37830.fb2
Dziwni jesteśmy – my, ludzie, dziwne jesteśmy – my, matki.
Jak on i ona, nie daj Bóg, całują się na małym ekranie naszego rodzinnego telewizora (a jakże, telewizor jest w niektórych rodzinach ważniejszy niż dziadek, babcia i ciocia razem wzięci, a niekiedy nawet tatuś lub mamusia. Telewizor to nasz kochany braciszek, ulubiona siostrzyczka, nasza ręka, noga, nasze serce i nasz mózg)… Więc jak on z nią całują się na tym szklanym ekranie naszego ulubionego rodzinnego pociotka, to my, mamusie (i wy, tatusie) wrzeszczymy do naszego potomka lub potomkini: „Won z pokoju, brzdącu, nie będziesz mi tu patrzeć na takie świństwa! Czy ta telewizja zwariowała, żeby o godzinie ósmej minut dziesięć wieczorem pokazywać, jak się całują, dotykają, jak zbliżają się do siebie. A w dodatku ona tylko w biustonoszu i pewnie zaraz go zdejmie, a o nim to już nie wspomnę…!”. I tak sobie krzyczymy, w poczuciu dobrze spełnianej misji wychowawczej i ochrony naszych dzieci przed brutalnością świata. Bo miłość zawsze wydaje się nam mniej przyzwoita na przykład od wojny. Zatem pół godziny wcześniej to samo nasze ukochane dziecko kręci się po pokoju i razem z nami zerka na „Wiadomości” / „Fakty” / „Kurier” / „Kronikę” lokalnej TV, i ono sobie je kanapkę, a my zapijamy herbatką lub kawą kolejne newsy. Na przykład takie:
– że gdzieś w świecie wybuchła (albo trwa w najlepsze lub powoli się kończy) kolejna wojna i znowu zginęło kilkadziesiąt osób cywilnych, w tym kobiety, starcy i dzieci, i te dzieci nam pokazują, i te kobiety nam pokazują, i tych starców nam pokazują, niekiedy już tylko w krwawych strzępach;
– że samobójca palestyński wysadził w powietrze siebie i autobus z kilkudziesięcioma pasażerami, a byli wśród nich także starcy, kobiety i dzieci, i pokazują nam te krwawe szczątki, a my mówimy do dziecka: „zjedz, kochanie, do końca tę kanapkę, zaraz pójdziemy smacznie spać”;
– a potem pani prezenterka uśmiecha się z powagą i informuje, że wskutek trzęsienia ziemi, gdzieś na Wschodzie/Zachodzie zginęło prawdopodobnie kilkaset osób i wprawdzie trwają wysiłki wydobycia spod ziemi tych, którzy przeżyli, ale ich szansę są marne, i patrzymy, jak ci jeszcze żywi nasłuchują spod gruzów stukania i krzyków tych, którzy są jeszcze półżywi. Patrzymy na to z pewną obojętnością, bo w końcu pokazują to prawie codziennie – prawie codziennie gdzieś wybucha / trwa / kończy się wojna, codziennie jest jakaś katastrofa, codziennie są jakieś akty terroru i my już do tego przywykliśmy, i nasze dziecko przywykło – i w ogóle to o co chodzi?!
…Ale te świństwa w porze najwyższej oglądalności, ta jakaś para, która się kocha, no nieeeee, na to nie pozwolimy! Nikt nie będzie nam demoralizować dziecka i już! I pytamy dziecka: – Zjadłeś już tę kanapkę? To umyjemy buzię, rączki i mamusia zaraz przeczyta jakąś przyjemną bajeczkę…
„Przyjemną” – czyli nie mogą to być baśnie braci Grimm, nie może to być Hans Christian Andersen, bo oni nie oszczędzają naszych dzieci. Ich baśnie nie są ani lekkie, ani przyjemne, ani lekkostrawne jak hamburger z McDonalda. I nie po to kupiliśmy naszemu dziecku śliczną książeczkę w jeszcze śliczniejszym majtkoworóżowym kolorze, w której Dziewczynka z Zapałkami wcale nie umiera, o, nie, przecież śmierci nie ma, więc ona sprzedaje zapałki królewiczowi przebranemu za grzecznego chłopczyka i wkrótce wyjdzie za niego za mąż, będą mieć mnóstwo pieniędzy, trochę dzieci i będą żyli długo i bardzo szczęśliwie w prześlicznej, urządzonej z niegustownym przepychem rezydencji z basenem.
No i tak to z nami jest. I to nie są żarty. Z pasją wychowujemy nasze dzieci według tradycyjnych zasad, które głoszą, że miłość – erotyczna zwłaszcza – jest be, to wręcz świństwo dla małych dzieci. Za to wiadomości ze świata są cacy, a w najgorszym razie „neutralne”, no i powtarzalne jak codzienny chleb. My naprawdę wyrzucamy nasze dzieci z pokoju przy byle jakim, niewinnym pocałunku jakiejś pary na ekranie, i naprawdę pozwalamy im oglądać wszystkie okropieństwa tego świata w telewizyjnych newsach. Bo tak oswoiliśmy się ze złem codzienności, że nie dostrzegamy w nim już nic złego dla wrażliwych oczu naszego dziecka. Odrzucamy baśnie braci Grimm i Andersena, wierząc, że w ten sposób chronimy nasze dzieci przed okrucieństwem. Do głowy nam nie wpada, że okrucieństwo baśni jest dziecku potrzebne, bo to ono powoli, powolutku oswaja je z brutalną prawdą o naszym świecie, w którym temu dziecku przyjdzie żyć. To te baśnie uczą dziecko pokonywać lęk, pokazują, że zło można zwalczyć.
Wolimy kupić naszemu kochanemu dziecku big maca, a do niego książeczkę, w której Calineczka z baśni Andersena nie przeżywa nic niemiłego, przeciwnie, wychodzi dobrze za mąż (bogato) i zaraz sprawi sobie rezydencję z najohydniejszym, kolorowanym na niebiesko, basenem świata, wokół którego wyprawi bardzo trendy przyjęcie dla innych radosnych Calineczek…
No, tacy jesteśmy – my, mamusie, wy, tatusie…