37837.fb2
– A po co pani dyrektor ta wiedza, jeśli wolno spytać?
– Panie Adamie! Może jestem zabawna, ale uważam, że zawsze należy pomóc pracownikowi, zwłaszcza tak świetnemu i zasłużonemu dla firmy, jak pan. Niestety, pan mi tu nie daje żadnej szansy…
– Bardzo dziękuję, pani dyrektor, jeśli będę potrzebował pomocy, na pewno się do pani zwrócę. I dziękuję za życzliwość. To co, mogę liczyć na tę opinię jakoś szybko?
– Oczywiście. Proszę wpaść jutro, będzie gotowa.
Obydwie opinie w ciągu kilku dni rzeczywiście znalazły się tam, gdzie powinny były się znaleźć i, co zabawniejsze, obie zawierały dokładnie to, co powinny zawierać: wyłącznie wyrazy uznania dla doskonałych pracowników, nie tylko świetnych zawodowo, ale również posiadających wyjątkowo rozwinięty instynkt społeczny. Gdyby panie dyrektor Ewelina Proszkowska i Aldona Hajnrych – Zombiszewska się znały, można by przypuszczać, że najpierw skonsultowały z sobą zarówno treść, jak i stylistykę dokumentów, następnie zaś zgodnie poszły zalać robaka w jakiejś wytwornej restauracji dla dyrektorów. Robak złości musiał niewątpliwie toczyć obydwie, jak to zwykle bywa, kiedy zmuszeni jesteśmy dobrze się wyrażać o ludziach, których szczerze i serdecznie nie cierpimy. Ponieważ jednak panie się nie znały, możemy jedynie domniemywać, że każda zalała swojego robaka indywidualnie.
Zbiorowo natomiast dokonało się pierwsze redakcyjne oblewanie życiowej decyzji Adama. Doszedł on bowiem do wniosku, że skoro już dyrekcja wystawia mu opinię, to tak mniej więcej, jakby ogłosił w internecie, że na dniach będzie pakował walizki. Lepiej więc zawiadomić koleżeństwo osobiście i wszechstronnie.
– Adam, ty naprawdę zwariowałeś! Jak to sobie wyobrażasz? Powiesz im, że jesteśmy małżeństwem?
– Nie mamy wyjścia, Zosiu. I obawiam się, że musimy się do tego przyzwyczaić.
– Do czego, że nie będziemy mieli wyjścia?
– Do tego, że będziemy musieli występować oficjalnie jako małżeństwo.
– Przecież występujemy jako małżeństwo w tych wszystkich urzędach i w ogóle, od kilku miesięcy występujemy!
– W urzędach tak, ale w ogóle nie. Głowa do góry, żono. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. I całą resztę alfabetu. Moim zdaniem doszliśmy najwyżej do jakiegoś D albo E. No, do F. Dalej nie.
– O mamusiu. Masz rację. O matko. W co ja się wrobiłam… i ciebie. To jest trudniejsze, niż przypuszczałam…
– Prawdę mówiąc ja też mam takie wrażenie. Ale przecież nie zaczniemy teraz pękać, co?
– Ja nie mogę pękać. Jutro zaczynam kontaktować się z rodzicami tych dzieci, co je chcemy zabrać…
– No to dzisiaj skontaktuj się z moimi kolegami, z którymi powinniśmy się napić. Możesz przyjechać do miasta w okolicy siódmej wieczorem? To już będzie po „Gońcu”, zabiorę wszystkich do „Cutty Sarka” na przykład i wciągniemy po piwku za pomyślność naszych planów. Tylko musimy uważać, żeby się nie wygadać, że nasze małżeństwo to pic.
– Czy dzisiaj jest świętego Adama? – tubalnym głosem zagrzmiała Ilonka Karambol, kiedy Adam zaordynował pierwsze duże piwo dla wszystkich. – Bo mnie się wydawało, że na świętego Adama jest w domu choinka i prezenty. Będą prezenty?
– Prezentów nie będzie, ale będzie niespodzianka – odpowiedział równie tubalnie Adam.
Gdyby mówił ciszej, nie byłby słyszalny, zupełnym przypadkiem bowiem w tawernie odbywał się koncert małej, ale zaangażowanej grupy szantowej. I wcale by się nie udało dostać żadnych miejsc, gdyby nie kolejny zupełny przypadek: towarzystwo, które zarezerwowało sobie całą małą salkę, odrezerwowało ją koło południa z powodów, których nie podało. Adam uznał to za dobrą wróżbę. Ostatnio był nieco przerażony sytuacją, w jaką się wplątał i każdy drobiazg, który mu wyszedł, uznawał za dobrą wróżbę.
