37865.fb2
Pan Bingley nie otrzymał, jak przypuszczała Elżbieta, listu z przeprosinami od przyjaciela, zamiast tego, w parę dni po wizycie lady Katarzyny, przywiózł go ze sobą do Longbourn. Panowie przyjechali wcześnie, a Bingley, który chciał zostać sam na sam z Jane, zaproponował wszystkim spacer, nim jeszcze pani Bennet zdążyła powiedzieć Darcy’emu o wizycie jego ciotki, czego obawiała się Elżbieta. Wszyscy przyklasnęli projektowi. Pani Bennet nie zwykła chodzić pieszo, Mary nigdy nie miała czasu, pozostała piątka jednak wyruszyła natychmiast. Wkrótce Bingley i Jane dali się wyprzedzić reszcie towarzystwa i wlekli się z tyłu w pewnej odległości za innymi, pozostawiając Elżbietę, Kitty i Darcy’ego ich własnej pomysłowości. Towarzystwo nie było rozmowne: Kitty zbytnio się bała Darcy’ego, by usta do niego otworzyć, Elżbieta w cichości ducha podejmowała rozpaczliwą decyzję, a bardzo możliwe, że i on czynił to samo.
Kitty chciała zajść do Marii Lucas, szli więc w kierunku jej domu, ponieważ zaś Elżbieta nie widziała powodu do rozgłaszania tego, co miała zamiar powiedzieć, śmiało poszła dalej, kiedy Kitty odłączyła się od nich. Nadeszła chwila, kiedy powinna wprowadzić swoje postanowienie w czyn, toteż w przypływie odwagi zaczęła:
– Jestem wielką egoistką, panie Darcy, i dlatego chcąc zadowolić własne uczucia, nie dbam o to, że ranię pańskie. Nie mogę jednak powstrzymać się dłużej. Muszę wreszcie podziękować za pańską bezprzykładną dobroć okazaną mojej siostrze. Odkąd dowiedziałam się wszystkiego, pragnęłam z całego serca wyrazić panu swoją wdzięczność. Gdyby rodzina moja wiedziała o całej tej sprawie, mówiłabym teraz nie tylko we własnym imieniu.
– Przykro mi, przykro ogromnie – odparł Darcy zdumiony i poruszony – że zostałaś pani powiadomiona o czymś, co przedstawione w nieodpowiednim świetle mogło ci sprawić wielką przykrość. Nie przypuszczałem, że nie można zaufać we wszystkim pani Gardiner.
– Nie wiń pan mojej ciotki. Dowiedziałam się, na skutek bezmyślności Lidii, że miał pan jakiś związek z tą sprawą. Oczywiście, nie spoczęłam, póki nie dowiedziałam się reszty. Pozwól mi pan podziękować sobie stokrotnie w imieniu całej mojej rodziny za to szlachetne współczucie, które kazało ci podjąć tyle trudów i znieść tyle udręki, byle ich tylko odnaleźć.
– Jeśli chcesz mi, pani, dziękować – odparł – niechże to będzie tylko w twoim imieniu. Nie będę próbował zaprzeczyć, iż chęć sprawienia ci radości dodawała siły wszelkim innym pobudkom, jakie mną kierowały w tej sprawie. Rodzina twoja jednak nic mi nie zawdzięcza. Bardzo ich szanuję, lecz wówczas myślałem tylko o tobie.
W ogromnym zaambarasowaniu Elżbieta nie mogła wykrztusić słowa. Po krótkiej chwili towarzysz jej dodał:
– Zbyt jesteś, pani, szlachetna, by igrać ze mną. Jeśli uczucia twe pozostały nie zmienione od kwietnia powiedz mi to od razu. Moje pragnienia i afekty są takie same, lecz jedno twoje słowo każe mi zamilknąć o nich do śmierci.
Elżbieta, speszona, zakłopotana i dodatkowo przejęta jego sytuacją, zmusiła się do mówienia i natychmiast, choć niezbyt gładko, wyjaśniła mu, iż jej uczucia do niego uległy zmianie tak gruntownej, że każą jej teraz przyjąć z radością i wdzięcznością obecne jego zapewnienia. Odpowiedź ta sprawiła mu taką radość, jakiej zapewne nie zaznał jeszcze nigdy w życiu, a wyrażał się w związku z tym tak rozsądnie i gorąco, jak można się spodziewać po nieprzytomnie zakochanym człowieku. Gdyby Elżbieta mogła spotkać jego wzrok, zobaczyłaby, jak bardzo mu do twarzy z wyrazem promieniującego zeń serdecznego zachwytu. Choć jednak nie mogła patrzeć – mogła słuchać, a on mówił, jak mu jest droga, i każde słowo podnosiło jeszcze bardziej wartość jego miłości.
