37865.fb2
Przyszedł list od panny Bingley kładąc kres wszelkim wątpliwościom. Już pierwsze zdanie mówiło wyraźnie, iż wszyscy pozostają w Londynie na zimę, ostatnie zaś wyrażało żal ich brata, że nie miał czasu złożyć przed wyjazdem wyrazów uszanowania swym przyjaciołom z Hertfordshire.
Nadzieja prysła, prysła na zawsze, a kiedy Jane mogła zebrać siły i z uwagą przeczytać list do końca, niewiele w nim znalazła pociechy prócz wyrazów sympatii od jego autorki. Większą część listu zajmowały zachwyty nad panną Darcy. Po raz wtóry rozpatrywane były rozliczne jej wdzięki, a Karolina chełpiła się radośnie wzrastającą zażyłością pomiędzy rodzinami i odważyła się przewidywać spełnienie życzeń wyrażonych już w poprzednim liście. Donosiła też z zadowoleniem, iż brat jej mieszka w domu pana Dartego i z zachwytem wyrażała się o pewnych planach tego ostatniego co do zmiany umeblowania.
Jane niezwłocznie powtórzyła Elżbiecie najważniejsze wiadomości, ta zaś wysłuchała ich z niemym oburzeniem. Uczucia jej wahały się między przywiązaniem do siostry a żalem do całego świata. Nie wierzyła zapewnieniom Karoliny, iż brat jej obdarza względami pannę Darcy. Jak dawniej tak i teraz była przekonana, iż kochał się w Jane, a jak przedtem była skłonna go lubić, tak teraz nie mogła bez gniewu, a nawet pogardy myśleć o ustępliwości i miękkości jego charakteru, czy też o niezdecydowaniu, które pozwoliło mu podporządkować się planom przyjaciół i dla ich fantazji poświęcić swe szczęście. Gdyby jedyną ofiarą było jego własne szczęście, miałby prawo z nim igrać. Łączyło się z tym jednak nierozdzielnie szczęście jej siostry, o czym, jak sądziła, musiał dobrze wiedzieć. Krótko mówiąc, nad całą sprawą można się było długo zastanawiać i nie dojść do żadnych wniosków. Nie potrafiła myśleć o niczym innym, a przecież bez względu na to, czy uczucia Bingleya naprawdę wygasły, czy też zostały zduszone przez jego przyjaciół, czy był świadom przywiązania Jane, czy też umknęło ono jego uwagi – jakiekolwiek były przyczyny zmiany, która tak silnie wpływała na jej pogląd o nim, sytuacja Jane pozostawała taka sama, jej spokój tak samo był naruszony.
Minęło kilka dni, nim Jane zdobyła się na odwagę, by porozmawiać z Elżbietą o tym, co przeżywa. Wreszcie pewnego razu, kiedy pani Bennet po dłuższych niż zwykle wyrzekaniach na Netherfield i jego gospodarza pozostawiła je same, Jane nie mogła się powstrzymać od okrzyku:
– Ach, gdyby nasza kochana matka bardziej panowała nad sobą! Nie może mieć pojęcia, jaki mi ból zadaje tymi ciągłymi uwagami o nim. Ale nie będę się skarżyć. To nie może trwać długo. Wszystko pójdzie wreszcie w zapomnienie i w domu znów będzie tak jak przedtem.
Elżbieta spojrzała na siostrę z pewnym niedowierzaniem i troską, lecz nic nie odrzekła.
– Nie wierzysz mi! – zawołała Jane, lekko się czerwieniąc. – Doprawdy, nie wiem, dlaczego. Zachowam go w pamięci jako jednego z najmilszych moich znajomych, i to wszystko. Nie mam na co wyczekiwać, nie mam czego się bać, nie mogę też mu nic wyrzucać. Dzięki Bogu, że mi oszczędził tego bólu. Dlatego też wkrótce na pewno postaram się zapomnieć… – A po chwili mocniejszym już głosem dodała: – Mam jeszcze tę wielką pociechę, że były to tylko moje mylne wyobrażenia, które nie przyniosły cierpień nikomu innemu oprócz mnie samej.
– Jane, kochanie! – zawołała Elżbieta. – Jesteś za dobra! Doprawdy, masz anielsko słodkie usposobienie bez krzty egoizmu. Nie wiem wprost, co ci odpowiedzieć. Wydaje mi się, że nigdy nie doceniałam cię należycie i nigdy nie kochałam tak, jak na to zasługujesz.
Jane gorąco zaprotestowała przeciwko przypisywaniu jej tak niezwykłych cnót. Zdaniem jej, owe pochwalne słowa zostały podyktowane przywiązaniem siostry.
