37865.fb2
Elżbieta, biorąc od pana Darcy’ego list, mogła jedynie przypuszczać, że zawiera on ponowienie prośby o jej rękę. Łatwo więc można sobie teraz wyobrazić, jak chciwie go czytała i jaki zamęt sprzecznych uczuć wzbudził w jej sercu. Trudno określić, co przeżywała podczas tej lektury. Najpierw ze zdumieniem stwierdziła, że Darcy uważa, iż może się jeszcze tłumaczyć. Przekonana była, że nie ma do powiedzenia na swoje usprawiedliwienie nic, czego prawdziwe poczucie wstydu nie pragnęłoby ukryć. Głęboko uprzedzona do każdego jego słowa zaczęła czytać opis wydarzeń w Netherfield. Czytała tak chciwie, że ledwo mogła cokolwiek zrozumieć. Niecierpliwa dowiedzieć się, co przyniesie następne zdanie, nie potrafiła skupić uwagi na treści tego, które właśnie przebiegała wzrokiem. Z punktu odrzuciła jako fałsz zapewnienie, że Darcy był przekonany o obojętności Jane, a wyliczenie prawdziwych, najważniejszych obiekcji przeciwko małżeństwu przyjaciela zbyt ją rozgniewało, by chciała im oddać sprawiedliwość choć w części. Za to, co zrobił nie wyraził żalu, a to wystarczało. Pisał bez skruchy, dumnie. Cały ten list był wyniosły i zuchwały. Ale kiedy przyszła kolej na historię pana Wickhama – przejął ją ból jeszcze większy i uczucie jeszcze trudniejsze do opisania. Czytała bowiem z większą trochę uwagą opis wypadków, które – jeśli były prawdziwe – musiały obalić wszelkie żywione dotychczas przekonanie o wartości tego młodzieńca, a które nosiły niepokojące podobieństwo do historii przez niego samego opowiedzianej. Przejęło ją zdumienie, strach i przerażenie. Chciała zadać im kłam wykrzykując co chwila: „To musi być fałsz! To niemożliwe! To najokropniejsze kłamstwo!”, a kiedy przeczytała list do końca, niewiele rozumiejąc już z ostatnich stron, odłożyła spiesznie pismo odżegnując się od wszystkiego, co zawierało, przyrzekając sobie nie spojrzeć już na nie więcej.
W tym zamęcie uczuć, nie mogąc dać spoczynku skołatanym myślom, zaczęła iść dalej. Ale to nie pomogło. W pół minuty później znowu otworzyła list i zebrawszy wszystkie siły, by uspokoić się trochę, pogrążyła się znowu w bolesnej lekturze. Czytała tylko to, co tyczyło Wickhama. Tak dalece już panowała nad sobą, że rozumiała sens każdego zdania. Opis stosunków jego z rodziną z Pemberley zgadzał się najdokładniej z tym, co on sam mówił, a łaskawość i względy zmarłego pana Darcy’ego, choć przedtem nie znała ich rozmiarów, odpowiadały całkowicie jego słowom. Do tego miejsca oba opowiadania wzajemnie się potwierdzały, kiedy jednak doszło do sprawy testamentu, różnica była znaczna. Świeżo miała jeszcze w pamięci to, co mówił Wickham o przyobiecanej mu prebendzie a kiedy przypomniała sobie własne jego słowa, musiała dojść do wniosku, że jedna albo druga strona wręcz kłamie. Przez kilka chwil pochlebiała sobie, że nie zwiodła jej własna intuicyjna ocena. Ale gdy z najwyższą uwagą czytała i znowu powracała do następnych wypadków, do rezygnacji Wickhama z wszelkich praw do prebendy, do przyjęcia za to tak dużej sumy jak trzy tysiące funtów, znowu musiała się zawahać. Odłożyła list i poczęła rozważać wszystko po kolei, starając się przy tym zachować coś, co nazywała bezstronnością. Zastanawiała się nad prawdopodobieństwem jednej i drugiej wersji – nie mogła jednak dojść do żadnych wniosków. Z obu stron były tylko słowa. Znowu zaczęła czytać. Każda jednak linijka dowodziła coraz jaśniej, że sprawa, która w jej pojęciu bezapelacyjnie rzucała głęboki cień na pana Darcy’ego, mogła się ukazać w świetle oczyszczającym go z całej winy od początku do końca.