Szli dalej, nie bardzo widząc, dokąd, ale zbyt wiele musieli przemyśleć i wypowiedzieć, zbyt wiele uczuć kłębiło im się w piersiach, by mogli zwracać uwagę na coś jeszcze. Elżbieta dowiedziała się wkrótce, że owo dzisiejsze porozumienie zawdzięczają w dużej mierze ciotce Darcy’ego i jej staraniom. Zajechała do siostrzeńca w drodze powrotnej przez Londyn, opowiedziała mu o swej podróży do Longbourn, o przyczynach, dla których ją przedsięwzięła, i streściła pokrótce swą rozmowę z Elżbietą, podkreślając te sformułowania, które – w pojęciu lady Katarzyny – dowodziły przewrotności i pewności siebie młodej panny. Wierzyła, że ta opowieść wydatnie wspomoże jej wysiłki i pozwoli uzyskać od siostrzeńca obietnicę, jakiej odmówiła jej Elżbieta. Nieszczęściem jednak dla lady Katarzyny wynik był wprost przeciwny.
– Obudziło to we mnie nadzieję – mówił z uśmiechem Darcy – jakiej nigdy dotąd nie śmiałem żywić. Znałem twoje usposobienie, pani, na tyle, by wiedzieć, że gdybyś stanowczo i nieodwołalnie była mi przeciwna, powiedziałabyś to lady Katarzynie szczerze i bez ogródek.
– Tak – odparła ze śmiechem Elżbieta, czerwieniąc się lekko – znasz pan moją szczerość na tyle, by wierzyć, żem do tego zdolna. Jeśli mogłam rzucić ci w twarz tyle bezpodstawnych obelg, zrobiłabym bez skrupułów to samo w obecności twoich krewnych.
– A czy powiedziałaś mi coś, na co bym nie zasługiwał? Chociaż oskarżenia twoje opierały się na mylnych informacjach, miały błędne podstawy, zasłużyłem moim wobec ciebie zachowaniem na najsurowszą naganę. Było niewybaczalne. Nie mogę myśleć o nim bez abominacji.
– Nie będziemy się kłócić, kto z nas bardziej zawinił tego wieczoru – odparła Elżbieta. – Jeśli przyjrzymy się dokładnie zachowaniu obydwojga, okaże się, że żadne z nas nie było bez winy. Mam jednak nadzieję, że od tego czasu nauczyliśmy się trochę grzeczności.
– Nie mogę pocieszyć się tak łatwo. Od wielu miesięcy, a i dotąd jeszcze, boli mnie wspomnienie wszystkiego, co wówczas powiedziałem… mojego zachowania, obejścia, wyrażeń. Nigdy nie zapomnę twoich, jakże słusznych, zarzutów: „Gdybyś się pan był zachował jak prawdziwy dżentelmen”. To twoje słowa. Nie wiesz, nie możesz pojąć, jak mnie one dręczyły, choć przyznaję, że upłynęło trochę czasu, nim zdobyłem się na tyle rozsądku, by uznać ich słuszność.
– A ja ani przez chwilę nie przypuszczałam, by mogły wywrzeć tak silne wrażenie. Nie wyobrażałam sobie, że możesz je odczuć w ten sposób.
– Łatwo mi w to uwierzyć. Uważałaś mnie wówczas za człowieka niezdolnego do właściwych uczuć. Nigdy nie zapomnę, jak zmieniłaś się na twarzy mówiąc, że nie mógłbym ci się oświadczyć w sposób, który zachęciłby cię do przyjęcia mojej propozycji.
– Och, nie powtarzaj, co mówiłam wtedy. Te wspomnienia na nic się nie zdadzą. Zapewniam cię, że już od dawna głęboko się ich wstydzę.
Darcy przypomniał swój list.
– Czy dużo czasu upłynęło, zanim zaczęłaś dzięki niemu lepiej o mnie myśleć? Czy kiedy go czytałaś, dawałaś mu choć trochę wiary?
Opowiedziała, jak wielkie wrażenie zrobił na niej list, jak powoli ustępowały wszystkie jej dawne do niego uprzedzenia.
