37865.fb2
– Przemyślałem sobie całą sprawę raz jeszcze – zwrócił się do Elżbiety pan Gardiner, kiedy wyjeżdżali z miasteczka – i doprawdy, rozważywszy wszystko gruntownie, jestem coraz bardziej skłonny sądzić o tym tak jak twoja starsza siostra. Wielce mi się wydaje nieprawdopodobne, by młody człowiek powziął podobny zamiar w stosunku do dziewczyny, która nie jest pozbawiona opieki i przyjaciół i która bawi w gościnie u żony jego własnego pułkownika. Naprawdę, wydaje mi się, że trzeba mieć najlepsze nadzieje. Czyż on mógł przypuścić, że przyjaciele nie upomną się o nią? Czyż mógł oczekiwać, iż regiment uzna go za swego po takim afroncie wyrządzonym pułkownikowi Forsterowi? Pokusa zupełnie jest niewspółmierna do ryzyka.
– Naprawdę tak myślisz, wujku? – ucieszyła się Elżbieta, a twarz jej pojaśniała na chwilę.
Słowo daję, zaczynam sama być zdania wuja – wtrąciła ciotka. – Doprawdy, byłoby to zbyt sprzeczne z jego poczuciem przyzwoitości, honorem i własnym interesem. Nie mogę aż tak źle myśleć o Wickhamie. Czyżbyś ty również, Lizzy, tak złe miała o nim mniemanie, by uważać, że jest do tego zdolny?
– Może nie do tego, by zaniedbać własny interes. O wszelkie inne zaniedbania mogę go posądzić. Gdybyż to, doprawdy, tak było! Nie śmiem jednak mieć nadziei. Jeśli chcieli wziąć ślub, czemuż od razu nie pojechali do Szkocji?
– Po pierwsze – odparł pan Gardiner – nie ma żadnej pewności, iż nie pojechali do Szkocji.
– Och, to przesiadanie się z karetki pocztowej do najętego powozu jest bardzo podejrzane. A poza tym nie znaleziono ich śladów na drodze do Barnet.
– No więc załóżmy nawet, że są w Londynie. Mogli tam pojechać chociażby ze względu na chęć ukrycia się – z tej zwykłej, prostej przyczyny. Trudno przypuścić, by jedna czy druga strona grzeszyła nadmiarem pieniędzy. Mogło im przyjść do głowy, iż o wiele wygodniej i o wiele taniej mogą się pobrać w Londynie niż w Szkocji.
– Ale dlaczego ta tajemnica? Dlaczego ich małżeństwo musi być sekretnie zawarte? Och, nie, nie, to niepodobne! Z listu Jane wynika, że najbliższy przyjaciel był pewny, iż Wickham nie ma zamiaru poślubić Lidii. On nigdy się nie ożeni z kobietą, która nie ma ani pensa. Nie może sobie na to pozwolić. A cóż wniesie mu Lidia, cóż może mu dać oprócz młodości, zdrowia i pogody? Przecież to mu nie pozwoli zapomnieć, że na innym małżeństwie mógłby o wiele bardziej skorzystać. Nie potrafię powiedzieć, czy wyobrażenia Wickhama o niesławie, jaką ściągnie na siebie wśród kolegów z pułku mogłyby go powstrzymać przed tak haniebnym krokiem, nic bowiem nie wiem o skutkach takich postępków. Co do pozostałych twoich zastrzeżeń, wujku, obawiam się, ze nie wytrzymują krytyki. Lidia nie ma braci, którzy by się za nią ujęli, a Wickham widział opieszałość ojca i jego, zdawałoby się, małe zainteresowanie sprawami rodzinnymi, toteż mógł wyciągnąć wniosek, iż ojciec będzie w całej tej sprawie robił mniej niż każdy przeciętny ojciec w podobnej sytuacji.
