37828.fb2
Ewa przywitała sobotni świt z szeroko otwartymi oczami. Nie mogła spać. Zbudziła się chyba ze dwie godziny temu. Leżąc w ciemności zbierała myśli z minionego tygodnia.
Nie spodziewała się, że w Internecie można tak łatwo zawrzeć znajomość z mężczyznami. Nie sądziła też, że tak szybko wciągnie się w grę czułych słów. Podobało jej się to i to bardzo.
Tomek nie mówił do niej nigdy, że chce pieścić jej ciało delikatnym muskaniem języka. Nie wdawał się w dyskusję nad jej inteligencją, nie mówił, że jest piękna i powabna. Przyzwyczaił się do tego, że była, brał ją jak swoją własność, a gdy nadarzyła mu się okazja, nie odmówił sobie płomiennego romansu. Co więcej, całą winą za to obarczył właśnie ją, Bogu ducha winną żonę.
Ale jakże przyjemnie było czytać takie czułości. Zwłaszcza, że pochodziły z zakazanego drzewa. Nowo poznani mężczyźni nie szczędzili jej miłych słów. Zupełnie nie przeszkadzały jej teksty o tym, jak pragną ją całować i pieścić. Tego właśnie potrzebowała. To właśnie była jej zdrada. Jej rewanż.
Najważniejsze było to, że już nie przeżywała tak mocno bólu, który zadał jej mąż. Ból ten był w niej nadal, tkwił gdzieś głęboko, ale nie był już taki rwący i dokuczliwy. Znalazła sobie kogoś, przed kim mogła się wygadać, wyżalić ze swej złości i cierpienia.
Po pięciu dniach spędzonych na ciągłym odpowiadaniu na maile i streszczaniu bez końca swej smutnej historii, Ewa dostrzegła coś jeszcze. Już nie zależało jej na tym, by opowiadać o swej krzywdzie. Zresztą, mężczyźni przyznawali jej rację – jej mąż był draniem, nie wartym tak wspaniałej żony. Znudziło ją to.
Teraz Ewa zapragnęła czegoś więcej. Nie tego, by litowali się nad nią, ale by zasypywali ją czułościami. Pragnęła, by mówili, że jest piękna i wspaniała, seksowna i pociągająca.
Tak jak pisał jej Darino z Radomia.
Tak jak mówił jej o tym przez telefon Maciek z Warszawy.
Sięgnęła po swój telefon. Z Maćkiem umówili się, że będą rozmawiać tylko podczas pracy. Chociaż Maciek mieszkał z żoną tylko oficjalnie, z powodu dzieci, a ich drogi już dawno się rozeszły, nie chciał przenosić zalążka ich romansu na grunt prywatny. Ewa nie miała nic przeciwko temu.
Ale Darino był wdowcem. Nie miał żony, która potem mogłaby się czepiać o sms-a od dziewczyny z Internetu.
– Myślę o tobie, Darku – wystukała na klawiaturze telefonu. – Nie wiem dlaczego akurat teraz, ani dlaczego o tobie. Ale myślę. I tęsknię. Choć naprawdę nie wiem dlaczego aż tak.
Nie czekając dłużej, by się nie rozmyślić, Ewa wysłała sms-a.
Ale to nie wystarczyło. Wstała po cichutku, by nie obudzić śpiącego w tym samym pokoju Tomka i uruchomiła komputer.
Pomysł z zapisywaniem listów na dyskietce był według niej bardzo sensowny. W pracy było zbyt gwarno i niebezpiecznie na pisanie czułych maili. Tam mogła jedynie skupić się na czymś płytkim. Potrzebowała czegoś głębszego.
I znów klawiatura zaśpiewała pod jej wprawnymi palcami.
– Drogi Darku, tak dobrze mieć w tobie kogoś bliskiego. Wspaniale, że los pozwolił nam się poznać, choć na razie jest to znajomość tylko wirtualna. Mam nadzieję, że przy odrobinie starań z obu stron moglibyśmy doprowadzić do spotkania. Bo czuję, że jesteś mi bardzo bliski i drogi. Tak jak napisałam ci w sms-ie, nie opuszczasz moich myśli. Intrygujesz mnie. To, jaki jesteś, co robisz na co dzień, co lubisz, a czego nie, staje się dla mnie nagle ważne i pierwszoplanowe.
Tak bardzo zapadłeś mi w duszę, że postanowiłam napisać do ciebie teraz – o świcie. Nie wiem, kiedy ci to prześlę, przed nami najdłuższy weekend w moim życiu, a w domu nie mam dostępu do netu, ale teraz po prostu muszę napisać to, co czuję. Myślę jednocześnie, że nie będzie to dla ciebie wielkim zaskoczeniem, a zapewne miłym prezentem. Usiądź więc wygodnie i przeczytaj…:
Jest sobotni poranek, siedzę przy kawie przed monitorem komputera ubrana tylko w satynową koszulkę, śledzę twoje fotografie i… moja lewa ręka zaczyna wędrować niżej, ku piersiom, masuję lewą sutkę, przenoszę dotyk na prawą…
Druga ręka leniwie nadąża pisać…
Mój dotyk snuje się po brzuchu w dół… To twój dotyk… Rozchylam uda… dotykam łechtaczki, jest nabrzmiała podnieceniem… Lekko ją masuję, robi mi się gorąco Rozpinasz rozporek i bierzesz w dłoń swego członka. Czujesz wzwód… Zaczynasz powolnymi ruchami przesuwać dłonią w górę i w dół… w górę i w dół… w górę i w dół…
Przeciągam ręką po wargach sromowych, jestem wilgotna… zanurzam w siebie delikatnie serdeczny palec… Twój palec. Niezwykła błogość i drżenie zarazem…
Twoja dłoń gładzi główkę członka… czuję jego aksamitną gładkość… Cały pulsujesz… Twój wskazujący palec pieści wędzidełko… To mój język…
Biorę Cię w usta. Całego, aż po jądra. Powoli i do końca…
Między udami czuję ogień, niepohamowana lawina zbliża się… Czujesz? Masuję wargi, łechtaczkę, raz za razem moje palce znikają w pochwie… Ta wilgoć… miesza się z Twoją śliną…
Zaciskasz swą dłoń na członku, mocno, bardzo mocno… w górę i w dół… Mój język wodzi po nim, w górę i w dół… Dotykam ustami główkę, czuję pod językiem kroplę Ciebie… Jest śliska, gorzka i trochę słona… Chcę więcej…
Chcę przedłużyć rozkosz, ale już nie mogę, moja dłoń jest poza moją kontrolą, pulsowanie w brzuchu i między udami jest coraz głębsze… silniejsze…
Twój członek naprężony do granic zanurza się we mnie głęboko, aż do bólu…
Rusza rwąca lawina… światło… pulsowanie… drżenie… kosmos…
Twoje nasienie wyrywa się z lędźwi, dużo nasienia, więcej niż zwykle… rozkosz… uniesienie…
Czujesz śliskość spermy w dłoni?… To moja dłoń… Moja wilgoć…
… Nasz orgazm…
Stróż zatrudniony przez administratora biurowca, w którym mieściło się biuro projektowe Pro-Wap, starszy mężczyzna będący już na emeryturze i dorabiający sobie na kiełbasę do chleba, popatrzył na Ewę dziwnie, gdy koło dziewiątej rano, mimo weekendu, zjawiła się w pracy.
– Nigdy nie przychodziła pani w soboty – powiedział otwierając jej drzwi. – Inni to co innego, ale pani, pani Ewo, zawsze wyrabiała się z robotą. W całym biurowcu słynie pani z szybkiego załatwiania spraw.
– Zawsze musi być pierwszy raz – zaśmiała się niewinnie. – Przyszła i na mnie kolej. Mamy tę certyfikację w przyszły piątek. W ciągu dnia, wie pan, jak to jest, ciągły zgiełk i harmider.
– Oj, tak, pani Ewo. Dyrektor Gongiewicz was nie rozpieszcza. Czasem do mojej stróżówki dochodzą jego wrzaski.
– Jakoś to wytrzymujemy – odpowiedziała wesoło. – Ale dzisiaj muszę mieć trochę ciszy i spokoju. Tylko ten tydzień, potem już luzik.
– Słucham?
– No… potem, po certyfikacji, odetchniemy trochę. Jeśli bez przeszkód otrzymamy certyfikat jakości, mam obiecany urlopik.
– Otrzymacie – powiedział z przekonaniem – skoro to pani trzyma nad tym pieczę. A długo zabawi pani na górze?
– Ja… – zawahała się – w zasadzie nie wiem. Godzinkę, góra dwie.
Stróż poczłapał do swoich ksiąg by zanotować godzinę jej przyjścia. Przez ułamek sekundy Ewa chciała poprosić go, by tego nie czynił, ale opamiętała się. Nadchodząca certyfikacja była naprawdę wspaniałym usprawiedliwieniem jej obecności w biurze w weekend. Nie powinna wzbudzić niczyich podejrzeń.
Znalazłszy się za swoim biurkiem, Ewa z niecierpliwością czekała, aż otworzy się jej poczta elektroniczna.
Dyskietka z listem, który napisała rano, siedziała już w stacji dyskietek. Pytaniem było, czy Ewa zdobędzie się na tyle odwagi, by wysłać do Darka tak śmiały list.
Z płonącymi z ciekawości policzkami otworzyła wiadomość od niego. Po jej przeczytaniu nie miała już wątpliwości, w którym kierunku zmierza ich znajomość.
„Za mało ci o sobie napisałem – wyznał Darino. – Jest świt. Nie mogłem spać, więc pomyślałem, że wyrzucę z siebie to, co mam w sercu. Choć właściwie nic stamtąd nie trzeba wyrzucać, bo mam już wszystko, czego bym pragnął. Mam ciebie. To ty znalazłaś się w moim sercu. Chociaż znamy się tylko przez Internet, czuję, że jesteś mi tak bliska…
Ewo, mógłbym cię pieścić godzinami, twoje nagie ciało stoi mi ciągle przed oczami, choć przecież nigdy nie widziałem cię nago. Od bardzo długiego czasu jestem samotny. Czasem pojawiają się jakieś kobiety, ale to nic poważnego. Ty, gdybyś była blisko, byłabyś tą jedyną. Tak bardzo cię pragnę…
Nie myśl o mnie jak o jakimś niewyżytym samcu. Nie spotykam się z kobietami często. Właściwie najczęściej robię to sam. To żaden wstyd się onanizować. W ten sposób unika się wielu rozczarowań. Taka jest prawda o mnie i chciałem byś o tym wiedziała, bo…
To niesamowite!!! Właśnie dostałem sms-a od ciebie! I to w momencie, gdy piszę takie rzeczy! Widzisz, moja słodka Ewo, to jakby znak. Myślimy o sobie w tym samym czasie, w tym samym momencie.
Mam nadzieję, że moje zwierzenia nie zniechęciły cię co do dalszej naszej znajomości. Widząc cię w moich najskrytszych marzeniach, w oczekiwaniu na list od ciebie, przesyłam ci moc najgorętszych całusów. Wszędzie. Po całym twoim ciele. Pięknym ciele. "
Po przeczytaniu tego listu Ewie płonęły już nie tylko policzki. Płonęło całe jej ciało. Podnieceniem, którego dotąd nigdy nie czuła. Nieznane ją pociągało. Przyciągało jak magnez.
Drżącymi palcami zainicjowała tworzenie wiadomości w poczcie elektronicznej. Umieściła w załączniku plik z dyskietki.
Enter.
Odpowiedziała na wszystkie wiadomości w swej poczcie. Razem dwanaście listów.
Z kilkoma z mężczyzn wymieniała już maile wcześniej, ale byli też całkiem nowi rozmówcy. Imiona, miasta, opisy osób, ich zainteresowania, codzienne zajęcia, to wszystko mieszało się ze sobą w głowie Ewy.
