37837.fb2
– To akurat jest niemożliwe, chociażby dlatego, że ten dom jest jego własnością. Julka. Powiedz, co się właściwie stało. Może wyolbrzymiasz, może coś źle zrozumiałaś…
– Pani Zofio – wtrącił cicho inspektor. – Już za późno na tłumaczenia. Proszę zrozumieć, Julka mogłaby zmienić zdanie po to, żeby nie wyjeżdżać. Ze strachu o to, że się ją rozłączy z bratem. Nie możemy uwierzyć w to, co teraz powie. Musi się nią zająć psycholog. Ja wszystko zaraz załatwię, psycholog będzie na nas czekał w pogotowiu. Czy mogę skorzystać z telefonu? A pani niech uprzedzi pana Adama, żeby po panią przyjechał. Julka niech się już spakuje.
Adam czekał na Zosię w samochodzie, przed budynkiem pogotowia opiekuńczego. Myślał, że potrwa to jakoś dłużej, ale wyszła dość szybko.
– Słuchaj, ja wiem, że to głupio brzmi, ale chodźmy na jakąś kawę, dobrze? Nie do żadnej stacji benzynowej, tylko do normalnej kawiarni, takiej z muzyczką i kwiatkiem na stole, co? Niech przez chwilę będzie normalnie…
Spojrzał na nią i zobaczył zmęczoną kobietę. Odniósł przy tym niejasne dość wrażenie, że miałby ochotę ją przytulić. Ale nie mógł przecież przytulać kogoś, kto, być może, ma go za cholernego pedofila.
– Może być Cafe 22?
Usiedli przy stoliku z widokiem na zachodzące słońce. Zamówili kawę i po kawałku tortu. Niech przez chwilę będzie normalnie.
– Zosiu…
– Nie powiedziała jeszcze ani jednego zdania, odkąd wsiadła do vectry.
– Przysięgam ci, że nic jej nie zrobiłem, że nigdy w ogóle nie miałem w stosunku do niej żadnych erotycznych odruchów. Wierzysz mi?
Skinęła głową.
– Adam, mnie jest tak strasznie przykro, że cię wmanewrowałam w to wszystko…
– W co? W dom dziecka? Sam się wmanewrowałem.
– No co ty gadasz, przecież to ja ci się… oświadczyłam. Cholera, zaproponowałam założenie tego domu. Boże, po co myśmy brali jedną dziewczynkę do tych wszystkich chłopaków?
– Po to, żeby nie rozłączać rodzeństwa.
– Cholera, to wszystko moja wina…
– O, znowu cholerujesz… Boże, nie wiesz, jak mi ulżyło…
– Co ci ulżyło? Że ja klnę? Nie powinnam.
– Że mnie nie podejrzewasz. Dobrze, że tu przyszliśmy. Mnie też potrzebna była odrobinka normalności. Jezu, jaki ten tort słodki…
– Kajmakowy zawsze jest taki słodki. Weźmiemy jeszcze po kawie i pojedziemy, co?
– Dobrze. Powiedz mi teraz, co wysoki Sanhedryn powiedział w sprawie Julki.
– Wysoki Sanhedryn dopiero się zbierze. Na razie rozmawiała z nią psycholożka. Ja ją znam, tę Gabrysię, to rozsądna dziewczyna. Ale Julka będzie musiała jeszcze powtórzyć swoje idiotyczne oskarżenie przed całą komisją i mam nadzieję, że ta komisja się szybko zbierze do kupy. Niewykluczone, że ciebie też będą ciągać, jeśli ona nie odwoła tego, co powiedziała. A jeśli odwoła, to też pewnie będą cię ciągać, bo może odwołała pod wpływem tęsknoty za braciszkiem. Albo diabli wiedzą, co. Tak czy inaczej trzeba to będzie dokładnie wyjaśnić.
– Rozumiem. Facet podejrzany o pedofilię nie może prowadzić domu dziecka.
– Z szesnastką to by nie była taka całkiem pedofilia…
– Przestań, błagam. Nie toleruję lolitek.
Omal nie dodał, że na skutek działania Julki zbrzydził sobie wszystkie chuderlawe, ale coś go powstrzymało. Nie pora na takie teksty, bo mogłyby być potraktowane jako niewczesna aluzja. Dlaczego niewczesna, Adam sam nie wiedział, kierował się po prostu intuicją.
– Wiesz, Adam, na czym polega nasz prawdziwy problem?
– Mój na tym, że mogę iść do pudła na jakiś czas.
– Przestań. Ja uważam, że wszystko się wyjaśni i przestaniesz robić za zboczeńca. Ale teraz wyobraź sobie taką sytuację: wyjaśniło się, nasi mocodawcy uścisnęli ci rękę i wygłosili słowa ubolewania. I co dalej? Julka wraca do nas jak gdyby nigdy nic?
