37865.fb2
Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony. Jakkolwiek za pojawieniem się takiego pana w sąsiedztwie niewiele wiadomo o jego poglądach czy uczuciach, owa prawda jest tak oczywista dla okolicznych rodzin, że przybysz zostaje od razu uznany za prawowitą własność tej czy innej ich córki.
– Mężu drogi – zwróciła się pewnego dnia do pana Benneta jego małżonka – słyszałeś, że wydzierżawiono nareszcie Netherfield Park?
Mąż odparł, że nic mu o tym nie wiadomo.
– Naprawdę – zapewniała go żona. – Pani Long wpadła przed chwilą i opowiedziała mi wszystko.
Pan Bennet milczał.
– Czy naprawdę nie jesteś ciekaw, kto go wydzierżawił? – zawołała wreszcie zniecierpliwiona.
– Ty chcesz mi o tym powiedzieć, a ja nie oponuję.
Było to wystarczające zaproszenie.
– No więc, mój drogi, pani Long powiada, że Netherfield wydzierżawił jakiś młody, ogromnie bogaty człowiek, skądś z północnej Anglii, że przyjechał z Londynu w poniedziałek wolantem w cztery konie, aby wszystko obejrzeć, i tak mu się spodobało, że natychmiast ugodził się z panem Morrisem i ma objąć Netherfield jeszcze przed świętym Michałem, a część służby przyjedzie już w końcu przyszłego tygodnia.
– Jak się nazywa?
– Bingley.
– Żonaty czy kawaler?
– Och, kawaler, mój drogi, oczywiście. Kawaler i to z dużym majątkiem – cztery czy pięć tysięcy funtów rocznie. Pomyśl, jakie to szczęście dla naszych dziewcząt!
– Nie rozumiem. Cóż to ma z nimi wspólnego?
– Ach, mój drogi! jakiś ty męczący! Myślę, że się z którąś z nich ożeni, przecież to jasne.
– Czy ów pan osiedla się tutaj w tym właśnie zamiarze?
– W tym zamiarze? Niedorzeczność! Ale bardzo możliwe, że się w którejś z nich zakocha, i dlatego musisz mu złożyć wizytę natychmiast po przyjeździe.
– Nie widzę po temu powodów. Możesz pojechać ty z dziewczętami albo – jeszcze lepiej – wyślij je same, boć przecież jesteś równie ładna jak one i jeszcze mu się najbardziej spodobasz!
– Pochlebiasz mi, mój drogi! Co prawda były czasy, kiedym nie grzeszyła brzydotą, ale to już dawno minęło i nie sądzę, bym się teraz tak bardzo wyróżniała spośród innych. Kiedy kobieta ma pięć dorosłych córek, nie powinna zajmować się własną urodą.
– W takich przypadkach kobieta nie zawsze ma jeszcze urodę, którą mogłaby się zajmować
– Ale, mężu drogi, kiedy pan Bingley tu zjedzie, musisz mu natychmiast złożyć wizytę.
– Zbyt wiele żądasz ode mnie, moja duszko.
– Pomyśl tylko o swoich córkach. Zastanów się; jaka to świetna partia. Sir William i lady Lucas postanowili do niego pojechać specjalnie z tego względu. Wiesz przecież, że na ogół nie składają wizyt nowo przybyłym. Koniecznie musisz jechać, przecież nie będziemy mogły same złożyć mu wizyty, jeśli ty nie pojedziesz!
– Nadmiar skrupułów, moja duszko. Jestem pewien, że wasza wizyta sprawiłaby panu Bingleyowi niewątpliwą przyjemność. Prześlę mu przez ciebie parę słów, zapewniając go, że chętnie się zgodzę na jego małżeństwo z którąkolwiek z naszych córek, choć muszę jednak dodać jakieś dobre słówko za moją małą Lizzy.
– Proszę cię, mężu, byś tego nie robił. Lizzy wcale nie jest lepsza od reszty, a już z pewnością nie jest ani w połowie tak ładna jak Jane lub tak wesoła jak Lidia. Ty jednak zawsze masz dla niej specjalne względy.
– Wszystkie one nie bardzo mają się czym chwalić – odparł pan Bennet. – Ot, płoche głuptasy, jak to dziewczęta. Lizzy jednak jest bystrzejsza od swych sióstr.
– Jak możesz tak okropnie krzywdzić własne dzieci! Sprawia ci przyjemność, gdy mnie dręczysz. Nie masz litości dla moich biednych nerwów.
– Mylisz się, moja droga. Mam dla twoich nerwów najwyższy szacunek. To moi starzy przyjaciele. Co najmniej od dwudziestu lat słyszę, jak się nad nimi rozwodzisz.
– Ach, nie wiesz, co ja cierpię!
– Mam jednak nadzieję, że jakoś to przeżyjesz i zobaczysz jeszcze wielu młodych mężczyzn z czterema tysiącami rocznego dochodu przyjeżdżających w sąsiedztwo.
– Nawet gdyby ich przyjechało dwudziestu, nic nam z tego nie przyjdzie, jeśli nie będziesz chciał złożyć im wizyty.
– Obiecuję ci, duszko, że jeśli ich się zjawi dwudziestu, złożę wizytę wszystkim, co do jednego.
Pan Bennet był tak oryginalną mieszaniną bystrej inteligencji, sarkastycznego humoru, powściągliwości i dziwactwa, że nawet doświadczenie dwudziestu trzech lat nie wystarczyło żonie, by go zrozumieć. Ją dało się przejrzeć o wiele łatwiej. Była to kobieta małego umysłu, miernego wykształcenia i nierównego usposobienia. Kiedy ją coś gniewało, wyobrażała sobie, że cierpi na nerwy. Celem jej życia było wydanie córek za mąż, radością wizyty i nowinki.