Za dużo osób. Gubiła się w tym wszystkim.
Darino wciąż nie odpowiadał. Zebrała się na odwagę i zadzwoniła do niego. Tak bardzo nie mogła się doczekać jego reakcji na jej śmiałego maila. Tak bardzo liczyła, że skoro już zjawiła się w pracy, spędzi czas na czułej rozmowie z mężczyzną, który podobał jej się coraz bardziej. Ale niestety komórka Darka była wyłączona. Wysłała mu sms-a.
– Odbierz pocztę – błagała. – Czeka cię niespodzianka.
Siedziała w pracy niemal dwie godziny.
Ale Darino milczał.
Telefon zadzwonił akurat w momencie, gdy Tomek brał prysznic.
Był niedzielny poranek. Ewa z dziećmi wybrały się do kościoła. On także chciał iść z nimi, ale Ewa wyraźnie dała mu do zrozumienia, że nie życzy sobie jego towarzystwa.
– Nie potrzebuję cię ani prywatnie, ani na pokaz – oświadczyła spokojnie, po czym najzwyczajniej w świecie wyszła z mieszkania.
Tomek nie poznawał żony. Od kilku dni, chyba od ostatniego powrotu z uczelni, stała się inną osobą. Wcześniej podejrzewał, że to tylko taka maska, pod którą jego żona chce ukryć rozpacz i ból. Teraz coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że to coś innego. Niebezpiecznego i groźnego.
Okręcił się ręcznikiem i pozostawiając mokre ślady stóp na terakocie wszedł do pokoju, gdzie z trudem wysupłał z kieszeni swój komórkowy telefon.
Spojrzał na wyświetlacz aparatu i odetchnął z ulgą. To tylko Andrzej, ich dobry znajomy. Na szczęście nie Sylwia, która odkąd usłyszała, że ma iść do diabła, nie dawała mu spokoju nieustannym dzwonieniem.
Tomek ani razu od tamtego momentu nie stanął z nią twarzą w twarz. Nie miałby odwagi powiedzieć jej tego w oczy. A może w oczy nigdy nie powiedziałby, że nic dla niego nie znaczy? Wolał nie zastanawiać się, którą z kobiet pragnął mieć u swego boku na zawsze. Już wybrał, wiedział, że wybrał rozsądnie. Ale gdzieś w głębi duszy tliły się pewne wątpliwości. Te same, które pchnęły go w ramiona kochanki. Czy Ewa dała mu upragnione ciepło, gdy zrezygnował z podwójnego życia? Nie! Zamiast tego odsunęła się od niego zupełnie i wciąż oddalała się coraz bardziej.
Jeszcze do niedawna miał je obie. Teraz nie miał żadnej z nich.
– Cześć, Andrzej – powiedział do słuchawki siląc się na beztroski ton. – Co słychać?
– Ano… – głos przyjaciela nie wróżył nic dobrego – miałem zadzwonić wcześniej, ale jakoś nie mogłem się przemóc… a teraz… nie wiem już sam…
– Gadasz wreszcie o co chodzi? – naskoczył na niego Tomek. Czuł, że nie będzie to miłą rozmowa.
– Lepiej nie przez telefon – odparł Andrzej. – Spotkajmy się gdzieś na mieście.
– Wpadnij do mnie. Jestem sam, Ewa wyszła z dziećmi do kościoła.
– Wolę nie – stanowczo powiedział Andrzej. – Będę czekał za pól godziny w tym małym bistro na Krakowskim Przedmieściu. Lepiej bądź.
– Powiesz w końcu, co jest grane…?
Andrzej przerwał połączenie.
Gdy Ewa wróciła z kościoła, zastała puste mieszkanie. Nie zdziwiło jej to, raczej rozśmieszyło. Tomek miał swoje sprawy, swoje podwójne życie. Ale teraz i ona miała podwójne życie. Zycie pełne mężczyzn, którzy umieli ją zrozumieć, pocieszyć, mówili, że jest piękna, mądra, wspaniała. Byli gdzieś w wirtualnym świecie jej komputera, czekali gdzieś obok i gdyby chciała, mogłaby stawać z nimi twarzą w twarz.
Wystarczyłby jeden e-mail, jeden sms czy telefon do któregoś z tych oferujących jej pomoc i zrozumienie mężczyzn, by za pół godziny móc im się zwierzać wprost do ucha w zaciszu jakiejś przytulnej restauracji czy pokoju hotelowego.
Ale Ewa nie miała aż takiej odwagi. Bała się. Nie chciała, by to, co zaczęła wokół siebie tworzyć, ta sieć czułych wyznań nabrzmiałych podnieceniem i pożądaniem, została odkryta przez jej męża, odkryta przez kogokolwiek ze wspólnych znajomych. Nie miała natomiast najmniejszych wątpliwości, że chce dalej brnąć w tę nieznaną przygodę. Potrzebowała jedynie ostrożności i cierpliwości, by to, co sobie zamierzyła, stało się namacalne. Wiedziała bowiem dobrze, że było nieuniknione.
Bistro na Krakowskim Przedmieściu, noszące szumną nazwę Czardasz, było raczej barem niż restauracją i mieściło się w piwnicy pod pasażem sklepowym. Lichtarze na ścianach, stoły z surowego oheblowanego drewna, ściany do połowy wysokości otoczone wiklinową matą, ozdobne elementy na ścianach imitujące głazy, to wszystko nadawało temu miejscu iście średniowieczny klimat.
Na dwóch z gości siedzących przy jednym ze stołów klimat ten nie zdawał się robić najmniejszego wrażenia. Byli tu dziś pierwszymi i jak na razie jedynymi klientami. Pora była zbyt wczesna, by lokal ożył wesołym gwarnym życiem.
– Jak to, odgrażała się? – Tomek nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał od przyjaciela.
– Nawarzyłeś niezłego bigosu, Tomku – powiedział Andrzej.
– Twoja żona jest inteligentną kobietą. I bardzo zdesperowaną. Gdybyś widział, z jakim błyskiem w oku mówiła, że ci się odwdzięczy pięknym za nadobne… Człowieku, nigdy nie wierzyłem bardziej kobiecie.
– Musiałeś coś pokręcić. Ewa nie byłaby zdolna do takich rzeczy.
– Tomek bardzo chciał, by tak było. – To typ domowej kurki. Jest zbyt pochłonięta pracą i zaabsorbowana domem, by mieć czas na jakieś skoki w bok.
– A te jej studia?
– Studia! – obruszył się Tomek. – Wiem, że łazi po warszawskich barach i dyskotekach, ale robi to z koleżankami. Zawsze mówi mi o tych wypadach. Owszem, to możliwe, że mogłaby kogoś poznać, ale ja znam ją bardzo dobrze. Każda, tylko nie Ewa.
– Sam mówiłeś, że ostatnio się zmieniła.
– Fakt, przesiaduje dłużej w pracy, chodzi jakaś zamyślona, ale wiem, jaka jest tego przyczyna. W piątek w jej firmie ma się odbyć jakaś certyfikacja i to jest dla Ewy bardzo ważne. Pracowała nad tym przez rok i teraz ktoś tam przyjeżdża i ma kontrolować tę pracę. Rozumiem, że…
– Nie chodzi o pracę zawodową – przerwał mu Andrzej. – Mówiłeś, że to w stosunku do ciebie jest inna, nieufna i wrogo nastawiona.
– Tak, tylko… to raczej ja jestem powodem jej zachowania. Bardzo dotknęło ją to wszystko, ta nieszczęsna historia z Sylwią… Staram się zrozumieć Ewę, a już na pewno współczuję jej jak cholera. Nie mam pojęcia, jak ja bym zachowywał się na jej miejscu. Niewesoła sytuacja. Gdybym umiał jakoś do niej dotrzeć…
– Sam jesteś wszystkiemu winien. Na miejscu Ewy wychlastałbym cię po mordzie i dał kilka potężnych kopów. Szkoda mi kobiety. Jeśli wpieprzy się przez ciebie w jakąś kabałę z facetami, to wcale jej to nie pomoże. Ani jej, ani wam obojgu. Moim zdaniem, nie zasłużyła na takie traktowanie z twojej strony. Zachciało ci się ogiera zgrywać przed małolatą!
– To może porozmawiaj z Ewą. Jeśli nie chce słuchać mnie, to może dla ciebie zrobi wyjątek. Zawsze bardzo wysoko ceniła twoje zdanie…
– Próbowałem. Ale mówię ci, Tomku, ona jakoś tak podejrzanie wyglądała. Wcale nie żaliła mi się, nie była zagubiona czy załamana. Zachowywała się jak bardzo pewna siebie kobieta. Odniosłem nawet wrażenie, że specjalnie mi to mówi, bo domyśla się, że ci wszystko odpowiem.
– No tak – ucieszył się Tomek – a więc moja słodka żona próbuje mnie nastraszyć, a żeby było śmieszniej, udało się jej wmanipulować również ciebie w swoją intrygę.
Andrzej spojrzał na przyjaciela bez przekonania.
– No nie wiem, stary. Na twoim miejscu miałbym się na baczności.
Jeśli Tomek miał dotąd jakieś wątpliwości w wierność swojej żony, teraz znikły one zupełnie. Ewa była silną kobietą. Jeśli obojętność i odgrażanie się mężowi miały jej przynieść ulgę w cierpieniu, on był skłonny czekać jak najdłużej. Był pewien, że z czasem wszystko między nimi wróci do normy.
Gdy w poniedziałek zadzwonił telefon, Ewa znowu nie wiedziała z kim rozmawia. Jej rozmówca przedstawił się wprawdzie, ale w biurze panował zwyczajowy zgiełk i nie dosłyszała w ferworze pracy imienia mężczyzny. Poza tym dzwoniący mówił bardzo szybko.
– To co porabiasz dzisiaj, lasko z Internetu? W Warszawie leje jak z cebra. Nie chce się nosa wyściubiać z domu, a zaraz idę do pracy. Odebrałem wczoraj twego maila i miło, że piszesz tak bezpośrednio i szczerze.
Zaczerpnęła tchu by odpowiedzieć.
– Cóż, pracuję – bąknęła. Jednocześnie jej myśli jak błyskawice przelatywały przez głowę.
Kto to mógł być? Maciek? Miał jakby nieco głębszy głos, choć i ten rozmówca mówił silnym, pewnym siebie głosem. Komu jeszcze dawała swój numer telefonu? Tadeusz? Andrzej? Nie, Andrzej był chyba z Poznania… To raczej Maciek. Któż inny mógłby dzwonić do niej z samego rana? Nie była do końca przekonana, ale przecież nie wypadało zapytać wprost.
– Coś niewyraźnie odpowiadasz, moja Hotwoman – zauważył jej rozmówca.
– No bo… trochę tu zgiełk w biurze. Wiesz, burzliwe dyskusje, takie tam…
– No to wyjdź na zewnątrz.
Posłusznie usłuchała polecenia.
– No to jeszcze raz – powiedziała wyszedłszy z pomieszczenia. – Z kim mam przyjemność?
Śmiech w słuchawce był rozbrajający.
– A co? Tak wielu masz adoratorów, że nie wiesz komu dawałaś numer?
– Maciek? – odetchnęła z ulgą.
– Przykro mi, kotku, ale Maciek może zadzwoni do ciebie nieco później. Z tej strony Leszek. Przecież przedstawiłem ci się na początku rozmowy. Jestem z Warszawy, gdybyś nie pamiętała i wymieniliśmy się ze sobą kilkoma mailami.
Poczuła się głupio. I czy on musiał tak paplać jak najęty?
– Skąd, po prostu czekam na telefon od kumpla. Piszemy razem jedną taką pracę zaliczeniową i…
– Dobra, mała, przestań ściemniać. Nic się nie stało, nawet jeśli wzięłaś mnie za kogoś innego. Pytanie jest takie, czy nie przeszkadza ci, że zadzwoniłem?
