37830.fb2 Dobry adres to cz?owiek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Dobry adres to cz?owiek - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 8

Piąty talerz

Mój niespodziewany wigilijny test na człowieczeństwo zdałam najwyżej na tróję. To niestety prawda, że największe kłopoty sprawiają własne dzieci i to one najszybciej obnażają naszą niedoskonałość.

Co roku, w Boże Narodzenie, gdy córki nakrywały stół, przypominałam ze szlachetnym patosem: – Pamiętajcie o tradycyjnym, pustym talerzu dla niespodziewanego gościa! Zawsze może zjawić się ktoś samotny i nieszczęśliwy, a Boże Narodzenie to święta miłości bliźniego!

– Aha – mówiły ze zrozumieniem i stawiały pięć nakryć: dla mamy, taty, dla siebie i tego kogoś.

Powiedzmy sobie szczerze, że piąty talerz zawsze był pusty. Ot, ładny symbol. Tamtego roku, w 1986, zanosiło się, że będzie tak samo, bo jakżeby inaczej? Kto obcy ośmieliłby się zapukać do czyichś drzwi w wigilijny wieczór, zastrzeżony dla rodzinnej intymności? Owszem, raz wpadła sąsiadka z pytaniem, czy nie dałabym jej trzech kawałków ryby, bo tak przyzwyczaiła się do swojego karpia, że nie ma sumienia go zabić („Przypływa na mój głos i wyciąga pyszczek, żeby go głaskać” – mówiła wzruszona, więc szybko dałam jej trzy porcje, bowiem opowieści o życiu duchowym karpia źle działają na moje własne życie duchowe. Nieprzypadkowo mój ulubiony święty to Franciszek z Asyżu).

Kaśka już nakryła stół, mąż precyzyjnie doprawił, kapustę, uszka kończyły się gotować, ale gdzieś znikła Małgośka. Miała tylko wyskoczyć z psem, tymczasem pies leżał pod stołem, a Małgośki nie było. Uszka akurat doszły, gdy ktoś zapukał do drzwi.

– W takim momencie?! – wkurzył się mąż.

– Niech to szlag! – powiedziałam z uczuciem.

– Niech! – przytaknęła Kaśka i otworzyła drzwi. W progu stała szeroko roześmiana Małgośka i… obca, spłoszona staruszka.

– Kto to? – spytali panicznym szeptem mąż i starsza córka.

– Właśnie, kto? – powtórzyłam, ale Małgosia już wpychała nieznajomą do mieszkania, rozbierając ją z grubej chusty, starego palta i dwóch swetrów.

– Jeszcze buty, bo nabłocę – powiedziała staruszka, wyciągając nogę w wielkim filcaku.

– Chwileczkę! – zawołałam z rosnącą furią. – Małgosiu, kim jest ta pani?

– Pani jest do piątego talerza! – odparła z entuzjazmem Małgośka.

– Do piątego talerza? – powtórzył z błyskiem zrozumienia mąż.

– Ale piąty talerz zawsze jest pusty! – zawołała przytomnie starsza córka.

– Bo czeka – wtrąciła szybko Małgosia, zdejmując staruszce drugi filcak i obnażając dziurawe, niekoniecznie czyste skarpety.

Poczułam, że w środku gotuję się równie energicznie jak uszka, i gdy zdezorientowany mąż i równie oszołomiona Kaśka wprowadzali staruszkę do pokoju, ja pociągnęłam Małgośkę do kuchni.

– Co jest, do cholery?! – warknęłam. – Przyprowadzasz do domu obcą osobę, która może nawet być złodziejką? I to kiedy? W wieczór wigilijny?! Czyś ty zwariowała?!

– Ale piąty talerz… – szepnęła bezradnie Małgośka. – Zawsze mówiłaś, że on czeka na kogoś nieszczęśliwego i samotnego, a ta staruszka naprawdę jest samotna i nieszczęśliwa! Wypożyczyłam ją specjalnie dla nas z domu starców!

– Wypożyczyłaś?! Jezusie, Maryjo… – zaczęłam gniewnie i… zamilkłam. Nagle uświadomiłam sobie, że za kilka godzin, o północy, mój pies i dwa koty zaczną rozmawiać ludzkimi głosami, a ja warczę! Warczę o piąty talerz, o którym tyle rozprawiam, gdy rozpoczyna się ceremonia nakrywania wigilijnego stołu! Wzięłam głęboki oddech i dokończyłam: – Jezusie, Maryjo… no i dobrze zrobiłaś!

Przy opłatku staruszka opowiedziała o dwóch córkach i synu, którzy gdzieś dzielą się opłatkiem, ale przy stole nie lubią mieć żadnych staruszek ani swoich, ani obcych, bo starość psuje im dobry humor. Przy barszczu z uszkami dowiedzieliśmy się, jak kiedyś obchodzono Wigilię na Kresach, gdy do stołu zasiadało szesnaście osób z czterech pokoleń. Przy rybie okazało się, że staruszka była nauczycielką, ale „zawsze przychodzi taki dzień, gdy nie potrzebują cię ani własne, ani cudze dzieci”.

– Jak to, a my? – zawołała Małgosia i w dziwny sposób poczułam się pewniej. Przy kapuście z grzybami staruszka opowiedziała o zmarłym mężu („Uganiał się za kobietami, ale człowiek się z nim nie nudził”), a przy serniku poprosiła o cztery dodatkowe kawałki dla współlokatorek, których nikt nie wypożyczył.

Potem, gdy córki odprowadziły staruszkę, mąż pozmywał naczynia, a pies i dwa koty toczyły dyskretną rozmowę ludzkimi głosami, zamyśliłam się nad niespodziewanym testem na człowieczeństwo, który zdałam najwyżej na troję, i nad tą dziwną granicą pomiędzy teoretyczną a faktyczną miłością bliźniego. Bo najłatwiej postawić piąty talerz i liczyć na to, że pozostanie wygodnym, ale pustym symbolem.

No to życzę wam niespodziewanego gościa na Wigilię i biedźcie się ze sobą, jak niegdyś ja. Bylebyście w końcu przemówiły ludzkim głosem.