– Ale czy możesz przypuścić, by Lidia nie miała względu na nic prócz miłości, by się zgodziła żyć z nim inaczej niż w małżeństwie?
– To wygląda… to jest najbardziej wstrząsające – odparła Elżbieta ze łzami w oczach – by siostrzane poczucie przyzwoitości i cnoty dopuściło jakiekolwiek wątpliwości. Lecz doprawdy nie wiem, co powiedzieć. Może ją krzywdzę. Jest jednak bardzo młoda, nikt jej nigdy nie uczył myśleć o sprawach poważnych, a od ostatnich miesięcy… nie, od roku nawet… zajmowała się tylko płochą zabawą. Pozwolono jej trwonić czas w nieróbstwie i pustocie, i oddawać się wszelkim przypadkowym wpływom. Odkąd pułk hrabstwa X został zakwaterowany w Meryton, Lidia nie myślała o niczym innym oprócz miłości, flirtu i oficerów. Poprzez ustawiczne gadanie i myślenie o tym robiła wszystko, co w jej mocy, by jeszcze bardziej… jak by to powiedzieć… uwrażliwić swoje i tak dość już wrażliwe uczucia. A wiemy wszyscy dobrze, iż Wickham ma wszelkie dane po temu, by zarówno urodą, jak i obejściem oczarować kobietę.
– Ale sama widzisz, że Jane nie ma o Wickhamie tak złego pojęcia i nie wierzy, by był zdolny do powzięcia takich zamiarów – rzekła ciotka.
– O kim Jane kiedykolwiek myślała coś złego? Kogo, bez względu na poprzednie jego postępki, podejrzewała o podobne zamiary, nie mając dowodów? Jane równie dobrze jak ja wie, jaki Wickham jest naprawdę. Wiemy, że jest rozpustnikiem w całym tego słowa znaczeniu, że jest człowiekiem nieprawym i niehonorowym, że jest kłamcą, oszustem i oszczercą.
– Doprawdy, wiesz to wszystko na pewno? – zapytała pani Gardiner ogromnie zaintrygowana samą wiadomością, jak i sposobem, w jaki została wypowiedziana.
– Wiem, wiem z pewnością – odparła Elżbieta czerwieniąc się. – Opowiedziałam wam kilka dni temu, jak nieuczciwie postępował w stosunku do pana Darcy’ego, a i ty, ciociu, będąc po raz ostatni w Longbourn, słyszałaś, jak mówił o człowieku, który zachował się wobec niego tak pobłażliwie i wyrozumiale. Są też jeszcze inne względy, których mi nie wolno… które nie są warte, by o nich mówić, ale kłamstwa Wickhama o rodzinie z Pemberley nie mają końca. Po tym, co opowiadał o pannie Darcy, przygotowana byłam, że zobaczę pannę dumną, wyniosłą i antypatyczną. A przecież wiedział, że jest odwrotnie. Musiał wiedzieć, że jest miła i bezpośrednia, taka, jaką poznaliśmy.
– Ale czy Lidia wie o tym wszystkim? Czyż to możliwe, by była nieświadoma tego, co jak wynika z twoich słów, dobrze było wiadome tobie i Jane?
– O, to jest najgorsze ze wszystkiego! Sama o całej sprawie nie wiedziałam aż do pobytu w Kent, gdzie często widywałam pana Darcy’ego i jego kuzyna, pułkownika Fitzwilliama. Kiedy zaś wróciłam do domu, pułk hrabstwa X miał opuścić Meryton za tydzień czy dwa. W takiej sytuacji nie wydawało się nam konieczne – bo Jane zaraz wszystko opowiedziałam – ujawnienie prawdy. Komu by co przyszło z tego, że obaliłybyśmy dobrą opinię, jaką miała o nim cała okolica? Nawet kiedy już postanowiono, że Lidia pojedzie z panią Forster, nie przyszło mi do głowy, żeby jej mówić prawdę o Wickhamie. Nie przypuszczałam, że może jej grozić niebezpieczeństwo, jeśli nie otworzymy jej oczu, i łatwo wam przyjdzie uwierzyć, że takie konsekwencje nawet mi w głowie nie postały.
