37837.fb2 Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 32

– Wiemy, co mówimy! – Zosia natychmiast zaczerwieniła się lekko i była gotowa podnieść rękawicę, a nawet stoczyć mały wstępny pojedynek. – Od lat pracuję w domu dziecka i doskonale znam specyfikę problemu, proszę pani.

– Pan również pracuje w domu dziecka? – Chłodna piękność popatrzyła na Adama z dezaprobatą. Widocznie uważała, że przystojni faceci nie powinni sobie zawracać głowy takimi rzeczami jak cudze dzieci.

– Ja nie – odrzekł Adam, uśmiechając się do niej czarująco. – Ja pracuję w telewizji – dodał z premedytacją, na ogół bowiem powiatowe piękności dawały się na to złapać. – Na razie, oczywiście, dopóki nie zostanę wychowawcą.

Chłodna nie dała się oczarować. Facet, który uważał, że wychowywanie cudzych dzieci jest lepsze niż praca w telewizji, z całą pewnością miał źle w głowie. Nie wiadomo, czy można takiemu powierzyć te cudze dzieci.

– To obopólna decyzja, oczywiście? – zionęła lodem.

– Oczywiście, droga pani. – Adam ostrzegawczo ścisnął Zosię za łokieć, zauważył bowiem jej gotowość do walki. Walki niepotrzebnej. – Od dziesięciu lat wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. I jest to decyzja głęboko przemyślana.

– Kwalifikacje – warknęła chłodna.

Otrzymała odpowiedź szybką i wyczerpującą, która jednak jej nie zadowoliła. Było to po niej widać.

– Gdzie państwo chcą zakładać ten dom? Bo jak rozumiem, posiadają państwo stosowny lokal? Powiat niczego państwu nie da, bo nie ma.

Jakiś czas potem Adam przyznał się Zosi, że w tym momencie nieco go tąpnęło, ponieważ doskonale wiedział o niewykorzystanych domach na terenie powiatu; sam kiedyś robił materiał w tej sprawie. Zmilczał jednak, bo nie był to dobry moment do przechwalania się zasobem posiadanych wiadomości.

– Mamy duży dom w Lubinie.

– Ach, tak. A dzieci skąd państwo zamierzają brać?

– Myśleliśmy o zabraniu całej grupy z domu dziecka, w którym pracuje moja… narzeczona…

– Państwo nie są małżeństwem? – spektakularnie zdziwiła się chłodna, zadowolona, że znalazła na nich haka. – To my w ogóle nie mamy o czym rozmawiać, proszę państwa. Rodzinne domy dziecka bazują na rodzinie. Proszę do mnie wrócić, kiedy państwo będą małżeństwem. Na razie!

– Chwila. – Adam zebrał wszystkie swoje zasoby zimnej krwi. – Pobieramy się na dniach. O ile wiem, trzeba przejść jakieś szkolenie w temacie, no więc ja panią uprzejmie zapewniam, że zanim to szkolenie się skończy, będziemy mieli dla pani wszystkie kwity, jakich pani potrzebuje. Tak?

– A wie pan chociaż, jakich kwitów pan nie ma?

– Ja nie, ale pani zapewne wie. To ja teraz proszę, żeby mi pani powiedziała. A najlepiej, żeby mi pani skserowała ten wykaz.

– Jaki wykaz mam panu skserować?! – chłodna zatrzęsła się z oburzenia.

– Wykaz kwitów. Nie ma pani takiego? Boże jedyny. To proszę mówić, co nam będzie potrzebne.

– Będzie pan notował?

– Będę nagrywał. – Adam wyjął z kieszeni dyktafon niczym sztukmistrz królika z cylindra i podstawił go chłodnej pod nos. – Proszę, niech pani mówi.

Chłodna aż podskoczyła.

– A co to za maniery? Co to za nagrywanie? Pan chce dom dziecka zakładać czy program nagrywać? Ja sobie wypraszam! Proszę to zabrać! Ja się nie zgadzam! Jest w naszym kraju jakaś ochrona prywatności! Jakaś ochrona twarzy!

Zosia skręcała się z wewnętrznej uciechy, natomiast Adam zachował kamienną twarz, aczkolwiek był dość zadowolony ze złamania tej lodowej zapory.