– Teraz ja powiem po twojemu: cholera. Masz rację. Osobiście wolałbym nie ryzykować. Ale jeśli jej nie przyjmiemy z powrotem, to będziemy musieli odesłać gdzieś razem z nią Januszka. Januszek jest zżyty z chłopakami, pokochał ciotkę Lenę jak własną babkę, rozkwitł nam przez te trzy miesiące aż miło… nawet nie chce mi się myśleć, co on będzie czuł, kiedy mu się każemy wynosić. Bo on to tak musi odebrać: że my go wyrzucamy. Jednym słowem: cholera.
– Otóż to. A jeśli przyjmiemy Julkę z powrotem, to będziemy żyli jak na wulkanie, bo nigdy nie będzie wiadomo, co jej strzeli do głowy.
– I tak żyjemy na wulkanie.
– Ale to jest wulkan chwilowo nieaktywny.
– Ale nie wygasły.
Przez najbliższe kilka dni atmosfera w domu na klifie przypominała nie tyle wulkan, ile rodzinny grobowiec. Kiedy Zosia i Adam wrócili bez Julki ze Szczecina, zdrowy trzon grupy zażądał sprawozdania. Na wszelki wypadek, żeby młodsi chłopcy nie próbowali niczego kombinować sami, Adam zarządził rodzinną naradę kolacyjną. Doszedł bowiem do wniosku, że lepiej wszystko wytłumaczyć i odpowiedzieć na wszystkie ewentualne pytania, niż dopuścić do niekontrolowanej erupcji młodzieńczej pomysłowości.
Sposób przedstawienia problemu i to, że Adam z Zosią rozmawiali z nimi prawie jak z dorosłymi, ogromnie się chłopcom spodobał. Tak bardzo, że zaproponowali, aby takie rodzinne spotkania odbywały się codziennie. Śniadań nigdy nie udaje się jeść wszystkim jednocześnie, podobnie jest z obiadami, ale kolacja ma być wspólna i przeznaczona do pogadania. Tak samo obiady weekendowe.
Adam uznał pomysł za doskonały, w związku z czym już od następnego dnia zaczęły się zbiorowe wieczorne spekulacje na temat, co Julka powiedziała psychologom, kiedy wróci i co z nią należy zrobić.
Przyjęto również ze zrozumieniem wniosek Marka, żeby komunikatu o głupiej sprawie nie wynosić poza mury domu. Nie mają prawa się o niczym dowiedzieć ani rodziny, ani koledzy w szkołach. Żeby nikt więcej nie miał już takich idiotycznych pomysłów.
W winę Adama jakoś nikt nie uwierzył.
No i bardzo dobrze, bo niebawem fragment komisji w osobach psychologa i pedagoga (obydwu płci żeńskiej) pojawił się w domu na klifie i rozpoczęły się rozmowy ze wszystkimi dziećmi po kolei.
Do dyspozycji komisji śledczej oddano chwilowo nieużywany pokój Julki. Rozmowy trwały trzy dni, urzędowe osoby przyjeżdżały i wyjeżdżały, ale żadnej z nich nie przyszło do głowy, że wszystko, o czym mówiło się na owych przesłuchaniach, jest co wieczór drobiazgowo omawiane na naradach kolacyjnych. Zosia i Adam nawet próbowali stopować te analizy, ale potem doszli do wniosku, że w rodzinie powinno mówić się otwarcie o tym, co boli.
Sprawa z Julką bolała wszystkich, oczywiście ze względu na możliwe konsekwencje dla Januszka, chłopcy bowiem natychmiast doszli do tych samych wniosków, co starszyzna: Julka nie powinna już mieszkać w domu na klifie, a jeśli ona wyjedzie, to i Januszek wyjedzie. Jakoś nikt nie brał pod uwagę takiej możliwości, że jednak Adam zostanie oskarżony i że wtedy istnienie domu może stanąć pod znakiem zapytania.
Januszek stracił apetyt, energię, nie chciał już pomagać Zosi i Lenie w kuchni oraz w nosie miał różnice między buraczkiem, ziemniaczkiem i takim na przykład selerem korzeniowym – który to problem niedawno zaprzątał go niemal bez reszty.
Żal było na niego patrzeć.
Po tygodniu Adam został wezwany do złożenia wyjaśnień.
Wrócił w kiepskim nastroju.
– Ona pisała dzienniczek – powiedział do Zosi ponuro. – Ty masz głowę, że się we mnie zakochała?
Pewnie, że mam, ośle jeden – pomyślała Zosia, ale nie powiedziała tego głośno.
– To się zdarza – mruknęła tylko. – Jaki znowu dzienniczek?