37837.fb2 Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Ale śmieszne.

Reporter z telewizji, człowiek światowy, na jakiego grzyba mu dom dziecka!

Grzyba.

Grzybowski.

Adam.

Adaś.

Nie, Adam. Zdecydowanie lepiej.

Adaś może… w niektórych okolicznościach…

Adaś. Aduś. Tfu, tylko nie Aduś. Aduś jest Adolfik.

Jednak Adam.

Nastawiła sobie budzik na osiemnastą i próbowała się zdrzemnąć.

Drzemka polegała na rozmyślaniach na temat Adama Grzybowskiego, jego chmurnej urody, intrygujących oczu, pięknych rąk, ujmującego uśmiechu.

Kiedy budzik zadzwonił, była na etapie zakładania obrączki i pozbywania się na wieki swojego okropnego nazwiska.

Włączyła swój mały byle jaki telewizorek z bijącym sercem. Okazało się, że program prowadzi elegancka blondynka, piękna jak zorza i bardzo kompetentna. Zosia znienawidziła ją w jednej chwili, ale zaraz jej przeszło, bo przecież powiedziane było wyraźnie: reporter, nie prezenter. Uczciwie mówiąc, blondynka była świetna. Zaraz jednak pojawił się i reporter, nie Adam – z profesjonalnym dystansem relacjonujący pożar z czterema ofiarami. Potem jakaś żarliwa panienka opowiedziała o pewnej staruszce, mocno skrzywdzonej przez administrację budynków mieszkalnych. Potem prezenterka zapowiedziała sensacyjny materiał o grubym przekręcie w Urzędzie Miejskim – i pokazał się Adam!

Najmniej na świecie Zosię interesował przekręt – dowolnej grubości i w dowolnym środowisku. Najbardziej na świecie, przynajmniej w tej chwili – facet, który o tym przekręcie mówił. A następnie rozmawiał z jednym z licznych wiceprezydentów miasta i po prostu zrobił z niego marmoladę, w sposób bardzo kulturalny i beznamiętny.

Och.

Nic z tego nie będzie. Zofia Czerwonka nie przeobrazi się w Zofię Grzybowską, żadna wróżka tu nic nie poradzi.

Ale że nadzieja to bardzo uparte stworzenie – przez cały wieczór Zosia nie myślała o niczym innym. Obejrzała jeszcze późnowieczorne wydanie programu lokalnego, około dwudziestej drugiej i spotkało ją to szczęście, że po programie Adam przeprowadzał rozmowę na żywo z kolejnym wiceprezydentem.

Pamiętając, że musi jutro wstać wcześnie, bo ma dyżur w swojej grupie, Zosia poszła spać o wpół do jedenastej, oczywiście z wizją reportera Grzybowskiego pod powiekami.

Reporter Grzybowski, o czym Zosia nie mogła wiedzieć, był dosyć znudzony swoją reporterką. Relacjonował jednak już któryś tam przekręt i męczyły go one coraz bardziej. Na dobrą sprawę nie różniły się zbytnio od siebie, a odpytywani na okoliczność wiceprezydenci, biznesmeni, politycy i inne osoby publiczne – mówili zawsze to samo.

Reporter Grzybowski w ogóle czuł się zmęczony i przygnębiony.

Pogrzeb ciotki Bianki trochę złamał mu morale, bo chociaż wiedział, że na ciocię już w zasadzie czas, to jednak śmierć jest śmiercią… ech, poszedł po pogrzebie do Baru Jaru, podstawowego przybytku piwnego pracowników radia i telewizji i wypił kilka żywczyków. Dużo nie mógł, bo pamiętał, że ma rozmowę po wieczornym programie, w którym idzie ta relacja nagrana wczoraj. Oczywiście, rozmowa nie odbiegała od standardowych rozmów w sprawach chachmęctw gospodarczych.

