37887.fb2
Mattias w powrotnej drodze trochę spał. Ole znał się na morzu tak samo dobrze jak on. Była noc, mrok wokół nich zgęstniał, ale płynęli po znajomych wodach. Nie szukali usprawiedliwień, aby nie dotrzeć do Kafjord tej samej doby.
Później nazywał to snem, lecz nikomu o tym nie wspomniał.
Jakaś kobieta siedziała obok niego w łodzi. Trzymała go. Leżał z głową na jej kolanach. Jej ręce lekko poruszały się na jego włosach, uspokajały. Odsuwały ciężkie myśli. W pierwszej chwili sądził, że to Roza.
– Ty będziesz siłą Rozy – powiedziała i dopiero wtedy ją poznał.
Natalia.
– Najwyższy czas, abyś został tym, kogo zawsze w tobie widziałyśmy, Mattias.
– Jej siłą?
– Albo jej opoką – odparła czystym, przypominającym dzwoneczek głosem. – Roza zgromadziła więcej siły, niż którakolwiek z nas przypuszczała, że jej się uda. Jest z nas najważniejsza. Dawno już tak nie było. Nie tak miało być. To jej własna zasługa.
– Najważniejszą?
– I to na długi czas. Będzie pamiętana tak długo, jak moja babka. Różnią się od siebie, lecz posiadają tę samą siłę. Widzą się nawzajem jakby przez lustro.
– Ale Roza jest wciąż Rozą?
– Roza nie może być nikim innym, zawsze będzie Rozą. Ale przywiąże się do Raiji, ja to czuję. Ja ją straciłam. Ona się zwraca do Raiji. To Raija do niej przemawia.
W uszach rozbrzmiał mu śmiech, przypominający szmer strumienia.
– Najwyraźniej mogę rozmawiać tylko z tobą, Mattias. Moim zadaniem będzie przekonanie cię, że musisz zrozumieć, gdzie twoje miejsce. Byś podjął się tego, co jest twoim zadaniem. Abyś był tym, na kogo sobie ciebie upatrzyłyśmy. Byś był tym, na kogo zostałeś wybrany.
Mattias powtórzył:
– Na siłę Rozy.
Pogrzeb stał się wielkim wydarzeniem, tak jak się tego obawiali. Piękny, mały kościółek z angielskimi łukowatymi oknami wypełnił się aż po ostatnie miejsce. Ludzie tłoczyli się pod ścianami i w przejściu. Wszyscy wyciągali szyje, żeby zobaczyć więcej i dokładniej.
Miejsca w ławce dla rodziny zajęło niewiele osób.
Roza siedziała wyprostowana, z podniesioną głową, w skromnym czarnym stroju, który nosiła, gdy Seamusa składano w miejsce wiecznego spoczynku w Favourite. Nikt, kto siedział w tych kościelnych ławkach, nie rozumiał, jak pięknym rękodziełem jest lekko rozkloszowana spódnica z obcisłym żakietem. Nikt nie dostrzegał, z jak drogiego i wysokiej jakości materiału go uszyto.
Ludzie widzieli jedynie Rozę w czerni. Dumną, z podniesioną głową. Z karkiem bardziej stromym niż skały wyrastające z morza po przeciwnej stronie fiordu. Rude włosy miała upięte i wyjątkowo żaden niesforny lok nie wymykał się spod szpilek. Ludzie niewiele widzieli poza ciężkim węzłem włosów i białym karkiem. Na głowie Roza nosiła nieduży kapelusik z gęstą czarną woalką, zasłaniającą jej twarz. Ukryła zarówno oszpecony policzek, jak i oczy.
Niejeden doznał rozczarowania.
Przyszli, żeby ją oglądać, przekonać się, co tak naprawdę czuje. Zobaczyć, jak to przyjęła. Peder zaginął przed sześcioma laty, a Roza Samuelsdatter w tym czasie nie zachowywała się wcale jak zrozpaczona, opuszczona żona.
Była taka niepodobna do nich, taka niedostępna. Pragnęli ją zrozumieć, wprost ślinili się do tego, a tymczasem ona znów się od nich odgrodziła.
Ludzie mieli jeszcze długo rozprawiać o jej czarnej woalce.
Obok niej siedział brat. Ole w garniturze prezentował się dość osobliwie, chociaż było mu w nim do twarzy. Jakby jeszcze wyprzystojniał. Wyglądem przypominał przedstawiciela prawa. Może był nieco zbyt mocno zbudowany, ale przypominał niemal osobę uczoną. Miał świeżo ostrzyżone włosy, odgarnięte z twarzy, wyglądał pociągająco. I chociaż u jego boku siedziała żona, niejedna z młodych dziewcząt tęsknie zerkała na pięknego jasnowłosego mężczyznę, który z takim trudem trzymał ręce złożone na kolanach.
