37877.fb2 E. E. - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 53

E. E. - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 53

ARTUR SCHATZMANN

Artur postanowił sobie, że będzie to ostatni seans. Właściwie miał już wszystkie informacje, które potrzebne mu były do opisania fenomenu E.E. Miał więc notatki z seansów, wyniki testów i badań w laboratorium, a co najważniejsze, szkic całego studium przypadku. Do Bożego Narodzenia chciał skończyć to, co zaczął rok temu. Praca doktorska, to brzmiało dumnie.

W mieszkaniu Eltznerów znowu było pełno ludzi. Pani Eltzner powitała go wylewnie, jak starego znajomego, co mu w jakiś sposób pochlebiło. Zauważył, że wakacje dobrze jej zrobiły. Była jak zwykle elegancka. Ta kobieta miała klasę. Gdy witał się z Erną, był zdziwiony zmianą w jej wyglądzie. Urosła, może trochę przytyła, jej zawsze blada twarz nabrała rumieńców. Zachowywała się pewniej, może była po prostu bardziej przytomna. Witając się z Frommerem i jego siostrą, zdał sobie sprawę, że tęsknił za nimi. Miał też wrażenie, że i Frommer ożywił się na jego widok. Na koniec przyszedł doktor Löwe i znów wszystko było jak dawniej. Były nawet te same ciasteczka.

– Gdzie pańska matka? – zapytała pani Eltzner.

Artur opowiedział z dumą, jak udało mu się namówić ją na wyjazd do uzdrowiska. Tylko doktor Löwe orientował się, ile go to kosztowało zabiegów i pieniędzy.

Towarzystwo rozgadało się i sam seans zszedł jakby na dalszy plan. Pani Eltzner częstowała ciasteczkami, herbatą i dużymi fioletowymi śliwkami. Podawano sobie cukiernicę, pobrzękiwały o porcelanę łyżeczki, opowiadano o wakacjach, wyjazdach i samochodach.

Kiedy słońce zaszło za kamienice po drugiej stronie ulicy, Frommer zarządził zmianę miejsc. Znowu zaszurały krzesła i na środku pokoju pojawił się zielony stolik. Głosy zmieniły się w szepty i jakoś intensywniej zapachniały perfumy pani Eltzner. Wróciło uczucie oczekiwania – znajome, a jednak ekscytujące, jak rytuał.

Frommer kazał zamknąć oczy i złapać się za ręce. Artur poczuł drobniutką, kościstą dłoń Teresy Frommer w swojej lewej dłoni. W prawej ściskał suchą i ciepłą rękę doktora Löwe. Czekał, odtwarzając w myśli pozycję każdego z uczestników seansu. Potem, jak zwykle, z poczuciem bezkarności otworzył oczy, żeby przyjrzeć się twarzom. Od razu napotkał spokojny wzrok Erny. Szybko zamknęła powieki.

Coś było nie tak. Czekali, czekali i nic się nie działo. Erna powinna była usnąć, wpaść w trans czy jak to się tam nazywało. Powinni byli usłyszeć jej pogłębiony oddech, a potem powinna zacząć mówić. Ale nic takiego się nie działo. Jakby się przyczaiła i za wszelką cenę nie chciała zwracać na siebie uwagi.

Artur niecierpliwił się, jak pewnie niecierpliwili się inni, a potem pozwolił płynąć myślom, tak jak chciały. Wrócił do książki, którą zaczął czytać przed wyjściem, potem zobaczył swoje fiszki z bibliografią, a w końcu – matkę, gdy ją odprowadzał na dworzec. Nagle ogarnął go lęk, że już jej nie zobaczy. Jej smutek wciąż się pogłębiał. Z takiego smutku można umrzeć.

Potem nagle usłyszał jakieś poruszenie czy szelest, ale gdzieś zza pleców, nie z kręgu. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że Erna śpi. Odchyliła głowę do tyłu, z jej półotwartych ust wydobywał się słabiutki, rytmiczny jęk.

– Czy jesteś już tutaj? – zapytał Frommer uroczystym głosem, zwracając się zapewne do ducha, który być może był w medium.

Ton i namaszczenie Frommera rozśmieszyły Artura. Erna milczała, oddychając dalej w ten sam męczący sposób. Minęło jakieś dziesięć minut i Artur znowu odpłynął w marzenia. Wyobrażał sobie, kim kiedyś będzie, powiedzmy, za dziesięć lat, w 1919 roku – dwie jedynki, dwie dziewiątki. Co stanie się za tych dziesięć lat, a co będzie za dwadzieścia, w 1929 roku? Artur przyglądał się w myśli tym cyfrom i nie potrafił zobaczyć nic konkretnego, co mogłoby się z nimi wiązać. Były całkiem nierealne.

– Jeżeli jesteście już, przemówcie do nas. Czekamy na wasze przesłanie – powiedział Frommer. Jego słowa targnęły ciszą i Erna drgnęła.

Frommer porozumiał się wzrokiem z panią Eltzner i włożył Ernie do prawej dłoni ołówek. Pani Eltzner delikatnie podsunęła pod niego kartkę. Ale ręka Erny spała tak samo jak całe ciało.

Nagle coś huknęło. Artur mimowolnie poderwał się z krzesła tak jak inni i zobaczył, że jakimś cudem otwarte oszklone drzwi serwantki uderzyły w stoliczek, na którym stały filiżanki i dzbanek. Porcelana runęła na podłogę. Artur nawet nie zdążył się zdziwić, kiedy już cała serwantka zachwiała się niebezpiecznie. Któraś z kobiet pisnęła, a Teresa Frommer zerwała się niezgrabnie z miejsca i podparła mebel.

– Nie przerywać kręgu – krzyknął Frommer, ale było za późno.

Doktor wstał gwałtownie, zielony stolik zachwiał się, a pani Eltzner z pobladłą i stężałą twarzą wpatrywała się w przestrzeń pod serwantką: wystawała stamtąd dziecinna stopa.

– Mój Boże – powiedział spokojnym tonem Frommer i w ciszy, jaka nagle zapadła, zabrzmiało to groźnie.

Arturowi waliło serce, gdy powoli podszedł do stojącej w rogu serwantki i zajrzał za nią. Zobaczył przestraszoną, skuloną dziewczynkę, Christine czy Katharine, nigdy nie potrafił ich rozróżnić. Już chciał zapytać, co tam robi, gdy nagle zobaczył w jej zaciśniętych rączkach koniec linki i zrozumiał wszystko. Jego wzrok wędrował teraz wzdłuż sznurka, całej plątaniny sznurków – aż do obrazu, szuflady w stoliku, kotary. Na chwilę ogarnęła go słabość. W pierwszym odruchu chciał zasłonić przed innymi widok, jaki sam zobaczył, ale nie miał odwagi się ruszyć. Uśmiechnął się do przerażonego dziecka, a potem przeniósł ten uśmiech na Frommera, panią Eltzner, doktora, opartą o serwantkę Teresę.

– Ach tak – powiedział w końcu i zaśmiał się krótko i gardłowo.