słuchał. Wyszedł z domu, zamykając z trzaskiem drzwi.
Po chwili Ewa usłyszała zapalający się silnik samochodu. Rozpłakała się. Wiedziała, że mąż wróci w najlepszym przypadku koło północy. Pewnie znowu coś mu nie wyszło w interesach, pomyślała. Zawsze się tak zachowywał, gdy brakowało mu pieniędzy. A przecież mógłby się przed nią otworzyć, zwierzyć ze swoich zmartwień, przecież była jego żoną. Ostoją pełną ciepłą, kochającą i gotową kochać jeszcze mocniej. Czuła się strasznie wobec tej jawnej niesprawiedliwości z jego strony. Przecież mogła wcale nie gotować. Nie byłoby problemu brudnych naczyń. Mogła też nie chodzić do pracy, zająć się domem i biegać bez końca ze ścierką po mieszkaniu. Skąd w takim razie miałaby pieniądze? Szemrane interesy męża czasem dawały duży zysk, czasem pociągały olbrzymie straty. Nie chciała liczyć na jego garnuszek. Była matką i przynajmniej dzieciom musiała zapewnić stabilne życie.
Nie przyszło jej do głowy, że to Tomek mógłby raz pozmywać, czy pomóc jej w innych zwykłych domowych zajęciach. A przynajmniej mógł postarać się docenić bardziej jej nawał obowiązków i to, z jaką pieczołowitością je wykonywała.
Ale w końcu przecież wiedziała, że i on ją kochał, a gdy się kogoś kocha, to przecież akceptuje się jego wady, zalety, wszystko, co ten ktoś posiada. Ewa też nie była bez wad. Któż jest od nich wolny?
Kobieta westchnęła po raz tysięczny chyba tego dnia i z zapałem wzięła się do sprzątania. Przyjęcie urodzinowe dziś nie miało się odbyć. Z pieniędzmi było krucho, jej studia pochłaniały znaczną część pensji. Za kilka dni miała nadejść Wielkanoc i na tym skupiały się ich skromne wydatki. Ewa dostała kilka dni urlopu i postawiła sobie za szczyt honoru uporządkować ciuchy w szafach, wysprzątać mieszkanie, upiec ciasta. Zaprosili na Wielkanoc swoich rodziców i rodzeństwo z małżonkami, należało się odpowiednio przygotować. Na pomoc ze strony męża nie liczyła. Nie rozumiał, czy też nie chciał zrozumieć, co to są wiosenne porządki. Uważał, że jest stworzony do wyższych celów niż trzepanie dywanów, czy krojenie warzyw na sałatkę.
– Zawsze robisz dużo niepotrzebnego szumu przed przyjęciem – twierdził. – Łazisz po domu ze ścierką godzinami, a i tak jest brudno. Mnie by wystarczyła godzina, żeby zrobić to samo, co ty próbujesz od dwóch dni.
Milczała. Nie było sensu wytykać mu absurdu.
– Jeśli ciężko ci robić te ciasta i sałatki – mawiał – to ich nie rób. Można kupić ciastek w sklepie.
Tej wiosny nawet nie prosiła o pomoc. Nie chciała prowokować kłótni, po której na koniec on i tak wmawiałby, że to ona jest wszystkiemu winna. Na szczęście dostała ten urlop, teraz wszystko będzie, jak należy.
Wielkanoc była tej wiosny wyjątkowo ciepła i słoneczna.
– Wspaniałe przyjęcie – pochwaliła Ewę teściowa. – Wszystko takie pyszne.
– Ewa bardzo się napracowała – powiedział Tomek. – Wszystko przygotowała sama. Nie miałem czasu jej pomóc – dodał na usprawiedliwienie.
– Nie do wiary – kuzynka Marta mówiła z pełną buzią – jak ci się udaje pogodzić to wszystko, praca, dom, dzieci.
Marta nigdy nie pracowała. Była na rencie i bardzo dobrze się z tym czuła.
– Jakoś tak samo przychodzi – Ewa była skromna.
– Ewa to złota osoba – znów odezwał się Tomek. – Od czasu do czasu ma swoje humory, ale daje się z nią wytrzymać – zażartował.
Ewa obdarzyła go czułym spojrzeniem. Co ja od niego czasem chcę, zbeształa się w duchu. Faceci powinni znać się na samochodach, interesach, a nie odkurzaniu dywanów.
– A jak w pracy, czy już zakończyliście wdrożenie systemu? – zapytał ją szwagier Romek.
Ewa była odpowiedzialna za wdrożenie systemu zarządzania jakością w swojej firmie, systemu, który miał pomóc w zarządzaniu, usprawnić działanie firmy i przynieść określone korzyści finansowe.
– Wszystko jest dopięte na ostatni guzik – pochwaliła się. – Mamy już wyznaczony termin certyfikacji. Dokładnie za miesiąc okaże się, czy moja roczna praca była coś warta.
Tak naprawdę wartość tej pracy mogła docenić jedynie sama Ewa na podstawie tego, co za miesiąc ustalą kontrolujący tę pracę auditorzy. Nikomu oprócz niej nie zależało na faktycznym działaniu systemu. System miał być udokumentowany na papierze, bowiem jej firma uzyskała na to sporą unijną dotację. W grę wchodziło pokrycie sześćdziesięciu procent kosztów kwalifikowanych projektu. Na ironię zakrawał fakt, że oficjalnie system zaczął działać jeszcze przed tym, jak Ewa zatrudniła się w Pro-Wap, natomiast w rzeczywistości to dopiero ona zaczęła wczytywać się w odpowiednie normy, rozmawiać z wynajętą do pomocy we wdrażaniu firmą konsultingową, w efekcie czego powstał projekt dokumentacji dotyczącej zarządzania jakością. Następnie należało sporządzić odpowiednie zapiski, notatki i sprawozdania tak, aby udowodnić podczas auditu certyfikacyjnego zgodność z wymaganiami norm ISO. Wszystkie te zapiski miały obowiązywać oczywiście od oficjalnego terminu rozpoczęcia działania systemu jakości.
Przed Ewą stanęło zatem trudne zadanie, musiała wpłynąć na oporny personel, aby stosował się do procedur, które jeszcze były w trakcie projektu, musiała też dopilnować, by wszystkie te zapiski zgadzały się choćby pobieżnie ze stanem faktycznym działań firmy. Wobec zupełnego braku zainteresowania ze strony dyrekcji, Ewa sporządzała także sprawozdania za zarząd i dawała im do podpisu coś, o czym tak naprawdę nie mieli pojęcia. Oni zaś chętnie podpisywali, nie racząc nawet przeczytać dokumentów.
O prawdziwych korzyściach, jakie daje firmom skutecznie prowadzony system zarządzania jakością, w Pro-Wap nie mogło być mowy. Dla zarządu znaczenie miał jedynie fakt, że na konto ich firmy wpłynęło niemal pięćdziesiąt tysięcy złotych dotacji, stanowiących owe sześćdziesiąt procent kosztów projektu. Pozostałe czterdzieści procent, jakie firma poniosła na opłacenie firmy konsultingowej, pomagającej Ewie wdrożyć system, firma owa zwróciła Pro-Wapowi w formie zapłaty za projekt termomodernizacji budynku, który w rzeczywistości nigdy nie istniał.
Choć Ewa bała się certyfikacji, była pewna, że nie powinno być większych trudności z otrzymaniem certyfikatu jakości. Była solidną i skrupulatną osobą, nawet gdy produkowała dokumenty ze wstecznymi niekiedy nawet o rok datami, pilnowała, by w zapisach wszystko grało.
Pro-Wap powinien otrzymać certyfikat jakości, dający prestiż i zaufanie klienta, a już na pewno nie powinien utracić owych pięćdziesięciu tysięcy dotacji, co było w zasadzie najistotniejsze dla zarządu firmy.
Dla Ewy liczył się certyfikat. Nie jako potwierdzenie prestiżu i solidnej marki firmy, ale jako potwierdzenie zdolności Ewy do pokonywania trudności i osiągania celów. Wdrożenie systemu jakości w firmie, gdzie każdy, od dyrektora po sprzątaczkę, ma to gdzieś, dla niej stanowiło swoiste wyzwanie. Było zmierzeniem się ze swymi zdolnościami, umiejętnościami i słabościami. Ewa czuła przykrość, że jej praca nie służy tak naprawdę niczemu, działanie systemu miało grać tylko na papierze i należało się z tym pogodzić. Zarząd Pro-Wapu nie dorósł do odpowiedzialności za podjęte decyzje, choćby nie wiadomo jak były słuszne w swym założeniu.
Jednak dopóki jej za to płacono, Ewa chętnie sprawowała swe obowiązki, zarówno związane z wdrażaniem systemu jakości, jak i te inne, powszednie, związane z kierowaniem pracą biura, przygotowywaniem umów z klientami, spotkaniami biznesowymi, nadzorowaniem kosztów, przygotowywaniem zaplecza dla sprawnej realizacji usług, słowem, tym wszystkim, czym zajmuje się kierownik biura.
Śniadanie wielkanocne upłynęło w miłej rodzinnej atmosferze i skończyło się późnym popołudniem. Tomek, ku zaskoczeniu żony, bez żadnej jej prośby, sprzątnął stół i pozmywał naczynia, a przecież gościli na śniadaniu ze dwadzieścia osób.
– Jesteś najwspanialszą żoną na świecie – wyszeptał wieczorem, gdy siedli przed telewizorem. – Nigdzie nie ma takiej drugiej, jak ty. Kocham cię.
Była szczęśliwa. Nadeszła wiosna, a ona rozpoczęła kolejną dekadę swego życia, mądrzejsza o trzydzieści lat. Pamięta przecież inną wiosnę, gdy uciekła od pierwszego męża, potem inną, gdy ogłaszano ich rozwód. Ale przecież nie można mówić o pechu. Przecież i Tomka poznała wiosną. Dziewięć lat temu. Miała kochającego męża u boku, udane córeczki, które teraz już smacznie spały, fajną, choć może nieco niewdzięczną i nie tak płatną, jakby sobie tego życzyła, pracę, za rok miała ukończyć studia, na których była przodującą studentką.
– Ja też cię kocham.
Tego wieczora Ewa czuła się najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
Dwa dni później odkryła, że Tomek ma romans.
Nie wydarzyło się nic szczególnego, nie znalazła żadnej szminki na jego kołnierzyku, do drzwi nie zapukała żadna kobieta w ciąży, ani z dzieckiem na ręku. Tomek nie spakował rzeczy i nie wyniósł się do żadnej kochanki. W zasadzie w ogóle nic by się nie wydało, gdyby nie wrodzona ciekawość i dociekliwość Ewy.
Zaniepokoiło ją zdarzenie z telefonem komórkowym Tomka z poprzedniego dnia i gdyby Tomek nie zareagował w sposób dla niej drastyczny i niezrozumiały, nigdy nie zaczęłaby grzebać w jego wiadomościach tekstowych. Podczas Wielkanocy dostawali przecież w sms-ach różne życzenia świąteczne, jedne poważne i uroczyste, inne zaś wesołe i zabawne, zwłaszcza te na temat kasy i seksu. Wiedziała, że i Tomek takie dostał, zwłaszcza, że chwalił się nimi szwagrowi podczas śniadania. Chciała zajrzeć im przez ramię i też się pośmiać. Ot, zwykła babska ciekawość.
– Zostaw to! – warknął Tomek, zrywając się z fotela.
Ta reakcja zaskoczyła wszystkich gości, zwłaszcza, że powód wybuchu był błahy w stosunku do jego mocy. Tomek wyłączył skrzynkę odbiorczą wiadomości i tego dnia nie rozstawał się z ukochaną komórką.
Poniedziałek Wielkanocny spędził poza domem, tłumacząc się jak zwykle pilnymi spotkaniami w interesach.
– Jakich interesach? – dopytywała się.
– Nie będę ci tego opowiadał – wmawiał jej – bo ty nie chcesz wiedzieć, co robię. Masz swoje sprawy. Ciebie interesuje tylko kasa, a że ci ją przynoszę, to się nie wtrącaj. Jadę załatwiać swoje sprawy.
– Jakie?
– Po prostu sprawy.
Ewa domyślała się, że te sprawy mają związek ze sprowadzaniem z Niemiec używanych aut, z tego ostatnio się utrzymywali, jednak Tomek od dawna przestał ją o czymkolwiek informować, co robi, w co inwestuje pieniądze, ile stracił danego dnia. Wolny ptak. Z czasem nauczyła się z tym żyć, jedynie po złym humorze męża rozpoznawała, że akurat ma kłopoty. Ale ostatnio nie wyglądało na to, że ma jakieś kłopoty, przynajmniej nie finansowe – tuż przed Wielkanocą zmienili meble w sypialni, a przecież gdyby coś szło nie tak, mąż nie wywaliłby tych paru tysięcy ot tak sobie. Więc skąd u niego takie wojenne nastawienie do mnie? – zastanawiała się w myślach.
– Mógłbyś wybrać inny dzień na puste gadki z kumplami w barze na stacji paliw, niż drugi dzień Świąt.
– Przynajmniej z nimi mam o czym rozmawiać – usłyszała w odpowiedzi. – Ty potrafisz tylko płakać.
Jakby na potwierdzenie tego, dwie grube łzy spłynęły jej z oczu. Przeklęła w duchu te łzy, nie chciała okazywać słabości.
Płakała jeszcze długo po jego wyjściu, a gdy wreszcie doszła do siebie, wyjęła materiały ze studiów. Za kilka dni czekały ją trzy kolokwia, chciała się solidnie przygotować, a urlop kończył się tak szybko. Zasnęła po północy. Tomka jeszcze nie było.