– No co ty… – przez chwilę szukała w pamięci jego imienia – Leszku. Cieszę się, tylko jakoś głupio wyszło na samym początku.
– Nie przeżywaj, mała – lekki ton jego głosu świadczył, że chyba nie ma do niej żalu o tę pomyłkę. – Pisałaś, że studiujesz w Warszawie. Ja tam mieszkam, choć pracuję w Toruniu i w Warszawie spędzam tylko weekendy. Kiedy będziesz w stolicy? Moglibyśmy się spotkać i wypić parę piw.
– W ten weekend mam zjazd – wygadała się, ale po chwili pożałowała szczerości. Jeśli miała umówić się z Maćkiem, to przecież nie znajdzie już czasu dla Leszka. – Ale nie przyjadę do Warszawy, ponieważ mam w piątek certyfikację systemu jakości i weekend poświęcę na odpoczynek i świętowanie, jeśli będzie co świętować.
– Chodzi o ISO? – nieoczekiwanie zapytał jej rozmówca.
– Tak. Orientujesz się w tym?
– Trochę. Kupa biurokracji i papierzysk, a wszystko po to, by certyfikat jakości ładnie wyglądał na ścianie.
– Dokładnie – zaśmiała się. – Skąd wiesz?
– Moja firma też to przerabiała. Poszło gładko, więc pewnie i tobie się uda.
– Mam nadzieję – odparła.
– A więc nie zatrzymuję cię dłużej, mała, bo muszę lecieć do pracy. A ty idź wdrażać to swoje ISO. O której jeszcze mogę zadzwonić?
– Kiedy chcesz, właściwie. Byle nie po szesnastej, bo nie chcę wzbudzać podejrzeń w domu.
– Dobra. Pa.
Po powrocie do swego biurka Ewa zajrzała do komputera. Nadal nie kojarzyła, kim był Leszek.
Za dużo tych znajomości – pomyślała. Jeśli chciała być wiarygodna, musiała ograniczyć ilość osób, na których maile odpowiadała.
Znalazła! Leszek zamieścił swój profil na stronce Klubu Niesamotnych Serc, podpisując się nickiem Fajnyfacet. Był młodszy od niej o rok. Był kawalerem. Miał czarne włosy i zielone oczy. Jego wzrost sięgał niemal dwóch metrów. No, przystojniak w każdym calu, przynajmniej tak wynikało z opisu, bo fotografii nie było.
Co za różnica – pomyślała Ewa. – Ważne, że miło się z nim gadało. Z takim na randce pewnie nie sposób się nudzić.
Jak on na nią nazywał? Mała. Krótkie miłe słowo. Takie młodzieżowe i na luzie.
Zaintrygował ją ten facet. Był przystojnym kawalerem i pochodził z Warszawy. Dwie rzeczy, na tyle istotne, by zapragnąć spotkać się z tym mężczyzna twarzą w twarz.
– To jak, kotku – zapytał ją Maciek, który zadzwonił chwilę później – czy mogę nieśmiało liczyć, że tego weekendu uścisnę twoją dłoń? Czy już zajął cię ktoś inny, bo dzwonię i dzwonię, a u ciebie ciągle zajęty telefon?
– Przecież ja tu pracuję – próbowała się tłumaczyć.
– A może nie masz czasu dla mnie?
– Coś ty, Maćku. Polubiłam cię i znajdę czas zawsze.
– Ja też cię polubiłem. Dajesz mi tyle ciepła… Choć nie ma cię obok, to czuję, jakbyś była. Wydaje mi się, że świetnie się rozumiemy.
– Też mam takie wrażenie – powiedziała to tylko po to, by coś powiedzieć.
– Nie mogłem się doczekać, kiedy przyjdę do pracy i do ciebie zadzwonię. Tęskniłem za twoim głosem.
– Miło mi.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, co przeszedłem tego weekendu. Moja żona, franca jedna, wymyśliła remont. Mówię jej, że ściany są całkiem w dobrym stanie i skoro mamy sprzedawać dom, to przecież nie powinno jej przeszkadzać, że jeszcze miesiąc pomieszkamy w ścianach koloru błękitnego.
– Sprzedajesz dom?
– Ona oczywiście musiała sobie zażyczyć kolor piasku pustyni. Wiesz, jaki to kolor?
– No… coś jak…
– Zwykły brąz, tylko jasny – nawet nie czekał na jej odpowiedź. – A błękit jej przeszkadzał! No i cały weekend musiałem zasuwać wałkiem po ścianach, bo ona oczywiście do koleżaneczki poszła w tym czasie.
– Biedactwo…
– A co u ciebie? – Już myślała, że nie zapyta.
– Ja… Nadal nie dogadujemy się z mężem. Choć właściwie teraz to ja już nie szukam okazji. Był taki moment w niedzielę rano…
– Co masz na sobie? – przerwał jej nieoczekiwanie.
– Słucham?
– Jakie masz ubranie?
– Dobrze się czujesz? – Nie wiedziała, czy ma się gniewać za to jego ciągłe przerywanie, czy raczej odczytać to jako żart humorzastego faceta. Bo chyba silił się na to drugie. – No… Żakiet. I spódnicę.
– Mini?
– Tak.
– Pytam, bo chcę sobie ciebie wyobrażać. Nie mam cię blisko, ale w wyobraźni jesteś przy mnie. Pociągasz mnie, Ewo. Zamykam oczy i widzę cię w czerwonej mini…
– Granatowej w kratę – poprawiła.
– Nie szkodzi. Ja i tak widzę cię w czerwonej mini. Uwielbiam, gdy kobieta ubiera się na czerwono.
– Nie cierpię zakładać czerwonych rzeczy – zaśmiała się.
– Dla mnie zrobisz wyjątek – rzekł z przekonaniem. – Gdy tego weekendu cię ujrzę, chcę, byś miała na sobie coś czerwonego.
Spoważniała, a serce podeszło jej do gardła.
– Czyli że mamy się spotkać? – zapytała nieśmiało.
– Jeśli nie zobaczę cię do soboty na żywo, nie dotknę, to umrę.
– Nie mogłabym pozwolić na twoją śmierć – powiedziała wesoło, z nieco większą już pewnością siebie.
– Jesteś kochana, Ewuniu. Wspaniale mi się z tobą rozmawia przez telefon. O rozmowie twarzą w twarz nie śmiałem nawet marzyć. Ale jeśli mogłabyś mi poświęcić godzinkę czy dwie, będę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
„To najwspanialszy prezent, jaki w życiu dostałem! Nie, nie uważam, że to były zbyt śmiałe słowa. Byłem pod silnym wrażeniem tego, co napisałaś, tak bardzo, że omal nie posłałem ci zdjęć mego kutaska. Ale w porę się opamiętałem. Zrobiłem dokładnie tak, jak napisałaś – czytałem twój tekst i zacisnąłem rękę na moim członku… Och, Ewo, jesteś dla mnie bliska i ja także chciałbym być bliski dla ciebie.
Gdybym mógł cię dotknąć, pieścić, wiłabyś się z rozkoszy w moich ramionach.
Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie myśli ma samotny człowiek. Pragnę kobiety, pragnę seksu jak szalony. Ale pisząc, że pragnę seksu, nie chodzi mi tylko o to, by to zrobić, ale by to zrobić z tobą.
Tylko, czy i ty też byś tego chciała?
Całuję wszędzie i bardzo gorąco.
Twój Darek"
– Co tam tak czytasz? – Ewa aż podskoczyła w fotelu, przywrócona do rzeczywistości pytaniem Michała. – Wołam cię i wołam, a ty, jak zahipnotyzowana wlepiasz oczy w monitor. Idziesz na dwór zajarać, czy nie? Bo jeszcze nam tu umrzesz z przepracowania.
– Idę. – Zamknęła skrzynkę pocztową. Miała nadzieję, że wypieki na jej twarzy umkną przed wzrokiem kolegów. – Rzeczywiście certyfikacja chyba mnie przerasta – skłamała. – Ciągle jest tyle do przejrzenia.
– No i te telefony po dziesięć razy na dzień – zauważyła ze zwykłą sobie uszczypliwością Zosia – to pewnie ostatnie fachowe konsultacje w dziedzinie jakości.
Jak na złość komórka Ewy znów się rozdzwoniła.
– Słucham? – powiedziała Ewa do słuchawki. – Poczekaj chwilkę, Maćku, akurat wychodziłam zapalić.
Sięgnęła po papierosa i nie czekając na przyjaciół wyszła z biura.
– Czy jej mąż nie ma na imię Tomek? – odezwał się Michał.
– Ma. – usłyszał od Zosi. – I założę się, że nasza Ewunia nie skończy rozmowy nawet jeśli spalisz w tym czasie trzy papierosy.
„Nie wiedziałam, że robisz zdjęcia dla swego kutaska – napisała Ewa Darkowi w odpowiedzi. – Dobrze, że ich nie przysłałeś. Nie jestem gotowa, by oglądać takie rzeczy. Chciałabym raczej poznać bliżej twoją osobowość. Nic mi nie napisałeś do tej pory na temat swojej pracy. Każdy twój mail dotyczy tylko strony erotycznej. A przecież to tylko jakaś niewielka część człowieka. Pragnę poznać ciebie całego i bynajmniej nie w sensie seksualnym, a przynajmniej nie tylko w takim. Chciałabym wiedzieć, co lubisz, jaki jesteś, jakie masz marzenia. Chyba że wolisz mi o tym opowiedzieć na żywo…
Będę w najbliższy weekend w Warszawie. Jeśli nie byłoby dla ciebie problemem przyjechać z Radomia na parę godzin, to moglibyśmy się poznać na żywo. "
Przez resztę dnia wielokrotnie sprawdzała skrzynkę pocztową. Wśród wielu listów nie znajdywała wiadomości od Darino. Denerwowało ją to. Dlaczego on nie chciał z nią rozmawiać o niczym innym poza seksem? Czy przypadkiem go nie zniechęciła swoim pragnieniem poznania jego osobowości?
Była tym tak podenerwowana, że całkiem z premedytacją nakrzyczała w mailu na Krisa za jakąś błahą uwagę na temat jego uniżoności dla jej wieku i powagi.
– Nie piszesz do mnie, Ewo – przeczytała jego oskarżycielskie słowa. – Już dwie godziny temu wysłałem ci maila, teraz piszę kolejnego. Czy naprawdę tak nisko cenisz mój młody wiek, że tak lekceważąco podchodzisz do naszej korespondencji?
– Podchodzę do ciebie całkiem poważnie – odpowiedziała. – To tobie najwyraźniej brakuje rozsądku, jeśli sądzisz, że nic innego nie robię, jak tylko przypatruję się otwartej ciągle skrzynce pocztowej w moim komputerze, w nadziei, że jaśnie pan Kris zaszczyci mnie swoim listem. Ja pracuję, Kris! Mam w piątek certyfikację! Dopinam wszystko na ostatni guzik i mam w związku z tym mnóstwo pracy! Tak niewiele trzeba, by to zrozumieć, a tobie najwyraźniej tego brakuje.
Biedak natychmiast przysłał jej trzy wiadomości z przeprosinami i kilka sms-ów błagających o odpowiedź. Ona jednak pozostawała nieugięta. Postanowiła odpowiedzieć młodzikowi dopiero następnego dnia. Za bardzo drażniło ją to ciągłe doszukiwanie się z jego strony czegoś w jej słowach, co rzekomo miało być atakiem na jego młody wiek lub wytykaniem braku doświadczenia życiowego.
