37828.fb2
Tak jak wcześniej gryzło Ewę ogromne cierpienie z powodu zdrady jej męża, tak teraz opanowała ją obsesyjna wręcz chęć przeżycia przygody, która okaże się na tyle pikantna, że pozwoli oderwać myśli od palącego poczucia krzywdy.
Już sama myśl o tym, że mogłaby zdradzić Tomka, wydawała się jej zdradą. Nigdy wcześniej nie zwracała uwagi na innych mężczyzn, nie dostrzegała w nich żadnej seksualności, ba, nie interesowało jej nawet czy są przystojni, czy brzydcy. Było to przecież bez znaczenia, miała już męża, należała do niego całą sobą i on należał do niej, przynajmniej, dopóki nie odkryła jego podwójnej gry. Inni faceci dla niej nie istnieli, chyba że rzecz dotyczyła stosunków czysto służbowych.
Dotąd nie zauważała przystojnych mężczyzn na ulicach ani w marketach. Zmiana, jaka nastąpiła w tej kwestii po podjęciu przez Ewę decyzji o rewanżu, zaskoczyła ją samą. Zupełnie jakby z jej oczu spadł nagle zakrywający świat całun. Nie miała pojęcia, że tylu przystojniaków jest dookoła. Mijali ją na ulicy, mówili jej cześć na uczelni. Byli wszędzie.
Tylko co z tego? Łatwiej było postanowić niż wykonać. Nie mogła przecież podejść do pierwszego z brzegu i powiedzieć: hej, mam ochotę na miłostkę z tobą, bo muszę odkochać się w moim mężu. Poza tym istniała obawa, że romans z kimś z niedalekiego otoczenia zostanie szybko dostrzeżony przez osoby postronne.
Ewa nie potrzebowała niechlubnego rozgłosu niewiernej żony. Jej nie chodziło przecież o dosłowny rewanż, ani o zemstę. Chciała tylko wyrwać Tomka ze swego serca. Żeby nie zwariować z bólu, musiała to uczynić jak najprędzej.
Tomek nie próbował tłumaczyć się przed żoną. Nie miał argumentów wobec tak głupiej wpadki. Wiedział, że nigdy sobie tego nie wybaczy. Wiedział też, że nie chce nigdy więcej oglądać Sylwii na oczy.
Nie miał żalu do kochanki. Ostatecznie to on sam powinien był zdawać sobie sprawę, czym może skończyć się taka znajomość. Od pewnego czasu nawet chciał już ją zerwać, bał się, że młoda pinda zakocha się w nim, zechce go złapać na ciążę, albo zacznie nachodzić go w jego mieszkaniu. Niestety na chęciach się zwykle kończyło. Aż do teraz, gdy tak głupio skompromitował się przed Ewą.
Po powrocie z weekendowego zjazdu Ewa wydała się Tomkowi jakaś zmieniona. Jej oczy, tak smutne od tygodni, teraz nabrały dziwnego blasku. Z jej postawy biła jakaś determinacja i pewność siebie.
Nie zrobiła mu kolejnej sceny zazdrości, nie spoliczkowała, nie rozpłakała się. Przypisywał to temu, iż zapewne zdążyła wyładować złość będąc jeszcze w Warszawie. Nawet lepiej – pomyślał – to zaoszczędzi nam obojgu kolejnych nerwów. Choć z drugiej strony, przyzwyczajony do nieustających już właściwie awantur o jego romans, nie bardzo wiedział, jak się wobec tej jawnej ignorancji zachować.
Ewa najwyraźniej nie chciała słuchać jego kolejnych fałszywych wyjaśnień. Zupełnie jakby nie zauważając jego obecności w mieszkaniu, najzwyczajniej w świecie wzięła kąpiel, po czym włączyła jakiś film przygodowy na dvd.
Przerażający był ten cyniczny chłód w jej zachowaniu. Żadnych emocji. Całkowita ignorancja.
Tomek nie bardzo wiedział, co ma o tym myśleć. Znał żonę dobrze. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie przeszła od tak nagle do porządku dziennego nad jego ewidentnym kłamstwem. Wiedział, że to tylko taka cisza przed burzą. Tylko że burza dziwnie nie nadchodziła.
Póki co, postanowił nie poruszać bolesnego dla obojga tematu. Zamierzał znosić jej sztuczną w jego przekonaniu pozę tak długo, ile tylko Ewa postanowi trwać w tym udawaniu. Miał dosyć wszelkich romansów. Jedyne, czego teraz pragnął, to odzyskać żonę, znowu widzieć ją uśmiechniętą i czułą, troskliwą i kochającą.
Gdyby tylko mógł wynagrodzić jej jakoś upokorzenie i ból, jakich przez niego zaznała…
Nie mógł cofnąć czasu, dziś żałował jednak, że tak głupio zagrał na ich dotychczasowym szczęściu. Kupił za nie los na loterii i los okazał się pusty. Tomasz przyznał w duchu rację Andrzejowi – miał u boku wielki skarb, diament, a chciał go zamienić na przydrożny kamień.
Nie będziesz już miała przeze mnie zmartwień – przysiągł w duchu, spoglądając ukradkiem z kanapy na chłodne oblicze żony. Zastanawiał się przy tym, o czym też mogła myśleć, leżąc samotnie w ich małżeńskim łóżku i w skupieniu wpatrując się w ekran telewizora. To, że niewiele docierało do niej z włączonego filmu, nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Na pewno rozpamiętuje swoją krzywdę i upokorzenie – pomyślał. – Dobrze, że przynajmniej nie ryczy w poduszkę.
Tomek liczył, że przestając dawać żonie powody do podejrzeń, wkrótce w ich małżeństwie wszystko wróci do normy. W końcu podejrzane telefony to nie to samo, co przyłapanie in flagranti. Z czasem wmówi jej, że tak naprawdę cały czas pozostawał jej wierny.
Skąd wytrzasnąć faceta, z którym można by pójść do łóżka? – zastanawiała się w tym samym czasie Ewa.
W grę wchodziły różne względy – musiałby być dyskretny, zadbany, no i oczywiście przystojny. Musiał pociągać ją seksualnie, a przy tym nie powinna była się przy nim nudzić.
Wyobrażenia o przyszłym kochanku były tak emocjonujące, że Ewa nie widziała zupełnie nic z emitowanego filmu, nie zauważyła nawet, kiedy się skończył i Tomek wyłączył telewizor.
Długo leżała w ciemności rozmyślając, gdy nagle przypomniała jej się historia Leszka Dynka, który jeżdżąc po kraju w delegacjach, wyrywał sobie panienki z Internetu.
Racja! – z wrażenia aż usiadła na łóżku. – Dlaczego by nie tam?
Przecież miała dostęp do Internetu w pracy przez cały dzień. Nie będzie problemu z poszukaniem anonsów.
Usnęła z trudem, podekscytowana prostym odkryciem, nie mogąc doczekać się następnego dnia.
Nawał obowiązków służbowych, jaki zwyczajowo przy poniedziałku spotkał Ewę, wydał jej się tego dnia wyjątkowo dokuczliwy. Najszybciej jak mogła starała się uporać z zadaniami. Chęć pobuszowania w Internecie dosłownie paliła ją do żywego.
Niewiele docierało do niej z tego, co się działo dookoła. Biuro tętniło własnym życiem. Sprawy nie dokończonych na czas dokumentacji projektowych jak zwykle stały się przedmiotem utyskiwań dyrektora Gongiewicza. Eliza nie wyrabiała się z kserowaniem projektów, więc Ewa była zmuszona jej pomóc. W dodatku telefon na jej biurku dzwonił niemal bez przerwy.
Wkładając kolejne rysunki projektu w podajnik wielkoformatowej kserokopiarki Ewa podziwiała Zosię, która tego dnia wydawała się być dziwnie rozkojarzona po minionym weekendzie. Koleżanka znalazła nawet czas, by wrzucić do komputera zdjęcia zrobione aparatem cyfrowym, które podziwiali teraz wszyscy projektanci.
– O, tu żeśmy balowali – mówiła Zosia prezentując kolejno ukazujące się na monitorze jej komputera fotografie.
Ostatnie, czego Ewa teraz pragnęła, to marnować czas na oglądanie zdjęć. Ale Zosia była przecież jej przyjaciółką. Nie wypadało odmówić. Zerknęła na monitor, starannie maskując swą niechęć.
Fotografia przedstawiała drewniany jednopiętrowy domek z malowniczymi okiennicami, stojący pośrodku polanki okolonej grubymi dębami, pokrytymi o tej porze roku młodym listowiem. Pod dębami najspokojniej w świecie pasły się trzy młode dziki.
– Cudowna okolica – ciągnęła Zosia. – Środek lasu i taki niesamowity spokój. Człowiek może się wyciszyć, odreagować. Ale – zaśmiała się filuternie – mojej paczce nie chodziło bynajmniej o wyciszenie. Mówię wam, odlot! – Kolejna fotka ukazała drewniane zadaszenie, przed którym płonęło ognisko. Pod zadaszeniem grupka młodych ludzi różnej płci popijała piwo. – Muza na fuli, dookoła tylko las i ani jednego sąsiada, który zastukałby w sufit kijem od szczotki.
– A co na to dziki? – zapytał wesoło Michał.
– Nie mam pojęcia – zawtórowała śmiechem Zosia. – Może są przyzwyczajone? Dość powiedzieć, że podchodziły nam pod same nogi. Wyglądają na oswojone. Potem dowiedzieliśmy się, że właśnie takie są. Ale i tak to niesamowity widok, jak ci taki futrzak zbliża się do nóg. Na trzeźwo by człowiek tego nie wytrzymał.
Fotografie kolejno ukazywały się oczom stojących za plecami Zosi projektantów.
Ewa podeszła do maszyny kontynuując kserowanie. Eliza jakby zapomniała, kto tu komu pomaga i korzystając z tego, że dyrektor zaszył się u siebie w gabinecie, zamiast pracować przy drugim ksero ochoczo przyłączyła się do podziwiania zdjęć.
– Eliza – Powiedziała do niej Ewa stanowczym tonem – im prędzej skończymy kserowanie, tym szybciej będę mogła zająć się innymi ważnymi rzeczami.
Kategoryczność w jej głosie wzbudziła zainteresowanie ze strony współpracowników. Popatrzyli po sobie wymownie, nikt jednak nie stanął w obronie Elizy. To młode dziewczę było powszechnie w firmie uznawane za osóbkę nader leniwą. Eliza flegmatycznie powróciła do swych obowiązków.
– Coś nie tak? – zagadnęła Ewę później Zosia, gdy wraz z Michałem wyszli przed biuro na papierosa.
– To przez to cholerne ISO – skłamała Ewa. – Tak dużo muszę jeszcze dopilnować, a tak mało zostało czasu.
Jednak to bynajmniej nie sprawa zbliżającej się certyfikacji tak niecierpliwiła Ewę.
Dopiero koło pierwszej po południu, podczas przerwy na śniadanie, Ewa znalazła chwilkę, by dać upust temu, co od wczorajszego wieczora nie dawało jej spokoju.
Siedząc przed komputerem nad talerzem parującej chińskiej zupki błyskawicznej – sprawdzonego sposobu na zabicie głodu w pięć minut, stosowanego nagminnie przez wszystkich w biurze, weszła do Internetu.
Wystukała w wyszukiwarce słowo randki. Wyświetliły się miliony stron. Zaczęła po kolei otwierać te pierwsze na liście.
Szybko zauważyła, że aby móc cokolwiek działać w takich randko wy eh serwisach, trzeba było się zalogować. Wiązało się to z podaniem adresu e-mail, wymyślaniem haseł i nicków, czyli pseudonimów, pod którymi chciało się występować. Ewa nie miała aż tyle czasu. Poszukiwała kogoś natychmiast. Czuła, że jeśli nie uczyni tego dziś, jeśli nie zagada do jakiegoś faceta, to ból, który dokuczał jej bez ustanku, spali ją od środka.
Szukała stron, na których podany był numer telefonu, adres skrzynki mailowej, cokolwiek, co umożliwiłoby natychmiastowy kontakt.