Wtorek, zwany potocznie trzecim dniem Świąt Wielkanocnych, był jej ostatnim wolnym dniem. Trzynasty kwietnia. Dobrze, że chociaż nie piątek. Zbudziła się wcześnie, Tomek pochrapywał obok. Wyszła do kuchni by zaparzyć kawę. Jej wzrok zatrzymał się na leżącej na stole nokii. Ewa zerknęła na drzwi do sypialni. Dochodziło stamtąd równomierne pochrapywanie.
No, kochany – ucieszyła się – zaraz i ja pośmieję się z twoich sms-ów. Włączyła skrzynkę odbiorczą. Była pusta. Dziwne – pomyślała – przecież zawsze sama wyrzucałam zbędne sms-y z telefonu Tomka, jeszcze go obstawiałam, że niepotrzebnie zajmują pamięć.
Ewa siadła przy kuchennym stole. Popijając gorący płyn zaczęła z nudów przerzucać ostatnio odebrane połączenia. Andrzej, Ryszard, Sąsiad, znała tych ludzi, byli kumplami jej męża. Ewa, to jej numer. Mama, na to słowo Ewa z rozrzewnieniem wspomniała wielkanocne śniadanie. Numery bez opisów, przypadkowe i jednorazowe. I Ps. Kim był Ps?
Zaintrygowało Ewę, że tajemniczy Ps pojawiał się w połączeniach odebranych, jak i w wybieranych, z całkiem sporą częstotliwością. Ostatnie połączenie dziś o trzeciej w nocy. Dlaczego Ps, a nie jakiś Franek, czy Maniek? Zadzwoniła pod ten numer.
– Abonent czasowo niedostępny, proszę zadzwonić później – poinformował ją automat.
Zawstydziła się swej podejrzliwości. Przełknęła kolejny łyk kawy i zajrzała do spisu telefonów męża. W większości byli tam ich wspólni znajomi. I wszyscy mieli pełne imiona czy nazwiska, wszyscy oprócz Ps. No nie, nie wszyscy! Pod koniec spisu Ewa natknęła się na kolejny tajemniczy opis, który brzmiał „U". Przecież nie Ulryk, czy Urban, do cholery! Ewie zatrzęsły się ręce. Tylko jedna osoba z ich otoczenia mogła nosić to imię. I dlaczego jej mąż ma tę osobę zapisaną w komórce?! Ulka! Koleżanka Ewy z lat młodości, teraz znienawidzona do granic, przez to, że parę lat temu uporczywie i nachalnie zalecała się do Tomka. Tomek był odporny na te umizgi, znał bowiem Ulkę na tyle, żeby mieć stuprocentową pewność, że gdyby doszło między nimi do czegokolwiek, godzinę później Ulka stałaby w drzwiach Ewy z informacją o niewierności jej męża. Tak więc wmówił sobie, że Ulka jest nieatrakcyjna i że wcale go nie pociąga jako obiekt seksualny. Przynajmniej tak powtarzał żonie. Po co, w takim razie, nosi jej numer telefonu? Ich małżeństwo od lat nie utrzymywało z Ulką żadnych kontaktów. Czyżby żadnych? Fakt, samo posiadanie numeru to jeszcze nie zdrada, Ewa próbowała nie dać się ponieść nerwom, ale numer zazwyczaj bierze się w jasnym celu, żeby dzwonić, albo wiedzieć, kto do nas dzwoni.
Ewa sprawdziła jeszcze połączenia nieodebrane. Okazało się, że i od Ps i od U jej mąż dostaje strzałeczki, jak potocznie nazywa się krótkie sygnały puszczane na czyjąś komórkę.
Ewa musiała mieć pewność. Wybrała numer osoby oznaczonej jako U. Także i ten numer był niedostępny. Trudno, pomyślała, sprawdzę to później. Oba numery do tajemniczych osób bez imion Ewa zapisała na karteczce, którą ukryła w szafce.
Tomek po przebudzeniu zdawał się w ogóle nie pamiętać, w jakiej atmosferze się wczoraj rozstali.
– Chcesz kawy? – zapytał jak gdyby nigdy nic, wszedłszy do kuchni.
Drgnęła. Co za szczęście że akurat nie trzymała jego telefonu w dłoni.
– Nie, dzięki. – odpowiedziała grzecznie, nie patrząc na niego. Jej trudno było zapomnieć, zwłaszcza, że wciąż piekły ją oczy po wczorajszym płaczu.
– Masz dziś zły humor? – Tomek nie czekając na odpowiedź dorzucił: – To u ciebie ostatnio normalne.
– Nie, wszystko w porządku – zapewniła. Nie chciała prowokować kolejnej bezsensownej sprzeczki o nic. Nie chciała potem cały dzień odczuwać dziwnego poczucia winy, że to ona wszystko spieprzyła. Tomka i tak nie będzie cały dzień, a Ewa wolała pozostać w domu w nastroju nijakim, niż w złym. Z całych sił starała się nie zapytać męża o dziwne numery telefonów. Zbyłby ją jakąś bzdurą, na koniec zrobiłby z niej paranoiczną wariatkę. Wolała sama sprawdzić. Cierpliwości – błagała siebie w duchu.
– Dlaczego na mnie nie patrzysz? Masz mnie dość? – Nie do wiary! To on ją prowokował.
– Patrzę. – posłusznie zajrzała mu w oczy. – Zrobię ci kawę. – Wstała by zagotować wodę.
– Jesteś jakaś nie w sosie.
– Normalna. Wydaje ci się.
Zaparzyła mężowi kawę.
– Nie ma cukru – stwierdził Tomek zajrzawszy do cukierniczki, potem do szafki, gdzie zwykle trzymali cukier. – Czy w tym domu tak trudno pamiętać o zakupach?
Miała zapas cukru, ale na święta piekła ciasto. Dlaczego od razu czuję się winna? – rozzłościła się na siebie.
– Skąd, do cholery, mam wiedzieć, że zużyliście cały cukier, skoro nie słodzę! – warknęła. – Poza tym wiesz chyba, gdzie jest sklep spożywczy!
– Nawet kawy nie można spokojnie wypić – westchnął ostentacyjnie.
Jedź już wreszcie w tych interesach – pomyślała – bo naprawdę nie wytrzymuję twojej obecności. Nie czekała długo. Tomek upił niewiele gorzkiej kawy i już go nie było w domu.
Osoba opisana jako „U" odebrała dopiero popołudniu.
– Halo! Słucham! – głos Ulki Ewa rozpoznałaby nawet w piekle. Nie odezwawszy się ani słowem Ewa odłożyła słuchawkę. Rozmowa, a właściwie coś, co miało nią być, trwała siedem sekund, ale Ewie znacznie więcej potrzeba było na pozbieranie się po niej. Już ja wam dam strzałeczki! – postanowiła. – Czy ta szmata nigdy nie odpuści? – Ewa była wściekła na dawną przyjaciółkę.
Gdy się poznały miały po naście lat, były rówieśniczkami. Ewa chodziła wówczas z Arkiem. Szczenięca niewinna miłość trwała pomiędzy nimi, dopóki Ulka nie zjawiła się pewnego dnia u Ewy i nie oświadczyła beznamiętnym głosem, że ostatniej nocy kochała się z Arkiem i on powtarzał w trakcie kochania imię Ewy. Czym powodowała się Ulka, tego Ewa długo nie mogła rozgryźć. Mogła to być miłość do Arka albo zazdrość wobec Ewy. A z pewnością brak szacunku wobec siebie samej.
Ewa natychmiast zerwała z Arkiem, nie słuchając jego tłumaczeń. Nie widziała go już nigdy więcej. Szybko zresztą znalazła pocieszenie w ramionach innego chłopaka. Ulka zaś pozostała, nie dlatego, że Ewa tego sobie życzyła, ale ponieważ Ulka nie przyjmowała do zrozumienia, że jest niemile widziana.
Teraz Ewa miała drugiego męża i problem jątrzącej Ulki pojawiał się wcześniej dość często w ich małżeństwie. Tomek zauważył kiedyś, że jest przesadnie adorowany przez koleżankę żony.
– Ona przyjeżdża do mnie, kiedy ty jesteś w pracy – oznajmił któregoś dnia żonie. – Mówię jej, że ciebie nie ma, ale ona pakuje się do mieszkania.
Z początku Ewa nie widziała w tym nic zdrożnego, w końcu Ulka była także koleżanką Tomka, mogła być z nim sam na sam i wypić kawę. To nie osiemnasty wiek. Oboje nie potrzebowali przyzwoitki, zresztą wierzyła Tomkowi, w jego wierność i małżeńską uczciwość.
Powodowany ową uczciwością Tomek zwierzył się pewnego razu żonie, że Ulka próbowała go uwieść.
– Weszliśmy razem do dziecinnego pokoju – opowiadał. – Chciała, żebym jej pokazał wnętrze. I… nagle objęła mnie. Żaden tam przyjacielski uścisk, czy przypadkowe muśnięcie! Objęła mnie w pasie!
– I co zrobiłeś? – Ewa była bardziej rozbawiona, niż zdenerwowana. Już od dawna czuła, że koleżanka ma chęć wpłynąć na jej udane pożycie małżeńskie. Nie podejrzewała Ulki o zakochanie się w Tomku, tu chodziło o bardziej przyziemną zazdrość. W oczach Ulki Ewa była rozwódką z dzieckiem, a więc człowiekiem zdecydowanie gorszej kategorii. A tu proszę – udało się jej ponownie wyjść za mąż, za bardzo przystojnego, wysokiego i zabawnego faceta, skończyć dobrą szkołę i mieć dobrą pracę. Ulka marzyła o posiadaniu męża, rodziny, całej materialnej otoczki takiego życia, pracy, której by jej zazdroszczono. Ale od lat układała towar na półkach w supermarkecie. I wciąż była panną.
– Uciekłem do kuchni – Tomek był przerażony własną historią. – A ona zaraz wyszła.
Zaśmiewali się z tego jeszcze długo.
Ewa nie powiedziała mężowi, że zadzwoniła potem do koleżanki i oświadczyła, że uważa ją za podłą sukę, która próbuje odbić jej męża.
– Nie chcę cię więcej widzieć w moim domu i w moim życiu! – oznajmiła stanowczo.
Poskutkowało na parę lat.
Aż do teraz.
Ewa poczuła wściekłość na Tomka, że znowu pozwala Ulce wedrzeć się w ich życie. Wiedziała, że tym razem nie należało mieć pretensji do koleżanki, ale poważnie porozmawiać z mężem.
Utwierdziła się w tym przekonaniu, gdy godzinę później przyszedł pocztą rachunek za rozmowy komórkowe Tomka. Do rachunku dołączony był także biling – ot, standardowa usługa operatora sieci. Okazało się, że jej ukochany wierny mąż w ciągu ostatniego miesiąca przeprowadził kilka parominutowych rozmów z Ulką. Dlaczego nie dziwię się – pomyślała – że gadał z nią zwłaszcza w te noce, kiedy byłam na zjazdach studenckich?
Na bilingu wystąpił też inny numer telefonu, numer do Ps. Ewa policzyła. Czterdzieści siedem rozmów, niektóre nawet dwudziestominutowe, co wydawało się niedorzeczne zważywszy, że rozmowy komórkowe były drogie, a jej mąż zawsze był oszczędny w słowach, zwłaszcza przez telefon. Niepokój, jaki poczuła, był nie do opisania. Jeszcze i ten numer pozostał do sprawdzenia.
Ewa po raz kolejny wystukała go na klawiaturze swojej komórki. Próbowała tego dnia już kilkanaście razy, wystarczyło, by zapamiętać dziewięć cyfr na pamięć.
Pięć, zero, pięć, trzy, siedem, siedem, zero, cztery, osiem. Może tym razem? – pomyślała, wsłuchując się w głośnik. Nie była pewna, czy właśnie tego chce, czy też pragnie, aby ta chwila nigdy nie nadeszła. Długi przeciągły sygnał zaskoczył ją, aż drgnęła. Spodziewała się znajomej odpowiedzi automatu. Ale tym razem abonent był dostępny. Ewa czuła, jak krew pulsuje w każdym zakątku jej ciała. Coraz mocniej i mocniej. Aż się w głowie kręciło. Drugi przeciągły sygnał. No tak! Drań miał cały dzień wyłączoną komórkę, a teraz gdzieś łazi, zamiast odebrać. Ewa modliła się, żeby odebrał mężczyzna. Trzeci sygnał. Jestem głupia – ofuknęła się w duchu. – Czego ja chcę, co próbuję udowodnić? Tomek zapisał sobie jakiegoś klienta tak, jak mu było wygodnie, może nie miał czasu na wklepanie całego imienia czy nazwiska, może akurat prowadził samochód i…
Usłyszała kliknięcie odbieranej rozmowy. Jej serce biło niemiłosiernie szybko. Szum krwi w uszach stał się nie do zniesienia. O, Boże, żeby odebrał jakiś facet…
– Słucham? – tembr głosu, jaki dało się słyszeć w słuchawce, nie pozostawiał cienia wątpliwości co do tego, kto był jego właścicielem. – Halo, kto mówi? – dopytywała się rozmówczyni Ewy. Miała miły, uprzejmy ton głosu. Wydawała się nie mieć więcej niż jakieś dwadzieścia lat.
