37837.fb2
– Pan również pracuje w domu dziecka? – Chłodna piękność popatrzyła na Adama z dezaprobatą. Widocznie uważała, że przystojni faceci nie powinni sobie zawracać głowy takimi rzeczami jak cudze dzieci.
– Ja nie – odrzekł Adam, uśmiechając się do niej czarująco. – Ja pracuję w telewizji – dodał z premedytacją, na ogół bowiem powiatowe piękności dawały się na to złapać. – Na razie, oczywiście, dopóki nie zostanę wychowawcą.
Chłodna nie dała się oczarować. Facet, który uważał, że wychowywanie cudzych dzieci jest lepsze niż praca w telewizji, z całą pewnością miał źle w głowie. Nie wiadomo, czy można takiemu powierzyć te cudze dzieci.
– To obopólna decyzja, oczywiście? – zionęła lodem.
– Oczywiście, droga pani. – Adam ostrzegawczo ścisnął Zosię za łokieć, zauważył bowiem jej gotowość do walki. Walki niepotrzebnej. – Od dziesięciu lat wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie. I jest to decyzja głęboko przemyślana.
– Kwalifikacje – warknęła chłodna.
Otrzymała odpowiedź szybką i wyczerpującą, która jednak jej nie zadowoliła. Było to po niej widać.
– Gdzie państwo chcą zakładać ten dom? Bo jak rozumiem, posiadają państwo stosowny lokal? Powiat niczego państwu nie da, bo nie ma.
Jakiś czas potem Adam przyznał się Zosi, że w tym momencie nieco go tąpnęło, ponieważ doskonale wiedział o niewykorzystanych domach na terenie powiatu; sam kiedyś robił materiał w tej sprawie. Zmilczał jednak, bo nie był to dobry moment do przechwalania się zasobem posiadanych wiadomości.
– Mamy duży dom w Lubinie.
– Ach, tak. A dzieci skąd państwo zamierzają brać?
– Myśleliśmy o zabraniu całej grupy z domu dziecka, w którym pracuje moja… narzeczona…
– Państwo nie są małżeństwem? – spektakularnie zdziwiła się chłodna, zadowolona, że znalazła na nich haka. – To my w ogóle nie mamy o czym rozmawiać, proszę państwa. Rodzinne domy dziecka bazują na rodzinie. Proszę do mnie wrócić, kiedy państwo będą małżeństwem. Na razie!
– Chwila. – Adam zebrał wszystkie swoje zasoby zimnej krwi. – Pobieramy się na dniach. O ile wiem, trzeba przejść jakieś szkolenie w temacie, no więc ja panią uprzejmie zapewniam, że zanim to szkolenie się skończy, będziemy mieli dla pani wszystkie kwity, jakich pani potrzebuje. Tak?
– A wie pan chociaż, jakich kwitów pan nie ma?
– Ja nie, ale pani zapewne wie. To ja teraz proszę, żeby mi pani powiedziała. A najlepiej, żeby mi pani skserowała ten wykaz.
– Jaki wykaz mam panu skserować?! – chłodna zatrzęsła się z oburzenia.
– Wykaz kwitów. Nie ma pani takiego? Boże jedyny. To proszę mówić, co nam będzie potrzebne.
– Będzie pan notował?
– Będę nagrywał. – Adam wyjął z kieszeni dyktafon niczym sztukmistrz królika z cylindra i podstawił go chłodnej pod nos. – Proszę, niech pani mówi.
Chłodna aż podskoczyła.
– A co to za maniery? Co to za nagrywanie? Pan chce dom dziecka zakładać czy program nagrywać? Ja sobie wypraszam! Proszę to zabrać! Ja się nie zgadzam! Jest w naszym kraju jakaś ochrona prywatności! Jakaś ochrona twarzy!
Zosia skręcała się z wewnętrznej uciechy, natomiast Adam zachował kamienną twarz, aczkolwiek był dość zadowolony ze złamania tej lodowej zapory.
– Ja pani twarzy nie nagrywam – powiedział spokojnie. – To jest dyktafon. On nie robi takich nagrań, co by się nadawały na antenę. Niech no pani przestanie histeryzować i mówi. Nie mogę notować, bo potem sam siebie nie odczytam, a tak to wklepię od razu w komputer i będę miał porządnie. No proszę, co nam będzie potrzebne?
