37887.fb2 Echo Przesz?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

Echo Przesz?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 11

10

Mattias zjawił się dwa dni później. Dotarły do niego plotki. Roza wstrzymała Olego przed posłaniem po niego z nowinami do Altadalen.

– To musi pozostać w rodzinie – oznajmiła.

Ole powtórzył to nie bez pewnej uciechy, kiedy Mattias jak burza wpadł do Samuelsborg i zażądał, by powiedzieli mu, gdzie jest Roza. Ole ugościł przyjaciela brandy porządnego gatunku, nie tą tanią, którą Anglicy importowali jedynie po to, by sprzedawać ją dalej Rosjanom, najwyraźniej niewyznającym się na dobrej wódce.

– Chciałem po ciebie posłać, ale Roza powiedziała, że to ma pozostać w rodzinie – oświadczył Ole.

Mattias nie zdążył jeszcze spytać o Mattiego, Liisa zwróciła na to uwagę. Postanowiła, że wspomni o tym odpowiedniej osobie, jeśli znów zacznie się gadanie, że chłopczyk ma wrócić do ojca. Wyraźnie widziała, że Mattiasowi nie zależy na tym, co dla chłopca dobre, ani też po prostu tego nie wie. Każdy, kto ma oczy w głowie, od razu się zorientuje, że Mattiemu najlepiej jest w Samuelsborg, u niej!

– Gdzie ona teraz jest? – dopytywał się Mattias, omiatając wzrokiem kuchnię. Było w niej czysto i porządnie, jak zwykle. Świadczyło o tym, że Liisa jest jedną z najlepszych gospodyń nad Kafjorden. Uwagi Mattiasa nie umknęło, że drzwi do alkierza są zamknięte.

– Tam jej nie ma, Mattias – rzekła Liisa, która patrzyła za jego wzrokiem. – Jest środek dnia, Mattias, a o tej porze mały Matti i malutka Lily śpią. Zamykam wtedy drzwi do alkierza. I tak usłyszę, kiedy będą mnie potrzebowali. Tak czy owak zawsze przy nich jestem, słucham i czuwam. Nie zostawiam ich tak jak…

– Milcz! – przerwał jej Ole.

– … tak jak jego siostra – dokończyła mimo wszystko Liisa, zerkając na męża. – Nie wstydzę się powiedzieć prawdy, Ole. Poszła gdzieś latać z tym Lapończykiem, Mattias. Z Tomasem. Jeśli masz wobec niej poważne zamiary, to chyba musisz się spieszyć, może trzeba będzie ustawić się w kolejce. Nie tylko ty smalisz do niej cholewki. Chociaż on nie ma cholewek przy kumagach, prawda, Ole?

Ole wypchnął Mattiasa na dwór i sam wyszedł za nim. Zdążył się już przekonać, że schody to najlepsze miejsce do siedzenia. Szkoda tylko, że już zaczynało robić się zimno. Jeszcze parę tygodni i będzie musiał znosić głupie gadanie Liisy w kuchni.

– Zaraz mi powiesz, że dla Rozy lepiej, że jest tu Tomas – powiedział Mattias zaczepnie, wypiwszy łyk. Butelkę brandy postawił między nimi na srebrnoszarych deskach. Deszcz, wiatr i podeszwy licznych butów zniszczyły błysk tego drewna, z którego Wielki Samuel zbudował schody, kiedy przybył do Kafjord przed mniej więcej dwudziestu trzema laty. Był wtedy świeżo upieczonym małżonkiem, poślubił Nannę i nie miał pojęcia, że już następnego lata zostanie ojcem prześlicznej dziewczynki. Najpiękniejszej w całym okręgu.

Rozy.

Zarówno Ole, jak i Mattias myśleli o Samuelu, siedząc na tych schodach. Mieli stąd widok i na Kretę, i na strome ciemne skały, wyrastające wprost z morza tuż za nimi i na prawo, a także na Kopalnię z hałdami szlaki, na The House i kościół wznoszący się na Gabrielsnes z lewej strony.

– To był dla niej szok – wyjaśnił Ole. – Tomas płynął na tej łodzi, na którą wciągnięto sieć z kośćmi. To naturalne, że tu został. Przy niej. On umie z nią rozmawiać w taki sposób, w jaki ja nie potrafię, Mattiasie.