– Dobry wieczór – Ewa spróbowała nawiązać dialog. Miała w głowie totalną pustkę. A przecież musiała dowiedzieć się jak najwięcej w ciągu tej jednej jedynej szansy. – Czy mogę z Gośką?
– Przykro mi, to pomyłka.
– Nie rozumiem – udawała. – Podano mi właśnie ten numer. Pięć, zero, pięć, trzy, siedem, siedem, zero, cztery, osiem – wyrecytowała z pamięci.
– Numer się zgadza, ale proszę mi wierzyć, żadnej Gośki tu nie ma.
Co jeszcze mogła zrobić? Przecież nie zapyta, jak ta suka ma na imię!
– Więc… to nie jest Lublin? – przynajmniej dowie się, czy są z jednego miasta.
– Owszem, to jest Lublin…
Trzęsącymi palcami Ewa wyłączyła telefon. Ta rozmowa nie miała sensu. Nic nie miało sensu.
Ból. Olbrzymi, przeszywający ból, dotkliwy zupełnie jak ból fizyczny. Piekący, rozchodzący się po całym ciele. Ból duszy.
I tylko jedno nieme błaganie: to niemożliwe! To nie może być prawda!
Myśli jak sfora psów pędziły w głowie Ewy, kąsały jej serce jak wygłodniałe wilki. Owszem, to jest Lublin! – krzyczało coś w mózgu kobiety. Jak echo. Lecz zamiast, jak echo, ucichnąć wreszcie, nasilało się hukiem, rozsadzało czaszkę.
Ewa wbiła się plecami w kanapę, schowała głowę między podkulone kolana i dłońmi mocno ścisnęła skronie. Ni to szloch ni to jęk targnął jej piersią, potem jeszcze raz i jeszcze.
Nagle podniosła głowę, niewidzące z bólu spojrzenie utkwiła gdzieś daleko, a z jej gardła wydobył się przeciągły ryk, przypominający ryk dzikiego zwierza, ugodzonego śmiertelnie przez myśliwego. Na dźwięk własnego krzyku Ewa na chwilę odzyskała zdolność trzeźwego myślenia.
– Tomek nie mógłby mi tego zrobić – wyszeptała błagalnie. – Na pewno wszystko da się jakoś logicznie wyjaśnić.
Jednak czterdzieści siedem połączeń komórkowych do tajemniczej Ps bezczelnie widniało na bilingu jej męża.
Ewie pozostały łzy bezsilności do powrotu Tomka.
– Co się stało? – zapytał troskliwie od progu, zastawszy żonę roztrzęsioną i ze śladami łez na twarzy. – Przyjechałem najszybciej, jak to było możliwe. Miałaś przez telefon taki żałosny głos…
– Musimy poważnie porozmawiać – powtórzyła to samo, co godzinę temu, gdy do niego zadzwoniła. Nie chciała o nic pytać przez telefon. Musiała widzieć jego reakcję w tej jakże nieprzyjemnej, rodem z najczarniejszych koszmarów rozmowie.
Moment ten bezlitośnie nadszedł.
Weszli do sypialni. Tomek nie odrywał oczu od twarzy żony, próbując z niej jak najwięcej wyczytać, nim padną jakiekolwiek zarzuty. Nie miał bowiem wątpliwości, że wyrzuty będą, modlił się tylko, by nie dotyczyły tego, czego się najbardziej obawiał.
W Ewie szalały sprzeczne emocje. Z jednej strony pragnęła rzucić mu biling w twarz i wykrzyczeć swój ból, z drugiej zaś pragnęła, by Tomek wytłumaczył sensownie tę sytuację, wyjaśnił jej podejrzenia, by ją przytulił…
– Co się dzieje? – ponowił pytanie, podczas gdy ona wybierała sposób, w jaki sformułuje straszliwy zarzut wobec męża. – Jesteś w ciąży, czy co?
Ironiczny półuśmieszek, jaki wpełzł na jej wargi, przeraził ją samą. Czy ciąża mogłaby wprawić ją w aż takie zdenerwowanie? Czy jej własny mąż był w stanie podejrzewać, że aż tak przerazi ją perspektywa urodzenia kolejnego dziecka?
– Od jak dawna mnie zdradzasz? – wreszcie wyrzuciła z siebie zdanie, które dotąd było jej znane jedynie z łzawych seriali telewizyjnych. Nigdy nie przypuszczała, że życie sprawi dla jej małżeństwa podobny scenariusz.
– O czym ty mówisz, kobieto? – zapytał. W jego twarzy nie drgnął żaden mięsień. Zupełny brak jakichkolwiek emocji. Tylko oczy nabrały nagle jakiegoś chłodu. A przynajmniej Ewa odniosła takie wrażenie. Pierwsze wrażenie.
Niezmącony spokój Tomka mógł się brać z jego wieloletnich praktyk biznesowych. Umiał ukrywać emocje. Był w tym mistrzem. Czy teraz miał coś do ukrycia, czy też chłód w jego spojrzeniu został wywołany niedorzecznością jej zarzutów? Chciała wierzyć w to ostatnie.
– Nie próbuj nic kręcić. – Ewa za wszelką cenę pragnęła mówić spokojnym tonem, niestety mocno drżące dłonie, gdy podawała mężowi biling, zdradzały wyraźnie, w jakim jest stanie.
Czterdzieści siedem rozmów do Ps zaznaczyła zielonym zakreślaczem, osiem połączeń do Ulki zakreśliła na żółto.
– Kim jest Ps? – zażądała wyjaśnień. – I kim jest U?
Tomek wziął od niej kartki papieru i milcząco wpatrywał się w zestawienie cyfr i dat.
– Nie jestem głupia – zaczęła, gdy nie odpowiadał. – Umiem dodać dwa do dwóch.
– To rozmowy z kumplami – stwierdził po chwili. Musiał być ostrożny. Nie wiedział, ile Ewie udało się odkryć, ani co naprowadziło ją na trop. – Dotyczą interesów. A ty – spojrzał na nią gniewnie – wydajesz się nabierać coraz więcej zadatków na paranoiczkę.
– Dzwoniłam pod te numery, Tomku – powiedziała cicho. Szczerze liczyła na bardziej sensowne tłumaczenie ze strony męża. – Twoi kumple mają bardzo kobiece głosy, jeden z nich nawet znam osobiście. – A i drugiego nie zapomnę do końca życia – dodała w myślach.
– Histeryzujesz, kochanie – usiadł obok niej na kanapie, próbując objąć żonę, ale odtrąciła gniewnie jego ramię. – Fakt, dzwoniłem, ale nie ma mowy o żadnej zdradzie.
Skoro i tak wiedziała, nie było sensu iść w zaparte. Ale Ewa absolutnie nie czuła się przekonana.
– Sądziłam – zaczęła niepewnie – że dawno temu zakończyliśmy znajomość z Ulką, a ty… – spojrzała na niego z pogardą – bezczelnie toczysz z nią pogawędki przez telefon. I pewnie nie tylko przez telefon!
– Sprzedałem jej parę używanych gratów – wystękał po chwili – które przywieźliśmy z Adamem z Niemiec podczas ostatniego kursu. Wiesz, telewizor, stolik RTV, jakąś drobnicę, której już nie pamiętam. Okazała się dobrą klientką, można jej wmówić wiele rzeczy. Ale żeby wmówić, trzeba rozmawiać. Dlatego do niej dzwoniłem.
Ewa spojrzała na biling.
– Czasem nawet grubo po północy – zauważyła.
– Znasz mnie – uspokajał. – wiesz, że w moim fachu w nocy najlepiej się myśli i działa. Wiesz też, że nie mógłbym cię zdradzić z Ulką, bo po pierwsze, to kobieta zupełnie nie w moim typie, taka chuda ruda deska, nie stanąłby mi nawet gdyby rozebrała się do naga i położyła obok. Po drugie, mam ciebie. Wystarczasz mi pod każdym względem. Jesteś mądra, piękna, inteligentna, wspaniała w łóżku, niezastąpiona w kuchni. Po co mam szukać, kiedy mam obok taki skarb? – Widział, że Ewa zaczyna się wahać, nie przestawał więc mówić: – Znasz mnie, Ewo, nie gardzę żadnym zarobkiem, a dzięki Ulce mieliśmy kasę na zakupy świąteczne. Więc uspokój się, bo naprawdę niepotrzebnie szukasz dziury w całym. A że nic ci nie mówiłem? Nie chciałem wzbudzać twoich chorych podejrzeń, bo przeczuwałem, że twoja reakcja będzie właśnie taka.
– A Ps? – zapytała. – I te czterdzieści siedem rozmów w przeciągu ostatniego miesiąca?
– A – machnął lekceważąco ręką – to taka młoda siksa. Kupiła ode mnie zestaw kina domowego, który, jak to sprzęt używany, coś jej szwankuje. Tłumaczyłem jej, jak się toto ustawia, funkcje pilota, takie tam, sama wiesz.
– Obawiam się, że koszt tych rozmów telefonicznych co najmniej zrównał się z zyskiem ze sprzedaży sprzętu – zauważyła uszczypliwie.
– Jak chcesz wiedzieć – rozzłościł się – zysk ze sprzedaży sprzętu pokrył w pewnej mierze zakup naszych nowych mebli sypialnianych! Ty umiesz tylko żądać kasy, a nie przyjdzie ci do głowy, ile ja się muszę najeździć i natelefonować, by wyszukać klientów na niemieckie używane graty! Siedzisz na urlopie – mówił nienaturalnie podniesionym głosem – więc z nudów zaczynasz układać w główce niestworzone historyjki. Żyj życiem, kobieto! I pomyśleć, że właśnie po to gnałem jak wariat do domu, by usłyszeć tak niedorzeczne zarzuty!
Bronił się atakując. Czy bronił się przed niesłusznym oskarżeniem żony, czy przed tym, by nie odkryła nic więcej z jego mrocznej tajemnicy? Niestety, na razie to, co usłyszała, musiało jej wystarczyć, choć Ewa wcale nie czuła się przekonana.
– Chciałabym ci wierzyć – rozpłakała się.
O dziwo, tym razem Tomek na widok jej łez nie wyszedł ostentacyjnie z mieszkania, lecz mocno przytulił żonę, co wprawiło ją w zaskoczenie.
Pozwalając mu głaskać się po głowie, długo nie mogła przestać płakać. Zastanawiała się przy tym, na ile tłumaczenie męża było zgodne z prawdą i w którym momencie ta prawda się kończyła.
Nie uwierzyła Tomkowi. Jego tłumaczenie nie było spontaniczne i nie miało głębszego sensu. Było pełne nieścisłości, ale Ewa wiedziała dobrze, że łzami i namolnym dopytywaniem się nie zmusi go do wyznania całej prawdy. Należało uzbroić się w cierpliwość i wyostrzyć czujność. Jeśli jej mąż tak pokrętnie próbował mydlić jej oczy, musiała poczekać, aż zdobędzie jakiś obciążający go ostatecznie dowód.
Wolała nie snuć jedynie domysłów, bo jedne potęgowały kolejne, od których dosłownie pękała jej głowa.
Na razie miała tę pewność, że dzieje się coś złego, co dotyczy ich związku. Ale jak mogła walczyć z tym złem, skoro nie wiedziała skąd i dlaczego przybyło i jak głęboko zatruło ich małżeństwo.
– No już cicho, skarbie – pocieszał ją Tomek. – Moja niemądra dziewczynka, która uwielbia dorabiać własne ideologie do całkiem błahych spraw.
Nie mógł wyjść z podziwu dla żony, za jej dociekliwość i inteligencję. Jednocześnie przeklinał w duchu własną głupotę. Muszę być ostrożniejszy – postanowił – jeśli nie chcę, by Ewa poznała prawdziwą historię tych telefonów.
– Jesteś wreszcie – powitał ją radośnie Mirek, gdy punkt ósma rano zjawiła się w biurze.
Mirek był dla Ewy kimś więcej, niż tylko kolegą z pracy. Przyjął się do ich firmy projektowej jako projektant na krótko przed tym, zanim ona się tam zjawiła. Dla nich obojga było to nowe środowisko. Wspierali się w zatem nawzajem, bronili przed szefem, lojalnie dzielili spostrzeżeniami i radami dotyczącymi firmy i jej pracowników. Obydwoje zaskarbili sobie sympatię wśród innych.
– Stęskniliśmy się za tobą – dodał.
– Ach tak – uśmiechnęła się życzliwie. – I w celu zmniejszenia tęsknoty stworzyliście ten twórczy bałagan na moim biurku?
W istocie biurko Ewy usiane było stertami piętrzących się skoroszytów zawierających dokumentacje projektowe, rolkami wielkoformatowych kserokopii map geodezyjnych, tudzież pismami urzędowymi różnej maści.
– Trochę chyba z tym przesadziliście – stwierdziła bez cienia złości.
– Usiądź spokojnie – polecił jej Mirek – ja zaś zrobię ci kawę. Poczekamy na resztę i każdy zdejmie z twego biurka swój burdelik. Zobaczysz, że od razu zrobi się weselej.
– Jasne. – Posłusznie poczekała na kawę.
Pamiętała swoje początki w firmie, niemal rok temu. Pamiętała, jak zagubiona w nowej pracy, nie od razu umiała się odnaleźć wśród nowych obowiązków. Do tego każdy wykorzystywał jej wielkie biurko do leżakowania dokumentacji projektowych, akt archiwalnych, czy papierzysk nikomu do niczego niepotrzebnych, ale zbyt dumnych w treści, by ktokolwiek zdobył się na odwagę by je zniszczyć, czy choćby wrzucić do kosza.
