37865.fb2
Minął dzień – taki sam jak poprzedni. Kilka porannych godzin pani Hurst i panna Bingley spędziły u chorej, która, aczkolwiek powoli, wracała jednak do zdrowia. Wieczorem Elżbieta przyłączyła się do zebranego w salonie towarzystwa. Tym razem nie grano w karty. Pan Darcy zajęty był pisaniem listu, a siedząca obok panna Bingley śledziła ruchy jego pióra i przerywała ciągle, prosząc, by doniósł coś siostrze w jej imieniu. Pan Hurst grał w pikietę z panem Bingleyem, pani Hurst zaś przyglądała się grze.
Elżbieta zajęła się jakąś robótką, a jednocześnie z dużym rozbawieniem przysłuchiwała się rozmowie pana Darcy’ego z jego towarzyszką. Ustawiczne zachwyty damy czy to nad jego charakterem pisma, czy nad niezwykłą równością linijek, czy też wreszcie długością samego listu, oraz całkowity brak zainteresowania, z jakim te uniesienia były przyjmowane wszystko to razem tworzyło dość dziwny dialog i całkowicie pokrywało się z tym, co dotychczas o obydwojgu myślała.
– Jakże się panna Darcy ucieszy, otrzymawszy taki list.
Milczenie.
– Pan pisze niezwykle szybko.
– Mylisz się, pani, piszę wolno.
– Ileż listów musi pan pisać w ciągu roku, a zwłaszcza w interesach. Dla mnie byłoby to udręką.
– Szczęście zatem, że pisanie listów przypadło w udziale mnie, a nie pani.
– Proszę, napisz pan swojej siostrze, że tęsknię za jej widokiem.
– Już jej to raz napisałem, stosownie do życzenia pani.
– Wydaje mi się, że to pióro nie odpowiada panu. Pozwól, proszę, bym je zatemperowała. Znakomicie temperuję pióra.
– Dziękuję, ale ja zawsze robię to sam.
– Jakim sposobem potrafisz pan pisać tak równo?
Milczenie.
– Napisz pan siostrze, proszę, że jestem zachwycona, słysząc o jej postępach w grze na harfie, i że istnym przeżyciem był dla mnie jej śliczny mały wzorek na stół, który uważam za stokroć piękniejszy od projektów panny Grantley.
– Czy pozwolisz mi, pani, zostawić te zachwyty do następnego listu? Nie mam już miejsca, aby je tu wyrazić.
– Ach, to nieważne. Zobaczę ją przecież w styczniu. Czy zawsze pan piszesz do siostry takie rozkosznie długie listy?
– Zwykle piszę długie listy, czy jednak są one rozkoszne, trudno mi o tym sądzić.
– Uważam to wręcz za pewnik: jeśli komuś z łatwością przychodzi pisać długie listy, to musi pisać dobrze.
– Nie udał ci się ten komplement, Karolino, bo jemu pisanie listów wcale nie przychodzi z łatwością! – zawołał jej brat. – Zbyt uporczywie szuka jak najdłuższych słów, prawda, Darcy?
– Piszę zupełnie inaczej niż ty.
– Ach! – krzyknęła panna Bingley. – Karol pisze wprost najnieporządniej w świecie. Połowę słowa połyka, a resztę zamazuje.
– Myślę szybciej niż piszę. Z tego właśnie powodu moje listy – zdaniem tych, którzy je czytają – często nie zawierają żadnych myśli.
– Pańska skromność – wtrąciła Elżbieta – musi rozbroić każdą krytykę.
– Nie ma nic bardziej zwodniczego nad pozory skromności – rzekł Darcy. – Często jest to tylko obojętność wobec opinii ludzkiej, a czasami zamaskowana pycha.
– A której z tych dwóch cech doszukałeś się w moim ostatnim dowodzie skromności?