Jeśli szukał matki, to źle trafił. Nie potrzebowała gówniarza, który ciągle jak kogucik napuszał się na jej żartobliwe w jej mniemaniu uwagi. Chciała korespondować z luzakiem, młodym i mającym do życia młodzieżowe podejście. Zamiast tego trafiła na faceta, którego przygniatał ciężar własnej młodości i który doszukiwał się w starszych kobietach akceptacji i zrozumienia. Przypominał jej małe dziecko, które zakłada wysokie szpilki swojej matki, bo przez to wydaje mu się, że jest dorosłe. O nie, nie miała zamiaru dawać Krisowi do ponoszenia swoich szpilek!
Ewa potrzebowała prawdziwego mężczyzny, takiego, który nie tylko silił się na bycie mężczyzną, ale dosłownie nim był.
Chciała by był to Darek. Jednocześnie myślała o Maćku.
Zupełnie nie docierało do niej, że oni tak naprawdę nie słuchają jej problemów i nie pomagają jej swoimi radami ani doświadczeniem, a każda rozpoczęta rozmowa kończyła się jednym tematem. Seksem.
Doszło do tego, że Maćka tytułowała per mój miły i najdroższy, zaś Darka słodki i cudny. Sama nie bardzo wiedziała, jak to się stało, przecież ani jednego, ani drugiego nie darzyła uczuciem choćby zbliżonym do miłości. Jedyne uczucia, jakie nią kierowały, to ciekawość i chęć zapomnienia o swym bólu. Ani na moment nie przestała pragnąć zdrady w innym celu, niż tylko po to, by przestać kochać swego męża. Dlaczego zatem dała się wciągnąć w tę erotyczną grę? Nie umiała sobie odpowiedzieć na to pytanie.
Sprawy wymknęły jej się spod kontroli. Miała przecież roztrząsać z wirtualnymi znajomymi swój ból, poprzez mówienie o nim sprawić, by zmalał, chciała poznać ich problemy i móc jakoś pomóc. Tymczasem samej sobie przypominała jakąś napaloną zdzirę, która za wszelką cenę próbuje doprowadzić do spotkania, na którym zedrze z faceta ubranie, i wejdzie na niego, nim on dokładnie zorientuje się o co chodzi.
Nie tego Ewa chciała. A mimo to podejmowała ciągle grę Darka i Maćka. Spostrzegła, że oni tak naprawdę nie chcą słuchać o jej zmartwieniach, o pracy, certyfikacji. Poczuła się winna, że zanudza ich swoją osobą. I z jeszcze większym zapałem oddawała się erotycznym rozmowom przez Internet i telefon.
Jednak mijały godziny i dni, a Ewa ciągle nie mogła się zdecydować, którego z mężczyzn wybierze na weekendowe spotkanie.
Już nie przeżywała tak mocno certyfikacji. Czekał ją weekend na studiach i to było teraz najważniejsze. Wiedziała, że wtedy wydarzy się coś szczególnego, a przynajmniej miała pewność, że ona dołoży wszelkich starań, aby tak się stało. Wyjeżdżała do Warszawy, z dala od domu. Mogła poczuć się bezkarnie w stolicy, gdzie nie było rodziny, wspólnych znajomych.
Tego weekendu Ewa zdradziła męża.
W środę Ewa zdecydowała. Musiała skłonić Darka do rozmowy on-line, jeśli nie przez telefon, to przynajmniej na gadu-gadu. Nie mogła przecież tak lekkomyślnie planować spotkania z nieznajomym, z którym wymieniła tylko listy pocztą elektroniczną. Zdecydowanie lepiej można kogoś poznać, gdy rozmawia się bezpośrednio. Wówczas taka osoba nie ma czasu na przygotowanie odpowiedzi, jej przemyślenie i ewentualną zmianę. Wszystko dzieje się w realnym czasie. Ewa już kilkakrotnie przekonała się, że ktoś z pozoru ciekawy w listach, tracił swój urok w rozmowie na żywo.
Ciągle nie wiedziała, z którym z mężczyzn ma się spotkać. Obydwaj byli równie przystojni, ciekawie się z nimi rozmawiało, choć z Darkiem tylko i wyłącznie za pomocą maili. Należało to zmienić.
– Hej, najdroższy – napisała z samego rana – wiem, że masz teraz dostęp do komputera. Skoro jesteś od pół godziny dostępny w serwisie Klubu Niesamotnych Serc, to znaczy, że i pocztę sprawdzasz. Musimy przecież obgadać szczegóły weekendowego spotkania, a o to raczej trudno w mailu. Tak więc dowiedz się, mój panie, że za pięć minut czekam cię na gadu-gadu.
Wysłała wiadomość do Darino, modląc się jednocześnie, by jej stanowcze życzenie nie przyniosło odwrotnego skutku.
Jakże ucieszyła się, gdy w prawym dolnym rogu jej monitora zaczęła pulsować żółta koperta programu gadu-gadu.
Nieznajomy przesyła wiadomość!
– Twemu życzeniu stało się zadość, księżniczko – przeczytała. – Oto jestem.
– Nareszcie! – odpowiedziała rozradowana.
Miała nadzieję, że teraz wyciągnie z niego to wszystko, na czym tak jej zależało, by ta znajomość nabrała rzeczywiście zdrowych rumieńców, a nie była tylko zlepkiem erotyczno-literackich wypocin.
– Tak jak chciałaś.
– Co słychać, Dareczku?
– I jeśli chcesz – zupełnie zignorował jej pytanie – mogę to zrobić teraz. – Co?
– Czuję, że muszę.
– Co musisz? – zaczynała czuć przerażenie. W co on próbował ją wciągnąć tym razem?
– Mój członek jest nabrzmiały… zaraz eksploduję… gdy wiem, że to czytasz, jest tak słodko.
– Darku, ja nie powiedziałam, że chcę, byś mi się tu onanizował on-line!
Nie słuchał.
– Przesuwam po nim dłonią, ach, jak zadrżał…
Słowa, jakie pojawiały się na jej monitorze były… odpychające. Nie tego chciała!
– Przestań! – rozkazała.
Chwilę nie było odpowiedzi.
– Biała sperma leci mi po palcach. Śliska jak twoja cipka…
Ewa nie doczytała więcej. Skrzywiwszy się z obrzydzeniem wyłączyła gadu-gadu.
A potem dłuższą chwilę wpatrywała się tępo w monitor swego komputera i dopiero wygaszasz w postaci pływających rybek wyrwał ją z letargu.
Kim był Darino? Wydał jej się taki poważny i dojrzały, a tymczasem… Co to za facet, który jedną ręką się onanizował, a drugą pisał do niej wiadomości i jeszcze czerpał z tego dodatkową podnietę?!
Nagle Ewa zbladła. A co ja innego napisałam mu w sobotę z rana? – pomyślała ze wstydem. Tylko że wtedy był wolny dzień, ona siedziała w cieple domowego zacisza, no i nie robiła tego, o czym pisała, nie mas turbo wała się przed komputerem! A Darek miał czelność, wiedząc, że ona siedzi w biurze pełnym ludzi… Widocznie wziął ją za jakąś erotomankę, ale czyż sama najpierw nie dała mu pretekstu? Nie, to wcale nie było zabawne. Ani podniecające.
W biurze już nikt nie dziwił się, że Ewa godzinami przestaje za drzwiami biura, ze słuchawką komórki przyklejoną do ucha. Koledzy nie widzieli w tym nic złego. Przynajmniej kierowniczka nie męczyła ich ciągłym recytowaniem procedur związanych z certyfikacją, instruowaniem na wypadek wszelkich możliwych pytań mogących paść ze strony przeprowadzających audit certyfikujący osób. Poza tym uważali zgodnie, że Ewa zbytnio się przejmuje certyfikacją. Takie rozmowy dobrze jej robiły, z kimkolwiek by nie były prowadzone. Zawsze wracała po nich promienna i wesoła, co biorąc pod uwagę jej ostatnie wychudnięcie mogło wróżyć same dobre rzeczy. Współpracownicy Ewy czuli, że ich koleżankę dotknęły jakieś osobiste kłopoty, teraz cieszyli się, że dziewczyna jakoś sobie radzi i kryli ją solidarnie przed szefem.
Dyrektor Gongiewicz zresztą unikał ostatnio Ewy jak ognia. Bał się, że każe mu czytać, a nawet uczyć się jakichś wymagań norm ISO, czy też procedur, które obowiązywały w firmie jedynie na papierze.
Ewa cieszyła się z takiego stanu rzeczy i z premedytacją wykorzystywała solidarność kolegów i brak zainteresowania ze strony szefa na niekończące się rozmowy telefoniczne z Maćkiem.
Czasem też zadzwonił Leszek, ten wysoki czarnowłosy dwudziestodziewięciolatek z Warszawy, który w Klubie Niesamotnych Serc podawał się za fajnego faceta. I rzeczywiście chyba był fajny, skoro potrafił ją rozbawić do łez, wysłuchać jej problemów i udzielić rzeczowych mądrych rad, co było dziwne o tyle, że jako kawaler nie miał przecież doświadczenia na polu małżeńskim.
Po kilku takich telefonach Ewa ku własnemu zaskoczeniu odkryła, że woli rozmowy z Leszkiem niż z Maćkiem. Maciek był nudny, w kółko powtarzał właściwie jedno, że Ewa jest piękna, powabna i że czuje, że są dla siebie stworzeni. Ona jakoś nie mogła się z nim zgodzić. Nie czuła do niego tego samego, no bo i jak tu czuć, skoro znali się jedynie z rozmów przez telefon, w dodatku przysłał jej jedno i to zrobione z daleka, niezbyt wyraźne zdjęcie.
Leszek w ogóle nie przysłał jej zdjęcia. Nie miała pojęcia jak wygląda. Ale czuć było w jego głosie zainteresowanie jej osobą, śmiał się z jej dowcipów, zwierzał się, a przy tym nadal nie pozostawał nudny.
Postanowiła odłożyć Leszka na przyszły weekend.
– Sobota już za trzy dni – szeptał jej Maciek do słuchawki. – Doprawdy nie wiem, jak zdołam wytrzymać te osiemdziesiąt godzin.
– Osiemdziesiąt? – zaśmiała się. – Jak to policzyłeś?
– Jest południe. W sobotę około dwudziestej zobaczę twą piękną twarz i złączę me usta w pocałunku z twoimi.
– Wow! Jakie to romantyczne! Skąd wiesz, że zechcę cię pocałować? – przekomarzała się.
– A nie zechcesz? No to nici ze spotkania. – powiedział przekornie.
– No może… Jeśli ładnie poprosisz…
– Nie! Zgwałcę cię od razu jak wysiądziesz z autobusu. Normalnie wezmę cię na chodniku obok kiosku z gazetami.
Zawstydziła się. Często dawała się zawstydzać Maćkowi. Przytłaczał ją. Udała przed sobą, że tak nie jest.
– Nie musisz się tak oburzać – powiedziała łagodnie.
– Nie oburzam się. Po prostu robisz sztuczne problemy, moja piękna. Skromny pocałunek na powitanie to jeszcze nie koniec świata. To nic nie znaczy, poza tym, że dwoje ludzi się wita.
– Masz rację.
– I co potem?
– Potem?
– No, co będziemy robić?
– Rozmawiać, oczywiście!
– Nie chodziło mi o to, tylko dokąd chciałabyś pójść. Czy masz jakieś ulubione miejsca? Restauracje, hotele, wiesz, jakieś lokale?
– Cóż, znam parę z nich, gdzie można miło spędzić czas, potańczyć, na przykład…
– Albo inaczej – przerwał nie dając jej dokończyć. – Jest taki wspaniały zajazd niedaleko Warszawy. Wspaniałe warunki, miła obsługa.
Ewa przeraziła się. Nie chciała opuszczać Warszawy. Nie z obcym facetem!
– Sama nie wiem…
– Spodoba ci się, zobaczysz. Podeślę ci mailem adres ich strony internetowej, to pooglądasz pokoje.
Pokoje? O czym on mówił?! Nie była przygotowana na aż takie posunięcia!