Po dziesięciu minutach surfowania po Internecie znalazła jakąś stronkę, na której od razu, bez logowania się, widać było, kto się ogłasza, łącznie z formą kontaktu, numerem telefonu i gadu-gadu. Nie było tam fotografii ogłoszeniodawców, tylko imię, wiek, ogólne dane na temat zainteresowań. Ogłoszeń nie było wiele, jakieś sześć czy siedem.
Ukradkiem obserwując, czy nikt z kolegów nie widzi wypieków na jej twarzy, odpowiedziała na jeden z anonsów. Mężczyzna imieniem Artur miał dwadzieścia pięć lat, pochodził z Warszawy. Po krótkiej informacji o sobie wydal się Ewie w pewien sposób ciekawą osobą. Uruchomiła program gadu-gadu i dodawszy Artura do listy znajomych, wysłała mu krótką wiadomość. Przedstawiła się jako Mika i poprosiła o kontakt. Artur miał status „niedostępny". Najprawdopodobniej miał wyłączony komputer. Ewa postanowiła uzbroić się w cierpliwość.
W pośpiechu zjadła wystygłą już zupełnie zupkę i zabrała się za pracę.
W jej myślach cały czas kołatała się świadomość, że oto zaczepiła całkiem obcego faceta. W dodatku młodszego od niej o pięć lat. Samotnego kawalera. Czuła się tak jakoś… nie umiała tego nazwać dokładnie. Było to coś pomiędzy wstydem a ciekawością i podnieceniem. To, co zrobiła, wydawało jej się jakieś chore, a jednocześnie takie przyjemne.
Wyciągnęła rękę, aby dotknąć przynajmniej zakazanego owocu. Już nie było odwrotu. Zdała sobie sprawę, że nie spocznie, dopóki go nie skosztuje.
Nieważne było, co się stanie, jeśli zasmakuje w tej przyjemności.
Artur odezwał się na drugi dzień.
Gdy tylko Ewa znalazła się w pracy, natychmiast uruchomiła komputer, lecz zamiast zwyczajowo zająć się pisaniem umów i innych służbowych pism, niezwłocznie kliknęła na ikonkę programu gadu-gadu. Z rozczarowaniem stwierdziła, że nie ma tam żadnej wiadomości od zaczepionego wczoraj mężczyzny.
Dlatego aż podskoczyła z radości, gdy około dziesiątej rano na pulpicie jej komputera pojawiła się chmurka „Artur przesyła wiadomość". Ewa kliknęła na chmurkę.
– Cześć – pisał jej rozmówca.
– Cześć – odpowiedziała natychmiast.
– Właśnie dostałem od ciebie wiadomość – powiedział Artur.
Chwila wahania.
– Po prostu odpowiedziałam na twoje ogłoszenie – stwierdziła. Była zdenerwowana. Nie miała bladego pojęcia, o czym powinna pisać z nieznajomym facetem, od czego zacząć, ani w jakim kierunku powinna iść rozmowa.
– To może napiszesz mi coś o sobie? – zagadnął.
– Taka ze mnie internetowa kocica – powiedziała szczerze – że zapomniałam, jak ci się przedstawiłam. Zacznę więc jeszcze raz. Mam na imię Ewa. Mieszkam w Lublinie.
– No tak – odparł – nie takie imię podałaś we wiadomości.
– Przepraszam. Nie mam doświadczenia. Nigdy nie nawiązywałam tego typu znajomości. Ale… sama nie wiem, co mnie do tego skłoniło. A właściwie… wiem, tylko… to takie smutne… Czasem życie sprawia nam ból, inne osoby, które darzymy zaufaniem, robią coś, a potem całe cierpienie skupia się na nas. Chciałam…
Ani się spostrzegła, gdy Artur zmienił status na „niedostępny". Rozzłościła się na siebie. Błąd w przesyle danych? Bardzo wątpliwe. Raczej utrata własnej wiarygodności na samym wstępie ich znajomości.
Artur nie odezwał się do niej więcej.
Odtąd Ewa postanowiła pisać tylko prawdę, tylko tak mogła uniknąć żenujących pomyłek. Nie było sensu udawać kogoś innego, niż była w rzeczywistości. Zwłaszcza, że kłamstwo miało krótkie nogi. Łatwo było wyjść na idiotkę, tak jak przed Arturem.
Nie miała najmniejszej ochoty pilnować się, co też komu naopowiadała o sobie. Tylko jeśli będzie opowiadać szczerze, stanie się wiarygodna.
A opowiadała skwapliwie i wyczerpująco. Zaś chętnych do jej wysłuchania nie brakowało.
Kolejnym zapoznanym przez Internet mężczyzną był Marcin. Był w jej wieku. Był kawalerem i mieszkał w Katowicach.
Ewa zobaczyła jego zdjęcie w jednym z serwisów randkowych. Serwis nazywał się Klub Niesamotnych Serc. Jego reklamy rozsiane były po wszystkich większych polskich portalach internetowych. Blisko dwa miliony członków pozwalały sądzić, że znajdzie kogoś, kto zechce ukoić jej ból.
Rejestracja w serwisie była darmowa, warunkiem było posiadanie adresu mailowego.
Ewa ukradkiem, by nikt ze współpracowników nie odkrył, czym też zajmuje się w czasie pracy, wypełniła formularz zgłoszeniowy. Czuła się jak złodziej. Uzupełniła po kolei wszystkie wymagane pola. Płeć, wiek, miasto, województwo, wykształcenie, zawód, wyznanie, wzrost, kolor oczu, włosów, to były banalnie proste rubryczki. Nawet przy kategorii „szukam" nie miała większych problemów, wystarczyło wybrać opcje, które administrator sam podpowiadał. Ewa zaznaczyła te, które mówiły, że szuka mężczyzn, przyjaźni i przygody. Zarumieniła się jednocześnie przeczytawszy inne – seks, romans. Jeśli nawet tego szukała, to nie była gotowa powiedzieć o tym całemu światu.
Duży problem stanowiło zdanie, które miało ją krótko opisać. Administrator zastrzegł jedynie, że ma ono być nie dłuższe niż pięćdziesiąt znaków, podpowiadał przy tym przykłady, brzmiące dla mężczyzn „wesoły i romantyczny chłopak spragniony miłości", dla kobiet zaś „gorąca kocica, ze mną nie można się nudzić".
Ewa nie miała czasu na wymyślną grę słów. Napisała jedynie: (nie)zwykła kobieta. Wydało jej się to proste, a jednocześnie dość tajemnicze, by oddać naturę jej obecności w randkowym serwisie. Musiała się spieszyć, W każdej chwili ktoś mógłby zajrzeć jej przez ramię i odkryć, czym też się zajmuje w czasie pracy.
Zasadniczym dylematem był dobór odpowiedniego nicka, tu Ewa skorzystała z uprzedniej podpowiedzi administratora. Nie dostrzegała w sobie gorącej kocicy, ale gorącą kobietą może i była. Kiedyś. Zbyt dawno, by ośmieliła się przyznać do tego nagminnie. Napisała nick po angielsku – Hotwoman. Odsłaniał mniej jej duszę niż gdyby brzmiał gorąca kobieta, a jednocześnie obnażał istotę jej obecności w Klubie Niesamotnych Serc.
Pozostały dwie ostatnie kwestie: jej opis oraz opis wymarzonego partnera.
Ewa napisała o sobie wprost z serca: Pracuję, studiuję, prowadzę dom. Mam poukładane życie. Jednak w jego szarości dobrze by było znaleźć pokrewną duszę.
Opis wymarzonego partnera wprawił ją na chwilę w zadumę. Miała partnera. I on ją zranił. Czy zatem marzenia były coś warte?
Szybko zebrała się w sobie i odgoniwszy ponure myśli, napisała: Musisz umieć rozmawiać ze mną o wszystkim i milczeć ze mną, gdy trzeba. Wierzę, że jesteś gdzieś tam…
Procedura rejestracji była niemal dopełniona. Teraz wystarczyło tylko dołączyć jakąś fotkę – Ewa wybrała swoje roześmiane zdjęcie wykonane przed miesiącem na tle biura, w czasie, gdy jeszcze nieświadoma okrutnego kłamstwa ze strony męża, była najszczęśliwszą kobietą na ziemi.
Enter.
Nareszcie mogła poruszać się po serwisie, oglądać fotografie interesujących mężczyzn, czytać ich opisy i posyłać uśmiechy tym, którzy wydawali jej się na swój sposób interesujący.
Na początku jej surfowaniu po serwisie towarzyszył chaos. Czuła się jak nastolatka dopiero co wkraczająca na ścieżki dorosłości. Na oślep wybierała kategorie wiekowe, miasta i województwa. Górę zdecydowanie brała ciekawość. Wchodziła na stronki mężczyzn, jedna po drugiej, chciwie czytała opisy, pragnienia i marzenia. Zdumiewała ją łatwość z jaką obcy ludzie uzewnętrzniali przed światem swoje potrzeby. Jedni wyraźnie zaznaczali, ze są żonaci i szukają tylko seksu i przygody, inni ujmowali swoją nieśmiałością, a ich opisy odznaczały się romantyzmem i nierzadko cierpieniem.
Następnego dnia zjawiwszy się w biurze Ewa standardowo sprawdziła pocztę elektroniczną i ku ogromnemu zdumieniu ale i radości, znalazła w niej kilkanaście wiadomości. Wszystkie przesłane były za pośrednictwem Klubu Niesamotnych Serc.
Zaciekawiło ją, że były to w przeważającej mierze wiadomości od osób, na których stronkach gościła wczoraj. Zalogowała się do Klubu i zaczęła po kolei otwierać maile. Zdecydowana większość to były same uśmiechy, zwykłe zwrócenie uwagi, żadnego tekstu. Ale było też kilka wiadomości tekstowych, chociaż, co stwierdziła z niesmakiem, więcej w nich było buziek niż tekstu.
Ewa nie miała wykupionej aktywacji członkowskiej, nie mogła więc odpowiadać na otrzymane wiadomości, ani korzystać z niektórych przywilejów dostępnych dla członków Klubu jedynie po wykupieniu abonamentu.
Ale jedna z wiadomości zaintrygowała ją do tego stopnia, że Ewa zaczęła mocno rozważać, czy by nie opłacić aktywacji. Michał z Katowic napisał, że w opisie jej osoby wyczuł głęboki smutek.
Tak bardzo chciała mu opowiedzieć o tym smutku…
Do południa podjęła decyzję. Nie zastanawiając się dłużej, wystukała w treści sms-a hasło wymagane do aktywacji, po kilku sekundach otrzymała sms-a zwrotnego. Zawierał kod aktywacyjny. Niezwłocznie wybrała ten kod. Teraz stała się pełnoprawnym członkiem Klubu Niesamotnych Serc.
Nareszcie mogła odpowiedzieć Marcinowi.
I wielu innym, od których listów przybywało w jej poczcie elektronicznej z każdym kwadransem.
– Nie szukam już miłości – tak Marcin opisywał siebie na stronie Klubu Niesamotnych Serc – ale może raczej zrozumienia, dlaczego świat jest tak okrutny, że za miłość odpłaca cierpieniem.
Ów opis oraz to, że nieznajomy dostrzegł i w jej opisie głęboki smutek, sprawiły, że ochoczo przystąpiła na gadu-gadu do pogawędki z obcym mężczyzną.
Marcin był agentem ubezpieczeniowym. Zalogował się do Klubu mając nadzieję, że spotka tu jakąś miłą dziewczynę, dzięki której zapomni choćby w niewielkim stopniu o dziewczynie, z którą spotykał się osiem lat i która porzuciła go dla innego.
– Nie wiem, w czym zawiniłem – pisał. – Może byłem za mało stanowczy?
– A jeśli nie było w tym twojej winy? – zapytała Ewa, starając się wczuć w sytuację Marcina.
– Może zbytnio przyzwyczaiłem się do tej sytuacji, że Lidka była ze mną? – zastanawiał się dalej. – Wmówiłem sobie, że tak będzie zawsze, a tymczasem… Zostałem sam.