– Zamaskowanej pychy. W rzeczywistości dumny jesteś z tego, że piszesz nieporządnie, uważasz bowiem, iż wypływa to z szybkości myśli i tego, że nie dbasz specjalnie, w jaką ubierzesz je formę, co jest twoim zdaniem godne jeśli nie pochwały, to w każdym razie zainteresowania. Zdolność szybkiego działania jest wysoko ceniona przez każdego, kto ją posiada, nie zauważa on jednak niedoskonałości swych poczynań. Kiedy dzisiaj rano mówiłeś pani Bennet, że jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się na opuszczenie Netherfield, wyjedziesz stąd w przeciągu pięciu minut, uważałeś, iż słowa twoje są czymś w rodzaju panegiryku na własną cześć i powinny ci zyskać uznanie słuchających. A powiedz mi, cóż jest tak bardzo chwalebnego w niezrównoważonym pośpiechu, który ci każe pozostawić ważny interes nie doprowadzony do końca, i ani tobie, ani nikomu innemu nie może przynieść pożytku?
– Ech! – zawołał Bingley. – Zbyt dużo żądasz! Żeby pamiętać wieczorem wszystkie głupstwa, które się powiedziało rano! A mimo to, powiadam ci: byłem przekonany, że mówię prawdę. W każdym razie nie przybierałem pozy rozgorączkowanego szaleńca, by w ten sposób przypodobać się damom.
– Wiem, żeś był o tym przekonany, ale nie wierzę, byś mógł stąd rzeczywiście w takim pośpiechu wyjechać. Zachowanie twoje będzie w tym samym stopniu uzależnione od przypadku, co zachowanie każdego człowieka. Gdybyś wsiadał już na konia, a któryś z przyjaciół powiedział ci: „Bingley, zostań jeszcze z tydzień”, prawdopodobnie zastosowałbyś się do jego życzenia i nie wyjechał, a za następnym słowem namowy pozostałbyś na cały miesiąc.
– W ten sposób dowiodłeś pan tylko – zawołała Elżbieta – iż pan Bingley raczej siebie nie docenia, niż przecenia. Wywołałeś pan więcej dlań uznania, niż on tego pragnął.
– Doprawdy, jestem ci, pani, niezwykle zobowiązany – rzekł Bingley. – Wykręciłaś słowa mego przyjaciela na opak i zrobiłaś z nich komplement pod adresem mego czarującego usposobienia. Obawiam się jednak, że ten młody człowiek chciał powiedzieć coś zupełnie innego. Z pewnością miałby lepsze o mnie zdanie, gdybym w podobnych okolicznościach stanowczo przyjacielowi odmówił, po czym jak najszybciej odjechał.
– Wobec tego, czy pan Darcy nie uważa, iż nagłość pańskich postanowień wyrównuje konsekwencja, z jaką trwasz przy nich?
– Prawdę rzekłszy, trudno mi odpowiedzieć, jak należy, na tak zadane pytanie. Niech Darcy sam mówi za siebie.
– Każesz mi tłumaczyć się ze słów, które zechciałeś nazwać moimi, a których ja nigdy nie wypowiedziałem. Pozwalając jednak, by sprawy wyglądały tak, jak ty je przedstawiłeś, muszę prosić, by panna Bennet nie zapomniała, iż ów przyjaciel, który pragnie rzekomo jego powrotu do domu i opóźnienia pierwotnych jego planów, po prostu chce tego i prosi, lecz nie podaje ani jednego argumentu, którym by uzasadniał swą prośbę.
– Czy nie uważa pan, że cnotą jest ustępstwo, i to chętne, natychmiastowe ustępstwo wobec namowy przyjaciela?
– Ustępstwo bez przekonania o jego słuszności nie świadczy chwalebnie o rozsądku namawiającego czy namawianego.
– Wydaje mi się, iż pan, panie Darcy, nie uznaje najmniejszego wpływu przyjaźni czy uczucia. Proszony często ustępuje chętnie ze względu na osobę proszącego nie czekając na argumenty, które by go przekonały o słuszności sprawy. Nie mówię specjalnie o przypadku, jaki pan dałeś, ilustrując usposobienie pana Bingleya. Możemy jednak zaczekać na podobną sytuację i dopiero wtedy dyskutować nad rozwiązaniem, jakie pan Bingley wybierze. Ale w zwykłych, codziennych przypadkach, kiedy jeden z przyjaciół pragnie, by drugi zmienił postanowienie w sprawie niewielkiej wagi, czy doprawdy miałbyś pan złe pojęcie o człowieku, który uległby tej prośbie nie czekając na argumenty?
