37837.fb2
Pomyliło jej się, oczywiście, natychmiast i omal nie umarła z zażenowania, ale jej przejęzyczenie zostało przyjęte z pełną życzliwością.
– Wszyscy na mnie mówią Królik – oświadczył zainteresowany pobłażliwie. – Pani się nie przejmuje. A w klasie mam ksywę Buggsy. Zna pani królika Buggsa?
Ciotce Lenie ulżyło znacznie i obdarowała swego nowego przyjaciela szczególnie wielkim kawałkiem ciasta z wyjątkowo wypasionym fragmentem kruszonki.
Kajka i Majka pogardziły kruszonką, zapragnęły natomiast przechadzki brzegiem zalewu, do czego namówiły Julkę. Przewróciła oczami, żeby zaakcentować swoje poświęcenie, ale poszła.
Arek, czyli Królik, ciasto przyjął z aprobatą, po czym zainteresował się możliwością wyszkolenia Azora na psa bojowego i zachęcił Alana do przeprowadzenia paru doraźnych prób. Adam patrzył, jak biegną przez łąkę w stronę lasu, a za nimi Krzysio, Grzesio, Adolfik i bracia Płascy.
– To niesamowite – zauważył. – Nasz kundel prawie już nie chodził, tak go reumatyzm rąbał, a tu patrz. Co mówi twoja medycyna na ten temat?
– Jestem pediatrą, a nie reumatologiem – zauważył doktor z ustami pełnymi kruszonki. – Ale moja inteligencja mówi mi, że Azor nie miał się z kim bawić, to i ruszać mu się nie chciało. Psa trudno namówić na uprawianie gimnastyki leczniczej. Słuchajcie, on da się podpuścić na te wszystkie „bierz go” i „zabij”?
– Nie ma takiej możliwości – zaśmiał się Adam. – To nowofunland. Prędzej skona niż wykaże agresję. Natomiast nie wykąpiesz się w jego towarzystwie.
– Wyciągnie mnie z wody?
– Bezdyskusyjnie. On uważa, że człowiek w wodzie może się wyłącznie topić i on ma święty obowiązek go uratować. W wodzie jest zgrabny jak foka. Wyobrażasz to sobie?
– Ja sobie wszystko mogę wyobrazić. Azora jako fokę z trudnością. Ale skoro tak mówisz… Słuchajcie, widzę dwie korzystne zmiany w waszych wychowankach.
– Wszystkich, czy wybranych?
– Wszyscy wyglądają nieźle, ale mam na myśli Julkę, która jakby utyła i bliźniaków, którzy jakby schudli. Bardzo mnie to cieszy. Zosiu, stosowałaś im jakieś diety?
– Nic nie stosowałam. Jedzą jak chcą. Może im stresów ubyło i to dlatego?
– Możliwe.
– Patrz, mnie też stresów ostatnio ubyło, a nie schudłam ani grama – pożaliła się Zosia. – To jest jakieś świństwo!
– Bo może ty chudniesz od stresu właśnie? Im większa nerwowa, tym bardziej cię ściska w żołądku, nie możesz jeść i chudniesz?
– Nigdzie mnie nie ściska. Ja po prostu w ogóle nie chudnę. Od niczego.
– Próbowałaś?
– Nie denerwuj mnie. Do dwudziestego ósmego roku wyłącznie. Potem się załamałam i zaczęłam jeść jak reszta ludzi.
– Widać taka twoja uroda – powiedział beztrosko Marcin Liściak. – Słuchajcie, moi drodzy, ja się w zasadzie nie znam, ale po domu dziecka, nawet rodzinnym, spodziewałem się pewnego… jakby to określić… wesołego rejwachu, tupotu nóżek, takich tam klimatów. A tu cisza i spokój. Co robicie z dziećmi, żeby były tak cicho?
– Nic nie robimy – wzruszyła ramionami Zosia. – Te, co tupią, właśnie poleciały tresować Azora na mordercę, a reszta siedzi w pokojach. Oni lubią te swoje pokoje, zwłaszcza, że ostatnio dostali komputery od Adama kolegów z telewizji, więc siedzą z głowami w kompach. A w twoim domu dzieci tupią jakoś tak stale?
– Nie, oczywiście, masz rację. Przecież to normalny dom, tyle że wielodzietny, a ja jestem osioł. Zosiu, widzę przez okno, że nadciągają dalsi goście. Zaproszeni, czy tak jak my, z zaskoczenia?
– Nie zapraszaliśmy nikogo. Adam, kto jeździ starym passatem?
– Nie mam pojęcia. Nikt z moich znajomych. Wyjdę im naprzeciwko i powiem, że to nie tutaj.
Kiedy jednak Adam wyszedł przed dom, przekonał się, że nie ma co wciskać przybyszom kitu. Przybysze dobrze wiedzieli, że to tutaj.
– O, pan Grzybowski – powiedział pogodnie Dionizy Seta. – Jak się pan miewa?
