37837.fb2
Adam westchnął i wczołgał się za kanapę, po czym usiadł obok tej kupki nieszczęścia. Kupka nie zareagowała.
Adam westchnął po raz drugi.
– Adolf… czekaj, tak się nie da mówić do człowieka, Adolfik jest do chrzanu… Zosia mówi na ciebie Adek, ale to mi też nie pasuje. Jak mówili na Dymszę? Chwila, zaraz sobie przypomnę. No, przecież Dodek! Mogę do ciebie mówić Dodek?
Nowo mianowany Dodek ani drgnął.
– To będę. Dodek, słuchaj mnie uważnie, możesz nic nie mówić, ale słuchaj. Nie, kurczę, nie możesz nie mówić, bo ja cię muszę o coś spytać. Ty się boisz ojca?
Dodek chwilę trwał w stuporze, aż w końcu ledwie dostrzegalnie kiwnął głową.
– Kogo jeszcze się boisz?
Zero reakcji.
Adam zrozumiał, że musi się wzorować na systemie zerojedynkowym. Jest, nie ma, jest, nie ma, jest, nie ma, tak, nie, tak, nie.
– Mnie się boisz?
Zaprzeczenie.
– Zosi chyba nie?
Nie.
– Ciotki Leny?
Nie.
– Któregoś z chłopaków u nas w domu?
Nie.
– Pani dyrektor ze starego domu dziecka?
Ostrożne tak.
– Boisz się, że tam wrócisz?
Tak.
Adam zamyślił się. To nie była łatwa sytuacja. Najprostszym odruchem byłoby przyrzec Adolfikowi, to znaczy Dodkowi, że nigdy nie opuści domu na klifie. Tylko że po pierwsze, stary Seta wciąż miał prawa rodzicielskie…
Do diabła z prawami rodzicielskimi.
Do diabła z zabezpieczaniem sobie tyłów!
Jeżeli odda chłopaka na pastwę temu żłobowi, który najwyraźniej zamierza tu przyjeżdżać i znęcać się nad nim, to do końca życia nie spojrzy sobie w oczy przy goleniu! Obstawi się adwokatami – sam ma paru znajomych, a koledzy i koleżanki z dawnej pracy w telewizji znają ich tabuny – i nie popuści. Seta jest alkoholikiem, alfonsem, prawdopodobnie przestępcą i na pewno charakteropatą oraz łajdakiem. Trzeba mu te prawa rodzicielskie, którymi tak chętnie wyciera sobie gębę, odebrać! Odebrać i zakazać pokazywania się w odległości dziesięciu kilometrów od Lubina! A jeżeli będzie podskakiwał i straszył swoimi ochroniarzami od drogowych panienek, to jest jeszcze paru kolegów, z którymi pływał – dużych, wysportowanych, chętnych do bijatyki i co najważniejsze inteligentnych. Tępe mózgi funkcyjnych menedżera Sety nie mają z nimi najmniejszych szans. To, oczywiście, ostateczność, ale jak najbardziej możliwa do urzeczywistnienia. Daruś, zwany również King Kongiem byłby zachwycony, Szwarcek również, dwumetrowy Bolo schnie bez mordobicia… dałoby się im pewną szansę. A na początek trzeba pogadać z kilkoma znajomymi z policji…
Zosia.
Zosia go poprze, nie ma dwóch zdań. Jej też los tego nieszczęsnego dzieciaka leży na sercu. Zgodzi się na przejęcie opieki prawnej nad chłopcem. Czy jak tam się nazywa ta odpowiedzialność za niego, którą będą musieli teraz w całości przejąć.
Na myśl o Zosi uśmiechnął się. Lipna żona.
Przyzwyczaił się do niej. Było mu miło każdego ranka, kiedy słyszał, jak wstaje – zawsze wcześniej od wszystkich, żeby pobudzić chłopców i Julkę. Spotykał ją przy śniadaniu i patrzył z przyjemnością, jak krąży między dziećmi, podsuwając im serki i zieleniny z lodówki, parząc herbatę w dużym dzbanku i dwie indywidualne kawy – dla siebie i dla niego. Potem dzieci znikały, a ona zabierała się do porządków. Pomagał jej albo szedł załatwiać jakieś sprawy związane z domem. Dziwnie było pomyśleć, że ten dom mógł kiedyś istnieć bez niej.
