37837.fb2 Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

Dom Na Klifie - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 59

– No… a o co chodzi?

– Aaa, o nic specjalnego. Jestem matką Adama, wiesz?

– A ja jestem Julia Korn.

– Nie przejechałabyś się ze mną do Świnoujścia?

– Po co?

– Po zakupy. Między innymi. Może byśmy coś zjadły w mieście. Jakąś rybkę. Nie mam ochoty na obiadek rodzinny. No i co?

– Ale dlaczego ja?

– Bo mam wobec ciebie chytre plany.

– Dlaczego wobec mnie?

– Tak wyszło. – Izabeli znudziło się odpowiadanie na te wszystkie pytania. – Chodź, chodź, co tu będziesz sama siedziała, jeszcze cię złapią głupie myśli.

– Już złapały – wyznała Julka ponuro i zwlokła się z tapczanu. – Mam się jakoś ubrać?

– Włóż kurtkę, bo zimno.

Ta cała matka Adama była dosyć denerwująca.

W samochodzie milczały aż do krzyżówki w Międzyzdrojach, ale Julka nie odebrała tego milczenia jako wrogie. Sama też nie wiedziała, dlaczego wyrwało jej się to pytanie, przecież nie zadała go dotąd nikomu poza swoim jasnozielonym psiakiem – przytulakiem, którego dostała od mamy, kiedy miała pięć lat.

– Jak pani myśli, czy nasz ojciec może wiedzieć, że jesteśmy w domu dziecka?

Spytała i od razu pożałowała, bo przecież skąd matka Adama ma wiedzieć takie rzeczy, pierwszy raz ją na oczy widzi i nie wie o niej nic, zresztą pewnie nie chce wiedzieć, bo i po co?

Matka Adama wyprzedziła tira, trąbiąc na niego przeraźliwie.

– Co za idiota, widziałaś, przyspieszył, kiedy go wyprzedzałam. Opowiedz mi o ojcu.

To było, oczywiście, bez sensu, ale Julka opowiedziała. Matka Adama zastanowiła się przez chwilę.

– Być może wasz ojciec nie ma pojęcia, co się z wami dzieje. Nie wiesz, czy po śmierci mamy rodzina próbowała się z nim kontaktować?

– Nie wiem. Nie mówili nam nic, ale pewnie nie. Rodzina nie chciała nas znać. W ogóle ich nie interesowało, co się z nami dzieje. Ważne było tylko, żebyśmy nie zawracali im głowy.

– A dom dziecka, ten poprzedni, nie próbował?

– Chyba nie. Nie wiem. Nie pytałam, właściwie nie wiem, dlaczego… Tak teraz myślę, że może powinnam była, ale jakoś…

– Tylko niech ci nie przyjdzie do głowy, żeby się o to obwiniać. Chciałabyś teraz spróbować go poszukać?

– A to jest możliwe?

– Wszystko jest możliwe na tym bożym świecie – mruknęła sentencjonalnie Izabela.

– Sama nie wiem. On nas też przecież zostawił, na pewno już dawno nie pamięta, że miał jakieś dzieci. Chyba lepiej nie, po co…

– Boisz się, żeby was znowu nie odrzucił, co? – Izabela uważała, że nie ma to jak szczerość.

– Pani by się nie bała?

– Bałabym się. Ale chyba bym spróbowała. Żeby mieć pewność, że zrobiłam wszystko, co można zrobić. Chociażby dla Januszka, nie?

– Łatwo pani mówić. A jak ja mu powiem, że ojciec nas znowu nie chciał? Że się okazał zwykłym dupkiem?

– Nic mu na razie nie mów. Ty i tak o tym stale myślisz, i tak cię to męczy, spróbuj przekonać się, jak jest naprawdę. Przynajmniej będziesz wiedziała, czy masz ojca dupka, na którego nie można liczyć, będziesz miała jasną sytuację.

– Pani by chciała mieć ojca dupka?

– Nikt by nie chciał. Wolisz nie ryzykować?

– Nie wiem.

– Trudna decyzja, co? – Izabela uśmiechnęła się ciepło. – Jak ma na imię twój ojciec?

– Julian. Ja mam imię po nim. Julian Korn.

– A wiesz, czym się zajmuje? Chodzi mi o jego zawód.

– Wiem. Tato jest inżynierem chłodnikiem. Jak był z nami, pracował w chłodni w porcie.

– A. Chłodnik. Rozumiem. Jeśli mnie upoważnisz, spróbuję go odszukać i porozmawiać z nim w twoim imieniu.

– Tak można?

– Dlaczego nie? To co, chcesz?

– Nie wiem.

Julka była nieco oszołomiona prostotą rozumowania i szybkością podejmowania decyzji matki Adama, ale w końcu Izabela nie bez przyczyny została właścicielką doskonale prosperującej agencji reklamowej. Zawsze myślała szybko i działała szybko, umiała też szybko się wycofać z nieudanych przedsięwzięć. Tym razem postanowiła sobie, że jeśli Julian Korn rzeczywiście okaże się dupkiem, ona powie Julce, że nie zdołała go odnaleźć.

Bo że zdoła go odnaleźć, była raczej pewna.

Inżynier chłodnik to nie to, co na przykład budowlaniec lądowy. Chociaż budowlańca lądowego też by umiała dopaść. Prędzej czy później.

Kolejną wizytę towarzyską w domu na klifie złożył doktor Marcin Liściak z dziećmi.

– Tak sobie wpadliśmy – oznajmił beztrosko. – Pogoda ładna, zwiedzamy okolicę. Jak tam wasza wiatrówka?

– Zginęła bez śladu. – Zosia była ucieszona wizytą sympatycznego lekarza. – Chodźcie, jesteśmy właśnie po obiedzie, możemy zrobić herbatkę na tarasie, to znaczy w naszym słynnym ogrodzie zimowym. A twoje dzieci zaraz sprzedamy.

Kajka i Majka były wybujałymi podlotkami o długich blond włosach i ujmujących uśmiechach swojego taty. Ząbki jak perełki na szczęście odziedziczyły raczej po kądzieli. Imponującymi siekaczami szczycił się natomiast Arek, który z miejsca został faworytem ciotki Leny.