Ole westchnął z głębi duszy.

– Do diaska, cieszyłem się z tego, że tu jest. To mnie odciążyło. Ja i tak mam dość, niech się Bóg nade mną zlituje, z tą, którą wziąłem za żonę! Ona nie przestaje gadać i marudzić, cały czas świdruje mi w głowie. Na razie jeszcze mogę uciekać z domu. Nie wiem, do czarta, co zrobię, jak przyjdzie zima!

Znów westchnął.

– Zrobiło się o wiele trudniej, kiedy postanowiłeś zamieszkać we własnym domu, Mattias. Nie ma już żadnego schronienia dla nieszczęśnika, który miałby ochotę przeżyć przygodę…

– Musisz poszukać jakiejś młodej wdowy, której dom stoi daleko od ludzi – stwierdził Mattias. – Jak Roza to przyjęła? – spytał ochryple.

– Lepiej niż się spodziewałem – przyznał Ole, zastanowiwszy się chwilę. Łyknął porządnie z butelki i znów się nad tym zamyślił. Doszedł do wniosku, że może powiedzieć, jak było naprawdę, chociaż nie było to pochlebne dla Rozy. Mattias i tak znał ją dostatecznie dobrze, by to zrozumieć.

– Gdyby Liisa tak mało za mną płakała, kolego, to szczerze powiedziawszy, byłbym zawiedziony. A przecież wiesz, jak się między nami układa.

Mattias rozciągnął kącik ust. Ole nie zauważył, że przyjaciel się uśmiecha. Odkąd dotarły do niego nowiny o znalezieniu szczątków, zadawał sobie pytanie, jak ona to przyjęła. Usiłował to sobie wyobrażać, lecz bez żadnego rezultatu, wyobraźnia nie była jego najmocniejszą stroną. Wciąż dziwiło go, że Roza zgodziła się wziąć udział w tej grze i pozwoliła wszystkim myśleć, że z fiordu wyciągnięto szczątki Pedera.

Ta Roza, którą znał, posiadała większy zmysł sprawiedliwości. Sądził, że podniesie dumnie głowę, popatrzy wszystkim w oczy i oświadczy, że to nie może być jej mąż.

– To znaczy, że tylko zerknęła na te kości i z całą pewnością oświadczyła, że to Peder?

Ole zachichotał.

– Do kroćset! Lubiłem Pedera. Peder Johansen nie miał w sobie nic złego, oprócz tego, że moja siostra zawróciła mu w głowie i zakochał się, sądząc przy tym, że ona jest lepsza niż w rzeczywistości.

– Zgadzam się z tobą – przyznał Mattias i wypił kolejny łyk dla uczczenia tej prawdy.

Był to jednocześnie toast za Pedera. Za jego śmierć.

– A mimo wszystko mnie to śmieszy – jęknął Ole, zdumiony własną postawą. – Roza nie widziała tych kości. To zasługa Tomasa. Upierała się, że chce je zobaczyć, ale on do tego nie dopuścił. Zgadzam się z nim, nie ma co oglądać. Nie wiem, do diabła, czy naprawdę do mnie dotrze, że to Peder. To są kości. A ja cały czas mam wrażenie, że on pojawi się w jakimś innym miejscu. Jakbym miał go kiedyś spotkać, w przyszłym miesiącu, w przyszłym roku, a może za dziesięć lat. Podamy sobie ręce, a potem go stłukę za to, że porzucił moją siostrę. Jakby nie mieści mi się w głowie, że te kości, ten szkielet, który widziałem, to on. Wydaje mi się, że Roza też nie może tego pojąć. Jakby mogła?

Mattias tym razem nie przyznał mu racji. Nie miał pojęcia, jak Roza może dalej odgrywać tę grę, w którą najwyraźniej się wplątała, gdy nadarzyła się okazja. Musiała być ogromnie zaskoczona, że ludzie powiązali znalezienie tych szczątków właśnie z Pederem.

– No to jak się przekonaliście, że to on? Przecież chyba nie podskoczył, nie zagrzechotał kośćmi i nie wypowiedział swojego imienia ot, tak sobie?

– Oszalałeś, człowieku! – oburzył się Ole. – Ten szkielet miał wokół ciała omotaną torbę z narzędziami Pedera.