Z kolei Ewa opowiedziała mu o zdradzie swego męża, o bólu i upokorzeniu. O tym, jak wielokrotnie mu wybaczała i jak on grał na jej uczuciach.
– Ja tam się nie znam na małżeńskich sprawach – oznajmił wysłuchawszy jej historii – ale wydaje mi się, że facet, który już raz cię okłamał, będzie to robił ciągle.
– Zwłaszcza, że już kilka razy dawałam mu szansę – zawtórowała mu – i on tę szansę za każdym razem zaprzepaszczał.
– Trudna sprawa. Ja przynajmniej nie miałem z Lidką dzieci. Nie byliśmy nawet małżeństwem.
– Może gdybyście byli, sprawy miałyby się inaczej? Ona by nie odeszła i bylibyście nadal razem?
– No nie wiem. Może.
– Wiesz, u nas w małżeństwie też różnie bywało. Nieraz zastanawiałam się, co robię przy tym człowieku. On też pewnie myślał to samo. Ale jakoś tak jest, że związek dwojga ludzi jest jakby trwalszy, gdy ma tę otoczkę prawną. Chociaż… – zawahała się – rozwód też jest dla ludzi. Jeden już przeszłam.
– O!
– No, kiedyś, kiedy byłam bardzo młoda. Dzisiaj myślę, że gdybym miała ten sam rozum, co kiedyś, to pewnie w ogóle nie wychodziłabym za mąż. Ciąża to nie powód, by dwoje ludzi miało trwać ze sobą, choćby nie wiem jak się nienawidzili.
– Masz rację.
– I takie rozstanie, gdy są dzieci, boli bardziej. Jest wiele więcej pretensji i więcej niepotrzebnego cierpienia. Tym razem też różnie myślałam. Że może powinnam rzucić Tomka, zacząć nowe, samotne życie. Ale z drugiej strony… jakoś nie bardzo wyobrażam sobie takie samotne życie bez mego Tomka.
Chętnie rozmawiałaby długo, nie bacząc, że Marcin coraz rzadziej zabiera głos, jakby znudzony jej monologiem. Ale przecież obydwoje byli w pracy. Nie wiedziała jak Marcin, ale ona miała dużo obowiązków. Wkrótce miała się odbyć certyfikacja systemu jakości…
Czekały też inne maile, na które należało odpowiedzieć. A było ich już całkiem sporo.
Tak jak przed godziną z Marcinem, tak teraz wdała się w rozmowę z Pawłem. Mieszkał w tym samym mieście co ona. Był o rok młodszy. Przysłał jej pocztą elektroniczną swoją fotkę. Nie był przystojny. Nie był nawet ładny. Ale przecież co za różnica. Ewa, choć nie zamierzała od razu wpadać w jego ramiona, musiała przecież wysłuchać biedaka.
– Zabrały mi dziecko – żalił się na gadu-gadu. – Wredna franca teściowa i ta idiotka, moja żona. W poniedziałek mam sprawę rozwodową. Podałem ją, tę sukę. Niech wie, że jestem i że nie popuszczę.
– Tak trzymać – poradziła Ewa, choć naprawdę nie wiedziała, co ma mu powiedzieć. Chciała jakoś pomóc, ale Paweł jej nie słuchał.
– Ja dopnę swego – pisał dalej Paweł. – Udowodnię im, że nie wolno ze mną pogrywać. Wiesz, one buntują mego chłopczyka przeciwko mnie.
– Acha.
– Mam ustalone przez sąd wizyty i one wtedy nie otwierają mieszkania. Na przykład ostatnio, gdy się u nich zjawiłem, dzwoniłem do drzwi jak głupi, firanka w oknie na piętrze poruszyła się i nic. Cisza. Ja wiem, że one tam były z moim chłopaczkiem. I nie miały prawa trzymać mnie jak psa przed drzwiami. Teraz im to wszystko wykrzyczę na rozprawie.
– Rozprawa rozwodowa nie jest taka straszna… – próbowała go pocieszyć, ale Paweł zupełnie ignorował pisane przez nią zdania.
– Zostawiłem jej wszystko, mojej żonie, mieszkanie, samochód, ale jej to było mało. Postanowiła odebrać mi dziecko. Odizolować mnie od Piotrusia. A ja tak bardzo za nim tęsknię. To była moja pocieszka. Nie pozwolę, by to się tak skończyło, będę walczył do upadłego!
Ewę zaczynał już mocno irytować ten słowotok. Facet najwyraźniej potrzebował kogoś, przed kim mógłby się wygadać z problemów. Ale ona miała własne problemy. Nie potrzebowała zagłębiać się w cudze.
Przeprosiła Pawła i pod pretekstem pilnego telefonu przerwała ich rozmowę.
Czy nie tak waśnie zrobił przed godziną Marcin, kiedy zwierzała mu się z własnych zmartwień?
Bartek, trzydziestopięcioletni żonaty mężczyzna z okolic Lublina, był mniej skory do zwierzeń o codziennych problemach, niż jego poprzednik, za to umiejętnie wciągnął Ewę w rozmowę na intymne tematy damsko-męskie. Ani się obejrzała, jak na komunikatorze gadu-gadu opowiadała zupełnie nieznanemu mężczyźnie, jaki rodzaj seksu lubi najbardziej. Z coraz większą odwagą pytała o preferencje rozmówcy.
– No, kochana – przekomarzał się z nią Bartek – jeśli tylko zechcesz, chętnie zaprezentuję ci moje ulubione pozycje. O niektórych z nich może nawet nie miałaś dotąd pojęcia.
– Taki jesteś pewien? – odpowiedziała niemal natychmiast.
– Tak. Zdecydowanie. Wyglądasz na osóbkę, która raz w tygodniu i to po bożemu.
Poczuła się tym lekko dotknięta. To nie była prawda, co natychmiast oznajmiła Bartkowi.
– Nie miej mi za złe, kochana – nazwał ją tak już po raz drugi podczas ich rozmowy – ale pomyślałem tak dlatego, że skoro twój mąż znalazł sobie na boku panienkę, to nie dlatego, że dobrze gotujesz i świetnie się kochasz.
Było w tym niemało racji.
– Ty też dlatego szukasz sobie kogoś poprzez serwis randkowy? Bo twoja żona jest marną kucharką i kochanką?
– Czy ja wiem? – przeczytała w odpowiedzi. – Szukam, bo życie jest piękne. Zbyt piękne, by trwać tylko przy jednej osobie. Zresztą, znasz pewnie powiedzenie, że przy jednej dziurze to i kot zdechnie?
– A może to w tobie jest przyczyna, skoro nie układa ci się z żoną?
– Kochanie, czy ja powiedziałem, że mi się nie układa? Nie każdy ma takie problemy, jak ty, a przynajmniej nie roztrząsa ich z takim tragizmem.
– Ty pewnie nie, ale dla twojej żony na pewno by się nie spodobało, że ledwie poznajesz kobietę przez Internet, proponujesz jej, że pokażesz swoje ulubione pozycje.
– Moja żona pewnie by tego nie zauważyła. Jest tak pochłonięta karierą, że nigdy nie ma jej w domu.
Ewa otrzymała odpowiedź. Bartek był zaniedbywanym przez żonę-karierowiczkę mężczyzną. Dlatego zdecydował się na udział w Klubie Niesamotnych Serc. Najwyraźniej zabrakło mu szczerości, by się do tego przyznać.
– No więc, jak tam, kochanie? Moglibyśmy zrobić sobie jakiś mały wypad na łono natury. Powiedzmy w najbliższy weekend. Moja żona jedzie do Gdańska w delegację i będę miał chatę tylko dla nas. Mieszkam w pięknej okolicy, spodoba ci się. Nie mówiąc już o tym, co przeżyjemy razem.
Ewa była mocno zszokowana bezpośredniością nieznajomego. Kilka chwil, parę zdań przesłanych sobie za pomocą Internetu i oto została zaproszona na randkę. Co tam randkę! Na najczystszy seks!
Chciała kogoś poznać, była zdeterminowana w swym postanowieniu zdrady. Ale nie tak od razu, nie znając faceta, z którym rozmawiała. Bardziej niż czegokolwiek, potrzebowała czyjegoś ramienia, na którym mogłaby się wypłakać, potrzebowała rady, współczucia. Nie seksu!
– Dzięki, Bartku, ale nie skorzystam z twojej propozycji. To się dzieje za szybko.
– W takim razie – nie ustawał – możemy się umówić w Lublinie, spotkać kilka razy, podzwonić do siebie, ale wierz mi, kochanie, szkoda czasu. Prędzej czy później i tak wylądujemy w łóżku, a ja wolę prędzej, niż później. Seks to piękna sprawa. To trochę jak sport.
– Uprawiaj go zatem z kim innym! – zdenerwowała się.
– Ok, nie chciałem cię rozzłościć. Gdybyś jednak kiedyś zmieniła zdanie, polecam się na przyszłość.
Bartek zmienił status gadu-gadu na niedostępny. Całe szczęście, że nie był to ostatni internetowy znajomy tego przedpołudnia.
Wiadomości z gadu-gadu przychodziły tak prędko, i to od kilku rozmówców naraz, że Ewa musiałaby mieć osiem rąk, by nadążyć odpowiadać im wszystkim. Szybko więc nauczyła się, że aby z kimś wybranym spokojnie porozmawiać, trzeba było przełączyć swój status na „niewidoczny". W ten sposób mogła wysyłać i odbierać wiadomości, nie będąc jednocześnie nagabywana przez innych, na rozmowę z którymi akurat nie miała czasu czy ochoty.
Oprócz tego dochodziły listy wysłane pocztą elektroniczną. Te jednak dawały Ewie chwilę wytchnienia. Mogła je odczytać w każdej chwili, zastanowić się nad odpowiedzią.
I chociaż po rozmowie z Bartkiem, w której tak niechcący zdradziła mu wiele szczegółów ze swego życia erotycznego, postanowiła sobie, że nie da się więcej wciągnąć w tego typu wymianę zdań, to jednak na niewiele to się zdało. Czy w rozmowie na gadu-gadu czy też w mailach, Ewa nie szczędziła słów o sobie, swych upodobaniach i problemach. Była przy tym niezmiernie rada, że oto wreszcie znalazł się ktoś, kogo interesowała. Kto chciał ją słuchać.
Zamiast kończyć pisanie umowy z pewnym podwykonawcą dokumentacji projektowej, które przerwała rozmawiając z Bartkiem, ponownie otworzyła skrzynkę pocztową.
Zbigniew, Krzysztof, Szegi, Wasil, Andrzej, Tadeusz.
Imiona i pseudonimy mężczyzn w różnym wieku, którym odpowiadała na maile, dosłownie mieszały jej się w głowie.
Roman, znowu Andrzej, Paweł, Mariusz, jeszcze jeden Andrzej, epidemia jakaś?
Za dużo tego było, zwłaszcza dla niej, niewprawnej w tego typu korespondencji.
Zwłaszcza, gdy siedzi się w pracy, a dookoła gwar i tętniące służbowym życiem biuro, dzwoniące telefony i pojawiający się od czasu do czasu klienci.
Tyle maili i to po jednym zaledwie dniu jej członkostwa w Klubie Niesamotnych Serc.
Krzysztof, Jarek, Michał, Piotr…
Darino.
Darek, zalogowany w Klubie Niesamotnych Serc jako Darino, był wysokim, przystojnym, szczupłym blondynem. Jego fotografia w serwisie Klubu przedstawiała go na tle ośnieżonych Tatr. Przypomniała sobie, że i jego stronę odwiedziła wczoraj.
Jego pierwszy list zaintrygował Ewę.
– Umiem rozmawiać o wszystkim i o niczym – pisał – umiem też milczeć, gdy trzeba. Może jestem tym, kogo szukasz?
Ładnie napisane – pomyślała, zupełnie nie pamiętając, że sama tak o sobie napisała, rejestrując się w Klubie Niesamotnych Serc.
Darek pochodził z Radomia. Miał czterdzieści lat. Był wdowcem.
Nie chciał przejść na gadu-gadu. Wolał wysyłanie maili jako formę kontaktu. A więc wysłała mu maila, w którym pokrótce streściła swoją historię, po raz dziesiąty chyba tego dnia.