Aż pewnego dnia zażądała od wszystkich w biurze, by zabrali do siebie to, co mogło ich w jakiś sposób dotyczyć, resztę zaś wrzuciła do pudła po papierze, opisała na opakowaniu pobieżnie jego zawartość, i wyniosła na zaplecze. Pudło nie zaczepiane przez nikogo stało tam do dziś.
– Wiesz dobrze – Mirek postawił przed nią parujący, gorący czarny płyn – że w tej ciasnej norze każdy centymetr kwadratowy powierzchni jest na wagę złota.
– Zamierzam bronić mego terytorium jak lwica.
Biuro projektowe Pro-Wap mieściło się w dwupiętrowym biurowcu przy ulicy Narutowicza, gdzie zajmowało powierzchnię stu dwudziestu metrów kwadratowych. Połowa tej powierzchni przypadała na pomieszczenia zarządu i archiwum, na pozostałych sześćdziesięciu metrach tłoczył się sekretariat z Ewą i jej podwładną Elizą, a także stanowiska pracy sześciu projektantów. Było ciasno, ale ten brak przestrzeni w pewien sposób integrował pracowników. To nie tylko była kadra młodych zdolnych i wykształconych ludzi, ale także paczka przyjaciół.
Wchodzili teraz po kolei do biura, a każdy witał się wylewnie z Ewą, choć nie widzieli się zaledwie tydzień.
– Urlopik udany? – Zosia, kobieta pod trzydziestkę, milej ale nie porywającej urody, o krótko przystrzyżonych włosach i z aparatem ortodontycznym na zębach, panna z wyboru, uścisnęła Ewę.
– Można tak powiedzieć. – Ewa już niewiele pamiętała z ubiegłego tygodnia. Tych kilka dni zostało zupełnie przyćmione przez wczorajsze wydarzenia. – Jeśli masz czas, Zosiu, to możemy po pracy powłóczyć się gdzieś po mieście. Jak, jak to ja, dom, rodzina, nieustający kołowrotek, ale ty z pewnością miałaś całkiem udane święta. Jak cię znam, pewnie zaliczyłaś kilka imprez, może jakieś ognicho?
– Jasne, pójdziemy, to ci opowiem. I zabierzemy ze sobą Mirka, on ostatnio dostał premię za projekt, a jako samotny kawaler nie wie już, biedak, co ma robić z kasą.
– Miło tu do was wrócić. – westchnęła Ewa.
– Zmienisz zdanie – odezwał się Paweł – jak przyjdzie dyrektor. Jest wściekły, bo przegraliśmy przetarg na fajną robótkę.
– No – przytaknął Michał – mnie wczoraj nawet z roboty zwalniał.
– Nie żartuj! – zaciekawiła się Ewa.
– Za bałagan na biurku. Powiedział, że jak jeszcze raz zapodzieję pisaczki Rystora w stercie papierzysk, to będę szukał nowej pracy.
– Wow! – roześmiała się dziewczyna. – Kupię kilka tych nieszczęsnych pisaczków i podrzucę ci w przyszłości w razie czego.
Nikt nie wierzył w to, że Michałowi uda się kiedyś zapanować nad bałaganem, jaki był dookoła niego, nawet na podłodze pod biurkiem i na parapecie obok. Ten łysiejący mężczyzna lekko po trzydziestce, z wydatnym brzuszkiem osoby skazanej na siedzący tryb życia, miał zwykle tak dużo pracy, że na potrzebne mu przy projektowaniu opracowania archiwalne i katalogi potrzebował bardzo dużo miejsca.
– W nowym biurze to się zmieni – marzył często. – Będę miał trzy biurka i tyle powierzchni na nich…
– A pod nimi ile! – żartowała Zosia. – Ty, Michałku, nigdy nie będziesz pracował jak normalny człowiek, czyli w czystości i panującym dookoła ładzie i porządku. Przepisy bhp dotyczące utrzymania stanowiska pracy ciebie w jakiś przedziwny sposób w ogóle nie dotyczą.
– Zobaczysz, że się mylisz. – odgryzał się.
– Gdybyś cenił czystość – nie darowała mu Zosia – klawiatura twego komputera nie stanowiłaby pułapki dla naszych palców.
Fakt. Klawiatura komputera Michała była tak brudna i lepka, że kiedy czasem ktoś inny musiał użyć tego komputera, palce lepiły się do niej nieprzyjemnie.
– Nie martw się, Michałku – Ewa puściła do niego oczko. – Z nami nie zginiesz. Nie pozwolimy, żeby pierwszy projektant naszej firmy został wyrzucony z pracy z powodu bałaganu na biurku.
W tym momencie do biura wpadła Eliza, dwudziestoletnia asystentka Ewy, drobniutka i chorowita, zwłaszcza wówczas, gdy w firmie pojawiał się szczególny nawał pracy.
– Zaspałam – rzuciła od progu. – Jest dyrektor?
– Jeszcze nie – odpowiedziało chórem parę osób.
– Uff – odetchnęła z ulgą. Zdawała się zupełnie nie pojmować, że to Ewa jest jej bezpośrednią przełożoną i że to jej należą się słowa wyjaśnień za półgodzinne spóźnienie.
Ewa już dawno zrozumiała, że nie może się spodziewać po Elizie pożytku w pracy. To dziewczę najwyraźniej nie dorosło do obowiązków służbowych. Większość dnia pochłaniały ją rozmowy na komunikatorze gadu-gadu w Internecie. Cóż, skoro jej tatuś był w Lublinie wpływową osobą, w dodatku znał się ze szkolnej ławy bardzo dobrze z żoną dyrektora.
Bałagan z biurka Ewy szybko zniknął. Kobieta dokończyła kawę i uruchomiła swój komputer.
– To dokąd wyruszamy? – zapytał Mirek, gdy zegar na ścianie pokazał wreszcie upragnioną szesnastą.
Mieli ciężki dzień. Dyrektor Gongiewicz, choleryk i furiat, dał im się nieźle we znaki. Odkąd tylko zjawił się w biurze, czepiał się projektantów dosłownie o wszystko. Powód? Kierownik budowy opartej na ich projekcie przysłał faks z żądaniem wyjaśnień pewnych kwestii, kwestii, co do których sposobu rozwiązania zarząd Pro-Wapu nie miał bladego pojęcia. A w grę wchodziły duże pieniądze, gdyby doszło do jakichś komplikacji z Inwestorem. Na szczęście dla personelu firmy pod koniec dnia pracy ich szefa wezwała jego małżonka, której wpływ na ich pryncypała był bezsporny i nad wyraz ogromny. Podobno mieli zawieźć kota do weterynarza.
– Odkryłam niedawno taki bar w centrum – powiedziała Zosia – niedrogie piwo, pyszna pizza, a dla ciebie, Ewo, chińskie żarcie.
Ewa uwielbiała chińszczyznę, co było powszechnie wiadome, gdyż często zamawiała sobie do biura drugie śniadanie z knajpki Tai-Weng.
– Super – rozentuzjazmowała się Eliza. – Mam olbrzymią ochotę na pizzę.
– Przykro mi, Elizko – skłamał Mirek – ale Ewa i ja chcemy Zosię z kimś zapoznać i twoja obecność akurat dziś będzie nam trochę nie na rękę.
O dziwo, Eliza połknęła tę bzdurną wymówkę.
– Chcemy Zosię z kimś zapoznać – Zosia ze śmiechem przedrzeźniała Mirka, gdy znaleźli się w barze. – Co Eliza sobie o mnie pomyśli? Przecież ja mam faceta!
– Ona nie myśli, Zosiu – uspokajał ją przyjaciel. – Elizka ma mózg wielkości orzeszka. – Rozbawił tym stwierdzeniem obie panie.
– Masz faceta – spostrzegła Ewa – a ciągle wszystko robisz sama. Sama na wczasy, sama do dyskoteki, do baru, do przyjaciół. – Zupełnie, jak ja, pomyślała.
– Bo ja i Marek to dwa odmienne bieguny. Jego przyjaciele są nie z mojej bajki i vice versa. Chociaż – posmutniała nagle – czasem mam wrażenie, że i Marek jest z innej bajki. Ostatnio coraz częściej. Ale… może to ja jestem wredna i nabrałam już sporo nawyków starej panny?
– A więc ja, jako stary kawaler, będę cię lepiej rozumiał, niż twój facet – roześmiał się Mirek.
Kelnerka przyniosła jadłospis. Mirek nie mógł oderwać wzroku od długich nóg blondi.
– Dla mnie pizza diabelska – Zosia nawet nie zerknęła do menu.
– I ja też poproszę – dołączył się Mirek.
Ewa studiowała chwilę menu, po czym zapytała kelnerkę:
– Co powie pani o kurczaku po syczuańsku?
– No… a co chce pani wiedzieć? – pytanie najzwyczajniej zaskoczyło kelnerkę.
– Jak jest przyrządzany, jak smakuje, wie pani.
– Smakuje tak… jakby… – kelnerka szukała przez chwilę odpowiednich słów – jakby przesolony!
Ta odpowiedź zaskoczyła trójkę przyjaciół.
– Przesolony? – zdziwiła się Ewa.
– Tak, właśnie. Przesolony.
– A… – Ewa znów zerknęła do menu – wołowina w pięciu smakach?
– Smakuje w pięciu smakach – bez wahania wypaliła kelnerka, zadowolona, że tym razem znała odpowiedź.
– Mhm – mruknęła z powagą Ewa. – W takim razie poproszę pizzę diabelską. I trzy piwa.
Gdy kelnerka się oddaliła, przyjaciele wybuchnęli gromkim śmiechem.
– Fajna laska – Zosia płakała ze śmiechu. – Ona nawet świń w kosmosie by nie nakarmiła.
– Czego by nie nakarmiła?! – zaciekawił się Mirek.
– Świń w kosmosie! – Obie przyjaciółki dosłownie ryczały ze śmiechu.
– Nie bardzo rozumiem…
– Pozwól, Zosiu, ja mu wyjaśnię. – Ewa otarła łzy rozbawienia z kącików oczu. – Jest taki dowcip, dwie świnki i blondynka lecą rakietą w kosmos. W pewnej chwili w kabinie rozlega się głos: tu Ziemia, tu Ziemia, do świnki numer jeden. Pada odpowiedź: tu świnka numer jeden, słyszę cię Ziemio. Ziemia do świnki numer jeden, sprawdź silniki. Tu świnka numer jeden, zrozumiałam, sprawdzam silniki. I znów: tu Ziemia, tu Ziemia, do świnki numer dwa. Tu świnka numer dwa, Ziemio, słyszę cię. Ziemia do świnki numer dwa, sprawdź ciśnienie paliwa. Tu świnka numer dwa, sprawdzam ciśnienie paliwa. Po chwili znów zgłasza się Ziemia: Ziemia do blondynki, Ziemia do blondynki! Na to blondynka: Wiem, wiem, mam dwa razy dziennie karmić świnki i niczego nie dotykać.
– Rzeczywiście! – Mirek z niesmakiem pokręcił głową. – Po prostu jesteście zazdrosne o nogi tej kelnerki.
– Jasne – stwierdziła z przekąsem Zosia – to ja już pozostanę przy swoich krzywych nogach, małym biuście i z własnym poziomem inteligencji.
– Nie mówiłem o biuście! – droczył się Mirek. – Masz kompleksy, czy co?
– Podobno mam mały – mruknęła.
– Dla mnie w sam raz – powiedział Mirek i na dźwięk własnych słów zaczerwienił się po czubki uszu.
Zosi komplement przyniósł wielką radość. Uśmiechnęła się do przyjaciela z dziwnym błyskiem w oku.
Ewa nabrała przekonania, że między tymi dwojgiem jest coś więcej, niż tylko zwykła przyjaźń, choćby nie wiadomo jak bardzo nie chcieli się przed samymi sobą do tego przyznać.
Kelnerka podała pizzę i piwo. Jakiś czas jedli w milczeniu, po czym Zosia zagadnęła Ewę:
– No, opowiadaj, jak tam urlop. Pewno cię Tomek wymęczył w sypialni po trzy razy dziennie?
– Przypominam łaskawie, że dzieci również miały przerwę świąteczną – uśmiechnęła się Ewa.
Miał to być wesoły uśmiech, jednak bardziej przypominał grymas bólu.
– Co ci jest? Jesteś jakaś przygaszona cały dzień – zmartwiła się Zosia.
– To przez Gonga – próbowała usprawiedliwić swój zły nastrój Ewa. – Przez tydzień urlopu zapomniałam prawie, jak słodziutkie humory dyrektora mogą umilić nam pracę.
– Fakt – skwapliwie przytaknął Mirek. – Gongo-Gongo potrafi czasem narobić takiego sztucznego zamieszania, że potem dwa dni się człowiekowi ręce ze zdenerwowania trzęsą. Ale ty, Ewciu, raczej nigdy nie przejmujesz się tymi humorami – To powiedziawszy zabrał się za pizzę.
Obie kobiety poszły w jego ślady.
Zosi nie przekonało wcale tłumaczenie Ewy. Czuła, że powodem jej smutnego spojrzenia nie był napad furii dyrektora Gongiewicza, choć to z pewnością potęgowało uczucie przygnębienia.
– W domu wszystko w porządku? – zapytała przyjaciółkę, gdy jakiś czas później Mirek udał się do toalety.
– Nie wiem, Zosiu. Mam nadzieję, że tak – odparła szczerze Ewa.