Krótko opowiedział, jak znaleźli przy białych kościach skórzany worek z dłutami snycerskimi.

– Wydaje mi się, że przywiązał je sobie w pasie i skoczył z kei jeszcze tego samego wieczoru, kiedy opuścił dom, ogarnięty złością i zazdrością – stwierdził Ole. – Zastanawiałem się nad tym i innego wyjaśnienia nie znajduję. Był zły i przybity. Zobaczył ją z Jensem, a oni nie zajmowali się wyszywaniem krzyżykami. Wściekłbym się, gdybym przyłapał w takiej sytuacji Liisę, chociaż wiesz, jak jest między nami.

Mattias kiwnął głową. To było zbyt nierzeczywiste. To było aż nadto dogodne.

– Rozmawiałeś o tym z Rozą?

– A jak myślisz? – rzucił z gniewem Ole. – Oszalałeś? Nie mogę przecież powiedzieć jej czegoś takiego. Jeszcze będzie miała wyrzuty sumienia i te odarte z ciała kości Pedera spoczną za płotem cmentarza. Nie, nie, takie rzeczy muszą pozostać w rodzinie, jak mówi moja siostra. Dopóki jej samej nie przyjdzie to do głowy, tak będzie najlepiej dla wszystkich.

Mattias zastanawiał się, czy Roza myśli podobnie. Czy też uważa, że najlepiej dla wszystkich będzie, jeśli zachowa milczenie i pozwoli, żeby wszystko działo się tak, jak się samo ułożyło.

– Gdzie ona się podziewa z tym Tomasem?

– Diabła tam, żebym wiedział! – odpowiedział Ole. – Ja już nie pytam. Nie mam żadnej władzy nad kobietami, które mieszkają pod moim dachem. Moja baba robi to, co sama chce, a siostra zachowuje się jeszcze bardziej nieodpowiedzialnie. Diabli wiedzą, na co wyrośnie ta jej córka! Moją jedyną nadzieją jest to, że albo ty, albo Tomas zdejmiecie trochę ciężaru z moich barków i zatroszczycie się o to, żeby znów wyszła za mąż. I to jak najszybciej. A wydaje mi się, że lepiej jej będzie w chacie niż w jurcie… Mattias wolno się podniósł.

– Wciąż trzymasz łódź przy kei dyrektora? – spytał. Ole kiwnął głową.

– I żagiel jest założony?

– Zgadza się – odparł Ole.

– Masz ochotę popłynąć do Alta?

– Czego, u diabła, chcesz szukać w Alta?

– Muszę złożyć wizytę na plebanii – oznajmił Mattias, wznosząc się prawie do nieba. – Sądziłem, że chętnie skorzystasz z okazji, żeby wyrwać się choć na trochę od swoich kobiet.

– Szykujemy się do pogrzebu – rzekł Ole z powagą i spuścił głowę. – Ta odpowiedzialność również spada na mnie. Jestem mężczyzną w tej rodzinie. Nie można posłać po babkę i dziadka. To za daleko. Zresztą wszystko jedno, to bez znaczenia, czy przyjadą, czy nie. Obawiam się, że i tak będzie dość ludzi. Największe wydarzenie tego roku w Kafjord.

Mattias uśmiechnął się, tym razem szeroko.

– Może zrobimy z tego jeszcze huczniejsze wydarzenie – stwierdził. – Mogę popłynąć do Alta sam, ale myślałem, że wyświadczę ci przysługę, prosząc, byś mi towarzyszył.

– Oczywiście, że popłynę z tobą! Brat Rozy już się nie wahał. Zerwał się na nogi, gotów do podróży. Butelkę z brandy zatknął za koszulę na piersi, na wszelki wypadek, gdyby mieli co czcić, zanim wrócą do domu. Tak przynajmniej powiedział Mattiasowi.

– Pamiętasz, jak się spotkaliśmy? – spytał Tomas, wyciągając rękę, by Roza mogła się jej uchwycić.

Dzięki temu łatwiej jej było pokonywać ostatni odcinek. Oddychała teraz szybciej, nie przywykła do wspinania się po skałach. W ostatnich latach częściej jeździła konno, niż chodziła. Dosiadanie konia również wymagało wysiłku, lecz innego niż zabawa w kozicę wśród wystających kamieni.