– To podłe, nie szanować takiej pięknej i na pewno wspaniałej żony – już po pięciu minutach przeczytała w odpowiedzi.
– Nie jestem taka wspaniała, Darku i na pewno nie piękna – odpowiedziała.
Nie minęło kolejnych kilka minut, gdy znów znalazła w skrzynce list od Darino.
– Mnie się podobasz.
Miłe gorąco rozlało się gdzieś wewnątrz jej ciała. Oto zupełnie obcy facet, bardzo przystojny facet, pisał jej, że mu się podoba.
Dla Ewy było to nie lada przeżycie. Od niepamiętnych czasów nie słyszała od kogoś takich słów. Poza Tomkiem oczywiście, ale to było zupełnie co innego. Więc jednak mogła się podobać mężczyznom! Wypieki na jej policzkach zdradzały, w jakim jest stanie. Podekscytowanie połączone ze zmieszaniem. Co mogła odpowiedzieć na tak miłe słowa?
– Ty też bardzo mi się podobasz – wystukała w treści wiadomości. Sama nie wierzyła, że mogła napisać coś tak bezpośredniego. Dobrze, że nie była to rozmowa na żywo. Łatwiej było napisać słowa na klawiaturze komputera i kliknąć, by wysłać wiadomość. A potem nie było już odwrotu.
I znów odpowiedział po kilku minutach.
– Owszem, wiem, że mogę się podobać kobietom. Ale zewnętrzny wygląd to nie wszystko. Liczy się wnętrze człowieka, to, co ma w środku. Ty jesteś piękna nie tylko na fotografii. Czuję, że masz piękną także i duszę.
Jak on cudownie pisał. Jakże Ewa pragnęła czytać tak miłe słowa.
– Szkoda, że mieszkasz tak daleko ode mnie – napisała w kolejnym liście.
– Może kiedyś zawitasz do Radomia, wtedy chętnie poznam cię na żywo.
Rozmowa toczyła się za pomocą poczty elektronicznej, ale odnosiło się wrażenie, że rozmawiają jak na komunikatorze. On pisał, ona odpowiadała.
Do szesnastej, gdy skończył się dzień pracy i Ewa z niechęcią wyłączyła komputer, zdążyli wymienić ze sobą kilkanaście maili.
Ewa czuła w Darku pokrewną duszę. Tak chętnie wysłuchał jej opowieści. Choć nauczona poprzednimi przykładami starała się nie zanudzać swego internetowego znajomego problemami małżeńskimi, on sam wprost powiedział, że może mu zaufać, i pisać, o czym tylko zechce. A więc pisała. O mężu, zdradzie, telefonach do kochanki. Darek okazał się wiernym słuchaczem, a raczej czytelnikiem.
Dopiero w domu dotarło do Ewy, że tak naprawdę Darek nie napisał jej nic o sobie. Co robi, dlaczego jest wdowcem, jakie ma problemy i co skłoniło go do zalogowania się w Klubie Niesamotnych Serc. Choć to ostatnie wydawało się raczej oczywiste – facet szukał pewnie drugiej połówki, kobiety, która wypełniłaby pustkę po zmarłej żonie. Nietaktem byłoby zapytać wprost. Ewa postanowiła, że nie będzie się narzucać ze swą ciekawością. Jeśli Darino zechce, sam jej o wszystkim opowie.
Gdy następnego dnia zjawiła się w pracy, zastała w swojej poczcie wysłany wczorajszego wieczora list od Darka.
– Jesteś naprawdę fajną kobietą – pisał – piękną i inteligentną. Musiałem ci to dziś powiedzieć. Jutro, to znaczy w czwartek, mam całodobowy dyżur w pracy i nie będę uchwytny przy komputerze. Chcę, byś wiedziała, że będę tęsknił za piątkiem, gdy znów będę mógł przeczytać wiadomość od ciebie. Jeśli tylko zechcesz do mnie napisać. Jak zauważyłaś, zwykły szary ze mnie facet. Nie śmiałbym marzyć o takiej kobiecie, jak ty. Widać, że jesteś niezwykła, choć nawet cię nie znam. Ale… przy odrobinie szczęścia może kiedyś się spotkamy. Gdybyś miała w Radomiu jakąś sprawę, chętnie wyszedłbym ci na spotkanie. Śpij dobrze, moja miła. Słodkich snów. Do piątku.
– Dzień dobry – wystukała w odpowiedzi – żałuję, że dziś nie porozmawiamy. Już nie mogę się doczekać jutra.
Wysłała wiadomość do Darino.
A potem zabrała się za odpisywanie na listy innych mężczyzn.
Ewa zupełnie nie mogła skupić się na pracy. Certyfikacja systemu zarządzania jakością, która miała odbyć się już za tydzień, stała się nagle czymś tak odległym, że aż nieistotnym. Ewa z trudem pokonywała codzienne obowiązki, które nagle zaczęły ją drażnić i przeszkadzać. A przecież dotąd lubiła tę pracę. Ale dotąd nie wyszukiwała randek w Internecie, teraz zaś pochłonęło ją to bez reszty.
Żaliła się każdemu, kto tylko chciał słuchać. Mężczyźni nazywali jej męża draniem, który nie szanuje takiej pięknej, wspaniałej żony. A ona ochoczo przyznawała im rację.
– Gdybym ja miał taką piękną i mądrą żonę – napisał do niej Kazimierz, czterdziestojednoletni inżynier budowy dróg i mostów z Lublina, gdy i jemu pokrótce streściła swoją smutną historię – nosiłbym ją na rękach i całował wszędzie tam, gdzie by tego pragnęła.
– Przecież masz żonę – odpowiedziała na gadu-gadu. Przynajmniej w Klubie Niesamotnych Serc Kazimierz przedstawiał siebie jako żonatego mężczyznę, romantyka o gołębim sercu.
– Tak – jego odpowiedź przetkana była głębokim smutkiem. – Ale albo za długo ze sobą już jesteśmy, albo moja żona ma kogoś. Zupełnie się między nami nie układa. I to od lat.
– I dlatego zalogowałeś się do Klubu?
– Może i dlatego? Może chciałbym znaleźć kogoś, do kogo mógłbym się przytulić.
Ewie żal się zrobiło tego mężczyzny.
– No proszę – jej odpowiedź miała brzmieć humorystycznie – i pomyśleć, że obok siebie żyją ludzie, którzy marzą o tym samym, choć tak naprawdę nigdy nie będzie im dane się spotkać.
– Dlaczego tak uważasz? – Kazimierz potraktował to bardzo poważnie. – Mieszkamy w Lublinie i pragniemy obydwoje tego samego. To dla ciebie niewiele? Gdybyś dała mi szansę…
Czekała dłuższy czas, by dokończył swą myśl, ale on najwyraźniej odbił już pałeczkę. Teraz była jej kolej.
– Szansę? Na co?
– Żebym ci pokazał, jak bardzo umiem cię pocieszyć.
Wzdłuż pleców poczuła miły dreszcz.
– Od czego byś zaczął?
– Gładziłbym palcami twoją śliczną twarz, przesunąłbym dotykiem niżej, do twojej szyi. Moje usta złączyłyby się z twymi, a języki muskałyby się delikatnie w rytmie bicia naszych serc. Dotknąłbym twoich sutek, zrazu dłonią, potem językiem. Drżałabyś z rozkoszy, a mnie ciągle by było mało.
Ewa nie wierzyła własnym oczom. Jak ten facet mógł tak szybko i bez pardonu wejść w tak intymne sfery jej umysłu. Nie chciała, by ta rozmowa nabrała tak erotycznego brzmienia. Nie, nie czuła podniecenia. Słowa jakie ciągle pojawiały się w oknie komunikatora przyprawiały ją raczej o obrzydzenie. Nie takiej pomocy w problemach się spodziewała.
– Mój język będzie się w tobie zanurzał – ciągnął Kazimierz – poliżę łechtaczkę i znów zagłębię go w tobie, czując słodko-gorzki smak twego soku…
Jak zahipnotyzowana czytała kolejne marzenia swego rozmówcy.
– … aż krzykniesz z rozkoszy, wyginając twe ciało w łuk. Wtedy wsadzę ci w usta mego członka, do samego końca i…
Dość!
Ewa zamknęła okno wiadomości. Oddychała ciężko ze zdenerwowania. Rozejrzała się po biurze, ale nikt nie podejrzewał, jakiego rodzaju rozmowę właśnie prowadziła. Miała wrażenie, że została zgwałcona. Nie oczekiwała tak mocnych tekstów, a przynajmniej nie od tego faceta. Półgodzinna znajomość nie upoważniała nikogo, by pisał do niej w ten sposób.
Kris mieszkał nad Zalewem Zegrzyńskim. Był dwudziestotrzyletnim studentem ekonomii. Miał na imię Krzysztof i był samotnym kawalerem, choć, jak pisał o sobie w Klubie Niesamotnych Serc, posiadał na swoim koncie wiele doświadczeń z płcią przeciwną. To Ewa wymyśliła imię Kris, a on chętnie na to przystał, nazywając ją jednocześnie Eve.
O ile dobrze pamiętała, także i na jego stronkę zaglądała wczoraj. A więc musiało go to zachęcić, gdyż napisał:
– Jeśli taka piękna kobieta zechciałaby zaszczycić skromnego, zauroczonego jej urodą wielbiciela kilkoma słowami, nie traktując go przy tym jak nieopierzonego młokosa, będzie mi bardzo miło.
Zechciała.
Pierwszy mail był zdawkowym przywitaniem, choć jak za każdym razem, gdy Ewa pisała do kogoś nowego, jej policzki zdobił rumieniec skrępowania i podniecenia.
Nie czekała długo na odpowiedź. Kris pracował w urzędzie powiatowym w Legionowie i, tak jak ona, spędzał przed komputerem większość dnia pracy.
– Dziękuję, że nie pozostawiłaś mojego listu bez odpowiedzi – pisał. – Czy zatem mój młody wiek nie przeszkadza ci w podtrzymaniu tej znajomości? Musisz wiedzieć, że dużo w życiu przeszedłem. W człowieku liczy się to, co jest wewnątrz niego, nie zaś wiek czy wygląd. Podejrzewam, że ty także miałaś bolesne doświadczenia w swoim życiu, skoro po pierwsze znalazłaś się w Klubie Niesamotnych Serc, po drugie zaś tak smutno tam siebie opisujesz.
– Nie przeszkadza mi bynajmniej twój młody wiek – odpowiedziała. – Dziwię się jedynie, że ktoś tak młody może chcieć klikać ze sporo starszą od siebie mężatką.
– Uważasz, że nie dorosłem do tego, by rozmawiać przez Internet z zamężną kobietą? Także jestem dojrzały, mimo młodego wieku. Mogę zrozumieć twoje problemy, jeśli zechcesz mi o nich opowiedzieć. Nie musisz od razu być niegrzeczna i opryskliwa!
W mailu tym zabrzmiała jakaś dziwnie płaczliwa nuta, ale Ewa była zbyt zajęta samym odpisywaniem, by zwrócić na nią uwagę. Zupełnie też zignorowała zdanie, w którym zarzucał jej niegrzeczność.
Ewie imponowało to, że Kris był od niej młodszy o kilka lat. Czyż kochanka jej męża nie była od Tomka dużo młodsza? Ciekawie byłoby odpłacić się pięknym za nadobne aż tak dobitnie.
Ale Legionowo nie leżało w zasięgu jej podróżnych możliwości. Gdy mu to oznajmiła, natychmiast pospieszył z pocieszaniem jej:
– To nic, droga Eve, mam rodzinkę w okolicy Lublina. Przyjadę do nich na wakacje, to wtedy się zobaczymy.
