37830.fb2
Być kobietą nie jest łatwo, jest to sprawa odpowiedzialna, wyrazista i na ogół (z małymi wyjątkami) ostateczna. A mężczyzna po prostu sobie jest, bez specjalnego wysiłku.
Kobietą zostaje się w sposób zdecydowany, barwny i niemal w minutę: pewnego dnia, w wieku jedenastu lub trzynastu lat, pojawia się miesiączka i wątpliwości pryskają. U facetów proces stawania się mężczyzną rozkłada się w czasie i mogą jeszcze odkręcić coś w tę czy w tamtą stronę. Proces utraty części kobiecości też jest ostateczny: nagle już nie są potrzebne podpaski i nie urodzi się żadne dziecko. U faceta rozkłada się to na długie lata, a niektórzy są męscy niemal do setki, jak Sean Connery. Nawet śmierć w przypadku kobiet jest nieodwołalna, a pewnym mężczyznom, historycznie rzecz ujmując, udało się zmartwychwstać. Zwróćcie uwagę na łatwość, z jaką kobieta może przebrać się za faceta: ostrzyże się najeża, zrezygnuje z makijażu, włoży garnitur. Aby mężczyzna przebrał się za kobietę, musi w to włożyć mnóstwo wysiłku, który da i tak wątpliwe efekty (patrz Dustin Hoffman i Tootsie).
Ale najgorsza jest sytuacja – jakże częsta! – gdy wątpliwości budzi przebranie się kobiety za kobietę. Mężczyznom bowiem nie szkodzi żelazne prawo mody, czyli sztuka naśladownictwa. Rozejrzyjcie się wokół, na bankiecie, w knajpie, w teatrze, a nawet na ulicy czy w pociągu Intercity: wszędzie grasują stada identycznych mężczyzn. Te same garnitury, T-shirty i dżinsy, takie same fraki lub smokingi, a nawet modele komórek, teczki i samochody. I co? I nic. A ile sensacji wzbudzają dwie znane kobiety, które pojawią się publicznie w identycznych sukienkach…?
Być kobietą nie jest łatwo, a mogłoby to nie być trudne, gdybyśmy wzbudziły w sobie trochę przekory. Do dziś pamiętam imieniny sprzed lat u jednego z przyjaciół: wchodzę i widzę dwanaście skwaszonych kobiet w dwunastu szarych garniturach. Wszystkie garnitury prosto z drogich salonów mody. „Dzień dobry” – mówię z radosnym uśmiechem, stając naprzeciw w ciemnozielonych spodniach i żakiecie w stylu Mao. I już wiem: czytamy te same kolorowe czasopisma, ale robimy z nich różny użytek. One bez mrugnięcia powieką kupują szare garnitury, bo pisali, że są modne. Ja wiem, że skoro pisali, to trzeba kupić coś, co będzie modne, ale ciut inne. Dawno temu, w latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia w jedynym wówczas modnym kolorowym piśmie pisali, że wszystko ma być żółte. I pewnego dnia w telewizyjnym Studio 2, gdzie równocześnie pojawiały się wszystkie ówczesne prezenterki, zażółciło się tak, że widzów rozbolały oczy. Kamery wychwyciły ogłupiałe i bolesne spojrzenia tych skądinąd ładnych dziewczyn, ale nikt nie skomentował wpadki, bo komentarze czytało się wtedy z kartek, a w scenariuszu nie przewidziano, że zamiast żywych kobiet pojawią się żółtka w pustych wydmuszkach.
Lubię sobie wpaść na internetowe błogi i zobaczyć, co gra w psychice młodych dziewcząt. Jedna z nich zwierzyła się niedawno z powagą: „Na przystanku tramwajowym przy Nowym Świecie stała piękna dziewczyna w butach o zaokrąglonym nosku. Od razu wiedziałam, że z prowincji, bo nosi się tylko w szpic, przecież pisali… I całą jej urodę szlag trafił przez buty”. Nie trafił, spokojnie… Inna skleciła kolejną złotą myśl: „Pisali, że dziś już nie są modne hipermarkety, tylko malutkie sklepiki. Przestaję robić zakupy w Hypernovej”. A ja wręcz przeciwnie: niemal od zawsze mam ulubiony osiedlowy sklepik (ulubiony, bo blisko), ale gdy robię zakupy na cały tydzień, to jadę do hipermarketu, bo wszystko, czego potrzebuję, kupię w jednym miejscu. I nie będę się katować malutkim sklepikiem, bo pisali…
Kolorowych pism nie czyta się po to, aby bezwarunkowo im ulegać, ale żeby mieć orientację i wybór. Te, co w nich piszą, też nie chcą pewnego dnia zobaczyć na bankiecie dwunastu identycznie ostrzyżonych pań w jednakowych sukniach, a w dodatku – skoro pisali, że modny jest szafir – to nawet łosoś na stole będzie szafirowy.
Zamiast kolejnego Coelho – pisali, że modny! – poczytajcie sobie wspaniałą nowelkę Śniadanie u Tiffany’ego Trumana Capote’a, skądinąd także oryginała, mimo – a może właśnie dlatego – że lubił śledzić, co pisali, a robić to po swojemu. Otóż jego bohaterka, Holly Golightly, także robiła wszystko na opak, i w ślad za nią każda z nas, studentek z lat sześćdziesiątych, szukała własnego „opaku”. Niektórym zostało to na resztę życia. „Opak” dotyczy nie tylko ciuchów, lecz wielu sytuacji, także zawodowych, życiowych i towarzyskich. I wiecie co? Najlepiej się go wymyśla, śledząc, co pisali. Bo w sumie po to piszą.