Było to pobożne jej życzenie. Zupełnie nie miała pojęcia, co powinna zrobić i co zrobi, jeśli jednak jej podejrzenia okażą się słuszne. Nie chciała teraz o tym myśleć. Za dużo było tych „jeśli". Nie było sensu planować czegoś, co mogło być jedynie tworem jej wyobraźni, chorym urojeniem.
– Na razie jeszcze nic nie wiem – powtórzyła.
– Nareszcie włączyłaś telefon! – powiedział z wyrzutem Tomek do słuchawki telefonu komórkowego. Siedział w samochodzie na parkingu przed supermarketem w pobliżu biura Ewy i czekał na żonę. – Cały dzień usiłuję cię złapać!
Rozmówczyni Tomka przeciągnęła się wygodnie w swoim łóżku. Z młodziutką buzią o całkiem ładnych rysach i z blond włosami rozsypanymi na poduszce, wyglądała jak aniołek.
– Miałam nocną zmianę, zapomniałeś? A ty miałeś do mnie przyjechać! Nieładnie, Misiaczku – powiedziała pieszczotliwym głosikiem, w którym nie było cienia złości. – Będziesz musiał mi to mocno wynagrodzić – zachichotała.
– Nie mogłem wczoraj opuścić domu, Sylwuniu – zaczął się tłumaczyć. – Moja żona…
– Do tej pory żona ci nie przeszkadzała!
– Tak, ale… ona się domyśla…
– Co?! – Sylwia aż usiadła na łóżku. – Jak?!
– No… odkryła, że do siebie dzwonimy.
– Phi! – parsknęła dziewczyna lekceważąco. – To wyłgaj się jakoś. Przecież masz taki dar przekonywania – zachichotała znowu.
– Póki co, kupiłem nową aktywację do telefonu. Na kartę. Żadnych bilingów ani rachunków. – Podał jej nowy numer telefonu.
– Od tej pory dzwoń albo pisz sms-y tylko na ten numer.
– Jasne! – oburzyła się z lekka. Co ją mogła obchodzić jego żona! Sama była sobie winna, skoro nie umiała utrzymać faceta w domu.
– A może chcesz mi powiedzieć żegnaj? – zapytała z przekąsem.
– Skąd?! Coś ty?! – żachnął się. – Przecież wiesz…
Drzwi od strony pasażera otwarły się.
– Sorki, że musiałeś trochę czekać – powiedziała Ewa gramoląc się do samochodu. – Nie chciałam zostawić niedojedzonej pizzy. Swoją drogą, mogłeś i ty przyjść do baru. Mówię ci, jest świetny… – urwała, widząc, że jej mąż z kimś rozmawia.
– Muszę kończyć – Tomek poważnym tonem rzekł do słuchawki. – Przyjadę do ciebie jutro.
– Z kim rozmawiałeś? – spytała Ewa, gdy przekręcał kluczyki w stacyjce.
– Z nikim.
– Tomek, przecież rozmawiałeś! – zirytowała się.
– Z kumplem.
Jak zwykle lakoniczna, nic nie mówiąca odpowiedź. Z kumplem. I pewnie do tego w ważnych sprawach. Jakich? Po prostu sprawach! Ewa darowała się sobie dalsze dociekania.
Miała poczucie winy, że Tomek spędził kilkanaście minut czekając, aż dokończy z przyjaciółmi jeść tę cholerną pizzę. W milczeniu pokonali drogę do domu.
Sylwię lekko zirytował trzask odkładanej słuchawki. Miała ochotę na dłuższą, jak zwykle, pogawędkę z kochankiem.
Czasem przeklinała fakt, że ulokowała uczucia w żonatym facecie. Z drugiej jednak strony zrobiła to na własne życzenie, dążąc do tego z premedytacją.
Wspomniała, jak nie tak dawno go poznała. Akurat wybrała się z wizytą do Ulki na ploteczki. Był tam. Tomek i jeszcze jeden facet… chyba Adam. Podłączali Ulce telewizor. Pamiętała, jak koleżanka bezczelnie mizdrzyła się do Tomka, mimo że, jak potem zdradziła Sylwii, był żonaty, dzieciaty i miał prawie czterdzieści lat.
Sylwii to nie przeszkadzało. Lubiła dojrzałych mężczyzn. Utonęła w jego pięknych zielonych oczach już podczas ich pierwszego spotkania, choć on ani jednym gestem nie dał jej do zrozumienia, że chciałby z nią nawiązać bliższy kontakt. i Od tamtej pory Sylwia zaczęła odwiedzać Ulkę częściej niż dotychczas, w nadziei, że spotka tam obiekt swoich westchnień. O tym, by koleżanka zaaranżowała spotkanie, nie mogło być mowy, Ulka bowiem w sprawach damsko-męskich zachowywała się jak pies ogrodnika, który sam nie zje i komuś nie pozwoli tknąć.
Aż pewnej nocy Tomek zjawił się w całodobowym sklepie spożywczym, w którym Sylwia pracowała. Miała akurat nocną zmianę, a on potrzebował jakichś produktów. Nie pamiętała, co wtedy kupił, chyba coś na kolację, liczyło się tylko to, że przegadali wtedy chyba ze trzy godziny, zanim wreszcie opuścił sklep. Dowiedziała się wtedy, że Tomek zajmuje się handlem. Handlował wszystkim, na co akurat było zapotrzebowanie, od używanych samochodów sprowadzanych zza zachodniej granicy, poprzez używany sprzęt RTV i AGD, po papierosy i alkohol z państw WNP. O życiu prywatnym mówił niewiele, choć nie ukrywał, że jest żonaty, cokolwiek by to nie znaczyło, skoro o drugiej w nocy zjawiał się w nocnym sklepie po zakupy na kolację.
Tym lepiej dla mnie – pomyślała Sylwia. Gotowała wyśmienicie. Jeśli żona Tomasza na tej płaszczyźnie zaniedbywała męża, to Sylwia miała pole do popisu.
Po tych kilku spędzonych na rozmowie nocnych godzinach Sylwia już wiedziała, w jaki sposób sprawić, by zaglądać w zielone oczy Tomka częściej.
Umówili się, że kupi od niego używany zestaw kina domowego.
Niefortunnie dla Sylwii Tomek nie przywiózł do jej mieszkania sprzętu sam. Towarzyszył mu kolega Adam, a więc nie mogła liczyć na słodkie tete a tete z Tomkiem. Była z tego powodu tak rozdrażniona, że bez trudu pozwoliła wmówić sobie cenę o wiele wyższą, niż sprzęt był wart. Tomek z właściwą sobie kurtuazją zachwalał zalety sprzętu, o którym, szczerze mówiąc, sam nie miał większego pojęcia. Dla niego liczyła się tylko sama transakcja i jak najkorzystniejsza cena.
Dla Sylwii liczyło się tylko to, by nie przestawał mówić. Patrzyła chciwie na ruchy jego warg, gdy tłumaczył, jak się programuje urządzenie, delektowała się żarem jego ciała, gdy siedząc obok niej wyjaśniał, do czego służą poszczególne przyciski pilota.
W rezultacie przepłaciła. Ale zdobyła coś, co w pewien sposób dawało jej nadzieję na dalszą znajomość.
Sprzęt bowiem zaczął wkrótce szwankować. Nic poważnego, problemy z dostrojeniem kanałów, złe ustawienie anteny, czy banalna sprawa z niewiedzą na temat funkcji pilota.
Dość, by Tomek zaczął u niej bywać.
Aż wreszcie po kilku takich służbowych wizytach przyszedł pewnego razu od tak sobie, najpierw do sklepu, potem odprowadził ją do domu po całym dniu pracy. Ona przygotowała kolację.
Zestaw kina domowego sprawował się tego dnia bez zarzutu, także wówczas, gdy włączyli film erotyczny.
Tej nocy Tomek nie wrócił do żony.
Po dwóch miesiącach ich płomiennego romansu Sylwię zaczęło drażnić, że jest tą drugą w życiu Tomka.
– Bardzo dobrze, że twoja żona zaczęła się domyślać – powiedziała gniewnie do pustego pokoju.
Wstała z łóżka i nago, tak jak spała, udała się do łazienki. Odkręciła wodę, która miłym ciepłym strumieniem popłynęła na jej młode jędrne ciało.
To właśnie Tomek w niej lubił, że sypiała nago, nago paradowała po mieszkaniu, zawsze chętna do miłosnych igraszek. Jeżeli szukał w niej tego, czego nie chciała mu zapewnić żona, ona była gotowa mu to ofiarować.
Tylko tak strasznie zaczęło jej przeszkadzać, że wciąż musi się nim dzielić. Nie przewidziała tego na początku ich romansu. Wtedy chodziło tylko o to, by go zdobyć. Był taki przystojny i tak niepodatny na jej zaloty, że stanowiło to swoiste wyzwanie dla jej wdzięków. Poza tym potrzebowała kogokolwiek, byle tylko stłamsić w sobie gniew na Rafała, chłopaka w jej wieku, z którym długo chodziła i z którym wiązała nadzieję na wspólną przyszłość. Ale Rafał musiał wyjechać do Gdańska na studia, nie było szans na normalne spotykanie się. Potraktowała to jako afront, przecież powinien był wybrać studia gdzieś na miejscu. Zerwała z nim i mocno to przeżywała, dopóki nie spotkała Tomasza.
Tomasz był atrakcyjnym, zadbanym i szalenie przystojnym mężczyzną, mimo całych siedemnastu lat, jakie ich dzieliły. Wydawał się być taki zaradny, odpowiedzialny, wiedział czego chce. Imponował jej sobą.
Mogłaby być jego córką. Stała się jego kochanką.
Rozumiała, że ma poukładane życie i nie dążyła, by stać się dla niego kimś ważnym. Wkrótce odkryła, że tylko sobie tak wmawia. Zakochała się w facecie starszym od niej o siedemnaście lat, żonatym i dzieciatym. Cierpiała. I ani trochę nie było jej żal Tomka, że i on cierpiał teraz z powodu tego romansu.
Było już późno. Tomek wrócił z garażu, gdzie pucował dla Ewy samochód do pracy. Miał nadzieję na wieczór bez kłótni, ale z Ewą zwykła prosta wymiana zdań na jakikolwiek błahy temat potrafiła zamienić się w burzliwą sprzeczkę, po której on zwykle ostentacyjnie wychodził z mieszkania, siadał za kierownicą swego bmw i jechał gdzie oczy poniosą. Przeważnie spotykał się wówczas z kumplami i obgadywali wspólne interesy. Ale i kumple nie mogli mu służyć towarzystwem każdego niemal wieczora, w końcu i oni mieli żony i kochanki, którym woleli poświęcać większość nocy.
Czasem Tomek żałował, że się w ogóle ożenił. Jako kawaler nie musiałby się tłumaczyć na każdym kroku z byle błahostki, mógłby robić co chciał, jeździć gdzie chciał. A seks? Nie potrzebował kupować całej krowy, by wypić szklankę mleka. Choć z drugiej strony chyba nadal kochał Ewę, mimo dziewięciu wspólnie spędzonych lat, a może właśnie dlatego. Dla niego nadal była kobietą niezwykle atrakcyjną i pociągającą, troskliwą matką i doskonałą żoną.
Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszą żoną jest taka kobieta, która jest damą w towarzystwie, kurwą w łóżku, a w kuchni mistrzynią patelni. Taka właśnie była Ewa, choć z biegiem lat te proporcje nie były już takie idealne.
Trudno dociec, czy to proza życia usianego ciągłymi kredytami, remontami i innymi zwykłymi przyziemnymi problemami, sprawiła, że Ewa stała się zgryźliwą, nerwową kobietą, czy wpłynął raczej na to brak obowiązkowości Tomka oraz jego lekki i beztroski tryb życia. Dość powiedzieć, że od lat w ich małżeńskich rozmowach dominował temat rachunków, zakupów czy sprzątania. Tomek nie baczył na to, iż ciężar wychowania dzieci i wiązania końca z końcem, a także dbania o najprostsze powszednie, a przez to liczne sprawy, od lat spoczywał na Ewie. Pragnął czegoś więcej, czułego spojrzenia, gdy zmęczony wracał do domu, miłej rozmowy przy wspólnej herbatce, romantycznego urozmaiconego seksu zamiast nieśmiertelnej koszuli nocnej sięgającej Ewie do kostek u nóg.
Zamiast tego miał wspaniałą żonę, doskonale zajmującą się dziećmi, domem, ogródkiem, świetnie gotującą, piastującą w firmie kierownicze stanowisko, osobę, na której mógł polegać w razie potrzeby, słowem, idealną, wprost książkową partnerkę u swego boku.
Ale nie miał kobiety, z którą mógłby się pośmiać, zwierzyć z problemów, wyżalić z niepowodzeń. A przynajmniej tak sobie wmówił.
Dlatego gdy piękna Sylwia pojawiła się na jego drodze, niewiele trwało, nim wylądowali razem w łóżku. Młoda kobieta wydawała się mu uosobieniem tego wszystkiego, czego od dawna nie dostrzegał w Ewie – ciepła, zrozumienia i wyrozumiałości. Nie znaczy to, że jego żona nie posiadała takich cech, ona je gdzieś po drodze ich związku zatraciła.
A on jakoś nie kwapił się, by jej pomóc, pomóc ich małżeństwu. Zamiast tego brnął w romans z niemal dwadzieścia lat młodszą kobietą.
Dziś jednak liczył na miły wieczór z żoną. Należało uśpić jej czujność, sprawić, by uwierzyła, że jest jedyną kobietą w jego życiu.