– Pisząc go wiedziałem, że ci sprawię ból, było to jednak konieczne – mówił Darcy. – Mam nadzieję, że go zniszczyłaś. Był tam pewien ustęp, zwłaszcza jego początek. Nie wiem, czyby ci sił starczyło przeczytać go raz jeszcze. Pamiętam pewne wyrażenia, za które mogłabyś mnie słusznie znienawidzić.
– List ten zostanie, oczywiście, spalony, jeśli uważasz, że to konieczne dla zachowania mych dzisiejszych uczuć. Choć jednak obydwoje mamy powody sądzić, iż opinie moje nie są niewzruszalne, myślę, że nie ulegają tak częstym zmianom, jak by można było z tego wnioskować.
– Kiedy pisałem ów list – ciągnął Darcy – wierzyłem święcie, żem zimny i spokojny, teraz jednak jestem pewny, że był pisany w okropnym rozgoryczeniu.
– Może list zaczynał się gorzko, kończył się jednak inaczej. Pożegnanie – to czyste miłosierdzie. Ale nie myśl już więcej o liście. Uczucia osoby, która go pisała, i tej, która go otrzymała, uległy tak ogromnym zmianom, że wszystkie związane z nim niemiłe okoliczności powinny iść w niepamięć. Musisz nauczyć się trochę mojej filozofii: myśl o przeszłości tylko wtedy, kiedy może ci ona sprawić przyjemność. – Nie wierzę w żadną twoją filozofię. Nie możesz po prostu znaleźć we wspomnieniach nic, za co mogłabyś sobie robić wyrzuty, więc płynące stąd zadowolenie nie jest rezultatem żadnej filozofii, tylko – co o wiele przyjemniejsze – nieświadomości złego. Inaczej ma się sprawa ze mną. Nachodzą mnie przykre wspomnienia, takie, których się nie da i nie powinno puszczać w niepamięć. Przez całe życie byłem ogromnie samolubny – w praktyce, nie w zasadach. W młodości uczono mnie, co jest dobre, nie uczono mnie jednak, że należy samemu pracować nad swoim charakterem. Wpajano mi właściwe zasady, lecz pozwalano postępować wedle nich z dumą i zarozumialstwem. Byłem na nieszczęście jedynym synem, przez wiele lat jedynym dzieckiem, toteż rodzice mnie psuli. Sami byli bardzo dobrzy, zwłaszcza ojciec, uosobienie uczynności i zacności, jednak jeśli chodzi o mnie, pozwalali, zachęcali, prawie uczyli mnie samolubstwa, arogancji, obojętności wobec wszystkich prócz najbliższej rodziny. Pozwalali mi lekceważyć innych – a przynajmniej starać się gorzej myśleć o ich rozumie i wartości w porównaniu z moimi. Taki to byłem od ósmego do dwudziestego ósmego roku życia i takim bym pozostał, gdyby nie ty, moja najdroższa, najmilsza Elżbieto. Czegóż ja tobie nie zawdzięczam! Dałaś mi nauczkę, ciężką z początku, ale jakże skuteczną! Dzięki tobie spokorniałem należycie. Przyszedłem do ciebie, nie mając najmniejszych wątpliwości, jak zostanę przyjęty. Pokazałaś mi, jak niewystarczające były wszystkie moje pretensje, by zadowolić kobietę, która jest tego warta.
– Byłeś wówczas pewien, że zostaniesz przyjęty?
– Tak. Cóż powiesz teraz o moim zarozumialstwie? Byłem przekonany, że życzysz sobie, oczekujesz moich oświadczyn.
– Musiałam się najwyraźniej niewłaściwie zachowywać. Nie robiłam tego jednak z rozmysłem, to pewne. Nigdy nie chciałam cię zwodzić, choć może właśnie żywość charakteru często sprowadzała mnie na manowce. Jakże musiałeś mnie nienawidzić po tamtym wieczorze!
– Nienawidzić! Byłem może z początku zły, ale ta złość szybko poszła we właściwym kierunku.
– Wprost boję się zapytać, co o mnie myślałeś, kiedy spotkaliśmy się w Pemberley. Miałeś mi za złe ten przyjazd?
– Nie, zapewniam cię, że byłem tylko zdziwiony.
– Nie mogłeś się bardziej zdumieć niż ja, kiedy zostałam tak uprzejmie przez ciebie przyjęta. Sumienie mi szeptało, że nie zasługuję na wyjątkową grzeczność, i wyznam, że nie spodziewałam się więcej, niż mi się należało.