Pustota i rozwiązłość, o które tak śmiało oskarżał Wickhama, wstrząsnęły nią głęboko, tym bardziej że nie mogła dowieść fałszywości tego zarzutu. Nigdy nie słyszała o nim, póki nie wstąpił do pułku hrabstwa X za namową młodego człowieka, który spotkawszy go przypadkowo w Londynie, odnowił powierzchowną znajomość. O tym, jak żył dawniej, wiedziano w Hertfordshire tyle tylko, co sam opowiadał. Nigdy – nawet gdyby leżało to w jej możliwościach – nie przyszłoby jej do głowy zasięgać o nim jakichś wiadomości i dowiadywać się, jaki też on jest naprawdę. Jego wygląd, głos i obejście kazały go uważać za wcielenie doskonałości. Starała się przywołać z pamięci jakieś dowody jego dobroci, jakieś wyraźne oznaki prawości i dobrej woli, które obroniłyby go przed zarzutami pana Darcy’ego. Pragnęła wyciągnąć z tych wspomnień wniosek, że jednak przeważają w nim dobre cechy, które mogą sowicie opłacić te przypadkowe błędy, jak usiłowała określić to, co pan Darcy nazwał długoletnim nieróbstwem i występnym życiem. Ale podobne wspomnienia nie przyszły jej z pomocą. Mogła natychmiast przywołać przed oczy jego postać, z całym wdziękiem obejścia i manier, ale nie mogła sobie przypomnieć żadnych bardziej uchwytnych zalet niż to, że dobrze wyrażał się o sąsiedztwie i zyskał sobie uznanie wśród kolegów miłym i pociągającym zachowaniem. W tym miejscu przerwała swe rozmyślania na dłuższą chwilę, po czym znów zaczęła czytać. Niestety, opis zamiarów, jakie miał wobec panny Darcy, uzyskał pewne potwierdzenie w jej rozmowie z pułkownikiem Fitzwilliamem zeszłego ranka zaledwie. Wreszcie zaś Darcy powoływał na świadka samego pułkownika, który już jej mówił o swoich bliskich związkach z wszelkimi sprawami rodziny Darcych. Nie miała zaś podstaw do kwestionowania prawości pana Fitzwilliama. W pewnej chwili postanowiła zwrócić się do niego, porzuciła jednak ten pomysł rozumiejąc, jak dziwny musiałby się wydać pułkownikowi, potem zaś odrzuciła go całkowicie, przekonana, że pan Darcy nigdy nie zaryzykowałby podobnej propozycji, gdyby nie był pewny, iż kuzyn potwierdzi jego słowa.
Pamiętała doskonale wszystko, co zaszło podczas jej pierwszej rozmowy z Wickhamem u państwa Philips. Wiele jego wypowiedzi miała dotąd świeżo w pamięci. Teraz dopiero uderzyła ją myśl, jak niewłaściwe były te wyznania wobec obcej osoby. Zdziwiła się, jak mogła tego wcześniej nie zauważyć. Dostrzegła niedelikatność ciągłego wysuwania swojej osoby na pierwszy plan, niezgodność jego słów i czynów. Pamiętała, jak się przechwalał, że niestraszny mu pan Darcy, że może sobie uciekać, lecz on nie ustąpi pola – a jednak to on właśnie uciekł przed balem w Netherfield, w następnym tygodniu zaledwie. Przypomniała sobie również, że nim towarzystwo z Netherfield wyjechało do Londynu, opowiedział swoją historię tylko i wyłącznie jej, zaś po ich wyjeździe podawano ją sobie z ust do ust, że nie miał żadnych oporów ni skrupułów, by obrzucić błotem pana Darcy’ego, choć zapewniał ją uprzednio, iż szacunek dla ojca nigdy nie pozwoli mu wystawić syna na ludzką pogardę.
Jak inaczej wyglądało teraz wszystko, z czym on miał jakikolwiek związek! Jego zaloty do panny King były rezultatem odrażającej interesowności, a mierność jej fortuny nie dowodziła bynajmniej umiarkowania żądań młodego człowieka, lecz chciwości, z jaką rzucał się na byle co. Nie mogła znaleźć właściwych motywów jego zachowania względem niej samej – albo oszukał się, licząc na pieniądze, albo pochlebiał swej próżności pobudzając ją do okazywania mu względów, co najnieopatrzniej czyniła. Wszystkie, coraz to bardziej niechętne wysiłki, by obronić Wickhama, napotykały na rosnący opór, aż wreszcie oddając sprawiedliwość panu Darcy’emu mogła tylko przyznać, że Bingley, zapytywany przez Jane, dawno ją zapewnił o niewinności swego przyjaciela, że choć obejście Darcy’ego było wyniosłe i odpychające, nigdy podczas całej ich znajomości, która ostatnio pozwoliła im na częste spotkania, a nawet w pewnym sensie zbliżyła i pozwoliła jej poznać go lepiej – że w ciągu całej tej znajomości nie dostrzegła w nim nic, co by mogło świadczyć o nieprawości, braku zasad, braku podstaw religijnych czy moralnych; że wśród swych znajomych był szanowany i ceniony, że nawet Wickham przyznawał, iż jest dobrym bratem, że często słyszała, jak Darcy z miłością mówił o siostrze – potrafił więc zdobyć się na ciepłe uczucia. Gdyby naprawdę postąpił tak, jak mówił Wickham, to podobne pogwałcenie wszelkich zasad nie uszłoby oczom ludzkim, a przyjaźń pomiędzy człowiekiem zdolnym do takich czynów i kimś tak miłym jak pan Bingley byłaby rzeczą niepojętą.