Gdy po pracy wyszła z przyjaciółmi do knajpki, zrazu miał chęć urządzić jej awanturę, wytknąć, że zaniedbuje w ten sposób dom, dzieci, po chwili namysłu postanowił jednak, że nie będzie reagował agresywnie. Ba, zatelefonował nawet do niej i zaproponował, że ją zabierze do domu, jeśli przyjdzie jej ochota napić się piwa. Nie zdenerwował się nawet wówczas, gdy przyszło mu się czekać na nią ponad pół godziny.
Niemy rozejm trwał aż do tej pory.
Wszedł do kuchni. W zlewie stały nie umyte po obiedzie naczynia. Zajrzał do dzieci, leżały gotowe do snu. W sypialni Ewa leżała na łóżku, obłożona książkami.
– Estymacja punktowa to grupa metod statystycznych, służąca do punktowego oszacowania wartości szukanego parametru rozkładu. Punktowe oszacowanie oznacza tutaj, że uzyskujemy konkretną wartość liczbową, nie zaś przedział liczbowy, jak dzieje się to w przypadku estymacji przedziałowej – wkuwała na głos, powtarzając raz po raz niezrozumiałe dla niego zdanie.
Prawda! Miała w najbliższy weekend jakieś zaliczenia na studiach. Postanowił, że wytknie jej nie pozmywane naczynia potem, jak skończą się kochać.
Zrzucił ubranie na fotel i poszedł do łazienki. Szum odkręconej wody nie pozwolił mu usłyszeć dzwonka pozostawionej w kieszeni ubrania komórki.
– Tomek się kąpie, Andrzejku – odebrawszy telefon, Ewa poinformowała najlepszego kumpla męża.
– Rozumiem – odparł dwuznacznie przyjaciel.
Zaśmiała się.
– Zadzwoń ponownie za jakieś piętnaście minut, albo za godzinę.
– Ej, laska, nie chcesz mi mówić, że ten stary kogut może przez trzy kwadranse…
– Ty i twoje zboczone myśli – udała obrażony ton. – Rozczaruję cię. W ciągu tych czterdziestu pięciu minut Tomek ze trzy razy wyjdzie na papierosa, a ja nie bardzo mam czas biegać za nim z komórką.
Po tej krótkiej wymianie zdań nie mogła już skupić się na nauce. Było późno, była zmęczona, a jutro jak zwykle trzeba było raniutko wstać, odwieźć dzieci do szkoły i pędzić do pracy.
Zebrała papiery z łóżka. Tomek jeszcze się kąpał. Sięgnęła po jego telefon komórkowy.
– Dzwoniłeś do niej! – Oskarżycielskie spojrzenie Ewy przewiercało go na wylot. – Wtedy, gdy na mnie czekałeś pod supermarketem! To dlatego wolałeś czekać w samochodzie, niż patrzeć, jak twoja żona je pizzę.
Tomek z ręcznikiem zakręconym wokół bioder patrzył zdziwiony na żonę.
– O co ci chodzi? – wybuchnął. – O to, że wypucowałem ci samochód, żebyś mogła czyściutkim jeździć do pracy? Dlaczego uparłaś się, żeby drążyć martwy temat i znów zepsuć kolejny wieczór?
– Tuż po siedemnastej. – Nie dała się łatwo zbić z tropu. – Rozmawiałeś z tą szmatą. Ze mną rozmawiałeś dwie minuty wcześniej, wtedy, gdy telefonowałeś, by poinformować mnie, że czekasz pod supermarketem. Nie do wiary, że możesz mi kłamać prosto w oczy! – Ewie znów zatrzęsły się ręce, a w ślad za nimi cale ciało. Nie była w stanie płakać. Dyszała ciężko, a serce waliło jej jak oszalałe.
Była przerażona. Bała się każdej kolejnej sekundy. Mimo całej swej elokwencji nie umiała znaleźć słów, by ciągnąć dalszą rozmowę.
Tomek podszedł do niej, klęczącej na ich małżeńskim łóżku. Widział w jej oczach to bezgraniczne przerażenie. Złapał ją za trzęsące dłonie mocno, ale jednocześnie delikatnie i rzekł łagodnym tonem, jakim się uspokaja rozhisteryzowane dziecko:
– Kochanie, nic mnie z tą kobietą nie łączy. – Patrzył jej głęboko w oczy zimnym i pewnym spojrzeniem. – Zadzwoniłem do niej, by jej oznajmić, że moja żona nie życzy sobie, bym utrzymywał tę znajomość, choćby nie wiem, jakie przesłanki ją dyktowały. Powiedziałem jej, że sprzęt, jaki jej sprzedałem, działa bez zarzutu i dopóki nie nastąpi jakaś naprawdę drastyczna usterka, ja nie będę na każde jej skinienie jechał do niej czy wydzwaniał o każdej porze dnia i nocy, bo ona nagle zapomniała, którym przyciskiem się ustawia telegazetę – Była lekko zaskoczona moją przemową, ale powiedziała, że różuje. I kazała cię przeprosić za nieporozumienie.
Ewa znała męża bardzo dobrze. Wiedziała, że nigdy nie zdobyłby się na tak bolesną szczerość wobec młodej, zapewne pięknej kobiety. W istocie Tomek nie był taki bohaterski. Jeśli to babsko rzeczywiście nękało jej męża zbędnymi wezwaniami związanymi z obsługą tego nieszczęsnego zestawu kina domowego, Tomek prędzej przestałby odbierać jej telefony, niż wywaliłby prosto z mostu tekst, jaki usiłował sprzedać żonie.
Po co w takim razie kłamie mi prosto w oczy? – pomyślała. – Próbuje mnie uspokoić? Kłamstwem?! Co za tupet!
Małżonkowie nie kochali się tej nocy. Usnęli w szerokim łożu plecami do siebie.
– Urwanie głowy z tym projektem! – Dyrektor Gongiewicz od rana szalał po biurze. – Nie do wiary, jak można spieprzyć robotę!
Od miesięcy projektanci biura Pro-Wap borykali się z wielobranżowym opracowaniem dokumentacji projektowej dla Grupowej Oczyszczalni Ścieków Wrocławskiej Aglomeracji Miejskiej, w skrócie GOŚ WAM. Terminy zostały przekroczone wraz z końcem zimy, a projekt wciąż wymagał korekt i uzupełnień, budowę bowiem rozpoczęto już dawno, jednak w trakcie realizacji wciąż wychodziły znaczące wady w dokumentacji projektowej. A to użyto niewystarczająco grubej powłoki betonowej pod jakieś urządzenia, a to płyty, z jakich zaprojektowano część ścian obiektu, okazały się tak trudno dostępne, że trzeba było zmienić znacznie ogólną koncepcję. Część pretensji kierownika budowy dotyczyła zwykłych uchybień w pracy projektantów.
Właśnie tego dnia Pro-Wap otrzymał faks z uwagami dotyczącymi instalacji elektrycznych i sanitarnych w jednym z istotnych obiektów Oczyszczalni. Obie instalacje zostały zaprojektowane fachowo, zgodnie z nowoczesną technologią i według wszelkich prawideł sztuki projektowania.
Autorem opracowania projektowego związanego z elektryką był wiecznie zawalony robotą Michał, zaś rozmieszczenie przyszłej instalacji sanitarnej projektował Paweł.
Niezależnie od siebie obie instalacje po przeniesieniu ich z rysunków projektu do rzeczywistości mogłyby pracować bez najmniejszego zarzutu. Mogłyby, gdyby nie zostały zaprojektowane dokładnie w tym samym miejscu kanałów instalacyjnych.
– Do jasnej cholery – dyrektor Gongiewicz miotał się po ciasnym pomieszczeniu projektantów – siedzicie biurko w biurko obaj i nie wiem o czym myślicie! Tak trudno wam się dogadać co do położenia przyszłych instalacji? Nie mogliście jeden drugiego zwyczajnie zapytać, jak zamierzacie położyć wasze cholerne kable i rury? Nie! Przez parę miesięcy siedzieliście naprzeciwko siebie, gadaliście o dupie-maryni, łaziliście razem na papierosa i ani razu jeden drugiego nie spytał, gdzie kto ma projektować jaką instalację! No to teraz obaj będziecie siedzieli po godzinach i zaprojektujecie takie zmiany w dotychczasowym projekcie, że kierownik budowy GOŚ WAM będzie zadowolony.
Pozostali pracownicy biura nie chcieliby znaleźć się w skórze Michała czy Pawła. Siedzieli cicho z nosami wlepionymi w monitory komputerów, udając, że pracują. Normalnie by pracowali, jednak atmosfera w biurze była tak napięta, że za skarby nie mogli skupić się na tworzeniu rysunków i obliczeń w przypadku projektantów, czy naliczaniu wskaźników związanych z zarządzaniem jakością w przypadku Ewy.
Ewa z całych sił próbowała odciąć się od trwającego od rana Armagedonu. Czas ją gonił, certyfikacja miała odbyć się za trzy tygodnie, a ona miała jeszcze tyle do zrobienia.
Nagle spostrzegła, że dyrektor coś do niej mówi.
– Przepraszam – oderwała spojrzenie od monitora. – Nie dosłyszałam.
– Pytałem, co zgodnie z ISO należy teraz uczynić? Mamy reklamację sporej części opracowania projektowego, którą trzeba bardzo solidnie poprawić. – Jego głos nabrał jakiegoś śmiesznego ni to skrzeku ni to skrzypienia. Ewa zrozumiała, że burza gradowa teraz nad nią skupiała swe czarne chmury. – Kierownik biura powinien dopilnować, żeby projektanci nie popełniali tak ewidentnych błędów.
– Co do ISO – posłała dyrektorowi mordercze spojrzenie – proponuję, by zlecenie wykonywane dla GOŚ WAM schować w najjaśniejszą szufladę pańskiego biurka i modlić się, żeby auditorzy, którzy przyjadą nas certyfikować, nigdy nie wpadli na ślad dokumentacji projektowej dla Oczyszczalni!
Projektanci odważyli się oderwać niby zapracowane oczy od komputerów i w przerażeniu słuchali słów prawdy wypowiadanych pyskatą buzią kierowniczki.
– Nie do wiary, panie Jarku, że w takich chwilach pamięta pan o idei zarządzania jakością – ciągnęła wzburzona. – Co do pracy projektantów, pozwolę przypomnieć, że osobisty nadzór nad nimi sprawuje nie kierownik biura, ale pański zastępca, pan Gerard Olszewski. Zgodnie z ISO zresztą – dorzuciła na koniec.
Dyrektor nieoczekiwanie spuścił wzrok. Zagalopował się w swej złości i ta młoda osoba jak zwykle sprowadziła go na ziemię. Właśnie za to ją cenił. Za umiejętność wyrażania własnego zdania. Trzeba było nie lada odwagi, by stawić czoła jego nieraz całkiem bezpodstawnym wybuchom złości.
– Poprawcie ten projekt. Macie czas do końca tygodnia – warknął do projektantów już nieco łagodniejszym tonem, po czym wyszedł do siebie.
Projektanci wymienili z Ewą wymowne spojrzenia. Po chwili dało się słyszeć, jak dyrektor sprzecza się przez telefon z Olszewskim, który tego dnia przeprowadzał wizję lokalną kotłowni szpitala w Łomży przed przystąpieniem do przetargu na projekt jej modernizacji.
Ewie żal się zrobiło Gerarda. Czy był winien, czy nie, to i tak na nim często skupiały się ostateczne cięgi. Był w wieku jej męża i był prawie tak samo przystojny, jak Tomek. Od zawsze był przeciwny wdrażaniu norm zarządzania jakością w ich niewielkiej firmie. Z początku Ewa próbowała mu naświetlić korzyści, jakie dawało posiadanie certyfikatu jakości, mówiła o podniesieniu prestiżu firmy, budowaniu silnej marki, z czasem jednak, gdy sama zobaczyła, że tylko ona, z racji wyznaczenia jej na pełnomocnika do spraw jakości, tak naprawdę robi coś w kierunku uzyskania certyfikatu, zrozumiała, że Gerard ma rację widząc bezsens wdrażania tych norm w Pro-Wapie. Dyrektor zarządu miał poważne trudności w zarządzaniu czymkolwiek, co dopiero mówić o jakości. Zawalali terminy, robili podstawowe błędy, projektanci zarabiali marne grosze za naprawdę wielkie projekty. Olszewski odwalał za dyrektora większość roboty. Miał na głowie milion spraw. W dzień jeździł po kraju, spotykając się z producentami materiałów zamieszczanych później w projektach firmy, bądź dokonywał oględzin obiektów, co do których firma zamierzała wziąć udział w przetargu na opracowanie dokumentacji projektowej, właśnie jak dziś. Nocami projektował instalacje i sieci sanitarne. Do tego jego żona niedawno urodziła dziecko, co naturalnie wiązało się z całą masą dodatkowych obowiązków.
Ewa uśmiechnęła się na wspomnienie imprezy, jaką Gerard urządził w firmie z okazji narodzin swego pierworodnego syna. Byli na niej obowiązkowo wszyscy z Pro-Wapu, a także kilka zaprzyjaźnionych służbowo osób z Bud-Transu, firmy, która miała siedzibę w tym samym budynku, tyle że zajmowała lwią jego część. Było mnóstwo jedzenia, jeszcze więcej alkoholu i wszystko byłoby bardzo miłe, gdyby nie to, że w którymś momencie uczestnicy imprezy zaczęli się rozchodzić. Nic dziwnego – nadchodził wieczór, godzina zakończenia pracy już dawno wybiła.