– Chciałem ci wówczas dowieść, okazując całą grzeczność, na jaką mnie stać, że nie jestem aż tak nikczemny, by czuć urazę za przeszłość. Miałem nadzieję, że mi przebaczysz, że może zmienisz tak dotychczas niskie o mnie mniemanie, kiedy się przekonasz, że twe napomnienia odniosły skutek. Trudno mi powiedzieć, jak szybko pojawiły się i inne chęci – myślę, że w pół godziny po ujrzeniu ciebie.
Potem opowiadał, jak bardzo zachwyciła się tą znajomością Georgiana i jak była rozczarowana tak nagłym jej zerwaniem. To naprowadziło ich na przyczyny owego zerwania i Elżbieta dowiedziała się, że Darcy postanowił wyjechać za nimi z Derbyshire jeszcze przed wyjściem z gospody i że owo zamyślenie i powaga były wynikiem nie czego innego jak wahań, związanych z tą decyzją.
Elżbieta dziękowała mu raz jeszcze, lecz był to temat zbyt dla obojga przykry, by się nim dłużej jeszcze zajmowali.
Szli tak bez pośpiechu kilka mil jeszcze, zbyt sobą zajęci, by zdawać sobie sprawę, co się wokół dzieje, aż wreszcie spojrzawszy na zegarki stwierdzili, że już czas być w domu.
– Gdzie się podział Bingley i Jane? – tym pytaniem zapoczątkowali rozmowę o tamtych dwojgu. Darcy był zachwycony ich zaręczynami, przyjaciel doniósł mu o nich natychmiast.
– Muszę spytać jeszcze, czyś się zdziwił? – zagadnęła Elżbieta.
– Ani trochę. Wiedziałem wyjeżdżając, że to się wkrótce stanie.
– Należy przez to rozumieć, że dałeś swoje przyzwolenie. Byłam tego pewna. – I choć Darcy protestował przeciwko podobnemu określeniu, wkrótce okazało się, że właśnie tak było.
– Ostatniego wieczoru przed wyjazdem do Londynu odbyłem spowiedź, której, myślę, powinienem był dokonać wcześniej. Powiedziałem mu o wszystkim, co zaszło i co sprawiło, że całe me uprzednie mieszanie się w jego sprawy okazało się nierozumnym zuchwalstwem. Bardzo był zdziwiony, nie miał nigdy najmniejszych takich podejrzeń. Ponadto powiedziałem mu, iż się myliłem przypuszczając, iż jest obojętny twojej siostrze, ponieważ zaś wiedziałem, iż uczucie jego do niej nie zmniejszyło się ani trochę, byłem pewien, że będą razem szczęśliwi.
Elżbieta nie mogła się powstrzymać od śmiechu z tej ogromnej łatwości, z jaką Darcy kieruje swym przyjacielem.
– Czy tłumacząc mu, że Jane go kocha, mówiłeś to na podstawie własnych obserwacji, czy też polegałeś na mych zapewnieniach z zeszłej wiosny?
– Na tym pierwszym. Obserwowałem ją pilnie w czasie tych dwóch wizyt, jakie złożyłem ostatnio w twoim domu, i upewniłem się całkowicie co do jej uczucia.
– Przypuszczam zaś, że twoje zapewnienia kazały Bingleyowi natychmiast w nie uwierzyć.
– Tak. Widzisz, Bingley jest naprawdę prosty i skromny. Właśnie dlatego nie polegał w tak ważnej dlań sprawie tylko na własnych sądach, a zaufanie, jakie ma do mnie, ogromnie wszystko ułatwiło. Musiałem mu też wyznać jedną rzecz, która całkiem słusznie mocno go dotknęła. Nie mogłem pozwolić sobie na to, aby ukrywać przed nim, że przez trzy miesiące zeszłej zimy siostra twoja była w Londynie, że wiedziałem o tym i świadomie to przed nim skrywałem. Był bardzo zagniewany. Lecz pewien jestem, że i to mu przeszło, kiedy ostatecznie rozproszył swe wątpliwości co do uczuć twej siostry. Przebaczył mi teraz z całego serca.
Elżbieta miała straszną ochotę powiedzieć, że pan Bingley to wspaniały przyjaciel – wprost bezcenny, biorąc pod uwagę łatwość, z jaką pozwala sobą kierować. Stłumiła jednak te słowa. Wiedziała dobrze, że Darcy musi się dopiero nauczyć, iż można z niego kpić, ale teraz za wcześnie jeszcze na tę naukę. Darcy mówił dalej, jak bardzo, w jego mniemaniu, będzie szczęśliwy Bingley, że tylko on może być szczęśliwszy od niego – i tak doszli do domu. Rozstali się w hallu.