Tyle że ona wcale nie była smutna z tego powodu. Mieszkali daleko od siebie, owszem, tylko co z tego? Przecież Kris nie był jedynym facetem na necie. Poza tym jego typ urody wcale nie przypadł jej do gustu – szczupły, by nie powiedzieć chudy gryzipiórek, w garniturku i okularkach w drucianej oprawie, ze starannie zaczesanymi do tyłu blond włosami przerzedzonymi po bokach czoła mimo młodego wieku ich właściciela. Z wyglądu sztywny typ urzędasa. W mailach nudny i przesadnie uniżony dla jej wieku i statusu statecznej mężatki. W dodatku te jego dziwne humory, kiedy krzyczał na nią, że odpisuje mu z opóźnieniem. Grzeczność nakazywała jej odpowiadać na jego maile, które słał co pół godziny. Czy od razu musiała się z nim spotykać?
– Cóż, drogi Kris, do wakacji jeszcze dużo czasu. Jeśli wpadniesz do Lublina, to zobaczę, co da się zrobić.
Po wysłaniu tej wiadomości Ewa nagle zdała sobie sprawę, że oto rozważa spotkanie z zupełnie obcym facetem. Ogarnęło ją przerażenie. Niby jak miała spotkać się z kimkolwiek, nie wzbudzając jednocześnie podejrzeń męża?! Co z tego, że Tomek często wyjeżdżał w interesach? Przecież gdy ona się z kimś umówi, jej mąż może tego dnia nie ruszać się z domu.
W całej tej beztroskiej netowej paplaninie nie wzięła pod uwagę tego, o co przecież chodziło jej od samego początku – że miała się uwikłać w romans. Ale żeby romansować, trzeba było się spotykać. Niemal wpadła w panikę. A dom, dzieci? Jak to wszystko połączyć i jednocześnie nie wpaść przed mężem?
Zdecydowana większość facetów, którzy do niej napisali i którym ona pieczołowicie od rana odpowiadała na maile, mieszkała w Lublinie. Tak jak ona i jej mąż. Jak ich wielu znajomych. Za żadne skarby nie mogła mieć romansu z facetem z Lublina!
Zalogowała się do serwisu randkowego i weszła w edycję własnych danych. Zmieniła miasto swego zamieszkania i zapisała wprowadzone zmiany.
Nie mogła pozwolić, by ktokolwiek odkrył romans, który planowała mieć. Lublin był ostatnim miastem, w którym powinna była znaleźć kochanka.
Ale Warszawa, miasto, w którym studiowała i mieszkała w weekendy, znała niezłe knajpki i dyskoteki – była do tego celu wprost idealna.
Kiedy w południe oderwała się od komputera by zrobić przerwę na papierosa, oczy piekły ją ze zmęczenia. Tak wiele było w serwisie randkowym interesujących osób z Warszawy. Poza tym wciąż trzeba było odpowiadać na maile, które ciągle przychodziły. Od Krisa, od innych.
Nie wszyscy odpisywali od razu na jej maile, tak jak wczoraj Darmo, a dziś Kris. Kilku mężczyznom Ewa odpowiedziała na list jeszcze z samego rana i mimo że dzień pracy już się kończył, ciągle nie było odpowiedzi.
Cóż – pomyślała – nie wszyscy mają pracę ze stałym dostępem do Internetu, albo zwyczajnie mają ciekawsze zajęcia niż ciągłe przeglądanie poczty.
Niektórzy pisali wprost, że nie przepadają za klikaniem w klawiaturę. Prosili o jej numer telefonu, chętnie oferowali własne.
Ewa nie widziała nic zdrożnego w udzielaniu numeru komórki. Zastrzegała jednak za każdym razem, że ewentualne rozmowy miały się toczyć tylko i wyłącznie w godzinach jej pracy. Mężczyźni absolutnie nie wydawali się być poruszeni tym zastrzeżeniem, doskonale bowiem rozumieli, że znajomość z mężatką, to delikatna materia.
Posiadanie telefonów do obcych mężczyzn dodawało według niej pewnej pikanterii całej przygodzie, zważywszy, że właśnie dzięki telefonom odkryła podwójną grę męża. Ewa nie zamierzała bynajmniej dzwonić do żadnego z nich. Nie zapisywała ich też w spisie telefonów. Brakowałoby, żeby Tomek znalazł coś podejrzanego w jej komórce.
Ewa nie przewidziała tylko jednego, że ci mężczyźni zaczną dzwonić.
Siedziała już w samochodzie i właśnie zamierzała przekręcić kluczyk, gdy zadzwonił telefon komórkowy. Numer, jaki pojawił się na wyświetlaczu nie należał do nikogo, kto byłby zapisany w jej książce telefonicznej. Nie za bardzo wiedziała, kim z profilów na stronach Klubu Niesamotnych Serc jest jej rozmówca. Jego głos był nieco flegmatyczny, miał wysoki ton, którego Ewa nie lubiła u mężczyzn. Przedstawił się jako Robert. Zapoznała w Klubie dwóch Robertów, obydwu z Lublina. Skąd miała wiedzieć, z którym akurat rozmawia? Pozbawiona monitora przed oczami, z danymi na temat imion, wieku, wyglądu, kompletnie nie łapała się w tych swoich nowych znajomościach.
– Zaskoczyłeś mnie – próbowała za wszelką cenę przypomnieć sobie cokolwiek o dwóch poznanych dziś Robertach. Na próżno. Za dużo było tych nowych znajomości.
– Dałaś mi swój numer, piękna Hotwoman. Myślałem, że po to, bym do ciebie zadzwonił – piszczał do słuchawki Robert, którego nie pamiętała.
– No tak, ale… już skończyłam pracę i… – Nie mogła zebrać słów. – Właśnie ruszam z parkingu. Nie mam czasu rozmawiać. Muszę odebrać dzieci ze szkoły. I tak jestem już spóźniona.
– No to nie przeszkadzam – ciągnął rozmówca nie speszony. – Przed chwilą odczytałem maila od ciebie i pomyślałem, że zadzwonię. To miło, że mogłem usłyszeć twój głos. Jest tak samo piękny, jak ty na fotografii.
– Dzięki. – Niestety nie mogła powiedzieć tego samego o nim.
– Zadzwonię jutro.
– Acha, dobrze.
Pierwszą reakcją Ewy po zakończonej rozmowie była złość na samą siebie. Jak mogła nie wziąć pod uwagę, że mężczyźni będą dzwonić. Trzeba było znaleźć jakiś sposób, by bez wzbudzania podejrzeń identyfikować dzwoniących. Nie miała wątpliwości, że telefon od nieznajomych będzie się jeszcze odzywał.
Dopiero potem przyszła inna myśl. Oto zadzwonił do niej żywy człowiek. Słyszała jego głos. Już nie rozmawiała z czarniutkimi literkami na swoim monitorze, które pojawiały się, ilekroć klikała na „otwórz wiadomość". Zdała sobie nagle sprawę, jak bliska jest perspektywa poznania faceta, dzięki któremu mogła wprowadzić w życie swój plan.
Nie poczuła tym razem paniki, ale coś na kształt wewnętrznej siły. Oto znaleźli się ludzie, dla których była na tyle warta zachodu, że pragnęli do niej pisać, czy zatelefonować, poświęcali jej czas, wysłuchiwali jej problemów.
Ludzie. Żywe istoty. Nie literki, które milczącym sznureczkiem układały się przed oczami na ekranie monitora. Nie poduszka, która każdej nocy przyjmowała niemy szloch załamanej kobiety. Mężczyźni.
Ewa wydała się sobie niezwykle atrakcyjną kobietą.
– Wyjdźmy gdzieś wieczorem – powiedział nieoczekiwanie Tomek, gdy zjawiła się w domu.
Zaskoczyła ją ta propozycja.
– Przecież lubisz pójść do knajpki – kontynuował – więc proponuję, byśmy spędzili dzisiejszy wieczór poza domem.
– Kochanie – powiedziała chłodnym tonem – zapomniałeś o jednym drobnym szczególe. My nie spędzamy razem wieczorów. Ani poza domem ani w nim.
Podszedł do niej blisko, na wyciągnięcie ręki.
– To może nadszedł czas, by to zmienić?
Zauważyła, że pachniał naprawdę niezłym zapachem nowej wody kolońskiej.
– Nadszedł czas – odparła – bym zajęła się obiadem.
Omal się nie wściekł, ale powściągnął nerwy. Obiecał sobie, że nie wybuchnie. Nie tędy była droga do pojednania. Zasłużył na takie traktowanie, nie dziwił się żonie. I tak dobrze, że w ogóle chciała z nim rozmawiać. Chociaż, czy to można było nazwać rozmową?
Wyjął jej z ręki scyzoryk do obierania ziemniaków.
– Daj, ja to zrobię – poprosił.
Spojrzała na niego z pogardą, ale oddała nożyk.
Dwie godziny później, gdy już się najedli, Tomek ponowił propozycję.
– Ty naprawdę czegoś nie rozumiesz – stwierdziła. – Nie mamy wspólnych wieczorów. Nie mamy nic wspólnego. Mieliśmy co prawda kilka wspólnych lat, ale gdzieś je wiatr rozwiał. To szczegół. Przeszłość. Koniec.
– Ewa…
– Jeśli chcesz wyjść, proszę, nie krępuj się – nie dała mu dojść do słowa – co za różnica, czy ze mną czy z nią. Zresztą z nią pewnie będziesz bawił się lepiej.
Tomek nie poznawał własnej żony. Jeszcze tydzień temu robiąc mu wymówki, niemal natychmiast wybuchała histerycznym płaczem. Dziś była spokojna i opanowana. Dziś w jej spojrzeniu nie widać było bólu. Tylko pogarda. I to było nie do zniesienia.
– Jednym słowem – podniósł lekko głos – nie zależy ci już na naszym małżeństwie?
Roześmiała się.
– Hej, koleś, zapomniałeś, że to nie ja mam romans?
– Nie mam żadnego romansu. A znajomość z tą małolatą już zakończyłem. Definitywnie.
– I znowu mam ci wierzyć? – westchnęła, przewracając wymownie oczami. – Powtarzasz się. Tyle że ja już uodporniłam się na twoje kłamstwa. Już rozpoznaję je na kilometr.
I już tak bardzo nie bolą – pomyślała.
– Nie dajesz mi szansy – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Chcę pojednania, ale ty…
– Jednaj się z kim innym – znów weszła mu w słowo. – A mnie pozwól spokojnie żyć. Już dosyć się napłakałam przez ciebie.
Brakowało mu argumentów. Nie tak sobie wyobrażał jej dzisiejszy powrót z pracy. Miał nadzieję, że ujmie ją swoją propozycją wspólnego wyjścia, wiedział, że przecież to lubi. Myślał, że doprowadzi ją do płaczu, a potem weźmie w ramiona i utuli jak najcenniejszy skarb. Ale skarb zaskoczył go, nie histeryzował, nie robił wymówek. Na to Tomek nie był przygotowany.
– Jednym słowem – starał się, aby zabrzmiało to bardzo dramatycznie – skreślasz mnie przez jakiś głupi telefon? Skoro tak, nie będę się narzucał. – Zaczął ostentacyjnie szykować się do wyjścia. – Wyjdę, żebyś mogła poczuć się lepiej.
– Wracając kup chleb, bo może nie wystarczyć na śniadanie. – Tą odpowiedzią niemal zwaliła go z nóg.
Skąd u niej brał się ten przerażający spokój?
– Nie powiedziałem, że wrócę.
Rzuciła mu pełne pogardy spojrzenie. Jej wargi wykrzywiły się w ironicznym uśmiechu.
– I tak dziwię się, że po tym wszystkim masz czelność tu przebywać.
Nie wytrzymał. Niemal wybiegł z mieszkania.
Stanął przed blokiem i zapalił papierosa. Słońce właśnie zachodziło. Było ciepło. Niepotrzebnie założył kurtkę. Nie miał zamiaru nigdzie iść. Naprawdę chciał spędzić z żoną wieczór. Nieważne gdzie, w domu czy poza nim. Dobrze wiedział, jak bardzo ją zranił. Czuł się winny. Zamierzał zrekompensować jej jakoś to całe upokorzenie. Wiedział, że nie pójdzie łatwo, zwłaszcza, że Ewa przybrała maskę obojętności i zimnej pogardy. Ale wiedział też, że musi wedrzeć się pod tę maskę i za wszelką cenę ratować swoje małżeństwo.