– Było piękne lato, wieczór – przypominała sobie.

– Prawie noc – poprawił ją. – Słońce grzało w pięty podczas wspinaczki. Nie zdyszałaś się tak jak teraz.

– A ty opowiadałeś ciekawsze historie – odcięła się i usiadła na wrzosie, który zaczynał już marznąć.

Pora roku była naprawdę późna. Mieli za sobą już kilka mroźnych nocy.

– Opowiadałeś o Maret, która znalazła wielką kopalnię. To, co się później w nią zmieniło. Maret zadowoliła się kilkoma workami rosyjskiej żytniej mąki w zamian za te bogactwa. Opowiadałeś historie najlepiej ze wszystkich, których znałam.

Tomas uśmiechnął się ku niebu i do niej. Kiedy się uśmiechał, zawsze udawało mu się wyglądać tajemniczo. Roza lubiła ten wyraz jego twarzy. Wygładziła spódnicę, radując się widokiem Kopalni, Strommen i Kafjorden. Mogła sięgnąć wzrokiem aż do zabudowań Samuelsborg.

– Biedacy powinni zachowywać swoje odkrycia dla siebie – powiedział ze śmiechem.

– Ty byś tak postąpił, gdybyś coś odkrył?

Tomas z powagą skinął głową.

– Nie pobiegłbyś do tego czy innego bogacza i nie sprzedałbyś swojego odkrycia, żeby móc przez długi czas zapewnić byt sobie i swojej rodzinie?

Znów potwierdził.

– A ja ją rozumiem – powiedziała Roza, potrząsając głową. – Rozumiem Maret. Ta mąka bardzo się przydała rodzinie. Sam mi opowiadałeś, jak liczne potraficie mieć rodziny. Jeśli zima owego roku była ciężka, to wyobrażam sobie, jak wszyscy się cieszyli, że Maret kopnęła ten brunatny kamień wśród skał.

– W górach wokół Kafjord kryją się wielkie bogactwa – rzekł Tomas z powagą, niemal uroczyście, jak gdyby również teraz zdradzał jej tajemnicę. – Wstyd i hańba, że płaci się za nie kilkoma garściami rosyjskiej mąki. Tych skarbów wystarczy na kilkaset lat, Rozo. Pewnego dnia miedź się skończy, ale obiecuję ci, że to nie oznacza końca skarbów w Kafjord. Miedź, Rozo, to dopiero początek.

– Ach, tak? – spytała. – A co takiego odkryłeś? Czego to nie sprzedajesz za mąkę?

Tomas pokręcił głową.

– Będę o tym milczał – powiedział – bo tylko w ten sposób można zachować tajemnicę.

Pozwoliła mu na to. Tak wspaniale było móc siedzieć razem z nim wśród skał i mieć u stóp to wszystko, co jako dziecko nazywała swoim światem. To było wspaniałe, chociaż teraz wiedziała, że świat jest nieskończenie wiele większy. Wspaniałe, chociaż zdołała zobaczyć jego kawałki i wiedziała już teraz, że jest o wiele więcej tego, czego jej oczy nigdy nie zobaczą.

– Dobrze tu z tobą siedzieć, Tomasie – wyznała szczerze. – Potrzymasz mnie za rękę?

Wyciągnęła do niego dłoń, a on ujął ją z wahaniem. Na chwilę położył ją na kolanach. I kurtkę, i spodnie miał z najmiększej skóry.

Rozie przypomniała się torba Pedera z łosiej skóry. Nie mogła pojąć, skąd się wzięła przytroczona do pasa bezimiennego topielca. Nie potrafiła sobie tego wyjaśnić i to ją przerażało. Zdawała sobie sprawę z tego, że nikt nigdy jej tego nie wytłumaczy.

– Dobrze się czujesz? – spytał Tomas, wyrywając ją z myśli, które i tak donikąd nie prowadziły.

– Dobrze – odparła z westchnieniem. – Teraz wreszcie czuję się jak w domu.

– Te okolice naprawdę do mnie przemawiają – powiedziała Raija cicho, przesuwając wzrokiem wzdłuż linii horyzontu.

– Byłaś tu szczęśliwa? Ida siedziała z zamkniętymi oczami. Twarz miałagładką, lecz głos zdradzał, że bardzo chciała się tego dowiedzieć.