Po Ewę przyjechał Tomek, tak byli umówieni. Ewa nigdy nie prowadziła po alkoholu, a tego dnia nie wypadało nie wypić „pępkowego" za synka Gerarda.
Sam Gerard miał już mocno w czubie, ale on, Gongiewicz i jeszcze dwóch mężczyzn z Bud-Transu nie mieli jeszcze najmniejszej ochoty kończyć tak miłej imprezy. Wszyscy czterej należeli do grupy tych mężczyzn, którzy niczym psy zerwane z łańcucha szaleją bez umiaru, dopóki ich pan, czyli w tym przypadku ich żony, na powrót nie założą im obroży na szyję.
Ktoś, chyba któryś z chłopaków z Bud-Transu, rzucił hasło:
– Jedziemy do Komety!
Kometa była to znana w mieście ekskluzywna dyskoteka urządzona w piwnicy drogiego czterogwiazdkowego hotelu o takiej samej nazwie.
– Jjjedź z nami, Ewo – wybełkotał Gerard.
– Nie, dzięki. Trochę tu ogarnę po imprezie i zamknę biuro. Wam też nie radzę jechać. Macie już dość.
Ona była lekko wstawiona, ale faceci byli kompletnie pijani. Patrzyła z okna, jak ładują się nieporadnie do taksówki. Dyskoteka – zaśmiała się w duchu. – Prędzej łóżko i zimne okłady na głowy.
Gerard zawrócił do biura, mocno się zataczając.
– Ttto jjjak bbbędzie? – ledwie wypowiedział proste zdanie.
Stał tuż przed nią. Miał takie piękne czarne oczy o długich rzęsach i głębokim spojrzeniu, choć to ostatnie mocno traciło przez zabójczą moc alkoholu. Podobał się Ewie. Od dawna jej się podobał. Ale nigdy nie brała pod uwagę takiej ewentualności, że między nimi Mogłaby wyniknąć choćby namiastka romansu.
Ale podobać się, to jedno, a dążyć do zbliżeń, to zupełnie coś innego. Mogłaby odesłać Tomka, powiedzieć że impreza dopiero się rozkręca, że wróci później. Sama. Taksówką. Miała jedyną niepowtarzalną okazję, by tego wieczora dać upust swoim mrocznym podświadomym marzeniom o tym przystojnym, nad wyraz inteligentnym facecie.
Patrzyła na potulny niewinny uśmiech, jaki alkoholowe upojenie wymalowało na ślicznej twarzy Gerarda, oddalonej od jej twarzy zaledwie o kilkanaście centymetrów.
– Pppo prostu mmmusisz z nami pppojechać – nalegał.
– Nie, Gerardzie. Daruję sobie. Ty też nie powinieneś jechać. Masz dość. Wracaj do domu. – To, co mówiła, przeczyło wszystkiemu, co czuła w tamtej chwili.
Stał tuż przed nią. Czuła ciepło jego oddechu na swojej twarzy. Kiwał się, nie mogąc utrzymać równowagi, co sprawiało, że jego odziany w marynarkę tors muskał momentami jej piersi. Jeśli wcześniej czuła lekkie odurzenie wypitą wódką, odpłynęło ono w ułamku sekundy. Umysł miała sprawny i jasny, jak rzadko kiedy.
– Ewuniu… – bełkotał błagalnie.
– Wierz mi, Gerardzie – położyła dłoń na jego torsie – chciałabym, ale może innym razem. Dziś wystarczy. Tobie również odradzam wszelkie wyprawy. Jedź do domu.
– Ppproszę… – zupełnie nie docierało do niego to, co mówiła. Ona sama również nie mogła zrozumieć, że oto zaprzepaszcza taką okazję. Po chwili otrząsnęła się z myśli, które przerażały ją samą.
– Nie mogę, Gerardzie – powtórzyła. – Mąż na mnie czeka.
– W tttakim razie niech mmmi wolno będzie cię pppożegnać – niespodziewanie pochylił się nad nią.
Stała jak wryta, gdy musnął wargami jej usta, po czym, sam pewnie zawstydzony swą reakcją, zataczając się wyszedł przed biuro.
Jeszcze długo po tym, jak taksówka zniknęła za zakrętem, Ewa czuła na wargach to słodkie muśnięcie.
Następnego dnia po imprezie Gerard nawet na nią nie spojrzał. Nie to, żeby coś sobie obiecywała po pożegnaniu z poprzedniego dnia, postanowiła potraktować je z przymrużeniem oka, przypisując główny powód odwagi Gerarda wypitej wódce, ale dziś Gerard sprawiał wrażenie, jakby cały świat mu mocno w czymś zawinił.
Siedział w gabinecie zły jak burza gradowa, wreszcie, koło południa zabrał się z biura na dobre. To było coś więcej, niż tylko kac-gigant.
Wkrótce też okazało się, że w małżeńskim stadle państwa Olszewskich nastąpił nie lada kryzys. Punktem zapalnym owego kryzysu był pewien incydent z poprzedniego wieczora, którego bohaterką okazała się niczego nieświadoma Ewa.
Telefon komórkowy, jaki wicedyrektor Pro-Wapu nosił w wewnętrznej kieszeni marynarki, nie był zablokowany przed niezamierzonym użyciem. Toteż nic nie przeszkodziło przypadkowemu wybraniu ostatniego wykręconego numeru, akurat w momencie, gdy mocno pijany Gerard namawiał Ewę, by jechała z nimi do dyskoteki. Pech chciał, że ostatnim wybieranym numerem był numer domu Gerarda.
Telefon odebrała żona. A potem przez dobrych kilka minut stała jak sparaliżowana, ze słuchawką przyciśniętą do ucha, chłonąc każde słowo z tego, jak jej pijany mąż namawia na dyskotekę swoją kochankę zapewne.
Na szczęście wszystko się wkrótce wyjaśniło. Zycie Olszewskich wróciło do normy, choć, co Ewa przyjęła z lekkim ubolewaniem, jej kontakty z Gerardem mocno się ochłodziły, ograniczając się do spraw ściśle służbowych. Szkoda – pomyślała, ale nie zamierzała rozwodzić się zbyt długo nad tym faktem.
Ostatecznie, to był problem Gerarda. To on miał pecha. Bogu ducha winien, wierny do bólu i zakochany w swojej żonie po uszy, poniósł konsekwencje tego, jak przypadek może płatać w życiu człowieka najbardziej niesamowite figle. Choć z drugiej strony, czy ten pożegnalny przelotny pocałunek był z jego strony tylko grzecznościowym pożegnaniem? Czy gdyby nie nieszczęsny telefon wykonany niechcący, nie prowokowałby w przyszłości podobnych sytuacji? Jednak to był tylko jego problem. Ewa była najzupełniej czysta.
Wiadomość tekstowa od Sylwii nie była dziełem przypadku. Ewa natknęła się na nią następnego dnia rano, gdy szukając kluczyków od samochodu znalazła w kieszeni śpiącego męża drugą aktywację do telefonu.
Maleńka elektroniczna karteczka. Co mogła zawierać?
Ewa bez większego namysłu włożyła aktywację do swego aparatu komórkowego. Spis telefonów zapisanych na nowej karcie męża, miał tylko kilka pozycji, ale wymieszawszy się z numerami z jej książki telefonicznej, jaką prowadziła w pamięci telefonu, stał się na tyle nieczytelny, że Ewa darowała sobie szczegółowe dochodzenie. Zresztą nie miała na to czasu. Wstała dziś zbyt późno, a należało jeszcze zawieźć dzieci do szkoły.
Jedyne, co jej przyszło do głowy, to sprawdzenie wyrytego od kilku dni w jej głowie numeru telefonu.
Pięć, zero, pięć… – rozpoczęła wybieranie z pamięci.
I nagle komórka zadrżała jej w dłoni, z głośnika zaś wydobył się sygnał odebrania wiadomości tekstowej.
Sprawdziła. I nagle zrobiło jej się słabo. Wiadomość została nadana przez osobę imieniem Sylwia. Z całą pewnością żadna Sylwia nie figurowała wśród znajomych Ewy w jej spisie telefonów.
Drżącymi palcami Ewa wybrała odczytywanie wiadomości.
– Ty draniu! – to były pierwsze słowa, jakie Tomek usłyszał tuż po tym, jak nagłe szarpnięcie zerwało z niego kołdrę. – Ty przebrzydły draniu, jak śmiałeś mi to zrobić?!
Ewa stała nad nim z twarzą wykrzywioną grymasem ogromnej furii. Nigdy dotąd nie widział żony takiej roztrzęsionej.
– Co się stało? – zapytał zaspanym głosem, siadając na łóżku.
– Ja już wszystko wiem! – krzyczała. – Już nie potrzebuję twoich kłamstw. Twoja Sylwia właśnie napisała do ciebie sms-a! – Ewa miotała się po pokoju.
Nawet nie miała siły płakać. Czuła się tak, jakby spadła z wysoka, a uderzenie to odebrało jej zdolność oddechu.
– Kto napisał?
Nie do wiary! On nadal grał na zwłokę. Odwieczna polityka jej męża – jeśli nie wiesz, ile wie przeciwnik, udawaj głupka, to może się zorientujesz i zdążysz z sensowną linią obrony. Ewa miała już dość. Podeszła do szafy i jednym ruchem ręki opróżniła jego półkę z ubraniami.
– Pakuj się – popatrzyła na niego zimo, tylko mocno przyspieszony oddech zdradzał, jak bardzo jest wzburzona. – Wynoś się do niej i nigdy więcej nie wracaj!
Złapała naręcze ubrań i ruszyła w kierunku drzwi wyjściowych.
Tomek zerwał się z łóżka i doskoczył do niej. Jednym szarpnięciem zawrócił rozdygotaną kobietę do sypialni. Dzieci, obserwując od kilku chwil całą scenę, ubierały się cichutko w swoim pokoju, nie bardzo wiedząc, o co tym razem kłócą się ich rodzice. Tylko mama jeszcze nigdy nie była tak zdenerwowana.
Ewa zaczęła się szarpać histerycznie, więc Tomek ścisnął ją za oba nadgarstki. Wyrwała się i w przypływie dzikiej furii zaczęła go okładać rękami gdzie popadnie. Trafiła go kilkakrotnie w twarz, ale on nie miał zamiaru jej oddać. Ochronił głowę ramionami, jednocześnie starając się zamortyzować ciosy, a gdy Ewa opadła z sił, powalił ją na łóżko, unieruchamiając własnym ciężarem ciała. Nie miała szans by się poruszyć. Dyszała tylko ciężko z emocji i wysiłku.
– A teraz spokojnie wytłumacz mi, o co ci chodzi – rozkazał.
– Jesteś największym gnojem, jakiego znam – wypowiedziała z trudem, Tomek zduszał jej klatkę piersiową. – W dodatku głupim gnojem. Kupiłeś sobie nową aktywację po to zapewne, by twoja żona nie mogła już przechwycić żadnego bilingu. Ale zgubił cię głupi przypadek. Znalazłam tę aktywację, jednocześnie twoja dziwka przysłała ci namiętnego sms-a. Pisze w nim, że tęskni, więc nie zwlekaj dłużej. Zabieraj się razem ze swoimi rzeczami z tego domu i z mego życia!
Patrzył w oczy żony z odległości kilku centymetrów. I milczał. Ewa nie bardzo wiedziała, co ma mu jeszcze powiedzieć wobec tak oczywistej zdrady.
– Puść mnie. I nigdy więcej mnie nie dotykaj.
Milczał nadal, a jego uścisk nie zelżał ani na moment. Po prostu nie było co powiedzieć. Nie mógł jej wyznać prawdy. Lepiej było się nie odzywać, niż łgać. W dodatku nie miał bladego pojęcia, co też ta głupia młoda siksa mogła napisać w nieszczęsnym sms-ie.
– Uspokój się – poprosił łagodnie.
– Jak mogłeś? – zapytała z takim smutkiem, że Tomka ogarnęła nagle wściekłość na samego siebie za całe to zamieszanie.
– Ja… – zawahał się. – Ja nic nie zrobiłem! – wybuchnął wreszcie. Być może Ewa grała w ciemno, a jeśli tak, to nie da jej się podejść.
– Nic? Zbezcześciłeś dziewięć lat naszego związku! – Żal ścisnął ją za gardło tak silnie, że zacinała się, z trudem wypowiadając kolejne zdania. – Dziewięć lat! Kawał życia.
Mimo iż ich ciała ściśle do siebie przylegały, Ewie wydało się, że dzieli ich wielokilometrowa przepaść. A przecież byli ze sobą od dziewięciu lat. Oddała mu dziewięć lat swego życia, najpiękniejsze lata młodości. A on odwdzięczył się kłamstwem i zdradą.
Teraz te dziewięć lat okazało się dmuchawcem, który pod wpływem wiosennego powiewu wiatru stracił bezpowrotnie swój dumny pióropusz.
– To, co było dotąd między nami – powiedziała – położyłeś na szalę z czymś tak ulotnym i niepotrzebnym, jak ten romans. To dla ciebie jest nic? Chyba że takie romanse to dla ciebie chleb powszedni!
– Nigdy cię nie zdradziłem – powiedział chłodno. – Twoja podejrzliwość jest chora i niedorzeczna!
Wciąż przyduszona jego ciałem, spoglądała w hipnotyczne piękno jego zielonych oczu, ukrytych za wachlarzem długich rzęs, jakby próbując zajrzeć do jego duszy.
