37837.fb2 Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 34

W „Magnoliach” nikt (oprócz Henia Krapsza) o tym nie wiedział – Zosia twardo postanowiła ogłosić epokowy fakt zamążpójścia i jeszcze bardziej epokowy – projektu nowego domu dziecka – dopiero kiedy będzie musiała donieść do stosownych urzędów opinię z zakładu pracy.

W końcu jednak tej opinii od niej zażądano.

Umówiła się z panią Hajnrych – Zombiszewską w dniu, kiedy nie pracowała, a grupą zajmował się Stasio Jończyk. Nie chciała, żeby jej dyrektorka wymawiała, że traci służbowy czas na prywatne sprawy.

Aldona odczuwała tego dnia wyjątkowe niezadowolenie z życia. Powodem tego stanu było świadectwo ukończenia czwartej klasy Adolfa Sety, które to świadectwo obrzydliwy Adolf przyniósł dzisiaj ze szkoły. Świadectwo też było obrzydliwe i nie zawierało ani jednej pały, i tylko dwie dwójki, spokojnie więc promowało Adolfa do klasy piątej… a taką miała nadzieję, że paskudny szczeniak okaże się kompletnym głąbem i będzie go można oddać do szkoły specjalnej, a najlepiej do ośrodka dla dzieci upośledzonych. Żeby już znikł jej wreszcie z oczu, nie przypominał obrzydliwego epizodu z panem Zombiszewskim odchodzącym w siną dal w ramionach tej tirówki Setowej i jeszcze obrzydliwszego epizodu z niedoszłym zabójstwem (jakim cudem obrzydliwa Czerwonka przekonała wtedy psychiatrów i psychologów, że paskudztwo jest normalne, nie mieściło jej się w głowie)… Gdyby Adolfik został wtedy w jej grupie, nie miałby dzisiaj takiego świadectwa, o nie.

Ktoś energicznie zapukał do drzwi dyrektorskiego gabinetu.

Obrzydliwa Czerwonka.

– Dzień dobry, pani dyrektor, można?

– Dzień dobry, pani Czerwonka. Skoro pani już jest…

– Jestem. Postaram się nie zająć pani wiele czasu, ale mam ważne sprawy.

Aldona uśmiechnęła się kwaśno.

– Może pani sobie tego nie wyobraża, pani Czerwonka, ale ja też mam ważne sprawy. O co chodzi?

– Po pierwsze, jeśli pani nadal chce zwracać się do mnie po nazwisku, to teraz nazywam się Grzybowska.

– Zmieniła pani? Wcale się nie dziwię. Czerwonka było wyjątkowo bez sensu. Ale dla mnie pani zawsze będzie Czerwonką, pani Czerwonka. Siła przyzwyczajenia.

– Rozumiem. Już niedługo będę dla pani Czerwonką, pani Zombiszewska. I w ogóle czymkolwiek. Zamierzam zmienić pracę. Potrzebna mi jest pani opinia. Czy mogę na nią liczyć w ciągu trzech dni?

– Coś takiego. A gdzież to pani zamierza się zatrudnić, jeśli wolno wiedzieć?

– Wolno, oczywiście. Zakładamy z mężem rodzinny dom dziecka.

– Z mężem?! A od kiedy ma pani męża?

– Od jakiegoś czasu. Dlatego właśnie teraz nazywam się inaczej, pani dyrektor. Poza tym bez męża nie mogłabym tego zrobić, jak pani wie, rodzinny dom dziecka może założyć rodzina. Chyba mogę też pani zdradzić, że zamierzam zabrać do tego domu całą moją grupę.

– Pani zwariowała, pani Czerwonka.

– Niestety, pani dyrektor, nie zwariowałam. Całą grupę plus Julkę Korn, bo nie wyobrażam sobie, że Januszek zostanie bez niej.

– To się jeszcze okaże!

– Czy widzi pani jakieś przeciwwskazania?

– Wyłącznie – prychnęła rozwścieczona nie na żarty Aldona. – Nie będzie mi pani rozbijała domu, który zorganizowałam! Co pani sobie w ogóle myśli?!

– Myślę, że dzieciom jest lepiej w rodzinnych domach, więc jeśli mogę dać taki dom kilkunastu chłopakom, to nie powinna pani mi w tym przeszkadzać, tylko pomóc. Nie uważa pani?

– Nie uważam, pani Czerwonka! Niech pani sobie zbiera dzieci z ulicy, jak pani koniecznie chce się bawić w dobroczynność! Tu jest zawodowa placówka i taka pozostanie!

– Mój dom też będzie prowadzony zawodowo. Mam duże doświadczenie, jak pani wie, a mój mąż jest z zawodu psychologiem.