Spojrzenie Raiji szukało wśród brzozowych pni, szczupłych wachlarzowatych białych koron drzew. Pałce gałązek wyciągały się w ciepłym powietrzu ku niebu. Rozsadzała je siła życia. Upór. Soki dały życie i barwę nieprzeliczonym liściom w lesie.

To było życie.

– Tutaj Mikkal bronił mnie nożem przed takimjednym, który chciał mi się wedrzeć pod spódnicę. Tu zrozumiałam, że on i ja nigdy nie zdołamy od siebie uciec. Tu zbudowaliśmy mój dom. Tutaj razem z Reijo przetańczyliśmy pół nocy poślubnej, a Kalle, pan miody, się wściekał. Tu poczułam bóle, gdy miała przyjść na świat Maja. Tutaj razem z Anttim gasiłam ogień, który wyrwał się spod kontroli. Tutaj mi powiedziano, że Kalle zginął w Finnmark. Tu opiekowałam się trojgiem dzieci pozbawionych ojców i tu sypiałam z twoim ojcem, podczas gdy cała wieś nie rozmawiała o niczym innym, tylko o tym, że nie mamy ślubu i żyjemy w grzechu. Wszystko to przeżyłam tutaj, moja Ido. Wszystko. Również szczęście. Kochałam, nienawidziłam i płakałam tutaj. Bawiłam się, biegałam i do ochrypnięcia krzyczałam ze strachu. Harowałam. Dźwigałam wiadra z wodą, aż barki zdawały się pękać z bólu. Płukałam ubrania w lodowatej wodzie w środku zimy. W pełnię lata kąpałam się w rzece. Brodziłam po rzece razem z Kallem i Reijo, a moja przybrana matka rwała sobie włosy z głowy, przeklinając chwilę, kiedy przyjęła pod swój dach to nieposłuszne fińskie dziecko. To naprawdę wiele, Ido. Bardzo wiele. Tyle różnych rodzajów miłości.

– I zawsze Mikkal?

– Mikkal był jak ptak niebieski w moim życiu – powiedziała Raija. – Jego pokochałam pierwszego. Był jedynym, do którego odważyłam się mieć takie zaufanie. On mnie kochał, pomimo tego wszystkiego, czym byłam i czym nie byłam! Dopiero o wiele później zrozumiałam, że matka i ojciec też musielimnie kochać, ale zbyt długo wydawało mi się, że mnie zdradzili. Tymczasem podjęcie takiej decyzji wymaga wielkiej miłości. Oni mnie bardzo kochali. Inaczej nie mogliby mnie oddać. Trzeba rozumu i lat, aby to pojąć. Żałuję, że sama nie mogę usprawiedliwiać się w ten sposób.

– Tam, na wschodzie, nie miałaś zbyt wielu możliwości wyboru.

Ida pogodziła się z rzeczywistością. Rozgoryczenie nie minęło jak ręką odjął, ale czuła, że powoli odpływa. Zmieniło się w czarnego ptaka pod wysokim niebem.

– Kogo kochałaś najbardziej? Najmocniej? – Ida otworzyła oczy. – Czy to Mikkal na zawsze pozostanie ci najbliższy?

– Mogłabym zadać ci identyczne pytanie – uśmiechnęła się Raija. – Ty też nie potrafiłabyś ich ze sobą porównywać. Kochałam ich wszystkich. Na swój sposób. Na różne sposoby. Ale z Mikkalem byłam związana na wiele sposobów. Wciąż jestem z nim związana. Tych więzów nic nie zniszczyło.

– Nawet śmierć? Raija pokręciła głową.

– Tatuś jest teraz szczęśliwy – stwierdziła Ida.

– Wiem. Ja też jestem szczęśliwa. Z twoim ojcem łatwo być szczęśliwą. Tak łatwo razem z nim znaleźć szczęście. Reijo jest najstarszym z moich przyjaciół, który wciąż żyje. Gdyby moje życie było takie jak życie tu nad fiordem, to chciałabym, aby moje powszednie dni wypełnił Reijo.

– Nie po to przyszłaś na świat – oświadczyła Idacierpko. – Nie po to się urodziłaś, by przeżywać powszednie dni. Nie urodziłaś się po to, żeby żyć nad tym fiordem.