– Witam państwa – odrzekł Adam, zdobywając się na całą uprzejmość, jaką potrafił z siebie wykrzesać na widok Dionizego Sety i Arlety Płaskojć, elegancko ubranej w fioletową minióweczkę, kanarkowy moherek i skórzaną kurtkę z futrzanym kołnierzem.
Dionizy też szpanował skórą, a jego płaszcz dla odmiany sięgał kostek, przypominając nieco znane z historii długie płaszcze gestapowców. W niektórych kręgach nieustający krzyk mody.
– Czym mogę służyć?
– Oj, panie Grzybowski, co pan taki oficjalny – zachichotała Arleta uwodzicielsko. – Tak się wita starych znajomych? Nie zaprosi nas pan do domu?
Adam gorączkowo zastanawiał się, czy rzeczywiście musi ich wpuścić. Niestety, wyglądało, że tak, bo chociaż Arleta zrzekła się praw do synów, to jednak Seta wciąż był jak najbardziej legalnym ojcem Adolfa. To zrzeczenie Arlety też miało charakter mało oficjalny, chociaż na piśmie… chyba nie było wyjścia.
Podczas kiedy pan domu roztrząsał ów problem, przybysze rozglądali się dookoła z pewnym uznaniem.
– Ładne miejsce, ładne miejsce. – Seta skrobał się po nieogolonej brodzie. – I tak sobie tu mieszkacie. No, no.
– Tak sobie tu mieszkamy – potwierdził Adam. – Chcą państwo wejść do środka?
– No, raczej chcemy wejść do środka – przewróciła oczami Arleta. – Chyba nie zabroni nam pan spotkać się z własnymi dziećmi?
– O ile pamiętam – Adam nadał głosowi aksamitną łagodność – to pani zrzekła się praw do synów? Nie wiem, czy to korzystne, spotykać się teraz z nimi. Bo kim pani dla nich chce być?
– O, proszę pana, widzę, że pan się chce kłócić? A kim ja dla nich chcę być? Ja nie chcę, ja jestem proszę pana. Matką. Tego żadne papierki nie mogą zmienić. Ja jestem matką. A Dionizy jest ojcem. Dla Adolfa. Dionizemu chyba pan nie powie, że podpisywał jakieś papiery? Ja panu tamte papiery podpisałam przez zaskoczenie i mogę w każdej chwili je wycofać. A teraz pan pozwoli, że zobaczymy naszych synów. Wchodzimy do środka, Dionizy.
– Chwila. – Adam zastąpił jej drogę. – Albo państwo chcą zobaczyć dom, albo synów. Synowie właśnie pobiegli do lasu.
– Bez opieki? – Arleta podniosła wyskubane artystycznie brwi. – Jak to jest możliwe? Do lasu, na wycieczkę, bez opieki?
– To nie jest żadna wycieczka. To nasz domowy las, a dzieci są na odległość głosu. Nic im się nie stanie. Jesteśmy na wsi, proszę państwa.
– Na odległość głosu, pan mówi? To proszę ich zawołać – zażądał Seta. – Chcę zobaczyć syna.
Adamowi żal się zrobiło Adolfa i bliźniaków. Wyglądali bardzo miło, kiedy tak pędzili za Azorem przez łąkę. Szkoda im psuć zabawę… już lepiej wpuścić nachałów do domu.
– Nie będę ich wołał – powiedział po prostu. – Niech korzystają ze świeżego powietrza. Państwo możecie na nich poczekać w domu. Zapraszam.
W drzwiach wejściowych nastąpiła nieoczekiwana kolizja. Zosia, zaintrygowana, z kim Adam tak długo rozmawia, postanowiła również wyjść gościom naprzeciwko. Kiedy zetknęła się nos w nos z Arletą i Dionizym, omal nie dostała zawału ze złości.
– A cóż to państwa do nas sprowadza? Adam…
Adam wymownie podniósł oczy i nie mogąc kopnąć jej w kostkę, mało delikatnie ujął ją pod rękę i ścisnął. Niech ona lepiej teraz nie daje popisów temperamentu, bo jeden Bóg wie, do czego może sprowokować te ozdoby marginesu społecznego. Zosia spojrzała na niego dziwnie i nie powiedziała nic więcej. Inteligentna dziewczynka. Niemniej widać było, że kipi w środku.
– Pani Czerwonka to nic się nie zmienia – rzuciła protekcjonalnym tonem Arleta i swobodnie przekroczyła próg. Adam przytrzymał Zosię i za plecami Dionizego zrobił do niej minę pod tytułem „hamuj się”. Zosia przybrała rozpaczliwy wyraz twarzy. Rozumiał ją doskonale. Jego też trafiał spory szlag na myśl, że takie typki mają prawo wchodzić do jego domu jak do swojego. Och, jakże chętnie kopnąłby tego łobuza Setę w tyłek, a paniusią tylko zawinął, żeby leciała i leciała, i leciała…
Arleta i Dionizy właśnie wieszali okrycia na kole sterowym stojącym w przedsionku jako bezcenna ozdoba. Koło pochodziło z jakiegoś antycznego parowca i było dumą ciotki Bianki, a więc i pozostałych lokatorów domu.