– Myślałam raczej o jakiejś dyskotece, jakimś piwku, ale hotel, zajazd…
– Kobieto, czy ty czasem myślisz? Przecież nie przyjadę z drugiego końca Warszawy samochodem na spotkanie z tobą i nie będę patrzył, jak żłopiesz piwo, podczas gdy ja będę musiał zadowolić się jedynie kawą. Umawialiśmy się na piwo, a to przecież zrozumiałe, że po piwie, nawet jednym, nie wsiądę za kierownicę. Dlatego właśnie musimy wynająć jakiś pokój.
Ewie zrobiło się szczerze żal Maćka. O tym nie pomyślała. Rzeczywiście nietęgo by się czuła, będąc w jakimś barze czy dyskotece i patrząc, jak ktoś inny pije piwo.
– Ja… już mam pokój w Warszawie. Wynajmuję stancję…
– I co, chyba nie przyprowadzisz tam obcego faceta!
– No… nie. Chyba nie…
– Więc widzisz, że muszę o wszystkim pomyśleć. Zresztą, nie jestem z samej Warszawy, tak tylko napisałem w moim profilu w Klubie Niesamotnych Serc.
– Aha. A dlaczego nie napisałeś prawdy?
– Żartujesz?! Żeby moja żona odkryła, że zamieszczam anonse na Internecie?
– Skoro żyjecie tylko na niby, to chyba nie jej sprawa, nie sądzisz?
– Nie jej, zgoda, ale inni znajomi mogliby zrobić z tego aferę, gdyby znaleźli mój profil w randkowym serwisie. Nie chce się narażać. Zwłaszcza dla dobra moich dzieci.
– Ale przecież to nic złego, że ludzie szukają ze sobą kontaktu w wirtualnym świecie – powtórzyła Maćkowi słowa Zbyszka z Kielc.
– Chyba sama nie wierzysz w to, co mówisz, kobieto – oburzył się Maciek. – Czy ty musisz tak wszystko komplikować? Naprawdę nie mam względem ciebie niecnych zamiarów. Nie chcę cię zgwałcić ani wykorzystać, okraść, ni zamordować. Chcę po prostu przytulić, pogadać. – Ton jego głosu znów stal się łagodny. – Marzę o spokojnym wieczorze z normalną kobietą. Nie miałem tego od lat.
Milczała, ciągnął więc dalej:
– Jeśli cię to tak niepokoi, zawsze możemy wziąć dwa osobne pokoje. Dwie jedynki. Co ty na to?
– Bo ja wiem?
– A kto ma wiedzieć, ślicznotko?
– Chyba mogę się zgodzić – odrzekła bez przekonania.
– Grzeczna dziewczynka. A teraz pozwól, że zajmę się formalnościami. Trzeba zarezerwować pokoje wcześniej. Ten zajazd jest dosłownie oblegany w weekendy. Na szczęście jego szefowa to moja dobra znajoma. Możemy liczyć na dyskrecję i szczególne względy.
Po godzinie Maciek zadzwonił znowu, był zmartwiony do granic.
– Ewuniu, skarbie, nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale nici z naszych planów.
– Dlaczego? Co się stało?
– W tym zajeździe, o którym ci mówiłem, nie mają wolnych jedynek na sobotę.
– No to rzeczywiście pech. A pytałeś w innych miejscach?
– Może w Hotelu Westin albo Radisson? – Maciek z sarkazmem wymienił pierwsze z brzegu warszawskie pięciogwiazdkowe hotele.
– Maćku, znowu przesadzasz. Powiedz lepiej od razu, o co ci chodzi.
– Mają tylko wolne dwójki. Niestety, kosztuje to drożej. Chyba że… – zawiesił głos.
– Co chyba że?
– Chyba że weźmiemy wspólny pokój. Wtedy będzie dużo taniej niż gdybyśmy wynajęli jedynki, nie mówiąc już o dwóch dwójkach. I tak, znając życie, pewnie przesiedzimy do rana przy barowym stoliku, i przegadamy o wszystkim i o niczym, jak para starych dobrych znajomych.
Nie bardzo wiedziała, czy przystać na tę propozycję.
– Wspólna dwójka – namawiał. – Dwa łóżka, żadnego wspólnego spania. Ty osobno i ja osobno. I jak?
Ostatecznie byli dorosłymi ludźmi. Nie miała do czynienia z napalonym zboczeńcem, który rzuci się na nią, gdy tylko zamkną się za nimi drzwi hotelowego pokoju. Chyba nie miała. Zawsze mogła się wycofać.
– Zgoda. Zarezerwuj dwójkę.
– Ciężka z tobą przeprawa – westchnął. – Tylko żebyś mi się nie rozmyśliła w ostatniej chwili.
Zaśmiała się do słuchawki, po czym przerwała rozmowę. Nie to, żeby czuła się osaczona, czy zmuszana do czegokolwiek, ale Maciek miał na nią dziwny wpływ. Sprawiał, że robiła dokładnie tak, jak od niej oczekiwał. Gdy miał ochotę zwierzyć jej się ze swoich zmartwień, miała go słuchać. Gdy on z kolei nie miał ochoty wysłuchiwać jej narzekania na ciężkie życie, musiała milczeć. Jednocześnie dzięki tej znajomości czuła się interesująca i potrzebna.
I coraz mniej myślała o zdradzie swego męża.
Darino milczał całą środę. Pod koniec dnia pracy napisała do niego krótką wiadomość.
– Trochę to dziwne – zaczęła – że tylko jeśli rozmawiamy o seksie, ty nagle się ożywiasz. Owszem, umiesz wysłuchać mnie, gdy zwierzam ci się z problemów, ale sam jesteś nieodgadnionym milczeniem. Dlaczego nie chcesz mi opowiedzieć o swoim życiu? O tym, jaki jesteś? Czuję, że mamy ze sobą wiele wspólnego. Intrygujesz mnie i sprawiasz, że ciągle o tobie myślę. Dzięki tobie mój ból zdradzonej żony zmalał niemal do zera. Zamiast bólu rodzi się dziwne uczucie, którego nie potrafię nazwać. Dlaczego nie dasz mi szansy, bym cię poznała bliżej? Seks jest piękny, ale nie stanowi całości naszego życia. Są jeszcze inne uczucia, marzenia, pragnienia. Dlaczego nie powiesz mi o nich. O tych innych?
Odpowiedział niemal natychmiast.
– Moim marzeniem jest spotkać się z tobą. Tak, jak mi pisałaś, w ten weekend jestem w stanie przyjechać do Warszawy. Nie mam samochodu, więc przyjadę autobusem. Tak mnie pociągasz, że wszystko inne jest nieważne. Po prostu muszę cię zobaczyć. Czego pragnę? Ewuniu moja najsłodsza, ciebie pragnę, jak żadnej innej kobiety na świecie. Chciałbym pieścić twe piersi, brzuch, łono. Chciałbym wejść w ciebie, o ile mi pozwolisz. Teraz czuję, że to jest możliwe. Trzy dni, które nie wiem jak zniosę. Samotność wdowca nie doskwierała mi tak bardzo, jak teraz, gdy poznałem ciebie. Nie takiej odpowiedzi oczekiwała.
Za to Darino był z siebie bardzo zadowolony. Piękna i młodsza od niego o piętnaście lat kobieta siedziała gdzieś tam przed komputerem i myślała o nim. Nie podał w Klubie prawdziwego wieku. No bo po co? Czy wtedy taka ciekawa osóbka zainteresowałaby się jego osobą? Teraz to nieistotne. Najważniejsze, że już po jutrze będzie ją trzymał w ramionach. Jej jędrne młode ciało będzie się wyginać z rozkoszy, gdy będzie w nią zanurzał swego członka. Raz za razem. Raz za razem. Głębiej i głębiej. Już niemal słyszał jej krzyk rozkoszy…
Poczuł silny przypływ podniecenia. Pomasował się po kroczu przez spodnie. Jego męskość była naprężona do granic wytrzymałości, a dżinsowy materiał zaczął go nagle uwierać. Rozpiął guzik i rozsunął zamek u spodni. Naprężony członek wyskoczył na zewnątrz, lecz nie opadł ani na moment. Darek wstał od komputera i dysząc ciężko podszedł do leżącej na wznak na łóżku nieruchomej postaci. Zadarł kołdrę do góry, podniósł też nocną koszulę Elżbiety, swojej żony, cierpiącej od dwóch lat na paraliż układu nerwowego na skutek udaru mózgu. Wtargnął między jej uda brutalnie, zadając biodrami ciosy, jak gdyby mierzył się z jakimś wrogiem, nie zaś z podnieceniem i pożądaniem. Lecz bynajmniej nie Elżbiety pożądał. Oczyma wyobraźni widział Ewę.
Pojutrze – pomyślał, gdy dreszcz spełnienia ustąpił realnej rzeczywistości – to ty, Ewo, będziesz w moich ramionach. Nie będziesz martwą za życia kłodą, lecz ogniem i żywiołem. Będziesz moja.
Dzień przed certyfikacją w biurze projektowym Pro-Wap Ewa dokonywała ostatnich szlifów, choć tak naprawdę, nie było co poprawiać. Wszystko było uporządkowane. Dokumentacja związana z systemem zarządzania jakością czekała na wizytę auditorów, dwoje państwa w średnim wieku, który mieli przyjechać aż z Krakowa, z firmy zajmującej się udzielaniem certyfikatów jakości.
Wieczorem Ewa oraz dyrektor Gongiewicz byli umówieni z tymi ludźmi na kolację w podlubelskim dworku, gdzie zakwaterowali swoich gości za całkiem niebagatelne pieniądze. Poza tym dyrektor był zdania, że odpowiednie wrażenie podczas kolacji pomoże w jakiś sposób w przychylnym wejrzeniu ich gości na projakościowe działanie firmy.
Ewa nie stresowała się już samą certyfikacją. Maile przychodziły i przychodziły. Niektóre zaczęła ignorować zupełnie. Nie sposób było zawierać i utrzymywać wciąż nowe znajomości. Zaczęła uważniej przypatrywać się profilowi danej osoby, nim zdecydowała się napisać parę słów.
Do Krisa przestała w ogóle pisać. Zdenerwował ją do granic, gdy wczoraj wieczorem przysłał jej oskarżycielsko brzmiącego sms-a.
– Dlaczego nie odpowiadasz na moje maile? – pisał rozpaczliwie. – Czy już nic dla ciebie nie znaczę?
Głupi młokos. Jeszcze tego brakowało, by Tomek odebrał tego sms-a. Co to w ogóle za stwierdzenie „nic dla ciebie nie znaczę"? Cóż mógł znaczyć facet zachowujący się jak rozkapryszony bachor, któremu mamusia nie chce kupić w sklepie zabawki, w dodatku facet oddalony od niej o setki kilometrów, z którym nigdy miała się nie spotkać? Poza tym nie do wybaczenia był fakt, że Kris złamał jej sztywno wytyczoną zasadę: żadnych telefonów czy sms-ów po szesnastej i w dni wolne od pracy. Dom był jej enklawą, wolną od zalotnych mężczyzn. No i Tomek mógł przecież grzebać w jej komórce, tak jak ona grzebała w jego, gdy natknęła się na kochankę męża.
Dziś Ewa miała poważny dylemat innej natury. Umówiła się na jutrzejszy wieczór zarówno z Darkiem z Radomia, jak i z Maćkiem z Warszawy, który jednak okazał się być spoza miasta, a skąd dokładniej, nie miała bladego pojęcia.