Prztyknięcie guziczkiem dyktafonu spowodowało kolejne wzdrygnięcie się pięknej urzędniczki.
– Najpierw państwo się zgłoszą na szkolenie w Ośrodku Adopcyjnym. Takie szkolenie potrwa trzy miesiące. Muszę dostać zaświadczenie, że państwo je skończyli. Potem będzie potrzebne zaświadczenie lekarskie, od psychiatry, od psychologa, zaświadczenie o niekaralności, opinia z zakładu pracy. Aha, i wywiad środowiskowy w domu u państwa będzie przeprowadzony.
– Świadectwo od proboszcza niepotrzebne? – zdziwił się Adam.
– I po co pan jest złośliwy? To panu wcale nie pomoże. I tak nie wiadomo, czy starosta się zgodzi, żeby państwo tu zakładali jakieś prywatne domy dziecka za państwowe pieniądze!
– Ja tu czegoś nie rozumiem – zżymał się Adam, kiedy już siedzieli w samochodzie i jechali do kolejnego urzędu, do Międzyzdrojów. – Przecież rodzinne domy dziecka są o niebo tańsze niż takie molochy z wieloosobową obsługą, nie? No więc ludzi takich jak my powinno się na rękach nosić, a nie, żeby mi taka zimna baba, chuda wydra, trudności mnożyła i jeszcze zapowiadała, że może nic z tego nie wyjdzie. Zośka, o co tu chodzi?
– O miejsca pracy między innymi – wyjaśniła Zosia, bardzo zadowolona, że nazwał chłodną piękność chudą wydrą. Znaczy chuda kojarzy mu się z wredną. Bardzo dobrze. – W takim domu dziecka jak nasz na przykład to się upchnie… czekaj; sześć grup po dwoje wychowawców to dwanaście, dyrektorka, chociaż ona też niby ma grupę, ale jest trzynasta, sekretarka, intendentka… liczysz?
– Piętnaście.
– Konserwator, dwie kucharki, zaopatrzeniowiec, księgowa, sprzątaczka.
– Dwadzieścia jeden osób. Nieźle. A dzieci ile?
– Koło sześćdziesiątki, czasem siedemdziesiątki. Siedemdziesiąt kilka.
– No to wychodzi po troje dzieci z kawałkiem na osobę. A w rodzinnym jest ile?
– Różnie, zależy ile dzieci się weźmie. U nas będzie po siedem na twarz. Cioci Leny nie liczę, bo jej państwo nie będzie płacić. Ale tak jest w domach z dużymi dziećmi. Jak są małe, to wychodzi jeden na jeden, a czasem obsługi jest więcej niż dzieci.
– No to powinni nas nosić na rękach.
– Lalka, ty nie robiłaś czasem jakichś materiałów o ludziach, którzy zakładają rodzinne domy dziecka?
W telewizyjnym bufecie było już prawie pusto. Adam wpadł tam dość późno, żeby zjeść gołąbki, które życzliwie zostawiła dla niego pani Ewa, i z zadowoleniem zastał tam starszą koleżankę reporterkę Lalkę Manowską. Grzebała z roztargnieniem w sałatce śledziowej, jednocześnie popijając kawę i czytając jakieś wydruki. Przysiadł się do niej, stwierdził, że wydruk jest tekstem dla lektora, i przełykając gołąbki, zaczął pogawędkę.
– Robiłam – odparła Lalka, nie odrywając oczu od tekstu. – Chcesz jakieś wypowiedzi? Mam jeszcze surówki, zapomniałam przewinąć i dlatego nie skasowałam. Fajni ludzie to są na ogół.
– Też tak uważam. Ale nie chcę od ciebie materiałów. Pogadaj ze mną.
– Proszę cię bardzo. – Lalka odłożyła wydruk. – Na temat domów dziecka? Potrzebujesz kontaktów?
– Potrzebuję pogadać. Ale dziękuję za dobre chęci.
– Dlaczego chcesz ze mną rozmawiać o rodzinnych domach dziecka?
– Bo zamierzam takowy założyć.
Lalka zachłysnęła się kawą.
– Rąbnąć cię w plecki?
– Nie waż się. Czy ja dobrze słyszałam?
– Dobrze.