– Kiedy wyjeżdżali do Brighton nie miałaś pewno powodu do przypuszczeń, by się w sobie kochali?
– Najmniejszych. Nie mogę sobie przypomnieć żadnych tego rodzaju oznak u któregokolwiek z nich, a gdybym je nawet dostrzegła, pamiętaj, ciociu, że nie byliśmy rodziną, na którą warto by było Wickhamowi trwonić swe uczucia. Kiedy zaciągnął się do wojska, Lidia od razu gotowa była go admirować – podobnie zresztą jak my wszystkie. Przez pierwsze dwa miesiące każda panna z okolicy Meryton traciła dla niego głowę. On jednak nigdy nie wyróżniał Lidii szczególnymi jakimiś względami, toteż po krótkim okresie szalonego i nieprzytomnego uwielbienia wszystko się skończyło i znowu zaczęła darzyć łaską tych oficerów, którzy zwracali na nią większą uwagę.
Łatwo uwierzyć, że przez cały czas podróżni nie potrafili zająć się dłużej innym tematem niż ten, choć niewiele już nowego można było dodać do powtarzanych ciągle obaw, nadziei i domysłów. Elżbieta ani przez chwilę nie myślała o niczym innym. Nie pozwalał jej na to najokrutniejszy w świecie ból: wyrzuty sumienia, od których nie mogła się wyzwolić nawet na moment.
Jechali jak najśpieszniej. Jedną noc przespali w przydrożnej gospodzie, a następnego dnia na obiad przyjechali do Longbourn. Wielką pociechą była Elżbiecie myśl, iż Jane nie męczyła się przynajmniej długim wyczekiwaniem.
Znęcone widokiem powozu dzieci państwa Gardiner wybiegły na próg, gdy konie wjeżdżały na podjazd, kiedy zaś powóz zajechał pod drzwi, na buziach dziecięcych ukazała się radość i zdumienie, po czym zaczęły się szalone skoki i tańce. Była to obiecująca zapowiedź serdecznych powitań.
Elżbieta wyskoczyła z powozu i ucałowawszy pośpiesznie dzieciarnię, pośpieszyła do hallu, gdzie spotkała Jane, która właśnie zbiegła na dół z pokoju matki.
Objęły się serdecznie, a łzy płynęły im z oczu. Elżbieta nie traciła jednak czasu i natychmiast zaczęła wypytywać, czy nic nowego nie wiadomo o uciekinierach.
– Jeszcze nie – odparła Jane – ale jestem przekonana, że teraz, kiedy drogi wujaszek przyjechał, wszystko będzie dobrze.
– Czy ojciec w Londynie?
– Tak, pojechał we wtorek, jak ci pisałam.
– A macie od niego częste wiadomości?
– Dotychczas tylko jedną. Napisał do mnie w środę parę słów donosząc, że przyjechał szczęśliwie, i dając mi wskazówki, o które go specjalnie prosiłam. Dodał tylko, że napisze ponownie dopiero wtedy, kiedy będzie miał coś ważnego do zakomunikowania. – A mamusia? Jak się czuje? Jak wy wszyscy?… – Mama czuje się chyba znośnie, choć przeszła ogromny wstrząs. Jest na górze – bardzo się ucieszy waszego przyjazdu. Nie opuszcza swojej gotowalni. Mary i Kitty czują się, Bogu dzięki, zupełnie dobrze.
– Ale ty! Co z tobą! – pytała Elżbieta. – Wyglądasz blado. Ileś ty musiała przecierpieć!
Siostra jednak zapewniała, iż nic jej nie dolega. Rozmawiały jeszcze przez chwilę, podczas gdy państwo Gardiner zajęci byli dziećmi. Wreszcie weszli do domu, a Jane podbiegła do nich, witając i dziękując im na przemian ze łzami i radością.