Rozmowy z Darkiem w mailach stały się tak gorące, że Ewa miała wrażenie, że gdy tylko znajdą się w pokoju hotelowym, od razu wylądują w łóżku. Była tym przerażona. Nie pragnęła seksu, a jeśli nawet, to jedynie Tomek wchodził w grę. Wszystko inne ją przerażało. Sama nie rozumiała, dlaczego tak głupio wciągnęła się w te erotyczne listy. Czy pisała raczej do siebie, niż do Darka? Coś w tym było, zwłaszcza, że podobne wyznania z jego strony napawały ją wstrętem i obrzydzeniem. Wcale nie pragnęła, by ją pieścił, całował, dotykał. A że tak pisała? Co z tego? Klawiatura komputera przyjmie wszystko. Nie zdawała sobie sprawy, że gdzieś tam, we wcale nie wirtualnym świecie siedzi żywy człowiek, mężczyzna, i czyta to wszystko. Teraz, gdy miała stanąć z nim twarzą w twarz, zdała sobie sprawę, że wcale tak nie myśli, nie marzy o nim, o jego ciele i o seksie z nim.
Darek zaczynał ją przerażać. Dotarło do niej, że ożywiał się tylko wtedy, gdy rozmowa dotyczyła seksu. Czy mogła liczyć, że siądą przy szklance piwa i będą rozmawiać o problemach w wychowywaniu dorastających dzieci? Z facetem, który onanizował się niemal na jej oczach? Ależ ja byłam naiwna – pomyślała ze zgrozą i uruchomiła pocztę elektroniczną.
– Nie spotkam się z tobą jutro, Darku – napisała w obawie, że rozmyśli się, nim pośle wiadomość do odbiorcy. – Nie wiem, kiedy i gdzie się spotkamy, wiem na razie tylko tyle, że nie będzie to jutro. Jeszcze nie jestem gotowa.
Miała nadzieję, że Darek zechce się przed nią bardziej otworzyć. Potrzebowała czasu, a przynajmniej częstszych rozmów chociażby przez telefon. Maile raz dziennie, w dodatku tylko i wyłącznie na temat seksu, niczego nie załatwiały.
Darino nie odezwał się już nigdy więcej.
– Mam nadzieję, że nie zmieniłaś zdania, moja piękna – zapytał Maciek, dzwoniąc do niej pod koniec dnia.
– Nie zmieniłam, mój słodki. Co więcej, nie mogę się doczekać. Te dwa dni to dla mnie wieczność.
– Aż się boję wyobrażać – powiedział tym swoim podniecająco chrapliwym głosem.
– To nie wyobrażaj.
– Gdybyś mieszkała bliżej, jeszcze dziś wsiadłbym w samochód i…
– Musisz być bardziej cierpliwy.
– Przegadam z tobą całą noc. Zobaczysz, nie będzie nam się nudzić.
– Wierzę.
– Jak jesteś ubrana?
– Nie zaczynaj – roześmiała się. – Nie w czerwone. I w sobotę też nie zamierzam.
– Żartujesz?
– Bynajmniej.
– A jutro?
– Jutro, mój miły, będę niedostępna przez cały dzień. Wiesz, że mam tę certyfikację.
– O – zasmucił się – nie rób mi tego. Myślę, że znajdziesz czas, by zamienić choć parę słów ze starym przyjacielem.
– Nie znajdę – powiedziała stanowczo. – Nie dzwoń do mnie jutro, bo i tak będę miała wyłączoną komórkę. Nic i nikt nie może mi jutro przeszkadzać. Tacy jedni państwo wezmą mnie w obroty i będą męczyć przez kilka godzin. Odezwę się, jak będzie po wszystkim.
– Dobra, dobra, już mi nie opowiadaj. Nie chcę znać szczegółów. To takie nudne.
Nie wierzyła, że to powiedział.
– Ja ci za to opowiem – ciągnął niewzruszenie – jaką miałem wczoraj przeprawę w pracy…
– A to nie jest nudne? – weszła mu w słowo.
– Skąd! Posłuchaj. Tylko mi nie przerywaj – ostrzegł. – A więc…
– Muszę kończyć, Maćku. Mam drugi telefon. Do jutra. – To powiedziawszy rozłączyła się prędko.
Co za bezczelność – pomyślała. – Moja opowieść jest nudna, a jego fascynująca. Niedoczekanie, jeśli będę tego wysłuchiwać!
Po chwili jej komórka zadzwoniła znowu. Maciek nie dawał za wygraną. Ale Ewa nie odebrała. Czy jej się tylko zdawało, czy Maciek ignorował ją, eksponując na każdym kroku własne ja?
Niech eksponuje gdzie indziej. Ja nie mam dziś na to ani czasu ani ochoty. – To pomyślawszy z zapałem przystąpiła do tysięcznego chyba sprawdzania dokumentacji, jaka miała być jutro kontrolowana przez audytorów.
Choć to połowa maja, wieczór był iście lodowaty. Zamiast przyjaznego wiosennego ciepła panował przenikliwy wilgotny chłód. Ciężkie chmury unosiły się nisko nad ziemią, sprawiając, że mimo wczesnego wieczoru ziemię osnuwał nadchodzący mrok.
Mimo zimna okolica wydała się Ewie przecudowna. Uroczysko „Włodarze" był to kompleks starych drewnianych budowli przeniesionych tu przez właściciela z różnych stron kraju i przystosowanych do zamieszkania przez gości. Uroczy młyn, wspaniałe dworki, czy drewniana plebania z dziewiętnastego wieku rozsiane na przestrzeni dwóch hektarów, dyskretnie oddalone od siebie, otoczone pachnącą nieziemskim o tej porze roku zapachem, starannie wypielęgnowaną roślinnością, przetkane strumykami i kilkoma stawami, to wszystko sprawiało wrażenie, że człowiek trafił do innej zgoła epoki.
Firma Pro-Wap, a ściślej jej szef, licząc na jakieś przywileje z tytułu niesamowitości miejsca, umieściła swoich gości w dworku posiadającym dwadzieścia miejsc hotelowych. Dotkliwe zimno udzieliło się także im. Na szczęście kolacja, podana w iście staropolskim stylu, rozgrzała zarówno gospodarzy jak i gości.
Na nieszczęście dla Gongiewicza, auditorzy okazali się niezwykle małomówni na temat ich jutrzejszej pracy. Właściwie tylko raz padło słowo certyfikacja, gdy radzili, by się zbytnio nie martwić.
– Dobrze państwu mówić – Ewa śmiechem próbowała rozładować napięcie. – Dla nas to nie lada stres. Postaramy się jednak wypaść jak najlepiej.
Gdy jakiś czas później wyszła przed dworek na papierosa, piękno okolicy przemówiło do niej ze zdwojoną siłą. Akurat stado bocianów przelatywało nad połacią pobliskich łąk. Poczuła, że musi o tym komuś powiedzieć. Wygrzebała z torebki swój telefon.
Odebrał po ośmiu sygnałach.
– Słucham?
– Tu Ewa.
– Cześć – powiedział Maciek głosem dalekim od entuzjazmu.
– Tylko cześć? Nie cieszysz się, że mnie słyszysz?
Miała wrażenie, że tak oschle z nią rozmawia, bo czuje urazę za to, jak potraktowała go w dzisiejszej rozmowie.
– Nie przeszkadzam? – spytała w poczuciu winy.
– Nie, tylko… coś się stało, że dzwonisz?
– Nic, ja właściwie… chciałam ci o czymś powiedzieć.
– No to słucham.
– Jestem teraz w przepięknej okolicy. Jem kolację z tymi ludźmi, którzy będą mnie jutro auditować. Jest zimno, ale przyroda wokół tak pachnie, że trudno to opisać. Chciałam ci powiedzieć, że… pragnę, byś był tu ze mną.
– To miłe, skarbeczku – usłyszała. – Ja akurat reperuję swoją łódź motorową. Mam ręce w smarze i dlatego nie odbierałem tak długo. Ale cieszę się, że o mnie pomyślałaś. Też chciałbym być teraz z tobą. Wszędzie, byle nie w domu. Wiesz, drobna kłótnia o nic. Dlatego wolałem wyjść do garażu i czymś się zająć. Dobrze, że chociaż ty się dobrze bawisz. Dziękuję, że do mnie zadzwoniłaś. Naprawdę.
– Faktycznie dziwne – powiedziała jakby do siebie.
– Co dziwne, kochana moja?
– Że ze wszystkich ludzi pomyślałam akurat o tobie. Że właśnie z tobą podświadomie postanowiłam podzielić się moimi wrażeniami.
– No to rzeczywiście dziwne. Muszę kończyć. Powodzenia jutro, cokolwiek tam wykombinowałaś.
– Pa, mój słodki Maćku.
Pomyślałam o tobie, Maćku – powiedziała do siebie w duchu. – Nie o żadnym innym facecie. Nie o własnym mężu.
Cała radość z piękna uroczej okolicy prysła jak bańka mydlana i Ewa poczuła nagle głęboki smutek. Już nie ból i cierpienie, hańbę czy upokorzenie wywołane zdradą Tomka.
Smutek.
Na kilka krótkich chwil stała się na powrót tą samą Ewą, jaka widniała na fotografii, którą umieściła w profilu internetowym – ufną i szczerą. Zamknęła ze wzruszenia oczy, bo już zapomniała, jakie to uczucie, być uśmiechniętą i szczęśliwą, mieć u boku najbliższą osobę, móc na niej polegać i jej ufać. Osobę, z którą chce się dzielić radościami i wszystkim co najlepsze. Westchnęła głęboko, nabierając w płuca zapachu ożywionej wiosną zieleni.
A potem zacisnęła mocno zęby i otrząsnęła się ze wspomnień. Tamta kobieta już nie istniała. Teraz Ewa nie zamierzała już nikomu ufać i na nikim polegać. Nie warto, jeśli rozczarowanie bolało tak bardzo. Zepchnęła swój smutek gdzieś w najdalsze zakamarki duszy. Stała się na powrót zimna i cyniczna.
Czubkiem pantofelka zdeptała niedopałka papierosa na wypielęgnowanej piaszczystej alejce, po czym weszła do środka dworku.
W piątek od samego rana w biurze panowała atmosfera napięcia i wyczekiwania. Ewa była tego dnia kłębkiem nerwów, ale trzymała się świetnie. Dyrektor Gongiewicz wydawał się nie odczuwać powagi sytuacji, jakby nie rozumiał, że oto za chwilę w firmie mieli się zjawić auditorzy reprezentujący niezależną firmę, mającą skontrolować Pro-Wap pod kątem zgodności jego działań z wymogami norm ISO. A może tylko takie sprawiał wrażenie, wiedząc, że tak naprawdę to Ewa powinna się przejmować i martwić, skoro była odpowiedzialna za większość spraw związanych z zarządzaniem jakością w firmie.
A więc martwiła się i przejmowała z całej siły, jakby to mogło w czymkolwiek pomóc.
– Życzę powodzenia – usłyszała od Tomka, gdy rano wychodziła do pracy.
– Aha – bąknęła.
Co go mogła obchodzić jej praca?
– Wyjeżdżam dzisiaj w interesach – powiedział jeszcze. – Wrócę jutro.
To też niewiele ją interesowało.
– Zatem się nie zobaczymy. – To zdanie w ustach Ewy zabrzmiało jakoś zbyt radośnie. – Ja jutro z samego rana jadę do Warszawy, na studia.
– Zadzwoń, jak będzie po wszystkim.
Chciała, żeby już było po wszystkim. Niemal rok czekała na ten dzień, a kiedy wreszcie nadszedł, czuła dziwny uścisk w żołądku, kawa była bez smaku, a papierosy łykałaby dosłownie jednego po drugim.
Auditorzy zjawili się w biurze punktualnie o ósmej trzydzieści.
– Czy smakowało państwu śniadanie? – Nad wyraz kurtuazyjny Gongiewicz nie omieszkał przypomnieć gościom, w jak pięknym ośrodku zostali umieszczeni na czas auditu.
– Tak, wspaniała okolica – pochwaliła Grażyna Wrzosak, będąca audytorem wiodącym, osobą, od której zależał ostateczny kształt raportu na temat firmy Pro-Wap.