– O nie – odparła Elżbieta. – Teraz rozumujesz nieuczciwie. Uważasz wszystkich ludzi za godnych szacunku i boli cię, jeśli mówię o kimś źle. Ja chcę tylko uważać ciebie za doskonałość, ty zaś się temu sprzeciwiasz. Nie obawiaj się, bym wpadła w przesadę i robiła ci konkurencję wierząc w dobre chęci całego świata. Nie ma po temu potrzeby. Niewielu jest ludzi, których prawdziwie kocham, a jeszcze mniej takich, o których mam dobre mniemanie. Im więcej poznaję świat, tym mniej mi się podoba, a każdy dzień utwierdza mnie w przekonaniu o ludzkiej niestałości i o tym, jak mało można ufać pozorom cnoty czy rozumu. Spotkałam się ostatnio z dwoma takimi przypadkami – o pierwszym nie będę mówić, drugi to małżeństwo Charlotty. To niepojęte! Z każdego punktu widzenia niepojęte!
– Lizzy, kochanie, proszę cię, nie dopuszczaj do siebie podobnych myśli. To cię unieszczęśliwi. Nie bierzesz pod uwagę różnicy ich sytuacji życiowej i usposobienia. Pomyśl, jak szanowanym człowiekiem jest pan Collins, i jak zrównoważona i roztropna jest Charlotta. Pamiętaj, że ma liczne rodzeństwo i pod względem materialnym związek ten daje jej wiele korzyści. A przy tym musisz, na litość boską, uwierzyć, że ma dla naszego kuzyna choć trochę szacunku i poważania.
– Dla twojej przyjemności postaram się uwierzyć we wszystko, nikogo jednak prócz ciebie podobna wiara nie mogłaby zadowolić. Gdybym była przekonana, iż Charlotta ma dla niego poważanie, musiałabym sądzić o jej rozumie gorzej, niż myślę o jej sercu. Jane, moja droga! Przecie pan Collins jest zarozumiałym, napuszonym, ograniczonym, głupim człowiekiem. Wiesz o tym równie dobrze jak ja! Musisz też uważać, podobnie jak ja, że kobieta, która za niego wychodzi, nie może być osobą rozsądną. Trudno ci przyjdzie ją obronić, choć to Charlotta Lucas. Nie możesz ze względu na jednego człowieka zmienić powszechnego poglądu na zasady czy prawość, ani usiłować wmówić w siebie czy też we mnie, że samolubstwo to roztropność, a nieświadomość niebezpieczeństwa to gwarancja przyszłego szczęścia.
– Wydaje mi się, że używasz zbyt mocnych słów mówiąc o tej parze, i mam nadzieję, że sama dojdziesz do tego wniosku widząc ich szczęście. Ale skończmy z tym. Mówiłaś o dwóch przypadkach. Rozumiem, co masz na myśli, i proszę cię, Lizzy, nie rań mnie winiąc tę osobę i twierdząc, że twoja opinia o niej uległa gruntownej zmianie. Nie wolno nam sądzić pochopnie, że nas umyślnie skrzywdzono. Nie wolno nam żądać, by młody człowiek o żywym usposobieniu zawsze był ostrożny i rozważny. Często łudzi nas własna próżność tylko. Kobietom się wydaje, że uwielbienie istotnie coś znaczy.
– A mężczyźni robią wszystko, co mogą, by kobietom tak się wydawało.
– Jeśli to czynią celowo, nie można ich usprawiedliwiać, nie przypuszczam jednak, by wszyscy ludzie postępowali z takim wyrachowaniem, jak się sądzi.
– Daleka jestem od tego, by posądzać pana Bingleya o złą wolę, można jednak popełnić błąd i sprawić ból wcale nie mając zamiarów po temu. Lekkomyślność, brak względów dla uczuć innych i brak własnego zdania, oto przyczyny złego.
– Czy tutaj mamy do czynienia z którymś z tych powodów?
– Tak, z ostatnim. Ale jeśli będę mówiła dalej, powiem coś złego o ludziach, których wysoko cenisz, i zrobię ci przykrość. Powstrzymaj mnie, póki można.
– A więc w dalszym ciągu podejrzewasz, że wpłynęły na niego siostry?
– Tak, do spółki z jego przyjacielem. – Niepodobna w to uwierzyć! Po cóż by chciały nań wpłynąć? Mogą pragnąć tylko jego szczęścia, a jeśli mnie oddał swoje serce, żadna inna kobieta nie może go uszczęśliwić.