– Czy nie byłoby raczej słuszne, nim będziemy mówić dalej, byśmy dokładniej określili zarówno wagę tej prośby, jak i stopień zażyłości pomiędzy owymi ludźmi?
– Oczywiście – zgodził się Bingley. – Ustalmy najpierw wszystkie szczegóły, nie zapominając o ich rozmiarach i proporcjach, to bowiem może mieć o wiele większe znaczenie w naszym rozumowaniu, niż pani się wydaje. Zapewniam cię, że gdyby Darcy nie był w porównaniu ze mną taki wielki i rosły, to nie okazywałbym mu nawet w połowie takiego szacunku. Stwierdzam bowiem, że nie znam nikogo bardziej okropnego niż on w pewnych okolicznościach i w pewnych miejscach, a już specjalnie w jego własnym domu w niedzielne wieczory, kiedy nie ma nic do roboty.
Darcy uśmiechnął się, Elżbieta jednak zauważyła, iż jest lekko urażony, powstrzymała więc wybuch śmiechu. Panna Bingley wystąpiła z pretensją do brata za obrażanie gościa podobnymi niedorzecznościami.
– Rozumiem twoje motywy – rzekł do przyjaciela Darcy. – Nie lubisz wywodów logicznych i dlatego chcesz je przerwać.
– Może to i prawda. Wszelka argumentacja zbyt mi przypomina uczone dysputy. Będę bardzo wdzięczny, jeśli się z nią wstrzymacie do mego wyjścia z pokoju, a wtedy będziecie mogli mówić o mnie, co się wam żywnie podoba.
– Spełnienie pańskich pragnień – odparła z uśmiechem Elżbieta – nie będzie dla mnie najmniejszym poświęceniem, a pan Darcy również powinien chyba powrócić do listu.
Pan Darcy poszedł za jej radą. Kiedy skończył, zwrócił się do panny Bingley i Elżbiety z prośbą o muzykę. Panna Bingley błyskawicznie rzuciła się do klawikordu, a usadowiwszy się przy nim, zaproponowała grzecznie Elżbiecie pierwszeństwo, na co ona równie grzecznie i z wielką powagą odmówiła.
Pani Hurst śpiewała razem z siostrą. Podczas gdy obie panie zajęte były muzyką, Elżbieta, przeglądając leżące na klawikordzie nuty, zauważyła, iż oczy pana Darcy’ego niezwykle często zwracają się ku niej. Trudno jej było przypuścić, by stała się przedmiotem admiracji tak wielkiego człowieka, a jednak byłoby przecież jeszcze dziwniejsze, gdyby przyglądał jej się dlatego, że mu się nie podoba. Wreszcie doszła jednak do wniosku, że przyciąga uwagę pana Darcy’ego, ponieważ młody człowiek ma jej, w swoim pojęciu, więcej do zarzucenia niż komukolwiek z obecnych. To przypuszczenie jednak nie było dla niej bolesne. Zbyt małą przywiązywała wagę do osoby pana Darcy’ego, by dbać o jego uznanie. Po kilku piosenkach włoskich panna Bingley zmieniła charakter muzyki i zagrała żywą, szkocką melodię. W chwilę potem pan Darcy, przysuwając się do Elżbiety, spytał:
– Czy masz, pani, ochotę wykorzystać taką świetną sposobność i zatańczyć reela?
Uśmiechnęła się, lecz nie odpowiedziała. Powtórzył pytanie, trochę zdziwiony jej milczeniem.
– Och – odrzekła – słyszałam, jak pytał pan po raz pierwszy, nie mogłam jednak zdecydować się natychmiast, co odpowiedzieć. Wiem dobrze, iż chciał pan, bym odpowiedziała: „ogromną”. Mógłbyś wtedy z satysfakcją wzgardzić moim gustem, ja jednak bardzo lubię obalać podobne plany i wyszydzać taką zamierzoną wzgardę. Postanowiłam wobec tego powiedzieć panu, iż nie mam ochoty na taniec. Niechże się pan teraz ośmieli spojrzeć na mnie lekceważąco.