Kiedy znaleźli się w bawialni, wujostwo powtórzyli pytania, które zadała już Elżbieta. Wkrótce wszyscy wiedzieli, że nie ma żadnych nowych wiadomości. Dobre serce kazało jednak Jane wierzyć ciągle, iż wszystko pomyślnie się skończy. Wciąż przypuszczała że jeszcze będzie dobrze, że następny ranek przyniesie list albo od Lidii, albo od ojca i wyjaśni ich poczynania lub, być może, zawiadomi o ślubie. Po krótkiej rozmowie udali się wszyscy do pokoju pani Bennet, która przyjęła ich dokładnie tak, jak można się było spodziewać: łzami, wyrazami rozpaczy, oskarżeniem niegodziwego Wickhama i wyrzekaniem na swe cierpienia i strapienia – słowem, żalem do wszystkich oprócz tej, której niedołęstwo i głupota w głównej mierze były przyczyną błędów Lidii.
– Gdybym to ja mogła – jęczała pani Bennet – postawić na swoim i jechać do Brighton z wszystkimi dziewczętami, nigdy by do tego nie doszło. Biedna Lidia, nie było nikogo, kto by się nią opiekował. Jak mogli Forsterowie spuścić ją choćby na chwilę z oczu! Jestem pewna, że musieli czegoś zaniedbać, bo to nie jest dziewczyna, która by coś podobnego zrobiła, gdyby się jej dobrze pilnowało. Zawsze mówiłam, że oni się nie nadają do tego, ale mnie przekrzyczano, jak zwykle. Nieszczęsne dziecko! A jeszcze mój mąż wyjechał! Wiem, że będzie się pojedynkował z Wickhamem, jak go tylko spotka, a Wickham go zabije… i co się z nami stanie? Collinsowie wyrzucą nas stąd, nim on ostygnie w grobie, i nie wiem, co poczniemy, jeśli się nami nie zajmiesz, mój bracie.
Wszyscy prosili, by nie mówiła takich strasznych rzeczy, a pan Gardiner, upewniwszy siostrę o swym przywiązaniu do niej i całej jej rodziny, obiecał, że już następnego dnia będzie w Londynie, gdzie pomoże szwagrowi we wszystkich staraniach, by odnaleźć Lidię.
– Nie wszczynaj, siostro, niepotrzebnej paniki – dodał. – Choć należy przygotować się na najgorsze, nie ma potrzeby myśleć o tym jako o rzeczy pewnej. Tydzień jeszcze nie upłynął, odkąd opuścili Brighton. Za kilka dni możemy mieć od nich jakieś wiadomości, a póki nie usłyszymy, że nie brali ślubu lub że nie mają zamiaru go brać, nie należy tracić nadziei. Zaraz po przyjeździe do Londynu pójdę do szwagra, sprowadzę go do siebie na Gracechurch i tam naradzimy się, co dalej robić.
– Drogi mój bracie! – wołała pani Bennet. – Tego właśnie najgoręcej sobie życzyłam. Kiedy przyjedziesz do Londynu, proszę cię, znajdź ich bez względu na to, gdzie są, i jeśli się jeszcze nie pobrali, to zrób tak, żeby się pobrali. Jeśli zaś idzie o wyprawę, to niech na nią ze ślubem nie czekają, tylko powiedz Lidii, że dostanie tyle pieniędzy, ile będzie chciała, by ją sobie kupić po ślubie. A przede wszystkim nie pozwól się pojedynkować mojemu mężowi. Powiedz mu, w jakim jestem straszliwym stanie, powiedz, że boję się o moje zmysły, że mnie tak trzęsie, że mam takie dreszcze po całym ciele, takie kłucie w boku i bóle głowy, i takie bicie serca, że ani w dzień, ani w nocy nie mogę zaznać chwili spokoju. I powiedz mojej drogiej Lidii, żeby nie zamawiała sukien, póki się ze mną nie naradzi, bo nie wie, jakie magazyny są najlepsze. O mój bracie, jakiś ty dobry! Wiem, że dasz sobie radę ze wszystkim.