– Mylisz się już w pierwszym punkcie. Mogą pragnąć wielu innych rzeczy oprócz jego szczęścia. Mogą pragnąć, by wzrósł jego majątek i znaczenie w świecie, mogą też pragnąć, by poślubił dziewczynę, która ma taką pozycję, jaką gwarantują pieniądze, wysokie stosunki i pycha.
– Niewątpliwie chcą, by poślubił pannę Darcy – odparła Jane. – Może to jednak wypływać z lepszych pobudek, niż ci się zdaje. Znają ją o wiele dłużej niż mnie, nic więc dziwnego, że bardziej ją kochają. Bez względu jednak na ich pragnienia, wątpię, by panna Bingley i pani Hurst mogły się przeciwstawić pragnieniom brata. Jakaż siostra pozwoliłaby sobie na to nie mając w stosunku do wybranej brata żadnych poważnych zarzutów? Jeśliby uważały, iż naprawdę mnie kocha, nie usiłowałyby nas rozdzielać, a zresztą, gdyby uczucia jego były prawdziwe, takie usiłowania na nic by się zdały. Zakładając, iż pan Bingley mnie kochał, musisz dojść do wniosku, iż wszyscy postępowali okrutnie i podle, a mnie czynisz najnieszczęśliwszą istotą na świecie. Proszę cię, nie doprowadzaj mnie tą myślą do rozpaczy. Nie wstydzę się mojej pomyłki, a w każdym razie jest ona drobnostką, jest niczym w porównaniu z tym, co musiałabym przeżywać myśląc źle o nim lub o jego siostrach. Pozwól mi widzieć całą sprawę w najlepszym świetle, w świetle, w którym wszystko jest zrozumiałe.
Elżbieta nie mogła się sprzeciwić podobnemu życzeniu i od tej chwili siostry nie wspominały w rozmowach nazwiska pana Bingleya.
Pani Bennet jednak wciąż się dziwiła i uskarżała na jego nieobecność i choć rzadko mijał dzień, w którym Elżbieta nie wyjaśniałaby jej powodów owej nieobecności sąsiada, małe były nadzieje, by zacna matrona zaczęła mówić o całej sprawie z mniejszym wzburzeniem. Córka zapewniała ją, wbrew własnemu przekonaniu, że atencje pana Bingleya względem Jane były wynikiem zwykłego i chwilowego zainteresowania, które minęło, kiedy przestał ją widywać. Choć po pewnym czasie pani Bennet uznała to wyjaśnienie za prawdopodobne, Elżbieta musiała codziennie je powtarzać. Pani Bennet usiłowała pocieszyć się myślą, że Bingley musi wrócić w lecie.
Mąż jej inaczej podszedł do całej sprawy.
– Cóż, Lizzy – odezwał się pewnego dnia. – Twoja siostra przeżywa nieszczęśliwą miłość. Winszuję jej: dziewczęta lubią mieć od czasu do czasu zawód miłosny – lubią to prawie tak samo jak wychodzić za mąż. To jest coś, o czym można rozmyślać i co je w pewien sposób wyróżnia spośród towarzyszek. Kiedy przyjdzie na ciebie kolej? Nie wytrzymasz chyba, by Jane cię długo wyprzedzała. Teraz czas na ciebie. W Meryton dosyć jest oficerów, by złamać serca wszystkich młodych dam w naszym kraju. A może by Wickham został twoim wybrańcem? To miły człowiek, będzie cię świetnie zwodził.
– Dziękuję, papo, ale wystarczy mi zupełnie ktoś obdarzony mniejszym urokiem. Nie możemy się wszyscy spodziewać, że tak się nam poszczęści jak Jane.
– Słusznie. Możesz się jednak pocieszyć, że jeśli ci się zdarzy cokolwiek w tym guście, masz kochającą mamusię, która to z pewnością odpowiednio rozgłosi.
Towarzystwo pana Wickhama oddało w tym przykrym okresie nieocenione usługi rodzinie Bennetów rozpraszając w dużej mierze ponury nastrój, jaki ogarnął niektórych jej członków. Panny widywały go często. Musiały teraz do licznych jego zalet dodać całkowity brak skrytości. To, o czym wiedziała Elżbieta, stało się teraz publicznie wiadome i otwarcie dyskutowane, a wszyscy z przyjemnością uświadamiali sobie, że nie lubili pana Darcy’ego nawet wtedy, gdy jeszcze nie było całej sprawy.
Panna Jane Bennet była jedyną osobą, która dopuszczała istnienie jakichś okoliczności łagodzących nie znanych mieszkańcom Hertfordshire. Jej dobroć i zrównoważona bezstronność zawsze nakazywały pobłażanie i podsuwały możliwość pomyłki – wszyscy jednak oprócz niej uważali teraz pana Darcy’ego za potwora w ludzkim ciele.