37865.fb2
Był już drugi tydzień maja, kiedy trzy młode damy wyruszyły z ulicy Gracechurch w kierunku miasta X w hrabstwie Hertford. Podjeżdżając do gospody, gdzie – jak było umówione – miał oczekiwać na nie powóz pana Benneta, zobaczyły natychmiast, jako świadectwo punktualności stangreta, Kitty i Lidię wyglądające z sali jadalnej na górze. Młode panienki były tu już od godziny zabawiając się wizytami u modniarki naprzeciwko, przyglądaniem się stojącemu na warcie szyldwachowi oraz doprawianiem sałaty i ogórka.
Po przywitaniu sióstr triumfalnie pokazały im stół zastawiony zimnym mięsiwem, jakie zwykle dostarczyć może spiżarnia gospody.
– Czy to nie ładne? – wołały. – Czyż nie przyjemna niespodzianka?!
– Chcemy was poczęstować – dodała Lidia – ale musicie nam pożyczyć trochę pieniędzy, bośmy nasze wydały w sklepie. – Po czym pokazały im zakupy.
– Patrzcie, kupiłam ten kapelusz! Nie bardzo mi się podoba, ale pomyślałam, że ostatecznie można go kupić. Popruję go na kawałki zaraz po powrocie do domu i zobaczymy, czy nie potrafię z niego zrobić czegoś ładniejszego!
A kiedy siostry krzyknęły, że to obrzydlistwo, dodała zupełnie tym nie przejęta:
– Och, w sklepie były jeszcze dwa czy trzy o wiele brzydsze. Kupię trochę satynki w ładniejszym kolorze żeby go trochę ożywić, i stanie się zupełnie znośny A poza tym nie ma znaczenia, co się na siebie włoży tego lata, bo regiment milicji hrabstwa X wyjedzie z Meryton. Mają nas opuścić za dwa tygodnie.
– Doprawdy?! – zawołała Elżbieta z najwyższym zadowoleniem.
– Będą stacjonować koło Brighton. Tak bym chciała, żeby tatuś zabrał nas tam wszystkie na lato! To byłby wspaniały pomysł i wydaje mi się, że nic by nas nie kosztował. Mama również bardzo by chciała pojechać. Pomyśl tylko, cóż to będzie za lato, jeśli nie pojedziemy do Brighton!
Tak, pomyślała Elżbieta, to doprawdy wspaniały pomysł. Koniec byłby z nami! Wielki Boże! Brighton i cały obóz żołnierzy! Dla nas jeden regiment milicji i comiesięczne bale w Meryton to o wiele za dużo!
– Mam dla was nowinę – trzepała dalej Lidia, kiedy zasiadły do stołu. – No, zgadnijcie! To wspaniała nowina, wielka nowina o kimś, kogo wszystkie lubimy.
Jane i Elżbieta spojrzały na siebie, po czym powiedziały służącemu, że już nie będzie potrzebny.
– Jakie to do was podobne, ta poprawność i dyskrecja! – śmiała się Lidia. – Wydaje wam się, że służący nie powinien tego słyszeć! Jakby go to w ogóle obchodziło! Jestem pewna, że często słyszy o wiele gorsze rzeczy! Ale to wstrętny jegomość! Bardzo się cieszę, że poszedł W życiu nie widziałam takiej długiej brody. No, ale wracając do moich nowin, idzie o naszego kochanego Wickhama. To za dobre dla służącego, co? Otóż nie ma obawy, by Wickham ożenił się z Mary King – oto coś dla was! Pojechała do swego wuja do Liverpoolu i ma tam zostać. Wickham jest uratowany!
– I Mary King jest uratowana – dodała Elżbieta. – Uratowana przed związkiem bardzo nieodpowiednim pod względem materialnym.
– Jeśli jej się naprawdę podobał, a mimo to wyjechała, to jest głupia.
– Mam nadzieję, że prawdziwego uczucia nikt by się tam nie doszukał ani z jednej, ani z drugiej strony – rzekła Jane.
– Na pewno nie z jego. Mogę za to ręczyć. Nigdy nie dbał o nią ani odrobinę. Ale któż by mógł dbać o takie paskudne, piegowate stworzenie!
Elżbieta z przerażeniem pomyślała, że choć nigdy nie była zdolna do tak grubiańskich wyrażeń, sama niejednokrotnie żywiła równie wulgarne uczucia, wyobrażając sobie, iż są tylko swobodne.
Gdy posiłek się skończył, starsze siostry natychmiast zapłaciły i kazały stangretowi zajeżdżać. Wkrótce całe towarzystwo wraz z pudłami, woreczkami i paczkami oraz niechętnie widzianym dodatkiem w postaci zakupów Kitty i Lidii zostało z trudem upakowane i powóz ruszył.