Pan Gardiner upewnił ją po raz wtóry, iż zrobi wszystko, co tylko będzie mógł, lecz musiał jednocześnie zalecić jej umiarkowanie zarówno w nadziejach, jak i obawach. Rozmawiał z nią tak, póki nie podano obiadu, wówczas wszyscy wyszli zostawiając ją, by wylewała żale przed gospodynią, która zajmowała się nią pod nieobecność córek.
Choć państwo Gardiner nie byli przekonani o rzeczywistej potrzebie takiego odseparowania od rodziny, nie próbowali się temu przeciwstawiać, wiedzieli bowiem, iż pani Bennet nie ma na tyle taktu, by milczeć w obecności usługującej przy stole służby. Sądzili, iż będzie lepiej, jeśli jedna tylko, najbardziej godna zaufania osoba, pozna wszystkie jej obawy i troski.
W jadalni dołączyły się do nich po chwili Kitty i Mary, które, każda w swoim pokoju, zbytnio były zajęte, by przyjść wcześniej. Jedna wracała od książek, druga od toaletki, twarze miały dość spokojne. Trudno było w nich dostrzec większe zmiany, chyba tylko, że głos Kitty nabrał więcej kłótliwych tonów na skutek utraty ukochanej Lidii czy też przykrości, jakich sama w związku z tym doznała. Mary zaś do tego stopnia panowała nad sobą, że z głęboko filozoficznym wyrazem szepnęła Elżbiecie zaraz, gdy usiadły do stołu:
– To bardzo niefortunna historia i prawdopodobnie będzie szeroko omawiana w całym hrabstwie. Musimy jednak zatamować powódź złośliwości i wlać w zranione nasze łona balsam siostrzanej pociechy. To nasz obowiązek.
Zobaczywszy zaś, że Elżbieta nie ma zamiaru odpowiadać, dodała:
– Jakkolwiek sprawa ta może być bardzo niefortunna dla Lidii, powinnyśmy wyciągnąć z niej pożyteczną nauczkę: że dla kobiety utrata cnoty jest niepowetowanym złem, że jeden fałszywy krok niszczy bezpowrotnie jej przyszłość, że reputacja jest rzeczą równie kruchą jak piękną i że kobieta nigdy nie może dość się pilnować przed tymi przedstawicielami płci przeciwnej, którzy sobie na zaufanie nie zasłużyli.
Elżbieta podniosła wzrok ze zdumienia, zbyt jednak była przygnębiona, by odpowiedzieć, Mary zaś w dalszym ciągu pocieszała się podobnymi umoralniającymi wnioskami z ich świeżego nieszczęścia. Po południu starsze panny Bennet znalazły wreszcie pół godzinki na rozmowę. Elżbieta natychmiast skorzystała z okazji, by wypytać Jane o wszystko, ta zaś równie chętnie odpowiadała. Opłakały wspólnie straszne następstwa wypadku, który Elżbieta uważała za prawie pewny, a Jane za prawdopodobny, po czym młodsza siostra poprosiła:
– Powiedz mi o tym wszystko, wszystko, czego jeszcze nie wiem. Wyjaw każdy szczegół. Co mówił pułkownik Forster? Czy nic nie podejrzewano, za nim oni uciekli? Musiano ich przecież często widywać zrazem?
– Pułkownik Forster przyznał, że podejrzewał pewną skłonność, szczególnie ze strony Lidii, nie widział jednak najmniejszych powodów do niepokoju. Tak mi go żal. Zachowywał się grzecznie i niezwykle miło. Wybierał się do nas, by nas zapewnić, jak bardzo mu przykro, jeszcze nim ktokolwiek przypuścił, że nie pojechali do Szkocji. Pierwsze tego rodzaju pogłoski Przyspieszyły tylko jego wyjazd.