Specjalnie dla żony kupił sobie wodę kolońską, taką, jaką miał Andrzej i która tak bardzo jej się podobała. Chciał podobać się żonie, choćby w połowie tak bardzo, jak ona podobała się jemu. Wciąż pociągała go tak silnie, jak na początku ich znajomości.
Dziewięć lat, a on wciąż kochał ją tak samo mocno. Nieprawda, że była dla niego nie do życia. Starała się, troszczyła o dom, dzieci, wreszcie o niego samego. Tyle że on pod wpływem chwilowego zauroczenia dał się ponieść swemu męskiemu ego i zapomniał, co jest w życiu naprawdę ważne. A teraz tak bardzo pragnął to odzyskać.
Tylko dlaczego Ewa nie dała się dziś wmanipulować w łzy? Dotąd przychodziło mu to z łatwością. Zamierzał doprowadzić ją do płaczu, a potem scałować słone krople z jej policzków. Jakoś nie wyszło…
Od cholernego weekendu, kiedy tak głupio wkopał się przed żoną, dzwoniąc do niej zamiast do kochanki, minęły zaledwie cztery dni. Cztery dni nie widział łez Ewy. Pewnie ryczała, tylko robiła to gdzieś w ukryciu. Za dobrze znał swoją żonę. Udawała zimną i cyniczną, w rzeczywistości pewnie była nieźle zagubiona. Teraz też zapewne ryczy w poduszkę.
Wgniótł niedopałek w trawnik i zawrócił do domu.
Nie spodziewała się, że wróci tak szybko. Kiedy trzasnęły drzwi wejściowe, myślała, że to koleżanka do Oli. Rozczarowana stwierdziła, że to tylko jej mąż.
Nie zwracając na niego najmniejszej uwagi, powróciła do przerwanego na moment zajęcia – pomalowała już paznokcie na lewej ręce, teraz przystąpiła do lakierowania pozostałych.
Zamierzała ładnie wyglądać. Dzisiejszy telefon od Roberta uświadomił jej, że tak jak niespodziewana rozmowa, tak też i ewentualne spotkanie mogło nastąpić nieoczekiwanie. Mimo że nie planowała żadnej randki w obrębie Lublina, wolała być przygotowana.
Dotąd nie preferowała malowania paznokci. Przy domowych obowiązkach lakier często odpryskiwał, a przecież nie było nic gorszego w wyglądzie kobiety niż paznokcie z lekko odpryśniętym lakierem.
Przypomniała sobie, jak kiedyś zmęczona po zjazdowym weekendzie wybrała się z mężem do miasta. Wtedy usłyszała, że biuro projektowe Pro-Wap pilnie poszukuje osoby na kierownicze stanowisko. Oferta była wprost wymarzona, ale Ewa nie mogła tam pojechać tak z marszu – lakier na jej paznokciach był mocno sfatygowany po trzech dniach pobytu w Warszawie. To Tomek doradził, by kupiła w kiosku zmywacz i waciki. Siedziała pod biurowcem Pro-Wapu i pospiesznie zmywała paznokcie. A potem, bez listu motywacyjnego ani CV, za to w krótkiej mini i bluzeczce na cieniutkich ramiączkach poszła na rozmowę kwalifikacyjną.
– Nasza firma jest stosunkowo młoda, ale staramy się rozwijać – mówił wtedy dyrektor Gongiewicz. – Ostatnio przyjęliśmy projekt wdrożenia systemu zarządzania jakością w oparciu o normy ISO.
– ISO? – zapytała. – Przez trzy lata pracowałam w Dorohusku jako specjalista do spraw certyfikacji.
W rzeczywistości Ewa pracowała w pewnej firmie spedycyjnej i któregoś razu przypisano jej nowe obowiązki – miała nadzorować udzielanie certyfikatów jakości towarom wwożonym na terytorium Polski. Nigdy jednak nie miała okazji przekonać się, jak miało wyglądać owo nadzorowanie, zaszła bowiem w ciążę, a po urodzeniu Ewelinki skorzystała z urlopu macierzyńskiego i zajęła się wychowaniem córeczki.
Dla Gongiewicza Ewa była darem niebios. Oto znalazł wreszcie kogoś, kto wiedział cokolwiek na temat ISO, którego wdrożeniem obarczyła go rada nadzorcza Pro-Wapu. A przynajmniej miał taką nadzieję.
Postanowił zatrudnić Ewę. Teraz mijał rok od tej decyzji. Do certyfikacji pozostawał tydzień. Dzięki Ewie firma była solidnie przygotowana do auditu certyfikacyjnego. Zaś Ewa zyskała ciekawą i pasjonującą pracę. Gdyby nie Tomek – pomyślała Ewa – nie poszłabym na tę rozmowę kwalifikacyjną. Może nie miałabym pracy ze stałym nieograniczonym dostępem do Internetu i nie poznałabym…
– Zapomniałem kluczyków – powiedział Tomek.
Co ją to obchodziło?
– Widziałam je leżące na kuchennej szafce – powiedziała sunąc pędzelkiem po paznokciu środkowego palca. Lakier nieznacznie ubrudził ciało obok paznokcia. – Cholera – syknęła sięgając po patyczek higieniczny.
Tomek nie mógł uwierzyć w to, co widział. Ona naprawdę nie wyglądała na załamaną. Malowała paznokcie i ani myślała rozpaczać. Czy to rzeczywiście była tylko maska? Zaczynał mieć co do tego wątpliwości.
Wziął kluczyki i po krótkim wahaniu wyszedł ponownie z domu. Czuł się zignorowany i niepotrzebny. Nie wiedział, dokąd pójść. Po chwili namysłu postanowił pojechać do Arka, mieli przecież obgadać pewien interes.
Ani przez chwilę nie pomyślał o kochance. Liczyła się tylko Ewa.
Już nie martwił się o ich małżeństwo.
Zaczął się poważnie bać.
Późnym wieczorem, gdy dzieci już spały, Ewa włączyła komputer. W domu nie miała dostępu do Internetu i w najbliższym czasie nie miało się to zmienić. Skoro jednak w pracy tak wiele czasu poświęcała na odpisywanie na maile, z trudem nadążając wykonywać swe obowiązki, musiała wymyślić coś, by temu zaradzić. Zwłaszcza że wśród służbowego zgiełku tak trudno było skupić się na głębszych wypowiedziach. Musiała z siebie zrzucić swój ból.
Po prostu musiała.
Jej palce płynnie zatańczyły na klawiaturze.
„Witaj, Kris! Jest czwartek, po dwudziestej drugiej. W związku z tym, że jutro w pracy będę miała prawdopodobnie urwanie głowy, co wynika z faktu, że certyfikacja tuż tuż, postanowiłam napisać Ci maila dzisiaj, w pracy tylko go wyślę. Nie zdążyłam odpowiedzieć na twój ostatni dzisiejszy list, bo sam wiesz, jak to jest w pracy. I tak przegadaliśmy parę godzin. Nie chcę, żebyś myślał, że nie mam chęci z Tobą korespondować. Mam chęć, ale nie zawsze mam możliwości.
W ostatnim mailu napisałeś, że za dwa tygodnie bronisz pracę magisterską. Zazdroszczę ci, że jesteś już prawie po wszystkim. Mnie pozostał jeszcze rok studiów. Choć z drugiej strony właściwie okres studiów to piękny czas. Wiem coś o tym. To tak jakby się przeżywało drugą młodość. Mówię teraz oczywiście o sobie, nie o Tobie. Właśnie tak to odczuwam – druga młodość, bo pierwszą jakoś roztrwoniłam. Zachciało mi się za wcześnie być dorosłą i takie tam…
A teraz trochę z innej beczki. Nie miałam zamiaru absolutnie urazić Cię, ani pouczać, pisząc o klikaniu do mężatki. Te słowa były skierowane… do mnie. Naprawdę. Wyobraź sobie, czuję się winna od kiedy weszłam do serwisu Klubu Niesamotnych Serc. O ironio! Ja! Czuję się winna i to poczucie winy ciągle mnie nie opuszcza. W związku z tym oraz z innymi jeszcze sprawami służbowo – prywatnymi miewam ostatnio silne napady depresji, co przejawia się między innymi tym, że plotę bzdury. Nie mam nic przeciwko, że do mnie klikasz, co więcej, jestem z tego powodu niezmiernie rada. Do zarzucenia za to mam bardzo wiele sobie, po pierwsze, że to klikanie bardzo mi się podoba, po drugie, mam wrażenie, że robię coś, czego normalna zamężna i dzieciata kobieta robić nie powinna.
Do niedawna byłam taką zwykłą szarą kobietką, matką, żoną, pracownikiem biurowym, sprzątaczką, kucharką, itd., itp.
Starałam się, jak mogłam, chociaż dzisiejsze życie jest bardzo ciężkie, kłopoty z zatrudnieniem, utrzymanie dzieci, mieszkania. Ot – proza życia.
Ale ogólnie nie miałam powodów do narzekań. Fajna praca, zdrowe, mądre dzieci, studia, kochający mąż… i tu właśnie nastąpił zgrzyt. Tuż po świętach wielkanocnych odkryłam, że mąż ma romans. Cios w samo serce. A byliśmy naprawdę kochającą się parą, wielu znajomych nam zazdrościło. Cóż… okazuje się, nie ma czego. Najśmieszniejsze jest to, że między nimi jest różnica siedemnastu lat! Jaki to ma sens? Na początku rwałam włosy z głowy, ale wybaczyłam. Okazało się, że to nie koniec, że romans trwa nadal, zażądałam decyzji. Decyzja zapadła – „nic mnie z nią nie łączy, przecież cię kocham, już do niej nie dzwonię i się z nią nie spotykam. " Zapewniał mnie o tym jeszcze przez telefon, ostatniej soboty, gdy byłam na zjeździe w Warszawie i nocowałam w hotelu. Wybaczyłam. Powiedziałam dobranoc. Po dwóch minutach zadzwonił z innej aktywacji do… Sylwii. Tu muszę Ci powiedzieć, że będąc osobą ostatnio mocno nieufną, pod imieniem Sylwia w tajnej aktywacji mojego męża wpisałam swój numer telefonu, modląc się jednocześnie, aby moje obawy były płonne. Niestety. Mój mąż zadzwonił jednak do kochanki, ale odebrałam ja.
Teraz jest ni tak ni tak pomiędzy nami. Jesteśmy razem, w końcu łączy nas dziewięć lat wspólnego życia, ale… już nic nie jest takie samo. Nie ufam mu już. No i w porywie chęci zemsty zalogowałam się do Klubu, bo w moim kręgu znajomych nie mogłabym znaleźć żadnego wsparcia.
Klub Niesamotnych Serc, jak pewnie się domyślasz, aż roi się od dziwnych ludzi, napalonych mężów pragnących zrobić skok w bok, i takich tam. Ale na szczęście, jak oto mam się okazję przekonać, znaleźć w niej można ludzi zwyczajnych, kumpli. Jak Ty. Tego właśnie bardzo potrzebowałam.
O ile pamiętam z twego ostatniego maila, moja obecność w Klubie była dla ciebie zasadniczą kwestią. Mam nadzieję, że Ci ją wyjaśniłam. Ale oczywiście mogę odpowiedzieć bardziej wyczerpująco, jeśli tylko chcesz słuchać moich wywodów.
Poza tym miałam wczoraj jakiegoś cholernego doła. Dlatego moje maile mogły zabrzmieć opryskliwie i niegrzecznie. Ale nie bierz tego do siebie, już Ci powyżej napisałam, że to było do mnie. Czasem nie umiem zebrać się na ufność wobec ludzi, najeżam się, czasem niepotrzebnie, czasem potrzebnie. A czasem okazuje się, że kogoś uraziłam. Sorry jeszcze raz. Tak w ogóle to zwykła ze mnie dziewczyna, tylko nie mam z kim pogadać. To znaczy teraz mam. Ciebie, Kris. Dzięki.
Czy ja Cię aby przypadkiem nie zamęczam tym listem? Jeżeli jeszcze nie usnąłeś czytając te bzdurki, to napisz parę słów.