– Nigdy bym się na to nie ośmielił, łaskawa pani.
Elżbietę zdumiała jego galanteria, bo wydawało jej się, że go obraziła. Nie zdawała sobie sprawy, że jej zachowanie jest tak wdzięcznym połączeniem słodyczy i łobuzerstwa, iż nie sposób nim obrazić kogokolwiek. Nigdy jeszcze Darcy nie poddał się tak bardzo urokowi kobiety. Zaczął zdawać sobie sprawę, iż gdyby nie pospolitość jej koneksji i pochodzenia, znajdowałby się rzeczywiście w pewnym niebezpieczeństwie.
Panna Bingley spostrzegła lub domyśliła się wystarczająco wiele, by poczuć wzbierającą zazdrość, a troska o powrót do zdrowia drogiej przyjaciółki, Jane, została spotęgowana pragnieniem, by się wreszcie pozbyć Elżbiety.
Starała się wzbudzić w Darcym antypatię do młodej damy, mówiąc ciągle o ich przypuszczalnym małżeństwie i rojąc obrazy jego przyszłego szczęścia w tym związku.
– Przypuszczam – mówiła, gdy następnego dnia spacerowali razem pomiędzy krzewami – że udzielisz pan swojej teściowej kilku uwag, oczywiście, kiedy już minie ta upragniona chwila, co do korzyści, jakie przynosi milczenie, i jeśli ci się uda, oduczysz młodsze siostry swej pani od biegania za oficerami. I pewno spróbujesz – jeśli wolno mi w ogóle poruszać przedmiot tak delikatny – ukrócić tę drobną manierę stojącą na pograniczu zarozumialstwa i zuchwałości, jaka cechuje damę pańskiego serca.
– Czy ma pani jeszcze inne propozycje tyczące mego szczęścia rodzinnego?
– Oczywiście! Powieś pan koniecznie w galerii obrazów w Pemberley portrety wujaszka i cioteczki Philipsów. Powieś je pan obok portretu swego ciotecznego dziada, sędziego. Przecież obaj ci panowie są przedstawicielami tego samego zawodu, tylko że każdy innej jego linii. Jeżeli zaś chodzi o portret pańskiej Elżbiety, to musisz pan z niego zrezygnować. Jakiż bowiem malarz potrafiłby oddać te piękne oczy w całym ich blasku?
– Nie byłoby łatwym zadaniem oddać ich wyraz, ale można by przecież odmalować przynajmniej ich kolor, kształt i te długie, przepiękne rzęsy.
W tej właśnie chwili spotkali idące inną ścieżką panią Hurst i Elżbietę we własnej osobie.
– Nie wiedziałam, że wybieracie się na spacer – rzekła panna Bingley lekko zmieszana, bała się bowiem, czy nie dosłyszano ich rozmowy.
– Zachowujecie się w stosunku do nas wręcz okropnie – rzekła pani Hurst. – Uciekacie z domu i nie mówicie wcale, że idziecie na spacer.
Po czym, ująwszy pana Darcy’ego pod ramię, pozostawiła Elżbietę samej sobie. Ścieżka mogła pomieścić najwyżej trzy osoby. Pan Darcy odczuł ten nietakt i rzekł szybko:
– Ta ścieżka jest dla nas za wąska. Chodźmy lepiej alejką.
Elżbieta jednak nie miała najmniejszej ochoty im towarzyszyć, toteż zawołała ze śmiechem:
– Nie, zostańcie tutaj, proszę! Co za piękna grupa, doprawdy, prześlicznie państwo wyglądacie! Czwarta osoba zepsułaby zupełnie malowniczość tego obrazu. Do widzenia.
Odbiegła wesoło, ciesząc się podczas tej samotnej przechadzki myślą, iż za dzień lub dwa będzie z powrotem w domu. Jane bowiem czuła się do tego stopnia lepiej, iż miała zamiar tego wieczora opuścić na parę godzin swój pokój.