37837.fb2
– Wiem. A może byśmy upiekli coś sami?
– Kurczę, Jasiu, strasznie mi przykro, ale ja nie umiem piec ciastek…
– No… a jakbym ja spróbował? W szkole żeśmy piekli…
– Piekliśmy. Mówi się piekliśmy. I co, umiałbyś upiec pierniczki?
– Pierniczków to może nie, ale umiałbym kruche ciastka, takie na choinkę, z dziurkami. I sernik. Sernik też żeśmy robili. Robiliśmy.
– Nie opowiadaj! Taki normalny, pieczony? Nie na zimno? Ser i biszkopty?
– Jak Julkę kocham. Pieczony. Nie na żadne zimno. Z rodzynkami i orzechami włoskimi.
– O, kurczę. Zaimponowałeś mi. Jesteś lepszy ode mnie. To wiesz co? Pogadamy z chłopakami, kupimy małą choineczkę i będziemy mieli własne święta. Takie trochę rodzinne.
– Grupowe.
– Halooo… Adam Grzybowski. Zosia, to ty?
– O, Adam! Ja, przecież do mnie dzwonisz, na komórkę. Co u ciebie?
– Mam do ciebie interes. To znaczy, mam taki pomysł jeden, ale za Boga nie wiem, co z nim zrobić, z tym pomysłem. Czy mogłabyś mnie skonsultować?
– Przez telefon?
– Nie, lepiej osobiście. Nie wybierasz się do tawerny na jakieś piwo?
– Przeważnie nie mam czasu na piwo. Poza tym piwo tuczy. Do tawerny chodzę, jak grają. A co, gra ktoś?
– Mogę ja ci zagrać na drumli. Chcesz?
– A masz drumlę?
– Mam. To co, jutro?
– Jutro pracuję. Dzisiaj albo pojutrze.
– Dzisiaj mam rozmowę z jednym facetem w programie. Pojutrze. O której?
– O której chcesz.
– Siedemnasta?
– Dobrze, będę. To na razie, bo mi mleko zaraz wykipi, robię sobie owsiankę.
– Cześć, Zosiu. Cieszę się, że jesteś. Przepraszam. To ładnie, że zaczekałaś. Miałem niespodziewanego newsa, wracaliśmy ze zdjęć i tuż przed nami się TIR rozkraczył. Na Trasie Zamkowej, masz pojęcie? W godzinach szczytu, dwadzieścia pięć po czwartej. Zakorkował całą natychmiast, samochody nie mogą zjechać ani w tę, ani we wtę. A on wpadł w poślizg i zarył w barierkę, aż gwizdnęło. Byliśmy na sąsiednim pasie, łaska boska, że w nas nie trafił. Ty jechałaś Szosą Poznańską?
– Tak, sześćdziesiąt jeden. I co, zdążyłeś zrobić materiał?
– Zdążyłem. Dlatego się spóźniłem. Rozumiesz. Jadłaś coś?
– Nie tutaj, jadłam obiad w domu.
– Ja muszę, bo nie dałem rady w fabryce. Weź jakąś sałatkę, bo mi będzie głupio samemu się napychać. Halo, halo!
Przywoławszy tym sposobem obsługę, Adam zaczął zamawiać duże ilości karkówki, frankfurterek i bekonu. Zosia poczuła się zdominowana i dla równowagi zamówiła sałatkę grecką.
Kiedy wertował kartę dań, którą zresztą znał na pamięć, przyjrzała się jego dłoniom. Zawsze zwracała uwagę na ręce, ponieważ uważała, że ręce mówią o człowieku prawie wszystko. Cóż mówiły ręce Adama? Na pewno mówiły, że praca fizyczna nie jest jego domeną. Nie były to jednak delikatne łapki mięczaka, tylko silne i kształtne dłonie mężczyzny. Zadbane. Matko jedyna, czy on robi manicure? W gabinecie? I może jeszcze kładzie sobie kremy i botoksy na gębę? Nie, botoksy chyba jednak nie, chociaż zmarszczek nie widać. Wróćmy do rąk. Ich gesty świadczą o zdecydowaniu. Takie ręce mogłyby trzymać szpadę, nie tylko knajpiane menu. Albo koło sterowe. No tak, to na pewno. Liny. Żagle zwijać…
I rozwijać…
I zwijać…
– Słuchaj – zagadnął ją znienacka, aż wyrwana z rozmarzenia, podskoczyła na ławie. Chciałem cię spytać, tylko do tej pory nie było okazji… dlaczego właściwie przyszłaś na pogrzeb mojej ciotki? To było miłe, nie zrozum mnie źle. Lubię wiedzieć – uśmiechnął się. – Znałaś ją może?
– Osobiście nie. Tylko widzisz, ja też trochę żeglowałam swojego czasu, tyle co nic, ale twoja ciocia zawsze była legendarna. Moi znajomi szli i poszłam z nimi.
Zełgała to bez zmrużenia oka, nie chcąc ujawnić, że poszła na cmentarz z powodu wizji kapitana na mostku fregaty. W sztormie.
– No i patrz, jaki przypadek. Te „Dwudziestki” i w ogóle.
Zwłaszcza i w ogóle – pomyślała, ale nic nie powiedziała, tylko uśmiechnęła się mile.
– A ty miałeś mi zagrać na drumli – zmieniła temat na mniej ryzykowny. – Zapomniałeś.
– Nie zapomniałem.
– A gdzie drumla?
– A, o.
Sięgnął do kieszeni, wyjął coś małego, podobnego do klucza od windy starego typu i położył to coś na stole.
– Co to jest?
– Drumla.
– Przestań! To?
– A coś ty myślała?
Patrzyła z niedowierzaniem, jak wziął przedmiocik w dwa palce, przyłożył sobie do półotwartych ust i zaczął coś przy nim majstrować drugą ręką. Rozległy się ciche dźwięki, które ją okropnie rozśmieszyły.
– Nie podoba ci się? Uważam, że pięknie gram!
– Pięknie, pięknie. Tylko ja byłam pewna, że drumla to coś w rodzaju mandoliny!