– Pani Czerwonka! Widzi pani moją rękę – tu Aldona wyciągnęła w stronę Zosi dłoń ozdobioną trzema ciężkimi złotymi pierścionkami. – Na tej ręce mi kaktus wyrośnie wielki jak góra. Jak góra, mówię pani, pani Czerwonka! Jeszcze rodzice mają coś do powiedzenia!

– Będę z rodzicami rozmawiała. Chciałam najpierw zawiadomić panią, jako moją przełożoną. To jak, mogę liczyć na opinię?

Aldona zaśmiała się diabolicznie. W każdym razie bardzo się starała, żeby to wypadło diabolicznie.

– Jasne, że może pani liczyć na opinię, pani Czerwonka. Jasne! Tylko nie wiem, czy pani się spodoba ta opinia. Kiedy ma być? Za trzy dni? Będzie gotowa, pani Czerwonka!

Zosia poczuła, że zaraz jej szczęka zacznie latać jak wściekłemu Adamowi.

Adamowi!

Chyba się nie obrazi, jeśli teraz, w tej newralgicznej chwili, Zosia troszkę się nim podeprze?

– Pani dyrektor – powiedziała chłodnym tonem. – Pani, oczywiście postąpi, jak zechce. Wystawi mi opinię, jaką zechce. Ale ja bym pani coś poradziła. Niech pani ogląda telewizję, o osiemnastej leci program lokalny. Jak pani zobaczy takiego reportera, co się nazywa Adam Grzybowski, to właśnie będzie mój mąż. I jeśli pani mi napisze opinię nieprawdziwą albo będzie mi kłody rzucała pod nogi, to jak pani myśli, o czym mój mąż zrobi następny program?

– Mówiła pani, że pani mąż jest psychologiem – zaśmiała się drwiąco Aldona.

– Bo jest. On ma kilka zawodów, w tej chwili uprawia dziennikarstwo. A w planie mamy ten dom, o którym pani mówiłam. No to ja przyjdę pojutrze, jeśli pani pozwoli.

– Ależ pani jest bezczelna!

– Robię co mogę. Do widzenia, pani dyrektor.

Opuściwszy progi gabinetu, Zosia nieco odetchnęła i udała się do własnego pokoju, dzwonić do rodziców swoich chłopaków. Dopiero po tych rozmowach zamierzała ich zawiadomić o wszystkich nowych planach i zapytać, czy chcieliby przeprowadzić się do Lubina z nią i Adamem.

– Panie Adamie, panie Adamie, naprawdę chce pan nas opuścić?

– Naprawdę, pani dyrektor.

– Mój Boże, taki zdolny dziennikarz. Przecież to bez sensu. Kariera przed panem. Wiązałam z panem wielkie nadzieje…

Pani dyrektor Ewelina Proszkowska wpatrywała się w Adama wielkimi (dzięki umiejętnemu makijażowi) oczami i mrugała długimi (dzięki kosztownemu tuszowi) rzęsami w kolorze granatowym. Może by się i dał nabrać na takie mruganie, ale pamiętał, co o nim mówiła ostatnio na kolegium dyrekcyjnym, a o czym doniósł mu uprzejmie kolega Filip, raczej zniesmaczony. Na kolegium otóż, które było zamknięte dla redakcyjnego pospólstwa, pani Proszkowska twierdziła, że Adam jest efekciarzem, źle dokumentuje materiały, źle je robi i nie nadaje się do pokazywania go na żywca, ponieważ zbliża się do czterdziestki, a jak wiadomo, telewizja jest medium ludzi młodych. Adam rozzłościł się wtedy nie na żarty, od zawsze bowiem nienawidził efekciarstwa, z natury był solidny w robocie i przenigdy nie powiedziałby publicznie czegoś, czego nie byłby absolutnie pewien. Umiał też i lubił prowadzić rozmowy przed kamerą, a poza tym uważał, że nieco starsza gęba na ekranie uwiarygadnia materiał, więc jego własna gęba wypada raczej korzystnie. Tym bardziej znielubił pracę, którą kiedyś wykonywał z taką radością.

– Jakże mi przykro, pani dyrektor. Ale ja już postanowiłem. Jeśli pani nie ma nic przeciwko temu, popracowałbym jeszcze kilka miesięcy, jak przypuszczam do pół roku. Najdłużej pół roku… Nie wiem, kiedy będę mógł podjąć tę drugą pracę, tę, do której potrzebna mi jest opinia…

– I nie zdradzi mi pan, jaka to praca? Bo nie wiem, w jaki sposób zredagować opinię, co będzie ważne dla pana, chciałabym jak najbardziej pomóc…

– Mogę powiedzieć tylko, że nie będzie to praca dziennikarska.

– To znaczy, nie w telewizji?

– Nie w telewizji, nie w radiu i nie w prasie.

– Ale w Szczecinie?

– Nie w Szczecinie.