Eve. "
Wrzuciła plik na dyskietkę. Dlaczego tłumaczyła się przed nim za swoje humory w ciągu dnia? Nie bardzo przypominała sobie, by jej maile do niego brzmiały niegrzecznie. Raczej na pewno takie nie były. Jeżeli tak właśnie je odczytywał, to znaczyło, że był bardzo drażliwy na tle swojej młodości. A może traktował ich znajomość zbyt poważnie?
Kogo chciał w niej widzieć? Kochankę? Matkę?
Postanowiła go o to jutro zapytać.
– Bardzo cieszę się z tego długiego listu – napisał na drugi dzień Kris, pięć minut po tym, jak wysłała mu plik z dyskietki. – Jesteś wspaniałą kobietą. Widać, że lubisz rozmawiać. Gdybyś mogła i zechciała, marzę by porozmawiać z tobą przez telefon. – Podał jej swój numer komórkowy. – Możesz też napisać do mnie sms-a. Tylko nie chciałbym – zaznaczył ku jej olbrzymiemu zaskoczeniu – żeby ten numer dostał się w jakieś niepowołane ręce.
Rozśmieszyło ją to niemal do łez.
– Naprawdę musisz mnie mieć za jakąś idiotyczną małolatę – odpisała rozbawiona – skoro posądzasz mnie o rozdawanie numerów telefonu. Tak na marginesie, wolę maile. Są tańsze i można w nich tak wiele napisać. A twój numer? Jasne, że go rozgłoszę. Ukaże się w najbliższym wydaniu Rzeczpospolitej.
To miał być żart z jej strony. Za karę, że w ogóle coś takiego przyszło mu do głowy. Nawet nie przypuszczała, że on potraktuje ten żart śmiertelnie poważnie.
– Nie traktuj mnie jak jakiegoś gówniarza! – grzmiał już po paru minutach z ekranu jej monitora. – Nie jestem gówniarzem! To, że jestem od ciebie młodszy, nie znaczy, że zachowuję się jak małolat. Miałem różne doświadczenia z rozdawaniem swojego numeru, dlatego tak napisałem. Ale ty, jak widzę, traktujesz mnie jak dzieciaka!
– Nie prosiłam cię o numer twojej komórki – odpowiedziała, tym razem najzupełniej poważnie – i nie traktuję cię jak dzieciaka. Zwyczajnie ubodło mnie, że możesz mnie posądzać o szafowanie cudzym numerem telefonu. Zresztą, kogo on obchodzi? Jeśli nie możesz mi ufać, to przestań do mnie pisać. Najwyraźniej zbyt wcześnie dodałam cię do grona moich przyjaciół.
Kris najwyraźniej miał jakiś kompleks. Wirtualny przyjaciel z wirtualnym problemem niższości.
Nie miała najmniejszego zamiaru roztrząsać jego osobowości. Było przecież tylu innych.
Poruszył ją list od Darino. Dostała go koło dziewiątej rano.
– Dziś nie jestem w pracy i mogę ten dzień spędzić z tobą – pisał. – Jest piątek, od weekendu dzielą mnie godziny. Pójdę jutro z Kubą na obiad do dziadków, w niedzielę pospacerujemy po parku i tak miną te dwa smutne dni. Będę tęsknił do twojej obecności. Już tęsknię.
– Dlaczego smutne? – dopytywała się. – Rodzinny obiad to przecież miła sprawa. A spacer z żoną, toż to sama radość. Też bym tak chciała, ale ja i mój mąż… to już nie to samo.
– Nie mam żony – odpowiedział. – Jestem wdowcem, nie kłamałem w moim opisie w serwisie Klubu. Mam syna, ma na imię Kuba i chodzi do ogólniaka. Cieszę się, że cię poznałem. Bije od ciebie takie ciepło…
Zrobiło się jej przykro, gdy to przeczytała. Biedny Darek – pomyślała. Było jej szczerze żal tego niezwykle przystojnego faceta.
A swoją drogą, to chyba nie było trudne znaleźć sobie nową miłość.
– Brakuje mi kobiety – odpowiedział, gdy go o to zapytała – nie tyle miłości, co zwyczajnego ciepła kobiecego ciała. Brakuje mi normalnego seksu. Czasem umawiam się z kobietami przez Internet. Ale ciągle nie trafiłem na tę jedyną. Ty jesteś fajna, ale już jesteś zajęta. Szkoda. I szkoda też, że mieszkamy tak daleko od siebie. Gdyby było bliżej, to kto wie. Ja jestem samotny, ale i ty jesteś samotna. Gdybym mógł uczynić cię szczęśliwą… Na pożegnanie całuję, droga Ewo, tam, gdzie najbardziej lubisz.
Dreszcz podniecenia przebiegł jej po plecach, gdy przeczytała ostatnie zdanie. Serce zaczęło bić jej jak oszalałe. To były tylko słowa napisane przez wirtualnego mężczyznę na klawiaturze komputera.
A ona poczuła się tak, jak gdyby Darek sięgnął językiem najintymniejszego zakątka jej ciała.
Kris napisał, że był na mieście i dopiero teraz przeczytał jej maila.
– Przepraszam, Ewuniu moja kochana, że tak na ciebie naskoczyłem. Miałem różne doświadczenia z dawaniem komórki. Oczywiście nie musisz do mnie dzwonić. Przepraszam najmocniej. Nie miałem pojęcia… Jaki ja jestem głupi. Nie sądziłem, że dostrzeżesz we mnie przyjaciela. Jestem… Jest mi tak szalenie miło. Taka wspaniała kobieta i ja – szary zwykły facet… Też jesteś dla mnie jak przyjaciółka. Całuję cię mocno. Pa. Kris. – Było jeszcze post scriptum: – Odpisz jak najszybciej.
– Już uczyniłeś mnie szczęśliwą – napisała do Darino – skoro piszesz mi takie miłe rzeczy. Czy nie lepiej jednak, byśmy przenieśli się na gadu-gadu? Wtedy nie czekałabym z taką niecierpliwością na maile od ciebie. Moglibyśmy porozmawiać on-line. Albo może mógłbyś do mnie zadzwonić? Jeśli podasz mi swój numer, to ja bardzo chętnie usłyszę twój głos. Podejrzewam, że jest tak samo wspaniały, jak twoja fotografia na stronie internetowej Klubu. Ja także tęsknię za tobą, Darku, bardzo tęsknię. Mimo iż znamy się zaledwie trzeci dzień, mam wrażenie, że jesteś moją pokrewną duszą. Nie wiem, co by było, gdybyś mieszkał bliżej, pewnie wsiadłabym w samochód i natychmiast pojechała na spotkanie. Ja także całuję cię najgoręcej, jak potrafię. I przytulam najmocniej, jak umiem. Czujesz moje ciepło?
– Tylko się we mnie nie zakochaj – odpowiedziała Krzyśkowi i bynajmniej nie uczyniła tego od razu, tak jak jej nakazał w post scriptum. Miała to być nauczka za to nieustanne atakowanie jej. Jeśli tak miała wyglądać ta znajomość, to Ewę zaczynała delikatnie drażnić.
Także i ta odpowiedź miała być żartem z jego powagi i zadeklarowanego oddania.
Także i tym razem spotkała się z zupełnym brakiem zrozumienia dla jej poczucia humoru.
– Co ty sobie wyobrażasz? – znów ją zaatakował. – Myślisz, że jak ktoś jest młody, to już nie potrafi trzymać swych uczuć na wodzy? Mylisz się! Umiem panować nad emocjami! Nie osądzaj mnie tak pochopnie i nie traktuj jak nieopierzonego młokosa, bo nim nie jestem, mimo młodego wieku!
Umiał panować nad emocjami? Chyba tylko on sam w to wierzył.
Męczył ją.
Ale odpowiedziała. Z grzeczności.
– Nie chciałam napisać nic obraźliwego, Kris. Bardzo cię polubiłam i znajomość z tobą dodaje mi otuchy. Nie bierz wszystkiego tak na poważnie.
Kogo ja chcę okłamać? – zapytała w duchu samą siebie.
Zadzwonił jej telefon komórkowy.
– Cześć, piękna z Internetu – usłyszała w słuchawce bardzo miły głos. Niski tembr, lekko chrapliwy, zdecydowanie bardziej męski od wczorajszego rozmówcy Roberta. Tylko kto to był tym razem?
– Cześć – powiedziała ze zwykłą sobie pewnością siebie, pewnością, której wczoraj tak niespodziewanie jej zabrakło.
– Maciek się kłania.
Przypomniała sobie w ułamku sekundy. W środę wymieniła z nim maila i podała swój telefon. Pochodził z Warszawy. Był od niej starszy o dwa lata. Nie zamieścił w Klubie swego zdjęcia. Sądząc z głosu, musiał być szalenie przystojnym mężczyzną.
– Witam. Nie spodziewałam się, że zadzwonisz. Nie uprzedziłeś mnie w mailu.
– Wolę rozmawiać.
– Rozmowy są drogie.
– Och, nie przejmuj się o to. Dzwonię ze służbowego telefonu.
– Ja nie mogłabym tak dzwonić – skłamała. – Nasze bilingi są kontrolowane. Poza tym nie siedzę w biurze sama.
– Ale możesz teraz rozmawiać?
– Poczekaj sekundkę, wyjdę na korytarz.
Wstała zza biurka i ruszyła do wyjścia. Nie dostrzegła, że odprowadzają ją zaciekawione spojrzenia współpracowników.
– No już – powiedziała znalazłszy się na zewnątrz.
– Masz piękny głos – nieoczekiwany komplement znów na ułamek sekundy zbił ją z tropu.
– Normalny – bąknęła. Niewiele brakowało, a powiedziałaby Maćkowi to samo.
– Jak mija dzień? – zapytał.
– Spoko. Dużo roboty. Wkrótce mam certyfikację. Pisałam ci.
– No tak – nie pamiętał nic na ten temat, ale nie wypadało się zdradzić.
– Dziwnie się rozmawia, jeśli nie zna się rozmówcy, nie sądzisz?
– Przecież mnie znasz – zaśmiał się lekko – przedwczoraj napisałem ci o sobie.
– I uważasz, że to wystarczy?
– A co chciałabyś wiedzieć?
– No… może… na początek, dlaczego żonaty facet szuka znajomości z kobietami na necie?
– To takie ważne?
– Czy ważne, nie wiem, ale ciekawe.
– Mam nadzieję spotkać kogoś, przy kim zapomnę o moim smutku – powiedział z bólem w głosie. – A ty wydajesz mi się wspaniałą kobietą. Twój mąż to desperat, jeśli uważa, że kochanka da mu coś więcej niż ty jesteś w stanie dać.
– Każdy ma jakieś smutki, ale… czy zechcesz zdradzić mi…
– Nic szczególnego, Ewuś. Żyję, bo żyję. Tylko dla dzieci. Mój związek małżeński to martwy związek. Szkoda słów. Już od dwóch lat nie utrzymujemy z żoną żadnych kontaktów.
– A dzieci mieszkają z tobą, czy z nią?
– Wszyscy mieszkamy wspólnie. Ale to sztuczne. Mówiłem ci. Tylko ze względu na dzieci.
To według Ewy w pełni usprawiedliwiało obecność Maćka w serwisie randkowym. Facet miał prawo do szczęścia osobistego. W dodatku był na tyle mądry, że martwił się o dobro dzieci.
Wysłuchała opowieści o jego pracy, zainteresowaniach. Próbowała też mówić o sobie, ale Maciek tak często zmieniał temat, że nie bardzo było kiedy kontynuować jego ostatnią myśl. To dobrze – pomyślała – przynajmniej nie jest milczkiem. Przy takim nie sposób się nudzić. Był zabawny, elokwentny i tryskał humorem. Poza tym był z Warszawy…
Rozmawiali trzydzieści pięć minut. Nikt od dawna nie poświęcił jej tyle czasu. To, że opowiadał głównie o sobie, nie było takie istotne.
– Spójrzcie – zawołała Zosia, gdy Ewa wróciła do biura – jakie nasza laska ma wypieki na twarzy. Dosłownie kwitnie.
Ewa speszyła się pod wpływem ciekawskich spojrzeń.
– Z kim tak zawzięcie rozmawiałaś? – dopytywał Michał.