– Cóż za śmieszna ciasnota – chichotała Lidia. – Cieszę się, że zabrałam mój kapelusz, chociażby przyjemności wiezienia jeszcze jednego puzdra. A teraz siądźmy wygodnie, niechże nam będzie przytulnie i wesoło, i gadajmy całą drogę. Przede wszystkim powiedzcie, co się z wami działo przez cały ten czas Widywałyście jakichś miłych mężczyzn? Flirtowałyście? Miałam wielką nadzieję, że któraś z was wyjdzie za mąż przed powrotem. Jane już niedługo będzie starą panną, słowo daję. Ma prawie dwadzieścia trzy lata! Boże! Jakiż to byłby wstyd dla mnie, gdybym nie miała męża w tym wieku! Nie macie pojęcia, jak ciocia Philips by chciała, żebyście znalazły sobie mężów. Powiada, że lepiej by było, gdyby Lizzy wzięła już pana Collinsa, ale mnie się wydaje, że w tym by nie było nic zabawnego. O Boże! Jakżebym chciała wyjść za mąż przed wami i potem być waszą przyzwoitką na wszystkich balach. O jejciu! Mieliśmy pyszną zabawę kilka dni temu u pułkownika Forstera. Zaprosili tam Kitty i mnie na cały dzień, a pani Forster przyrzekła urządzić tańce wieczorem (a propos – pani Forster i ja jesteśmy wielkimi przyjaciółkami!). Więc zaprosiła obie panny Harrington. Ale Harriet rozchorowała się, więc Pen musiała przyjść sama. I wiecie, cośmy wtedy zrobiły? Ubrałyśmy Chamberleyne’a w suknię, żeby udawał damę. Pomyślcie tylko, jaka zabawa! Nikt a nikt o tym nie wiedział, tylko pułkownik, pani Forster, Kitty i ja, no i ciotka, bośmy od niej musiały pożyczyć suknię. Trudno sobie wyobrazić, jak świetnie wyglądał. Denny, Wickham, Pratt i jeszcze paru innych zupełnie go nie poznali z początku. Boże, jak ja się śmiałam! A pani Forster! Myślałam, że umrę! I to właśnie wydało się mężczyznom podejrzane, no i zaraz doszli, w czym rzecz.
Takimi to opowieściami o przyjęciach i żartach starała się Lidia zabawić towarzystwo w drodze do Longbourn. Kitty sekundowała jej dzielnie. Elżbieta starała się nie słuchać tego, nie mogła jednak nie słyszeć ciągle powtarzanego nazwiska Wickhama.
W domu powitano je bardzo serdecznie. Pani Bennet radowała się, że widzi Jane wciąż w tym samym blasku urody, a pan Bennet podczas obiadu kilkakrotnie zwracał się specjalnie do Elżbiety:
– Cieszę się, żeś już wróciła, Lizzy.
Przy stole zebrało się duże towarzystwo, bo prawie wszyscy Lucasowie przyjechali, by powitać Marię i usłyszeć, jakie nowiny przywozi. Różne sprawy interesowały zebranych. Lady Lucas wypytywała Marię przez stół, jak się wiedzie jej najstarszej córce, i co z jej drobiem. Pani Bennet miała podwójne zajęcie – z jednej strony odbierała od Jane sprawozdanie o modzie panującej w Londynie (Jane siedziała niedaleko niej), po czym powtarzała to wszystko ze szczegółami młodszym pannom Lucas. Lidia zaś, której głos wybijał się ponad inne, wyliczała wszystkim, którzy chcieli słuchać, rozrywki, jakie miała tego ranka.
– Och, Mary – mówiła – szkoda, żeś z nami nie pojechała, taką miałyśmy zabawę! Zaciągnęłyśmy z Kitty zasłony w powozie i udawałyśmy, że nikogo nie ma w środku. Jechałabym tak przez całą drogę, gdyby Kitty nie zrobiło się słabo. A kiedy stanęłyśmy w oberży „Pod Jerzym”, zachowałyśmy się moim zdaniem bardzo ładnie, bo podjęłyśmy dziewczęta najlepszym zimnym śniadaniem na świecie. Gdybyś z nami pojechała, też byśmy cię zaprosiły. A potem, kiedyśmy wyjeżdżały, znowu była pyszna zabawa! Myślałam, że już nigdy nie wsiądziemy do powozu. Mało nie umarłam ze śmiechu. I przez całą drogę było tak wesoło! Gadałyśmy i śmiałyśmy się jak szalone – na dziesięć mil można nas było słyszeć.
Mary odparła na to z wielką powagą:
– Daleka jestem, droga moja siostro, od niedoceniania podobnych rozrywek. Bez wątpienia odpowiadają one większości kobiecych umysłów. Muszę jednak wyznać, że ja nie widzę w nich żadnych ponęt. Nieskończenie milsza mi jest książka.
Ani słowo z tej odpowiedzi nie dotarło jednak do uszu Lidii. Rzadko słuchała kogoś dłużej niż pół minuty, a na Mary nigdy nie zwracała uwagi.
Po południu Lidia miała wielką ochotę wybrać się z dziewczętami do Meryton i zobaczyć, co tam się dzieje. Elżbieta jednak sprzeciwiła się stanowczo. Ludzie nie powinni mówić, że panny Bennet nie usiedzą w domu dłużej niż pół dnia nie latając za oficerami. Miała też inne powody sprzeciwu. Bała się zobaczyć Wickhama i postanowiła jak najdłużej unikać tego spotkania. Cieszyła się niewymownie ze zbliżającego się wymarszu regimentu. Za dwa tygodnie już ich tu nie zobaczy, a kiedy sobie pójdą, nie będzie jej już dręczyć nic, co by się wiązało z jego osobą.
Po kilku godzinach stwierdziła, że plan wyjazdu do Bighton, o którym Lidia wspominała w gospodzie, jest przedmiotem częstych dyskusji pomiędzy rodzicami. Zauważyła też, że ojciec nie ma najmniejszego zamiaru ustąpić, odpowiada jednak tak niepewnie i dwuznacznie, że matka, choć czasem zniechęcona, nie traci do końca nadziei na ostateczne zwycięstwo.