– Jaka znowu niespodzianka? – chciał wiedzieć Filip. – Paproszkowska wreszcie cię zmiękczyła, pocałowałeś ją w łapkę i w nagrodę zostajesz kierownikiem redakcji? A ja lecę na pysk?
– Zwariowałeś – wyprostowała go pogodynka Kasia Krawiec. – Paproszkowska nienawidzi Adama z wzajemnością. Raczej to jego wyrzuciła na pysk. Adasiu, wyleciałeś na pysk, przyznaj się!
– Co wy jesteście tacy niecierpliwi. Moja niespodzianka sama przyjdzie, a przynajmniej mi obiecała…
– Jezus Maria! – Montażystka Jola Susło zakryła usta dłonią i wytrzeszczyła swoje i tak wielkie oczy. – Adam! Masz kobietę!
– Tylko bardzo proszę, żadnych szlochów. Mam żonę…
– Jezus Maria, Adam, ale ty świnia jesteś! Jak mogłeś ożenić się z jakąś nieznajomą!
– Ilonko, chciałem z tobą, ale mi twój Kopeć nie pozwolił. A moja żona Zosia jest fajną dziewczyną. Chyba właśnie idzie…
Wszystkie głowy zwróciły się w stronę drzwi, skąd nadchodziła, przepychając się przez tłum, nieco pękata młoda kobietka. Lekko zdyszana i zarumieniona wyglądała bardzo miło, ale jej samej wydawało się, że jest ohydna i spocona. Wielka jest siła dobrze zakorzenionych kompleksów.
Stanęła okropnie zmieszana przed tymi wszystkimi dziennikarskimi oczami, przyglądającymi jej się wnikliwie i krytycznie.
– Aaaaaa! – ryknęli zgodnie właściciele dziennikarskich oczu (płci obojga). – Zosia!
– Cześć – powiedziała na przydechu. – Adam wam wszystko powiedział?
– Powiedział, że się ożenił i że żona właśnie idzie. – Filip zerwał się z ławy. – Pozwól, Filip jestem, kierownik twojego męża.
– Zosia, żona. Bardzo mi przyjemnie.
– Nam też jest przyjemnie. Zaraz ci wszystkich przedstawię.
Ściskając kolejne dłonie, Zosia nieco się uspokoiła. Koledzy Adama wyglądali zdecydowanie sympatycznie. Dziewczynom śmiały się oczy, chociaż nawet nie próbowały ukrywać ciekawości. Ich wygląd (dziewczyn w całości, nie tylko ich oczu) wzbudził jednak w Zosi kolejny atak niepohamowanego samokrytycyzmu.
– Dlaczego Adam cię trzymał w ukryciu? – chciała wiedzieć Ilonka. – On jest podły. Wiesz, ile razy go prosiłam, żeby się ze mną ożenił?
A ja go poprosiłam tylko raz – omal nie wyrwało się Zosi, na szczęście udało jej się pohamować szczerość. Ilonka zresztą nie czekała na odpowiedź.
– Chciałam mu pomóc, żeby dostał ten dom po ciotce – paplała dalej. – Ale, jak widzę, sam sobie poradził.
– Siadajcie, bo ruszyć się nie można. – Adam postanowił zdyscyplinować towarzystwo. – Nie koniec niespodzianek, panie i panowie. Komu jeszcze piwa? Zosiu, ty się napijesz, oczywiście?
– Skoro na twój koszt, to może być kilkenny – mruknęła Zosia, wciskając się obok niego na ławę.
– To już na nasz wspólny koszt – zaśmiał się. Boże, byłaby zapomniała, że są małżeństwem i mają wspólne gospodarstwo. Teoretycznie przynajmniej.
– Jakie masz jeszcze niespodzianki? – Elka dźwiękówka domagała się informacji. – Ja pamiętam, mówiłeś, że Zosia to nie wszystko. Co jeszcze?
– No więc, jakby to wam powiedzieć… To nie jest jeszcze nasze pożegnalne spotkanie, ale zapewne jedno z ostatnich…
Zapadła cisza, oczywiście względna, bo zespół szantowy dawał właśnie z siebie wszystko. Pierwsza odezwała się Krysia producentka.
– Nie wygłupiaj się. Co to znaczy, jedno z ostatnich? Wyjeżdżacie na Bermudy? Zosia, coś ty mu zrobiła?
– To nie ja…
– To nie ona – odezwał się jednocześnie Adam. – To ja sam, jeszcze zanim się jej… no, zanim zostaliśmy starym, dobrym małżeństwem.
– Ale co TY? – Ilonka zdradzała już pierwsze objawy zniecierpliwienia.
– Ja to wymyśliłem. Chociaż nie, właściwie to Zosia wymyśliła, ja tylko zdecydowałem, że odejdę z telewizji.
– Odejdziesz z telewizji?