– Niekiedy przyjeżdżamy do Lublina – dodał towarzyszący jej mężczyzna, Edward Niezabitowski, będący ekspertem w dziedzinie zarządzania jakością ze szczególnym uwzględnieniem aspektów ochrony środowiska – nigdy jednak nie zakwaterowano nas w równie uroczym miejscu.
Obydwoje państwo byli jednak dalecy od udzielenia jakichkolwiek przywilejów firmie tylko na podstawie wystawności kolacji, czy uroku miejsca noclegu.
– Przyjechaliśmy do państwa – mówiła pani Grażyna z rozbrajająco łagodnym uśmiechem podczas oficjalnego rozpoczęcia auditu certyfikacyjnego – by stwierdzić, że spełniacie państwo wymogi zawarte w normie ISO oraz by wnioskować o udzielenie państwu certyfikatu jakości.
– Jesteśmy pełni nadziei – uzupełnił koleżankę pan Edward – że nie napotkamy na jakiekolwiek trudności w ocenie państwa systemu jakości i że wszystko będzie w jak najlepszej zgodności z wymaganiami norm ISO, no chyba że państwo sami uprą się, by certyfikatu nie otrzymać. – Zaśmiał się rubasznie ze swego żartu.
Jego śmiech tylko spotęgował zdenerwowanie Ewy. Sami się uprą, by nie otrzymać certyfikatu jakości! Dobre sobie. Pełna dyplomacja, nie ma co! Spojrzała ze złością na dyrektora. Ten człowiek najwyraźniej myślał, że przychylność audytorów można sobie najzwyczajniej w świecie kupić jakąś tam kolacją w staropolskim stylu.
– A zatem – kontynuowała pani Grażyna – przystąpmy do sprawdzania poszczególnych etapów działania systemu jakości. Jak już mi wiadomo, pełnomocnikiem zarządu do spraw jakości jest pani Ewa. Na początek jednak chciałabym porozmawiać z osobą zarządzającą obsługą klienta, zasobami ludzkimi i rzeczowymi, tak jak to zaplanowałam wcześniej. Państwo otrzymaliście mój plan na piśmie?
– Tak, tylko… – uśmiechnęła się Ewa – to chyba ze mną państwo porozmawiacie, bo to ja jestem osobą wyznaczoną do tych zadań.
– Cóż – powiedział pan Edward – ty, Grażynko porozmawiaj z panią, a ja skontroluję działanie firmy od strony ochrony środowiska. – Spojrzał wyczekująco na Ewę, pragnąc, by wskazała mu osobę kompetentną do przeprowadzenia rozmowy, ona jednak znów wskazała na siebie.
– Jak widzę – zwróciła się pani Grażyna do dyrektora – pani Ewa ma w pańskiej firmie dość wszechstronne obowiązki. Czy jest zatem jakiś obszar, który nie podlega pani Ewie?
Gongiewicz zrobił taką minę, jakby nie rozumiał, o czym gość mówi.
– Wykonawstwo naszych usług – powiedziała Ewa bez skrępowania. – Osobą zarządzającą tym procesem jest zastępca dyrektora, pan Olszewski.
Gerard Olszewski pobladł lekko, przełknął głośno ślinę, po czym przeszedł z panem Edwardem do osobnego pomieszczenia.
Ewa wręcz śpiewająco prezentowała pani Grażynie różne rejestry i zapiski, świadczące o tym, że firma prowadzi skrzętne analizy swego działania, a wszystko po to, by jak najlepiej doskonalić jakość swoich usług. W miarę kolejnych pytań nabierała coraz większej pewności siebie. W końcu, czyż nie przygotowała się solidnie do tego auditu? Kontrola trwała już od godziny, a ona ani razu jeszcze nie natrafiła na pytanie, na które nie umiałaby odpowiedzieć.
Niestety, Olszewski nie był tak elokwentny, a może po prostu nie miał pojęcia, czy jakieś działanie, o które pytał go pan Edward, było w firmie wdrożone i prowadzone. Nie przyłożył się pewnie zbytnio do dokumentów, jakie tydzień temu dała mu Ewa do poczytania. W nich wszystko było, co i jak jest prowadzone, w jakim celu i co się z tym dalej dzieje. Tak więc co chwila przywoływał Ewę, a ona usłyszawszy ledwie o co chodzi, natychmiast zjawiała się z wymaganym rejestrem czy notatką.
Po dwóch godzinach takiego biegania rozbolały ją nogi. Była fizycznie zmęczona, ale jej umysł jakby dopiero co się rozgrzewał. Chłonęła kolejne pytania audytorów i z satysfakcją okazywała kolejne dowody na to, że system zarządzania jakością w firmie Pro-Wap działa bez zarzutu. Wręcz wyczekiwała jakiegoś pytania, które mogłoby podważyć zdolność firmy do uzyskania certyfikatu jakości, by dać sobie szansę obrony własnego zdania i interpretacji wymogów normy ISO. Ale nic takiego nie następowało.
– Ma pan niezastąpioną pracownicę – usłyszała w pewnym momencie, jak pan Edward mówił do dyrektora Gongiewicza. Poczuła wówczas ogromną radość.
Oto jej wielomiesięczne poświęcenie przyniosło w końcu efekty, co więcej, ktoś wreszcie zauważył, jak wielki nakład pracy wniosła w utworzenie tego systemu. Gdyby tylko Niezabitowski wiedział, z jakim lekceważeniem kierownictwo jej firmy odnosiło się do całego tego wdrożenia ISO. Ale co tam kierownictwo, ważne, że ona sama dowiodła sobie, że jest wiele warta.
Choć jej mąż tak boleśnie dał jej do zrozumienia, że jest inaczej.
Była już niemal pierwsza, gdy Ewa dorwała się do komputera. Wyszła z pokoju, gdzie odbywał się audit, pod pretekstem udania się do toalety. A tak naprawdę chodziło jej o sprawdzenie poczty elektronicznej.
Maciek nadesłał jej dwanaście maili, ale nie pokusiła się o ich odczytanie. Nie było na to czasu.
Darino milczał. Zadziwiające, jak mało ją to obeszło.
Kilka maili od innych, z którymi utrzymywała korespondencję.
Z niechęcią odłożyła odpowiedzi na później.
– Będę wnioskować o udzielenie certyfikatu jakości państwa firmie – powiedziała o drugiej po południu pani Grażyna. – Gratuluję, pani Ewo i panu również, dyrektorze. Nie mam żadnych zastrzeżeń co do działania systemu zarządzania jakością w biurze projektowym Pro-Wap.
Gdy tylko zamknęły się drzwi za kontrolerami, Zosia uścisnęła Ewę serdecznie.
– Widzisz, kochana, tak się przejmowałaś, a tu proszę, same pochwały.
– Dobra robota – dyrektor uścisnął Ewie rękę.
Wszyscy inni również wyrazili swoje uznanie Ewie, której łzy wzruszenia cisnęły się do oczu. Chyba przeżyła całą tę sprawę z ISO nieco mocniej, niż by wypadało.
– Możesz jechać do domu – oznajmił szef. – Już się na dziś napracowałaś. I cały przyszły tydzień nie chcę cię widzieć w pracy. Należy ci się wypoczynek od nas i od tych nudnych papierzysk, którymi tak dzielnie zasypywałaś naszych gości.
Ewę ogarnęła panika. Nie mogła jechać do domu! Musiała odpowiedzieć na maile!
– Ja… – nie wiedziała, jak to powiedzieć – ja bym jeszcze tu została… bo… chcę coś sprawdzić w Internecie…
– Jasne – rzekł wesoło dyrektor. – Ja w każdym razie zmywam się. Też jestem wykończony. Udanego urlopu, Ewo.
– Dzięki, szefie.
Z niecierpliwością otworzyła pierwszego maila od Maćka. Wysłał go rano.
– Moja kochana Ewuniu – pisał – nie wiem, jak ty, ale ja z niecierpliwością oczekuję jutrzejszego dnia.
W dwóch kolejnych opisywał, jak będą spacerować brzegiem sztucznego jeziorka przy którym usytuowany jest zajazd, gdzie miała odbyć się ich randka.
Dalsze maile podszyte były zniecierpliwieniem, że ona nie odpowiada.
W ostatnim nakrzyczał na nią:
– Ile może trwać jakiś tam egzamin?! A może się rozmyśliłaś i robisz ze mnie durnia? I masz niezły ubaw, czytając, jak głupi wariat pisze o spacerach nad jeziorkiem?
Włączyła komórkę, która od rana leżała nieruchomo w torebce. Niemal natychmiast nadeszły dwa sms-y, także od Maćka i tak samo niecierpliwe w treści.
– To nie był żaden egzamin – powiedziała z wyrzutem, gdy odebrał telefon. – Gdybyś mnie uważniej słuchał, wiedziałbyś, co to takiego audit certyfikacyjny.
– Cały dzień! Kobieto, jak ja za tobą tęskniłem! Litości nie masz dla biednego Maćka – gdy to usłyszała, serce jej stopniało. – Co ty robiłaś cały dzień?
– Przecież ci mówiłam! Miałam audit!
– I jak? Zdałaś?
Nadal nic nie rozumiał. Zignorowała to. Tak jej było spieszno podzielić się z nim swą radością. Z nim. Nie z Tomkiem.
– Udało się, Maćku – powiedziała radośnie. – Moja firma dostanie ten certyfikat. Nawet nie wyobrażasz sobie, jak mnie maglowali, najtrudniej było, gdy…
– Dobra, dobra – przerwał jej znienacka – jak te kobiety lubią coś przeżywać bez końca. Gratuluję. Ale powiedz lepiej, o której mam po ciebie jutro przyjechać i dokąd? Bo wolałbym nie pałętać się pod twoją uczelnią. Lepiej, by w Warszawie, zwłaszcza w takich miejscach, jak zaoczne studia, na których Bóg wie skąd ludzie się zjeżdżają, nie widziano nas razem. A w ogóle, to byłby dla ciebie jakiś problem, gdybyś sama dostała się do tego zajazdu? W Internecie jest mapka, jak tam dojechać. Są nawet podane autobusy. Ale gdybyś była autem, to byłoby jeszcze lepiej, wtedy przyjechałabyś po mnie na Dworzec Centralny. No, jak, moja kochana?
– Ja… – przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Tak bardzo chciała mu się zwierzyć, opowiedzieć o swoich odczuciach, przeżyciach dzisiejszego dnia, a on… Trudno, opowie mu jutro. – Myślałam, że ty też przyjedziesz samochodem.
– A więc będziesz bryką? – No tak, skoro powiedziała „też" – No to słuchaj! Bądź o dziewiętnastej przed Dworcem Centralnym, podjedziesz tuż przy…
– O dziewiętnastej będę jeszcze na zajęciach – teraz to ona weszła mu w słowo. – Jeśli mamy się spotkać, to dużo później.
– No to urwiesz się wcześniej – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu. – A więc podjedziesz samochodem do…
– Wykluczone, Maćku – odparła nie mniej stanowczo. – Jeśli mamy się spotkać, to po zajęciach. W dodatku ja muszę jeszcze wpaść na stancję i zabrać stamtąd parę rzeczy.
– Hej, Ewuniu, przecież nie będę łaził po dworcu dwie godziny, jak jakiś palant!
– No to nie łaź. Przyjedź późniejszym pociągiem. Albo samochodem. Przecież mówiłeś, że masz nowiuśkie volvo.
– Żona potrzebuje na jutro samochód. Jedzie na jakieś ognisko, zresztą nie wnikam. To jej życie. A wracając do nas, to przecież nic się nie stanie, jeśli zrobisz sobie małe wagary… – mówił już nieco łagodniej.