– Ja pani twarzy nie nagrywam – powiedział spokojnie. – To jest dyktafon. On nie robi takich nagrań, co by się nadawały na antenę. Niech no pani przestanie histeryzować i mówi. Nie mogę notować, bo potem sam siebie nie odczytam, a tak to wklepię od razu w komputer i będę miał porządnie. No proszę, co nam będzie potrzebne?

Prztyknięcie guziczkiem dyktafonu spowodowało kolejne wzdrygnięcie się pięknej urzędniczki.

– Najpierw państwo się zgłoszą na szkolenie w Ośrodku Adopcyjnym. Takie szkolenie potrwa trzy miesiące. Muszę dostać zaświadczenie, że państwo je skończyli. Potem będzie potrzebne zaświadczenie lekarskie, od psychiatry, od psychologa, zaświadczenie o niekaralności, opinia z zakładu pracy. Aha, i wywiad środowiskowy w domu u państwa będzie przeprowadzony.

– Świadectwo od proboszcza niepotrzebne? – zdziwił się Adam.

– I po co pan jest złośliwy? To panu wcale nie pomoże. I tak nie wiadomo, czy starosta się zgodzi, żeby państwo tu zakładali jakieś prywatne domy dziecka za państwowe pieniądze!

– Ja tu czegoś nie rozumiem – zżymał się Adam, kiedy już siedzieli w samochodzie i jechali do kolejnego urzędu, do Międzyzdrojów. – Przecież rodzinne domy dziecka są o niebo tańsze niż takie molochy z wieloosobową obsługą, nie? No więc ludzi takich jak my powinno się na rękach nosić, a nie, żeby mi taka zimna baba, chuda wydra, trudności mnożyła i jeszcze zapowiadała, że może nic z tego nie wyjdzie. Zośka, o co tu chodzi?

– O miejsca pracy między innymi – wyjaśniła Zosia, bardzo zadowolona, że nazwał chłodną piękność chudą wydrą. Znaczy chuda kojarzy mu się z wredną. Bardzo dobrze. – W takim domu dziecka jak nasz na przykład to się upchnie… czekaj; sześć grup po dwoje wychowawców to dwanaście, dyrektorka, chociaż ona też niby ma grupę, ale jest trzynasta, sekretarka, intendentka… liczysz?

– Piętnaście.

– Konserwator, dwie kucharki, zaopatrzeniowiec, księgowa, sprzątaczka.

– Dwadzieścia jeden osób. Nieźle. A dzieci ile?

– Koło sześćdziesiątki, czasem siedemdziesiątki. Siedemdziesiąt kilka.

– No to wychodzi po troje dzieci z kawałkiem na osobę. A w rodzinnym jest ile?

– Różnie, zależy ile dzieci się weźmie. U nas będzie po siedem na twarz. Cioci Leny nie liczę, bo jej państwo nie będzie płacić. Ale tak jest w domach z dużymi dziećmi. Jak są małe, to wychodzi jeden na jeden, a czasem obsługi jest więcej niż dzieci.

– No to powinni nas nosić na rękach.

– Lalka, ty nie robiłaś czasem jakichś materiałów o ludziach, którzy zakładają rodzinne domy dziecka?

W telewizyjnym bufecie było już prawie pusto. Adam wpadł tam dość późno, żeby zjeść gołąbki, które życzliwie zostawiła dla niego pani Ewa, i z zadowoleniem zastał tam starszą koleżankę reporterkę Lalkę Manowską. Grzebała z roztargnieniem w sałatce śledziowej, jednocześnie popijając kawę i czytając jakieś wydruki. Przysiadł się do niej, stwierdził, że wydruk jest tekstem dla lektora, i przełykając gołąbki, zaczął pogawędkę.

– Robiłam – odparła Lalka, nie odrywając oczu od tekstu. – Chcesz jakieś wypowiedzi? Mam jeszcze surówki, zapomniałam przewinąć i dlatego nie skasowałam. Fajni ludzie to są na ogół.

– Też tak uważam. Ale nie chcę od ciebie materiałów. Pogadaj ze mną.

– Proszę cię bardzo. – Lalka odłożyła wydruk. – Na temat domów dziecka? Potrzebujesz kontaktów?

– Potrzebuję pogadać. Ale dziękuję za dobre chęci.

– Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać o rodzinnych domach dziecka?

– Bo zamierzam takowy założyć.

Lalka zachłysnęła się kawą.

– Rąbnąć cię w plecki?

– Nie waż się. Czy ja dobrze słyszałam?

– Dobrze.