Może powinien wziąć urlop? Albo rzucić telewizję w diabły i popłynąć gdzieś daleko? Ale perspektywa wożenia nadzianych bęcwałów po ciepłych i lazurowych morzach też niespecjalnie go nęciła.

– Pochlastaj się – poradził mu życzliwie kolega przy piwie dzisiejszego popołudnia. – Szufelką.

– Dlaczego szufelką? – Adam był nieco zdziwiony.

– Nie wiem. Zresztą chlastaj się czym chcesz. Tylko zrób coś, bo wytrzymać z tobą nie można. Jak na ciebie patrzę, zaczynam mieć myśli samobójcze.

Samobójstwo odpada w przedbiegach. Nie jest ci on aż taki głupi, żeby z powodu jakiejś przelotnej depresji, zwanej dzisiaj dołem, posuwać się do rozwiązań nieodwracalnych. To przejdzie. Już tak bywało przecież i zawsze przechodziło.

Przeważnie przy całkowitej zmianie środowiska, a przede wszystkim pracy.

Zmiana pracy na razie nie wchodzi w grę, skoro nie chce na te ciepłe morza, do żadnej psychologii wracał nie będzie, bo by się musiał wszystkiego uczyć od nowa… jednak to dziennikarstwo to dobra rzecz. Właściwie każdy może. A jak każdy, to on też. Przynajmniej na razie.

Ta dziewczyna dzisiaj. Zabawna. Tylko dlaczego się nie odchudzi?

Jakim cudem udało jej się przekonać „Dwudziestki” do darmowego koncertu? Chyba zagrała na ich uczuciach wyższych. Oni mają, chociaż udają, że nic z tych rzeczy.

Pocieszka z niej. I jeszcze jego zaprzęgła do roboty. Silna osobowość.

Pod wieczór Adam stwierdził, że jego własna osobowość właśnie się rozpada na drobne kawałeczki i udał się na spoczynek, wypiwszy przedtem jeszcze jedno duże piwo i stanowczo odmówiwszy własnej matce miłej wieczornej rozmowy na temat cioci Bianki i jej wszystkich dziwactw.

O śmiesznej, dużej, kudłatej dziewczynie nie myślał już tego dnia wcale.

MOJA MAMA

(wypracowanie Adolfa Sety, klasa IV b)

moja mama jest mojom drugom mamom. moja pierwsza mama była błądynka pracowała cały dzień i nigdy jej nie było w domu za to muj tata mi robił awanture. Moja druga mama nazywa się Zosia i ma ciemne włosy, one się kręcom. Nigdy na mnie nie kszyczy i ladnie pachnie. Jak się do niej pszytulam. Moja druga mama Zosia jest bardzo dobra. Nie bije. Zafsze ma dla synka cukierki i ciastka cherbatnki muwi cichym głosem. Muwi że jestem dobrym hłopcem.

Zafsze mysle o mojej mamie Zosi. Bo ona jest dobra. Nie bije i nie kszyczy. Gdybym miał cały świat, to bym go dał mamie.

– Ciociuuuu…

– Słucham cię, Cy… Cyrylku.

– Ale ja nie jestem Cycek, ja jestem Mycek!

– A ja bym na ciebie mówiła Tosio. Metody, rozumiesz, Tody, Todzio albo Tosio. Co ty na to?

– Ale wszyscy mówią na mnie Mycek!

– A jak mówi na ciebie pani w szkole?

– No, Mycek. A na Cycka Cycek.

– Być nie może! A czego chciałeś, synuś?

– Ja bym chciał wiedzieć, czy mama nas zabierze na choinkę do domu? Bo w naszej klasie, ciociu, wiesz, w naszej zerówce, wiesz?

– Wiem. Co w waszej klasie?

– No. W naszej zerówce, ciociu, pani powiedziała, że będziemy robić prezenty dla mamy pod choinkę. To ja muszę wiedzieć, czy mama nas zabierze. Bo jak nie, to po co ja mam robić prezent?

– Może dla mnie?