– Czy ty nigdy nie tęsknisz, żeby się stąd wydostać? – spytała Raija zaciekawiona. – Czy wystarcza ci to, co masz?

Roza miała się nigdy nie dowiedzieć, co odpowiedziała na to kobieta, która została matką Natalii, obdarzonej dźwięcznym śmiechem. Nieposłusznej Natalii, która chadzała własnymi ścieżkami i kochała mężczyznę o imieniu Mattias, z którym nigdy nie dane jej było żyć.

Roza rozpoznawała niepokój, krążący w jej własnych żyłach, lecz nie był to żaden dowód na to, że wszystkie kobiety w jej rodzie tęskniły za wydostaniem się stąd, za widokiem trawy zieleńszej niż ta, którą miały wokół własnego domu.

Roza zmrużyła oczy. W dole pod nimi, tuż przy Krecie, na jakiejś łodzi stawiano żagiel. Białe płótno pięknie odcinało się od ciemnej barwy fiordu i od gór. Byli za daleko, żeby stwierdzić, kto wypływa, lecz Roza przyłapała się na tym, że pragnęłaby wybrać się z nimi. Tęskniła za morzem. Tęskniła za żeglugą.

– Wyjadę, gdy tylko on znajdzie się w ziemi – powiedział Tomas i ścisnął ją za rękę, zanim ją puścił.

Roza poczuła się odrzucona. Potem poczuła się głupia. Wręcz brzydka. Dobrze wiedziała, co Tomas przeżywa, jak na nią patrzy, od dawna nie było to między nimi tajemnicą.

Źle się stało, że poprosiła, by wziął ją za rękę.

Gdzieś z tyłu głowy rozbrzmiewał drwiący śmiech. To nie mógł być Seamus. Wierzyła, że nie śmiałby się ze szczerości przebijającej z cichej, niesamolubnej miłości Tomasa.

– Do tego czasu muszę zostać – dodał Tomas. – Przecież brałem udział w wyciągnięciu go z fiordu. Znałem go. Odbiłoby się na tobie, gdybym nie został na pogrzeb.

Roza nie posuwała się myślą aż tak daleko.

– Przywykłam do tego, że ludzie gadają – powiedziała tylko, myśląc, że dawno już nie była narażona na deszcz spojrzeń i uczucie, że wszyscy coś o niej wiedzą.

W Georgii było inaczej.

– Jeszcze dwa dni – rzekła tylko z czymś w rodzaju uśmiechu. – Dwa dni to niedługo, Tomas. Wytrzymasz dwa dni. Wytrzepałam już moje czarne ubranie, wyprasowałam je i rozwiesiłam.

Miała całą wdowią garderobę, uszytą z najlepszych tkanin na jej wymiary. Krawcowe w Savannah bardzo się starały, by mogła odpowiednio wyglądać również jako młoda wdowa z najwyższych kręgów Georgii. Miała tyle czarnych ubrań w znakomitym gatunku, że mogłaby przyzwoicie ubierać się w żałobę przez następnych dziesięć lat. Jeśli oczywiście za bardzo by nie przytyła. Jej stroje nie miały dostatecznie głębokich zaszewek, by dało się je rozpuścić. Rodzina była tak zamożna, że tego rodzaju zabiegów nie uważano za konieczne. O'Connorów stać było na nowe ubrania, gdy ich kobietom nieco zaokrągliły się kształty.

Tęskniła za nimi.

Za Fioną i Joem. Za Adamem i Deidre. W myślach powtarzała ich imiona, przypominała sobie twarze i tęskniła.

Za dziećmi.

Za Michaelem.

Tęskniła za Michaelem aż do bólu.

Bluzkę na piersiach miała mokrą, chociaż wyłożyła ją ściereczkami. Poczuła to wraz z bólem. Wstała, otrzepała wrzosy i mech ze spódnicy. Tylko Liisa wypatrywałaby podobnych śladów, lecz nawet ta świadomość nie powstrzymała jej od prób ukrycia, gdzie była. Liisa nie pytała, patrzyła na nią jedynie oczyma przypominającymi spojrzenie matki, gdy usiłowała przywoływać Rozę do porządku pół życia temu.