– A czy Denny był pewny, iż Wickham się nie chce żenić? Czy wiedział o jego zamierzonym wyjeździe?
Czy pułkownik Forster sam z nim rozmawiał?
– Tak, ale kiedy pułkownik go pytał, Denny zaprzeczył, by cokolwiek było mu o ich planach wiadome, i nie chciał wypowiedzieć na ten temat swojego zdania. Nie potwierdził też swego poprzedniego przekonania, że uciekinierzy nie wzięli ślubu, i z tego powodu skłonna jestem przypuszczać, iż poprzednio mogli go byli źle zrozumieć. – A nim pułkownik Forster przyjechał, nikt z was pewno nie wątpił w ich małżeństwo?
– Jakżeżby mógł podobny pomysł przyjść nam do głowy? Byłam trochę niespokojna o szczęście siostry w tym związku, wiedziałam bowiem, iż postępowanie pana Wickhama nie zawsze było właściwe. Rodzice nie wiedzieli nic o tym, czuli tylko, że ich krok jest bardzo nierozważny. Wówczas Kitty oznajmiła nam triumfalnie – co chyba jest zupełnie naturalne – iż wie o wiele więcej niż my wszyscy i że w ostatnim liście Lidia przygotowała ją na ucieczkę. Wygląda na to, że już od wielu tygodni wiedziała o ich miłości.
– Ale nie przed wyjazdem Lidii do Brighton. – Nie, wydaje mi się, że nie.
– A czy odniosłaś wrażenie, że pułkownik Forster ma złą opinię o Wickhamie? Czy on zna go takim, jakim jest naprawdę?
– Muszę przyznać, że nie mówił o Wickhamie tak dobrze jak dawniej. Teraz uważał go za utracjusza i wiatrogłowa. A od tego smutnego zajścia ludzie zaczęli mówić, że Wickham zostawił wiele długów w Meryton. Mam jednak nadzieję, że to nieprawda.
– O Jane, gdybyśmy były mniej dyskretne, gdybyśmy powiedziały, co o nim wiemy, może by się to wszystko nie stało?
– Może postąpiłybyśmy lepiej – odparła Jane.
– Ale ujawniać czyjeś dawne grzechy nie wiedząc, czy się nie zmienił, wydawało się postępkiem niewybaczalnym.
– Miałyśmy najlepsze intencje.
Czy pułkownik Forster powtórzył dokładnie, co Lidia napisała w kartce do jego żony?
Owszem, przywiózł nam ten liścik. Jane wyjęła go z woreczka i podała Elżbiecie. Brzmiał, jak następuje:
Droga moja Harriet!
Będziesz się śmiała, kiedy się dowiesz, gdzie pojechałam, a i ja sama muszę się śmiać, kiedy sobie wyobrażę, jak bardzo się zdziwisz nie znalazłszy mnie jutro rano. Jadę do Gretna Green, a jeśli nie zgadniesz z kim, to jesteś gąska, bo na świecie jest tylko jeden mężczyzna, którego kocham, anioł prawdziwy. Nie mogłabym bez niego zaznać szczęścia, więc myślę, że nic nie szkodzi, jeśli pojadę. Jeśli nie masz ochoty, możesz nie posyłać do Longbourn wiadomości o moim wyjeździe, będą mieli tym większą niespodziankę, kiedy sama do nich napiszę podpisując się: Lidia Wickham. Cóż to za pyszny dowcip! Ledwo mogę pisać, tak się śmieję. Proszę cię, przeproś Pratta, że nie dotrzymałam obietnicy i nie zatańczę z nim dziś wieczorem. Powiedz, że przypuszczam, iż mi wybaczy, gdy się dowie a wszystkim, i zapewnij go, że z przyjemnością zatańczę z nim na następnym balu, kiedy się znów spotkamy. Przyślę po moje rzeczy zaraz po powrocie do Longbourn, ale chciałabym bardzo, żebyś kazała Sally zacerować to wielkie pęknięcie w mojej starej muślinowej sukni, nim ją zapakuje. Do widzenia. Pozdrów pułkownika. Mam nadzieję, że wzniesiecie toast za naszą szcześliwą podróż.