Niedawno na studiach słuchała wykładów na temat mowy ciała. Dowiedziała się wtedy, że można wyćwiczyć w sobie każdy gest, odruch, drgnienie mięśnia, byle nie zdradzić swoich emocji. Wszystko. Z wyjątkiem źrenicy oka. Duże źrenice oznaczały szczerość, kiedy zaś człowiek kłamał, zwężały się do malutkich rozmiarów.
Źrenice Tomka były wielkości główki od szpilki.
– Kłamiesz! – wypaliła mu prosto w twarz.
Zwlókł się z niej i sięgnąwszy po papierosa, usiadł na kanapie. Ewa zauważyła, że lekko drżą mu ręce.
Nie była dumna ze swego odkrycia. Chciała, by nigdy nie nastąpiło, bowiem jego przerażający realizm był ponad jej siły. Czuła się fatalnie, jakby nagle uszło z niej całe powietrze. Nie miała siły się poruszyć, choć Tomek już nie krępował jej ruchów.
Była bezradna jak maleńka dziewczynka w wielkim lesie. Nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Jeśli dotąd łudziła się, że jest jedyną kobietą dla swego męża, a zdrada to coś tak odległego, że przenigdy nie pojawi się w ich życiu, jeden króciutki sms rozwiał tę ułudę ponad wszelką wątpliwość.
„Mam wolne popołudnie – pisała kochanka jej męża. – Przyjedź, bo tęsknię i mam na ciebie ochotę. Myślisz o mnie? Pa. Twoja Sylwia. "
Tyle namiętności w tak niewielu słowach. Tyle dobitnej prawdy na temat wierności Tomka.
Ewa całą siłą woli zmusiła się do wstania z łóżka. W milczeniu zaczęła się ubierać. Trzeba było zawieźć dziewczynki do szkoły. Potem zamknie się gdzieś i zastanowi co dalej. Podświadomie czuła, że gdy wyjdzie z ich małżeńskiej sypialni, nic już nie będzie jak kiedyś. Żeby chociaż Tomek spróbował się tłumaczyć, poczuł się do winy, a nie bezczelnie wypierał się czegoś, co bezapelacyjnie miało miejsce. Tak bardzo było jej żal tego wszystkiego, co nagle zostało popsute. Ból, jaki czuła, sprawił, że znów opadła z sił. Przysiadła w fotelu i zakryła twarz dłońmi, zupełnie nieświadoma tego, że płacze.
Tomek zgasił papierosa, podszedł do niej i nieoczekiwanie klęknąwszy przed nią, położył głowę na jej udach, obejmując mocno ramionami jej kolana.
– Ewuniu – powiedział cicho. – Jesteś w wielkim błędzie. Ja…
– Brzydzę się tobą – przerwała mu silnym głosem. Próbowała wstać, ale jej na to nie pozwolił, tylko jeszcze mocniej wtulił się w jej nogi. – Zeszmaciłeś mnie. Znieważyłeś. Prowadziłeś podwójną grę w jakimś chorym, sobie tylko znanym celu. Po tym wszystkim, co dla siebie znaczyliśmy! Tak bardzo się starałam być najlepszą żoną, a ty tak bardzo mnie zraniłeś. Nie wiem, czy to, co za chwilę powiem, będzie dla ciebie w tej grze porażką czy zwycięstwem, szczerze mówiąc nie bardzo mnie to obchodzi, ale jednak jakiś cel osiągnąłeś. Straciłeś żonę.
Tomek czuł, że sytuacja go przerasta. Uspokajał płaczącą żonę, a sam był bliski płaczu. Co ja narobiłem? – myślał z rozpaczą. – Po cholerę mi to było?
– Gdy wrócę – powiedziała wstając – ma cię tu nie być.
Przeraziły go jej słowa. Wiedział, że zawinił, ale przecież nie mógł się ot tak przyznać. Jedyną rozsądną rzeczą, jaka mu tej chwili przyszła do głowy, był atak.
– Z pewnością nie możesz się już doczekać tej chwili? – zapytał, również wstając.
– Co takiego?!
– Tak łatwo mnie oskarżyłaś i tak szybko osądziłaś, że jeszcze chwila, a wykonasz na mnie wyrok śmierci! – uniósł się.
Mężczyzna, z którym od tylu lat dzieliła życie, stał teraz przed nią zimny i nieprzystępny. Obcy.
– Widzisz, Ewo – patrzył na nią bezczelnie; troska, z jaką jeszcze Przed chwilą uspokajał żonę, prysła jak bańka mydlana – myślę, że dramatyzujesz. Ale pewnie ci to na rękę. Sądzę, że marzyłaś o takiej chwili, by znaleźć na mnie jakiś niedorzeczny zresztą haczyk. Myślę, że z lubością dążysz do rozpadu naszego małżeństwa, skoro od lat skutecznie pracujesz nad tym, by uprzykrzyć mi każdy dzień. A przez ostatnie miesiące stałaś się kompletnie nie do życia!
Mężczyzna, którego wydawało jej się, że od tylu lat kocha, oskarżał ją o zmarnowane małżeństwo! Nie do wiary, że mógł zdobyć się na taką impertynencję w obliczu własnej winy.
– I dlatego poszukałeś sobie młodej kochanki – stwierdziła – Ja właściwie nie straciłem żony. Ja jej nigdy nie miałem!
Puch dmuchawca unosił się coraz wyżej i wyżej…
– Obyś tym razem był szczęśliwszy.
Ewa wraz z dziećmi wyszła z mieszkania.
Jeśli ból, jaki Ewa czuła tuż po tym, jak odkryła, że mąż utrzymuje podejrzanie znajomości z kobietami, był potężny, teraz, gdy wyszło na jaw jak bliska i intymna jest to zażyłość, ból stał się porażający. Atakował duszę i ciało. Rozpalał jej nerwy do białości. Jej serce krwawiło. Dusza krwawiła.
Poprzedni ból pozostawiał miejsce nadziei, że będzie lepiej, że wszystko się wyjaśni, że być może to tylko fałszywy alarm, wyolbrzymiona historia najzwyklejszej znajomości relacji handlarz – klient.
Ale alarm nie był fałszywy i świadomość jego realizmu przyniosła Ewie zgoła inny ból. Straszliwy. Beznadziejny, niekończący się, nie ustępujący ani na moment.
Już nie było nadziei na pomyłkę, pobożnych życzeń, że wszystko się logicznie wyjaśni. Była pustka i beznadzieja.
Nie chodziło tylko o samą zdradę, co do której Ewa nie miała już wątpliwości, choć niezbitego dowodu nie miała. Chodziło o to, że nagle coś, co obydwoje budowali przez lata, stało się dla jej męża na tyle nieważne, że nie zawahał się poszukać sobie odskoczni od tego ich poukładanego życia, które tak mocno go uwierało. Czy nie myślał o konsekwencjach? O uczuciach innych ludzi? A przecież byli taką udaną parą. Wdawało się, że się rozumieją i kochają. Obserwowali inne pary znajomych, które nie zawsze żyły w zgodzie i wierności. Jakże im się wtedy dziwili i jak bardzo byli wdzięczni losowi, że zbyt się kochają, by postępować podobnie. Byli ponad to i Ewa była bardzo z tego dumna.
Jaka ja byłam naiwna – pomyślała. – Wierzyłam w to, w co chciałam wierzyć, choć nie miało to wiele wspólnego z realnym życiem.
Kryzys nie oszczędził także jej związku. A jeśli tak, to w którymś momencie popełnili błąd. Ewa ze wszystkich sił próbowała zrozumieć, co popchnęło jej męża w ramiona innej kobiety. A jeszcze bardziej starała się pojąć, co skłoniło tę młodą osobę do romansu z niemal dwadzieścia lat starszym żonatym facetem.
Natychmiast przypomniała sobie inną historię, gdy sama miała dziewiętnaście lat. Odeszła wtedy od pierwszego męża. Przez wiele miesięcy była sama. Była zbyt zaangażowana w sprawy rozwodowe i pałała zbytnią nienawiścią do całego męskiego rodu, by wierzyć, że może jeszcze pokochać. Wówczas poznała Krzysztofa.
Właściwie to znajomi zaaranżowali im spotkanie. Krzysztof miał trzydzieści lat. Był bardzo przystojny, miły i elegancki. Miał żonę i malutką córeczkę, tylko pół roku starszą od córeczki Ewy, Oli. Dobrze im się rozmawiało na pierwszym spotkaniu. Potem odwiózł Ewę do domu.
Całowali się w samochodzie pod jej domem jak para dzieciaków, a każdy pocałunek przyprawiał Ewę o jęk rozkoszy. Zbyt długo była bez faceta, by nie przeżywać mocno każdej pieszczoty.
A potem zaczęli ze sobą sypiać. Zwykły, regularny, niezobowiązujący seks.
Czy myślała wtedy o żonie Krzysztofa? Jeśli tak, to tylko wtedy, gdy kochanek nie miał czasem wigoru, bowiem poprzednią noc spędził akurat z własną żoną.
Po pewnym czasie Ewa przyznała przed sobą, że zaczyna być zazdrosna o żonę Krzysztofa. Skarciła się wtedy za tę niedorzeczność. Nigdy nie zapytała go, dlaczego zdradza własną żonę, o której zresztą zawsze wyrażał się w najlepszych słowach.
Z upływem czasu coraz bardziej zaczęła wyczekiwać tych swoistych randek, coraz częściej też poświęcali sobie nawzajem uwagę nie tylko w łóżku. Rozmawiali o sobie, dzieciach, doświadczeniach życiowych, porażkach i radościach. Śmiali się, spacerowali.
Aż pewnego dnia zrozumieli, że są o krok od przekroczenia granicy, której za wszelka cenę przekroczyć nie mieli prawa.
– Zaczynam cię kochać, Ewo – wyznał pewnego razu Krzysztof.
Czuła do niego to samo i to od dawna, ale nie miała odwagi, by nawet przed sobą się do tego przyznać.
– Wiesz, co to oznacza? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.
Pocałunek, który nastąpił po chwili, miał słodko-gorzki smak.
Nie widzieli się już nigdy więcej.
Czy mogła porównywać tamtą historię do obecnej sytuacji swego małżeństwa? Czy mogła liczyć, że jej mąż będzie miał na tyle rozsądku, by w porę spasować, by chcieć jeszcze naprawić ich związek? Wreszcie, czy ona sama tego chciała?
Ufała mu tyle lat. A on tak ją oszukał. A jeśli oszukiwał ją przez cały czas trwania ich małżeństwa? Nie chciała znać odpowiedzi na to pytanie. Wystarczyło, że dowiedziała się o Sylwii.
Cierpienie, jakiego doznawała, odkrywszy niewierność męża, towarzyszyło jej nieustannie. Trawiło nie tylko duszę, ale i ciało.
Nie mogła jeść. Straciła zupełnie apetyt. Zaczęła chudnąć w oczach. Wieczorami miała problemy z zaśnięciem, a gdy już jej się to udawało, spała niespokojnym, pełnym koszmarów snem. Nocami budziła się znienacka, wtedy palące myśli wracały. Wbijała wówczas twarz w poduszkę, by nie wyć z bólu na głos, dławiła się pościelą, by nikt nie usłyszał jej szlochu. Płakała całymi godzinami w swym żalu i bezsilności. Drażniło ją, że nie wie, co ma zrobić z tą nieszczęsną zdradą, choć tak naprawdę niewiele zrobić mogła.
Tomek nie wyprowadził się nigdzie i nie miał najmniejszego zamiaru tego uczynić. Ewa była jego żoną i nie zamierzał z niej rezygnować. Nadal utrzymywał, że nic go nie łączy z Sylwią, zmienił tylko linię obrony. Teraz wmawiał żonie, że młoda kobieta terroryzuje go i molestuje głupimi dziecinnymi sms-ami.
– Wpadłem jej w oko – próbował żartować. – A ona zachowuje się jak głupi szczeniak, bo jest młoda i głupia. Pewnie się biedaczka zakochała. Cały czas jej przypominałem, że jestem żonaty, ale do niej to nie dociera.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo – odparła mu na to z najwyższym obrzydzeniem.
Śpiąc w tym samym pokoju, choć na kanapie, Tomek nie mógł nie słyszeć płaczu Ewy każdej nocy. Próbował ją wtedy pocieszać, ale to tylko wywoływało odwrotny skutek.
W ciągu dnia patrzył jak jego żona z uporem robota zajmuje się dziećmi, domem, jak wychodzi do pracy… Niby po staremu, ale coś się zmieniło.
Już nie uśmiechała się rano na powitanie, nie stawiała przed nim parującego talerza z obiadem, nie opowiadała co w pracy. Zamknęła się w sobie, tylko czasem głośne westchnienie lub pociągnięcie nosem zdradzało jej obecność.
Czasem znikała gdzieś na długie godziny. Szukał jej wtedy na prośbę dzieci. I znajdował. W piwnicy, na strychu, w garażu, jak siedziała skulona i zapłakana.
Było mu jej żal. Jednocześnie złościł się, że tak to wszystko przeżywała. Przecież to nie koniec świata. Drażniło go, że się tak mazgai bez przerwy. A tak naprawdę, jak każdy mężczyzna, był bezradny wobec łez kobiety, zwłaszcza, jeśli to on sam był ich przyczyną. Próbował tłumaczeniem łagodzić jej ból, ale ona najwidoczniej uparła się, by robić z siebie ofiarę.
Tomek postanowił więc uzbroić się w cierpliwość. Miał nadzieję, że gdy emocje opadną, wszystko wróci do normy i Ewa stopniowo odzyska równowagę.
I nadal spotykał się z Sylwią.