Teraz była dorosła. Nikomu nie musiała się opowiadać, a już najmniej żonie brata. Ale wciąż zachowywała się jak szesnastolatka, która wymykała się z domu, żeby spotkać się z Jensem. Żeby zostać upokorzona, pobita i wykorzystana przez Jensa. Pięknego, okrutnego Jensa, którym dopiero teraz zaczynała uczyć się gardzić. Ale nienawidziła go już od chwili, kiedy zabrał jej Synneve i doprowadził do śmierci maleńkiej córeczki.

Piersi nabrzmiewały. Lily na pewno już się przebudziła. Poczuje głód. Liisa będzie marudzić, że Roza zostawiła swoje dziecko. Liisa nie powstrzyma się od wyrzekań na Tomasa, nawet w jego obecności, nawet gdy będzie wszystko słyszał.

– Nie pójdę z tobą do Samuelsborg.

– Chodzi o Liisę? – spytała Roza.

Przekrzywił ciemną głowę.

– Muszę się od ciebie uwolnić, Rozo. To boli, ale wprawiam się w tym. Ćwiczę, żeby serce mi nie pękło, gdy będę odchodził naprawdę.

– Mnie nie warto kochać.

Mówiła to wiele razy wcześniej, a on się jej sprzeciwiał. To się nigdy więcej nie powtórzy.

Tomas bacznie się jej przyglądał. To prawdziwy cud móc ją znowu zobaczyć. Myślał o tym już od chwili, gdy ujrzał ją na schodach przed Samuelsborg, gdy przyszli ze smutną nowiną. Tak jak wszyscy inni, tak samo Tomas sądził, że Kafjord nigdy więcej nie zobaczy już Rozy Samuelsdatter.

Po cóż miałaby przyjeżdżać do Kafjord? Co mogłoby ją skłonić do powrotu? Przecież tu, wśród tych gór, nikt nie traktował jej ciepło. A mimo wszystko uważała to miejsce za dom.

Marzenia o niej byłyby piękniejsze, gdyby nigdy nie wróciła. Pozostałaby wówczas tajemnicą, zagadką, a on mógłby resztę życia spędzić na wyobrażaniu sobie, co się z nią stało. Mógłby dodawać do tej historii nowe zakończenie co wieczór, zanim sen by go z nią rozdzielił.

W pewnym sensie Tomas żałował, że Roza wróciła.

Ale jego oczy za nią tęskniły. Szczerze brakowało mu czegoś tak prostego i niemądrego, jak możliwość muśnięcia jej wzrokiem, popatrzenia jej w oczy, przyjrzenia jej się szybko lub powoli.

Cieszył się, że jeszcze raz została mu dana taka możliwość, że może mieć jeszcze więcej wspomnień, którymi będzie żyć. Że może zamienić z nią jeszcze kilka słów. Że znów go dotknęła. Że pozwoliła musnąć się końcami palców.

Przede wszystkim się cieszył, lecz była to radość przesycona smutkiem, uczucie spowite w mgłę, podobną trochę do wełnianki nad rozległymi bagniskami.

– Ty wyjdziesz za mąż – powiedział. Roza nic nie odrzekła.

– Nie będzie już więcej takich popołudni jak to, spędzanych razem ze starym przyjacielem, Rozo. Mężowie to wymagające stworzenia, czasami bywają bardzo zazdrośni. Niekiedy bywają zazdrośni również o starych przyjaciół tej, którą poślubili.

– Nigdy nie wyjdę za takiego człowieka – zapewniła go Roza. – Nie wiem, czy w ogóle mam ochotę wychodzić za mąż. Zawsze byłam mężatką. Może powinnam przez jakiś czas obejść się bez męża?

Roześmiał się z jej żartu.

– Ty i Liisa nie wytrzymacie długo pod jednym dachem, moja najmilsza Rozo. Na twoim miejscu wyszedłbym za mąż już choćby po to, by nie mieszkać razem z nią. Wróżę, że powrócisz do Altadalen szybciej, niż to sobie wyobrażasz.

– Czyżbyś wiedział coś, czego ja nie wiem? – spytała.

– Znam Mattiasa – odparł Tomas. – Idź już, Rozo. To ty musisz odejść ode mnie, bo ja na razie jeszcze tego nie potrafię.