Zaczęła się wstydzić, głęboko wstydzić. Ani o Darcym, ani o Wickhamie nie mogła myśleć bez głębokiego przeświadczenia, że była ślepa, stronnicza, uprzedzona, nierozsądna.
– Jakżeż nikczemnie się zachowałam! – krzyknęła.
– Ja, która pyszniłam się spostrzegawczością, ja, która tak ceniłam swój rozsądek, która często potępiałam szlachetną bezstronność mej siostry i pochlebiałam swej próżności bezużyteczną lub potępienia godną podejrzliwością. Jakież to upokarzające odkrycie! I jak słuszne upokorzenie! Nie miałabym grubszego bielma na oczach, gdybym była zakochana! Zaślepiła mnie pycha, nie miłość. Rada z wyróżnień jednego, dotknięta obojętnością drugiego, od początku naszej znajomości żywiłam z góry powzięte, na niczym nie oparte uprzedzenia, ani w jednym, ani w drugim wypadku nie radząc się własnego rozsądku. Nigdy do tej chwili nie znałam samej siebie!
Od swojej osoby do Jane, od Jane do Bingleya myśli jej biegły torem, który wkrótce naprowadził ją na wspomnienie, iż w tamtym wypadku wyjaśnienia pana Darcy’ego wydały jej się zupełnie niewystarczające. Przeczytała je więc po raz drugi. Rezultat był teraz zupełnie odmienny. Jak można nie dać mu wiary w jednym wypadku, a w drugim przyznać się do porażki? Mówił, że był zupełnie nieświadom uczuć Jane. Elżbieta zaś pamiętała przecież, co w tej właśnie materii mówiła Charlotta. Trudno też mu było zarzucić, że przedstawił fałszywy obraz Jane. Wiedziała, że choć uczucia siostry są gorące, Jane starała się ich nigdy nie uwidaczniać, i że obejście jej i zachowanie zawsze cechuje to niezmienne zrównoważenie, które rzadko się łączy z dużą uczuciowością.
Kiedy doszła do tej części listu, w której rodzinie jej stawiano tyle bolesnych, lecz jakże zasłużonych zarzutów, przejął ją głęboki wstyd. Zbyt mocno poczuła słuszność oskarżenia, by usiłowała je odeprzeć, a okoliczności, do jakich się specjalnie odwoływał – bal w Netherfield, który ugruntował owe uprzednio już powzięte zastrzeżenia – nie zrobiły na pewno mocniejszego wrażenia na nim niż na Elżbiecie.
Komplement dla niej i Jane nie przeszedł niepostrzeżenie. Złagodził ból, lecz nie mógł pocieszyć jej po tak ostrym potępieniu, jakie ściągnęła na siebie reszta rodziny, a kiedy zważyła, iż zawód Jane jest właściwie dziełem jej najbliższych, i zastanowiła się, jak bardzo zaważyć musi na ich opinii niewłaściwe zachowanie reszty rodziny, poczuła się zgnębiona i załamana jak jeszcze nigdy dotąd.
Przez dwie godziny spacerowała po alejce. Coraz to inne myśli przychodziły jej do głowy – przypominała sobie minione wypadki, ustalała najróżniejsze ewentualności i starała się pogodzić, jak mogła, z tą nagłą i tak istotną zmianą. Wreszcie zmęczenie i wzgląd na długą nieobecność w domu kazały jej zawrócić. Weszła na plebanię starając się przybrać wygląd jak zwykle pogodny, postanowiła też stłumić wszelkie myśli, które by nie pozwoliły jej brać udziału w ogólnej rozmowie.
Dowiedziała się natychmiast, że w czasie jej nieobecności na plebanii zjawili się obaj panowie z Rosings – pan Darcy tylko na kilka minut, by się pożegnać, ale pułkownik Fitzwilliam siedział co najmniej godzinę, czekając na jej powrót. Zdecydowany był nawet pójść i szukać jej. Elżbiecie pozostawało tylko udać, iż przykro jej, że się z nim nie widziała. W rzeczywistości ucieszyła się. Pułkownik Fitzwilliam przestał już być przedmiotem jej zainteresowania. Teraz mogła myśleć tylko o swoim liście.