– Stanie się. Nie mogę wyjść wcześniej z uczelni. Po prostu nie mogę. Mam ważne ćwiczenia, będziemy referować…
– Dobra – przerwał jej znowu, tym razem przybierając obrażony ton – wszystko dla ciebie jest ważniejsze niż ja.
Przez chwilę przypomniał jej Krisa. Ale przecież Maciek był inny. Dorosły i dojrzały. Jeśli się na nią wściekał, to dlatego, że tęsknił za ich spotkaniem.
– Ty jesteś najważniejszy – odrzekła łagodnie – ale nie mogę rzucić wszystkiego innego. Zrozum.
Drażniła go jej uporczywość. Nie do tego był przyzwyczajony. Nie znosił, gdy ktoś mu się sprzeciwiał.
– No dobra – ustąpił w końcu. – Zadzwoń, jak już będziesz po zajęciach.
Powróciła do pustego domu. Jak zwykle – pomyślała. Dzieci wyjechały na weekend do dziadków. Mąż wybył w interesach, a przynajmniej tak twierdził.
Dzwonił niedawno.
– Jak tam? Udała się certyfikacja?
– Tak – powiedziała bez entuzjazmu. – Bez zastrzeżeń. Teraz trochę formalności i za dwa tygodnie dostaniemy certyfikat jakości na piśmie.
– Gratuluję – powiedział to tak jakoś czule i ciepło. Ewie na chwilę zrobiło się tęskno… Zdusiła w sobie to uczucie.
– Dziękuję – powiedziała oschle.
– Tak przeżywałaś, a tu proszę, wszystko się udało. Naprawdę jesteś wielka.
Chciała, by już skończył tę gadkę. Nie pragnęła od niego zrozumienia. Nie musiał się wysilać.
Puste ściany jej mieszkania uświadomiły jej, że tak naprawdę nie ma przed kim wyrzucić z siebie swoich emocji związanych z tym dzisiejszym wielkim dniem. Powinna była świętować swój wielki sukces zawodowy. Jeszcze godzinę temu rozpierała ją radość. Teraz nastąpiła pustka. Cel – pomyślnie zakończony audit certyfikujący, mający zostać zwieńczony otrzymaniem przez Pro-Wap prestiżowego certyfikatu jakości, został osiągnięty. Teraz Ewa czuła jedynie pustkę. Potrzebowała czyjegoś wsparcia, kogoś, kto zechciałby jej wysłuchać, uczestniczyć w jej radości, musiała z kimś porozmawiać, bo inaczej pustka, jaką poczuła po osiągnięciu celu, przyprawiała ją o szaleństwo.
Jutro to się zmieni – pomyślała, przymierzając przed lustrem nowiutką nocną koszulkę z cienkiego jedwabiu, jaką kupiła dziś w mieście.
Na początku myślała nawet o koszulce w czerwonym kolorze, Maciek lubił czerwony kolor. Ostatecznie nie zdecydowała się na nią, wybrała błękit, wydawał jej się bardziej do twarzy. Teraz żałowała. A jeśli nie spodoba się Maćkowi w błękicie?
Późnym wieczorem leżąc samotnie w łóżku, myślała o jutrzejszym dniu. Emocje związane z certyfikacją nie dawały jej spać. Poza tym było coś jeszcze. Wybierała się na randkę. Najprawdziwszą na świecie randkę. Nie robiła tego od lat.
Poza tym miała też szereg wątpliwości. A jeśli nie przypadną sobie z Maćkiem do gustu? Niby rozmawiało im się świetnie, ale co innego rozmowa przez telefon, a co innego w cztery oczy. Wyobrażała sobie tę ich randkę na setki sposobów. Mieli spacerować nad brzegiem zalewu, całować się w blasku księżyca… Tymczasem i w Lublinie i w Warszawie lał deszcz i panowało przenikliwe zimno. Taki ostatni oddech zimy nim ostatecznie ustąpi miejsca latu. Sięgnęła po telefon i wystukała sms-a:
– Tęsknię za tobą, Maćku. Czy wystarczy nam jutro nocy, by powiedzieć to wszystko o czym milczeliśmy do tej pory? Całuję. Twoja Ewa.
Na dźwięk nadejścia wiadomości tekstowej para kochanków niechętnie rozwarła swe ramiona z miłosnego uścisku. Uwielbiali swe ciała i uprawiali seks niemal każdej nocy, a i tak można było odnieść wrażenie, że ciągle im mało. Stanowili szczęśliwą i udaną rodzinę.
– Nie odbieraj, Karolu – poprosiła Beata, drżąc z niespełnienia, gdy jej małżonek wyjął z niej członka.
– Te cholerne sms-y zawsze przychodzą w tak nieoczekiwanych momentach. – odpowiedział. On również czuł niedosyt ciała żony.
– Daj, ja przeczytam. – Beata usiadła na łóżku i gestem nie znoszącym sprzeciwu wyjęła komórkę męża z jego ręki, jednocześnie rozchyliła uda i pchnęła delikatnie jego głowę w kierunku sromu.
Jęknęła z rozkoszy, gdy język mężczyzny zatańczył na jej łechtaczce. Jednocześnie jej oczom ukazała się treść sms-a. Kopnęła męża tak nieoczekiwanie, że ten spadł z łóżka.
– Ty świnio! – wrzasnęła. – Znowu masz jakąś dziwkę!
– O co ci chodzi? – popatrzył lękliwie, leżąc na podłodze.
– Znowu jakaś suka przysyła ci sms-y! Tym razem pisze, że tęskni i całuje. Boże! – rozpłakała się histerycznie – dlaczego ty ciągle mi to robisz? Źle nam razem ze sobą? Już myślałam, ze się wszystko między nami ułożyło. Już od roku nie miałam żadnych podejrzeń. Nawet zaczynałam ci ufać, a teraz to…
Ostrożnie wyjął telefon z jej dłoni i przeczytał wiadomość.
– Beatko, to jakieś nieporozumienie. Nie dowcip, tylko zwykłe nieporozumienie. Zobacz – zmusił, by spojrzała w telefon – to do jakiegoś Maćka. Czy ja mam na imię Maciek? – Pogładził ją po włosach. – No uspokój się, wiesz, że jesteś dla mnie jedyną kobietą na świecie i tylko ciebie kocham. – Zaczynała się z lekka przekonywać wsłuchując się w kojący, tak charakterystycznie chrapliwy głos swego męża. – Zresztą – ciągnął – zaraz zadzwonię do tego dowcipnisia, wtedy odechce mu się takich pomyłek. Podyktuj mi numer – podał żonie swoją komórkę – a ja zadzwonię z twojego telefonu.
– Pięć, dwa, pięć… – zaczęła Beata.
Pięć, zero, pięć, Karol zaczął wybierać numer.
Po dwóch sygnałach zgłosił się zaspany kobiecy głos.
– Co pani sobie wyobraża! – wrzasnął na nią Karol. – Też się chce pani takie bzdury o tęsknocie i całowaniu wysyłać! I żeby jeszcze na prawidłowy numer telefonu! A ze mną tu żona się chce rozwodzić przez panią, histerie wyprawia. No to już jest skandal! Proszę na przyszłość lepiej uważać na to, czyj numer wybiera pani na klawiaturze. Tu nie ma żadnego Maćka, rozumie pani? Nie ma! A jak jeszcze raz się sytuacja powtórzy, to zawiadomię policję, że zakłóca pani mój mir domowy!
– To chyba pomyłka… – zdążyła powiedzieć Bogu ducha winna wyrwana ze snu kobieta, ale Karol rozłączył rozmowę.
– Proszę – rzucił przed żonę jej telefon, jednocześnie zabierając własny. Szybko wykasował wiadomość tekstową. – Sprawdź, dokąd dzwoniłem, bo jeszcze zechcesz mi wmawiać, że nie pod numer, który mi podałaś.
– No co ty… – Beata zawahała się, widząc oburzenie męża na kobietę, która przysłała mu sms-a.
– Sprawdź! Nie chcę, byś podejrzewała mnie w nieskończoność!
– Nnno dobrze. – Zerknęła do spisu połączeń.
Niby wszystko było w porządku. Numer był trudny do zapamiętania, ale zaczynał na pięć, a kończył na osiem, osiem, siedem.
– No więc, masz rację – oznajmiła. – Przepraszam, Karolku.
Przez moment udawał obrażonego, ale już po chwili pogładził żonę po twarzy.
– Gniewam się na ciebie, mała – powiedział – ale wiem, jak możesz mnie przebłagać.
Uśmiechnął się do niej spod wąsów.
Beata też to wiedziała. Posłusznie wzięła w usta członek męża.
Zabiję jutro tę sukę! – myślał Karol, patrząc, z jakim namaszczeniem jego żona połyka gorącą spermę, by nie uronić ani kropli. – Głupiej dziwce sms-ów się zachciało! Przecież umawiali się, że po godzinach pracy nie będą się kontaktować przez telefon. Nigdy nie wytłumaczyłby się przed żoną, gdyby ten nieszczęsny sms był zaadresowany do Karola. Całe szczęście, że przedstawił się Ewie imieniem Maciek.
Wrócił z pracy mocno zmęczony. Czasem dziwił się, jak bycie ochroniarzem banku może wyczerpać człowieka. Dwadzieścia cztery godziny, podczas których nie było nic do roboty. Nic, poza tępym wpatrywaniem się w monitory obrazujące różne ujęcia tego samego obiektu, tyle że pod różnym kątem.
Odprawił opiekunkę zajmującą się podczas jego nieobecności jego chorą żoną. Spojrzał z pogardą na Elżbietę. Leżała jak kłoda, gruba i niezgrabna. Nawet przed wylewem była gruba i niezgrabna. Miała zamknięte oczy, ale nie miał pewności czy spala.
Uruchomił komputer. Pomyślał o młodej dziewczynie, którą miał jutro poznać w Warszawie. Na samo wspomnienie uśmiechniętej na fotografii twarzy poczuł znów silne podniecenie. Nie, postanowił, że nie będzie dziś gwałcił żony. Zaczeka do jutra, zachowa energię na upojną noc z zawiedzioną przez męża, naiwną Ewą.
O, znowu przysłała mu maila. Pośpiesznie otworzył list.
– Nie spotkam się z tobą jutro, Darku – przeczytał nie dowierzając własnym oczom. – Nie wiem, kiedy i gdzie się spotkamy, wiem na razie tylko tyle, że nie będzie to jutro. Jeszcze nie jestem gotowa.
Głupia cipa! Z wściekłości strącił popielniczkę, stojącą na biurku przed komputerem. Nie opróżniane od kilku dni niedopałki rozsypały się po dywanie. A był tak blisko! Doprowadził do tego, że pisała mu rzeczy, o których pewnie nigdy nie mówiła własnemu mężowi. Co pozwoliłaby mu zrobić z jej ciałem, gdyby stanęła przed nim żywa i naga?
Zapalił papierosa i uruchomiwszy stronę Klubu Niesamotnych Serc i zaczął przeglądać anonse kobiet. W kryteriach wyszukiwarki wpisał: poszukuję kobiety, mężatki, wiek od trzydziestu do trzydziestu pięciu lat. Po półgodzinie szperania po profilach wybrał jedno. Liliawodna miała trzydzieści dwa lata. Była wysoka, piękna i bardzo seksowna na fotografii wykonanej na tle gór. I zamężna.
„Szukam kogoś – pisała w krótkiej informacji o wymarzonym przyjacielu – kto tak jak ja kocha góry i tak jak ja czuje się samotny. Może gdy złączymy nasz smutek, zamieni się on w jedną wielką radość. "
„Jestem zwykłym facetem – napisał w mailu do Liliiwodnej. – Kocham góry, jak nic na świecie. Jestem samotny, jak nikt w świecie.
Gdybyś pozwoliła złączyć mi mój smutek z twoim, czuję, że moglibyśmy zamienić to w radość, w najwspanialszą rzecz, jaka nas spotkała.
Darino. "