Twoja oddana przyjaciółka
Lidia Bennet
– Niemądra, bezmyślna Lidia! – zawołała Elżbieta kończąc czytać. – Cóż za list, i to w takim momencie pisany! Ale daje nam przynajmniej pewność, że ona myślała poważnie o tym, dokąd jedzie. Mógł ją w drodze nakłonić, by zmieniła zdanie, w każdym razie hańba nie była przez nią zamierzona. Biedny nasz ojciec! Jakżeż on musiał to odczuć!
– W życiu nie widziałam kogoś tak wstrząśniętego. Przez dziesięć minut nie mógł wydobyć słowa. Matka rozchorowała się natychmiast, i takie było zamieszanie w domu!
– Jane! – zawołała Elżbieta – czy chociaż jedna osoba ze służby nie wiedziała do wieczora o wszystkim?
– Nie wiem. Może ktoś nie wiedział. Trudno było pilnować się w takiej sytuacji. Mama dostała ataku histerii, a choć starałam się jej pomóc, jak mogłam, obawiam się, że nie zrobiłam wszystkiego, co w mojej mocy. Ale byłam tak przerażona tym, co się w każdej chwili może stać, że przestałam panować nad sobą.
– Pielęgnowanie matki jest ponad twoje siły. Źle wyglądasz. Och, dlaczego mnie tu nie było! Musiałaś zupełnie sama uporać się ze wszystkimi kłopotami.
– Mary i Kitty były bardzo dobre i z pewnością pragnęły mi pomóc, ale nie chciałam ich wykorzystywać. Kitty jest szczupła i wątła, a Mary tyle się uczy, że nie powinno się jeszcze skracać jej godzin wypoczynku. Ciocia Philips przyjechała do Longbourn we wtorek po wyjeździe ojca i była tak dobra, że została ze mną do czwartku. Była dla nas wielką pomocą i pocieszeniem. Lady Lucas również była bardzo miła, przyszła tu we środę rano, by nam wyrazić współczucie, i proponowała pomoc jednej ze swych córek, gdyby było trzeba.
– Lepiej by zrobiła, gdyby siedziała w domu – nachmurzyła się Elżbieta. – Może miała najżyczliwsze zamiary, ale w takim nieszczęściu najlepiej jest nie widywać sąsiadów. Nikt nam pomóc nie może, a współczucie jest nieznośne. Niechże się cieszą z pewnej odległości i niech im to wystarczy.
Zaczęła się potem wypytywać, w jaki sposób ojciec zamierza szukać w Londynie Lidii.
– Zdaje mi się – odparła Jane – że chciał jechać do Epsom, gdzie po raz ostatni zmieniali konie, pogadać z pocztylionami, spróbować, czy nie uda mu się czegoś z nich wyciągnąć. Pierwszym jego zadaniem jest odkrycie numeru powozu, który najęli w Clapham. Przyjechał z pasażerem z Londynu. Ojciec przypuszcza, iż młody człowiek i dama przesiadając się z karetki pocztowej do wynajętego powozu muszą wzbudzić zaciekawienie, i dlatego chciał rozpytywać się w Clapham. Gdyby można było dojść, dokąd woźnica odwoził poprzedniego pasażera, to ojciec mógłby się tam dowiedzieć, jaki był numer i miejsce postoju powozu. Nic nie wiem o żadnych dalszych planach, ojciec tak się śpieszył i tak był zdenerwowany, że nawet i to z trudem z niego wydobyłam.