O, cholera.
Zakochał się?
W kobiecie tak dalece odbiegającej od typu urody, który go zazwyczaj podniecał? Niemożliwe. Nie ma pod ręką żadnej innej, to myśli o tej.
Adolf obok niego chlipnął prawie bezgłośnie.
– Słuchaj, Dodek – powiedział Adam półgłosem. – Masz moje męskie słowo honoru, że nie wrócisz ani do tamtego domu, ani do ojca. Możesz się przestać bać.
Adolfik po swojemu nie zareagował.
– Dodek, słyszysz mnie? Nie oddamy cię, Zosia i ja. Możesz się nie bać więcej. Przestań się trząść i wyłaź stąd. Koniec siedzenia za kanapą. Od dzisiaj siedzisz wyłącznie na kanapie. Na fotelach. Na krzesłach. Na czym chcesz, ale nie kryjesz się po kątach. Rozumiesz mnie?
Adolfik lekko się poruszył.
– A jak sąd każe…
– Zatrudnimy prawników i nie oddamy cię ojcu ani pani Zombiszewskiej. Będziesz tu mieszkał, dopóki nie dorośniesz.
– A potem?
– A potem zrobisz, co zechcesz. Pójdziesz na studia. Będziesz miał jakiś zawód. Mamy jeszcze sporo czasu, żeby to obmyślić i przeprowadzić. Tylko nie możesz cały czas być taki przerażony, bo nie będziesz mógł myśleć. Uważaj. Teraz wyleziesz z tego kąta i przestaniesz się bać. Jak tylko coś cię przestraszy, lecisz z tym do mnie, a ja robię porządek. Pamiętaj. Już się nie boisz. Nie masz czego. Rozumiesz? Nie masz czego.
– Tata…
– Znajdziemy sposób i na tatę. Po prostu, cholera, znajdziemy sposób na wszystko.
Co on wygaduje? Istny szeryf z niego. W obronie skrzywdzonych dzieci przeciwko całemu światu. Jeżeli zajdzie konieczność, wystrzela wszystkich złych ludzi. Zorro. Superman. Rycerz Jedi. I Zosia – dobra wróżka. Ze skrzydełkami i czarodziejską różdżką.
Zaczął się śmiać.
A właściwie dlaczego nie?
Przecież to zupełnie dobry sposób na zaplanowanie sobie reszty życia. Pokończy te wszystkie kursy towarzystwa Nasz Dom, czy jak tam ono się nazywa. Dopracuje organizację pracy w domu do perfekcji. Całą papierologię w postaci czytelnych programów zapakuje do komputera. Skontaktuje się z innymi ludźmi, którzy takie domy prowadzą. Może są już jakieś stowarzyszenia wzajemnej współpracy, pomocy i tak dalej. Zaprzęgnie do roboty wszystkich znajomych prawników i da popalić cholernym rodzicom.
Proszę, choleruje zupełnie jak Zosia.
No więc da popalić rodzicom, oczywiście tym, którym to się należy. Jeżeli trafi na takich, którym warto pomóc, to znajdzie sposób, żeby im pomóc. Zosia mówiła, że zdarzają się dzieci, które oddano do bidula dlatego, że rodziców nie było stać na utrzymanie. Rzadko, ale bywa. Trzeba będzie zadziałać wśród kolegów dziennikarzy. Zachęcić ludzi do zakładania rodzinnych domów dziecka. Rozwalić całą zbędną biurokrację. Postawić do pionu decydentów. Co innego szkolenia i sprawdzanie, czy ludzie w ogóle się nadają do prowadzenia domów, a co innego kłody pod nogami. Lalka Manowska musi pomóc i paru kolegów z prasy też. Kasia z radia. Kasia z Agatką. Niech mówią w tych swoich nocnych audycjach. Gazeciarze niech piszą, ile mogą. Jak najmniej państwowych biduli. Jak największe poparcie dla rodzinnych domów dziecka! Jak najmniej Adolfików za kanapami!