– To nie był Tomek, prawda? – dorzuciła Zosia.
– Nie – krótko odpowiedziała Ewa, po czym znów usiadła przed komputerem.
– Piękna kobieta o pięknym głosie – pisał Maciek w mailu. – Miło się z tobą pisze, a jeszcze lepiej rozmawia przez telefon. Cudownie byłoby móc napić się z tobą piwa i popatrzeć w twe piękne oczy.
– To nie takie nierealne – odpowiedziała. – Nie jestem z Warszawy, ale w następny weekend przyjadę tam na studia. Moglibyśmy się spotkać, porozmawiać na żywo.
Zbyszek z Kielc wciągnął Ewę w długą rozmowę. Czterdziestoczteroletni żonaty przedstawiciel handlowy jakiejś firmy rozprowadzającej po kraju osłonki do wędlin zagadnął Ewę, ciekawiąc się, co taka piękna młoda osóbka, w dodatku zamężna, robi w randkowym serwisie.
– W zasadzie niewiele, Zbyszku – odpowiedziała za pomocą programu gadu-gadu. – Szukam zrozumienia dla moich problemów.
– Problemy? Któż ich nie ma?
– No tak, tylko jedni mają ich mniej, inni zaś całą masę.
– I ty należysz do tych innych?
– Zgadza się.
– To zależy pod jakim kątem spojrzeć, wierz mi.
– Pod moim, zdecydowanie.
– Dlatego zalogowałaś się do serwisu Klubu Niesamotnych Serc?
– Tak.
– I co? Znalazłaś już panaceum na zmartwienia? Jeśli wolno spytać oczywiście…
– Wolno. Nie znalazłam, choć ciągle mam nadzieję.
– A jeśli zaproponuję ci moją osobę jako owe panaceum?
– Brzmi ciekawie.
– Jakiego rodzaju pomocy oczekujesz?
Ewa zastanowiła się chwilkę.
– Sama nie wiem – odpowiedziała po chwili. – Przede wszystkim rozmowy. Zauważyłam, że gdy się przed kimś wygadasz, ciężar zmartwień jakby nie jest już taki dokuczliwy…
– O czym lubisz rozmawiać? – przerwał jej.
– No… – zawahała się – chciałabym rozmawiać o moich problemach. Może wtedy pojęłabym, dlaczego…
– Nie pytałem o problemy, tylko o to, co lubisz, na jakie tematy najchętniej rozmawiasz? – znowu wszedł jej w słowo.
Tu Ewa musiała się głęboko zastanowić. Nie docierało do niej, że Zbyszek najwyraźniej nie ma ochoty wnikać w jej problemy. Jej życie osobiste nie stanowiło dla niego ciekawej zagadki, a jeśli nawet, to nie w tej sferze, na którą spodziewała się skierować rozmowę.
– Na wszystkie – wypaliła.
– Widzę, że jesteś otwarta na ludzi. Piękna i szczera.
– No tak – przyznała mu rację – szczerość to moja wada. – Miły komplement wprawił ją w dobry humor. Zaczynała lubić swojego rozmówcę.
– Wydajesz się być rozsądną kobietą. Wierzę, że poradzisz sobie w Klubie Niesamotnych Serc.
– To tu trzeba sobie radzić? – Zabrzmiało to lekko, ale Ewa ciągle miała w pamięci wczorajszą rozmowę z Kazimierzem z Lublina, w której omal nie dała się wmanipulować w jakąś chorą erotyczną grę. – Co to, dżungla tropikalna?
– Nie, ale trzeba być ostrożnym. Nigdy nie wiadomo, kogo się tak naprawdę poznaje.
– Jak to, przecież są fotografie, opisy.
Teraz to Zbyszek zaśmiał się w duchu.
– Nie wiesz, co można zrobić z fotografią, kochana. Moją pasją jest fotografika.
– Ale po co? W jakim celu?
– Na przykład by udawać kogoś innego, niż się jest.
Dla Ewy było to niezrozumiałe. Gdy zaczynała przygodę z internetowymi anonsami, sama próbowała pozować się na inną osobę, ale szybko się skompromitowała.
– A ty, też próbujesz udawać?
– Nie – odpowiedział Zbyszek. – Po prostu nie wykraczam poza pewne przyjęte przeze mnie ramy. Rozgraniczam życie prywatne od tego na Internecie.
– A w ogóle czego szukasz w randkowych serwisach?
– Niczego. Poznawanie ludzi samo w sobie jest ciekawe. Zwłaszcza wtedy, gdy spotyka się kogoś tak pięknego, jak ty.
– Przesadzasz. – Zarumieniła się.
– Wcale nie. Czasem można pogadać, czasem wymienić się spostrzeżeniami. Czasem można wypić z kimś kawę. To wszystko.
– Jesteś żonaty. – To stwierdzenie zabrzmiało oskarżycielsko. Po chwili Ewa zawstydziła się go, sama bowiem także nie była stanu wolnego, a mimo to jej internetowe znajomości kwitły z każdym kwadransem.
– A co to za problem? – zdziwił się. – Mam wspaniałą żonę. Zadzwoniła do mnie przed kilkunastoma minutami, umówiliśmy się wieczorem na kolację w restauracji.
– Jakie to romantyczne. Kolacja. Świece.
– Rzadko się widujemy. Praca, praca i jeszcze raz praca. Przynajmniej kiedy jesteśmy razem, staramy się, by ta bliskość nabrała szczególnego wymiaru. A ty, jesteś szczęśliwa w swoim małżeństwie?
– Jestem taka szczęśliwa, że aż zaczęłam szukać internetowych znajomości – odpowiedziała gorzko.
– Więc to jest twój problem? Szukasz odwetu na facecie, który dał ci w kość?
– Poniekąd.
– I jakie są rezultaty?
– Na razie trudno powiedzieć.
– Powodzenia zatem. Odezwę się później, bo teraz muszę wyjechać z biura.
– Ok.
– Może porozmawiamy wieczorem?
– Nie mam w domu Internetu.
– Szkoda. W pracy trudno o sensowną ciekawą rozmowę. Jest tyle do zrobienia.
– A co powiedziałaby twoja żona, gdyby zobaczyła że rozmawiasz w domu przez gadu-gadu?
– A co to ma do rzeczy? – Zdziwił się szczerze. – Tysiące ludzi rozmawia ze sobą na różnych komunikatorach. Ja też. Moja żona o tym doskonale wie i nie ma absolutnie nic przeciwko. A ty widzisz w tym coś złego?
Dla Ewy samo zapoznanie się z obcym mężczyzną przez Internet było rzeczą niesłychaną. Niewyobrażalne byłoby, gdyby jej mąż miał się o tym dowiedzieć.
– Cóż, zatem do następnej rozmowy.
– Do następnej.
„Kiedy oglądam twoje zdjęcie na stronkach Klubu, to tak, jakbym znalazł tam boginię. Piękna twarz, oczy roześmiane, ale gdzieś w głębi duszy kryje się smutek.
Chciałbym, byś niczym Wenus z muszli, wyszła z mojego komputera, stanęła przede mną piękna i naga. Ukoiłbym twój smutek delikatnym muskaniem mojego języka. Wyszeptałabyś mi swój ból, a ja scałowałbym twe cierpienie.
Tak bardzo cię pragnę…
Darino.
PS. Dziś już nie mogę pisać maili. Ten jest ostatni. Wrócił mój syn ze szkoły i za chwilę zajmie komputer. Uschnę w weekend z tęsknoty za tobą. Podaję ci numer telefonu: sześćset sześć dziewięćset dwadzieścia sto piętnaście. Jest wyłączony, ale sms-y zawsze dotrą.
Całuję, całuję, całuję. D. "
Maciek z Warszawy dzwonił tego dnia jeszcze dwa razy. Za każdym razem rozmawiali nie krócej niż kilkanaście minut.
Gdy Ewa wychodziła do domu na weekend, w jej skrzynce pocztowej pozostało jeszcze kilka nie otwartych maili od nieznajomych mężczyzn.
Nie znalazła czasu, by na nie odpowiedzieć.
Pisanie do Darka, Krisa i Maćka, a także rozmowy telefoniczne z tym ostatnim, pochłonęły cały jej czas. Nawet na gadu-gadu nie zdążyła wejść.
Dziś nie kiwnęła nawet palcem, by wykonać jakiekolwiek służbowe obowiązki.
Rozsadzała ją jakaś niezdrowa radość. Była atrakcyjna. Wzbudzała zainteresowanie. Niemal tysiąc mężczyzn odwiedziło jej stronę internetową. Dziesiątki do niej napisały. A przecież minęło dopiero pięć dni od zalogowania.
Wiedziała, że jak tak dalej pójdzie, zabraknie jej doby, by podtrzymywać całą tę korespondencję. Ale czy rzeczywiście trzeba ją było podtrzymywać? Czy już nie znalazła Maćka, który przed długie kwadranse zabawiał ją rozmową? Czy nie znalazła Darka, który tak wczuwał się w jej cierpienie, który tak czule i romantycznie zachwycał się jej urodą?
– Jesteś jakaś zamyślona – zauważył Andrzej, przyjaciel Ewy i Tomka, który zjawił się wieczorem w ich mieszkaniu.
Ewa była tylko z dziećmi. Nie było niczym nowym, że nie miała pojęcia, gdzie jest Tomek. Może już nigdy nie wróci? Nie miało to dla niej najmniejszego znaczenia.
– Wygląda na to – ciągnął Andrzej – że nasz Tomuś nabiera rozumu. Nie wiem, co go łączyło i z kim, ale jedno wiem na pewno. On ciebie kocha, Ewo. Jesteś dla niego wszystkim.
– Powiedział ci to?
– Nie musiał. To widać.
Zaśmiała się gorzko.
– Trochę za późno na takie czułości – stwierdziła.
– Nigdy nie jest za późno na opamiętanie ani na wybaczenie. Wy jesteście wprost dla siebie stworzeni. I myślę, że to nareszcie dociera do jego zakutego łba. Nie wiem, w czym ci zawinił, ale sądzę, że jeśli jest w twym oskarżeniu choć ziarenko prawdy, to on teraz gorzko żałuje.
– I niech sobie żałuje. Mnie przestało interesować, co też czuje mój mąż i do kogo czuje.
– Nie mów tak! – zmartwił się Andrzej.
– Dlaczego? – uniosła się. – Dlaczego mam tak nie mówić? Co to? Jemu wolno wszystko, a mnie nawet nic powiedzieć nie można? Nie tak, drogi Andrzeju, wyobrażam sobie partnerstwo. Jeśli mój mąż ma prawo do prywatnego pozamałżeńskiego życia, to wiedz, że i ja uzurpuję sobie takie prawo.
Żachnęła się, że być może powiedziała za wiele. Przecież Andrzej był bardziej przyjacielem Tomka niż jej i pewnie trzymał jego stronę. Zdała sobie sprawę, że cała rozmowa prawdopodobnie zostanie powtórzona jej mężowi. I bardzo dobrze! – przyszło jej do głowy.
– Skoro Tomek uważa, ze wolno mu mieć przygody – ciągnęła dalej – to ja nie pozostanę mu dłużna. Odpłacę się pięknym za nadobne. Niech wie, jak to bardzo boli. Nie jestem jeszcze taka ostatnia i jeśli zechcę, polecą na mnie tabuny facetów. Tak samo dużo młodszych jak ta jego suka! Nie jest jedynym mężczyzną na świecie i pora, by zdał sobie z tego sprawę!
Andrzej nie miał wątpliwości, że Ewa jest zdolna do takiej zemsty. Piękna i powabna. Inteligentna i zdeterminowana. Złowrogi błysk w jej oczach mówił mu, że nie są to czcze słowa rzucone na wiatr.
– Uważaj, Ewo – ostrzegł ją – by zemsta, jaką szykujesz mężowi, nie dotknęła także ciebie. Pamiętaj, że późniejsze poczucie winy może cię zniszczyć.
– Zniszczyć? – Znów się roześmiała. – Czy jest coś, co może mnie dotknąć jeszcze bardziej niż kłamstwo własnego męża?