Liisa patrzyła wprost przed siebie. Po prawej stronie miała całą parafię. Wiedziała, że żakiet zrobił się za ciasny, lecz usiłowała sobie wmawiać, że i tak tego nikt nie zauważy. Ludzie i tak nie na nią patrzą, uwaga obecnych w kościele skupiała się na Rozie, a z jej strony wszystko było w porządku.
Liisa chciała, żeby to wszystko jak najprędzej się skończyło. Żeby Peder jak najprędzej spoczął w ziemi, tak aby mogła stąd odejść. Liisa chciała wrócić na Samuelsborg, zdjąć czarne ubranie. Ona nie była w żałobie. Właściwie nie znała Pedera. Był tylko jedną z wielu twarzy. W czasie gdy zniknął, ledwie zaczynała słać tęskne spojrzenia za Olem. Nie należała do rodziny. Uważała, że w jej wypadku noszenie żałoby po mężu Rozy to obłuda.
Chciała wracać do domu, słuchać wesołego śmiechu Mattiego. Teraz obojgiem dzieci zajęła się jedna z jej sióstr. Przyszła do Samuelsborg w roli niańki. Liisa miała do niej zaufanie, była pewna, że jej ukochane dziecko miewa się dobrze, ale zawsze tęskniła za chłopczykiem, gdy tylko na chwilę się oddaliła. Wiedziała, że to niewłaściwe, lecz tak naprawdę czuła się jego matką.
Nie zdążyła jeszcze spytać Mattiasa, jak długo chłopcu będzie wolno u niej zostać. Wielokrotnie już zamierzała go o to zagadnąć, zrezygnowała jednak. Lepiej odłożyć to na później, lepiej myśleć, w jaki sposób zatrzymać chłopca jak najdłużej.
Na ławce za tymi trojgiem z Samuelsborg siedzieli Mattias i Tomas. Mattias w czarnym ubraniu, długie brązowoczarne włosy miał zaczesane do tyłu i związane na karku wstążką. Niejedna z kobiet zbladła na jego widok, szepcząc, że to skandaliczne. Zarówno te zbyt długie włosy, jak i to, że w ogóle się tu zjawił i zajął miejsce tuż za plecami Rozy, która przecież jest wdową w żałobie.
Jakby wdową i jakby w żałobie.
Tomas nie rzucał się w oczy tak jak Mattias. Ubrany w lapońską kurtkę, nie budził w nikim sprzeciwu, zajmując miejsce na przeznaczonej dla rodziny ławce. Ludzie uważali, że ma do tego większe prawo niż Mattias. Przecież właśnie on wyciągnął z wody to, co zostało z Pedera. Wielu wprawdzie poszeptywało, że Ilkka również zasłużył na zajęcie miejsca obok Tomasa, o ile jednak ludzie wiedzieli, nikt z Samuelsborg mu tego nie zaproponował.
Mieszkańcy Samuelsborg nie po raz pierwszy pokazali, że kierują się własnym rozumem i traktują ludzi wedle uważania. Zdarzało się, że ten i ów z chichotem powiadał, że twierdza Samuela jest równie niedostępna jak wszystkie inne twierdze.
Roza trzymała ręce złożone na kolanach. Czuła panujące w kościele napięcie. Było jak ściana wznosząca się przed nią. Sądziła, że zdoła się przed nim ukryć. To dlatego Ole i Liisa siedzieli z boku. Chronili ją przed spojrzeniami i ciekawością obcych łudzi. Ale w tej tarczy znajdowały się pęknięcia.
Tomas powiedział jej, że ludzie spodziewają się łez. Gdy tak siedziała wpatrzona w trumnę, jego słowa wyraźnie rozbrzmiewały jej w głowie.
Ona już płakała nad Pederem.
Odprowadziła go do grobu tak, jak przystało wdowie odprowadzać zmarłego męża. Ale wówczas była przyjaciółką, nie wdową.
Roza zastanawiała się, kim był ten, którego szczątki miały spocząć w grobie jako szczątki Pedera Johansena. Gdzieś być może siedzi jakaś matka, wciąż zadająca sobie pytanie, gdzie może być jej syn. Może czeka młoda żona albo inna kobieta, która kochała go, choć nie łączyły ich żadne formalne związki.
Nigdy się nie dowiedzą, co się z nim stało. Zawsze pozostanie im niepewność.
Czy to źle z jej strony?
Jej ciało nagle się spięło. Ogarnęło ją przekonanie, że tego nie przetrzyma. To jest złe, Bóg przecież wie, że ona kłamie. A siedząc tutaj, przebrana za wdowę w żałobie, tylko powtarza kłamstwo.
Roza odetchnęła głębiej. Nie słuchała, co mówi pastor. Duchowny miał głos mocny niczym góry znad fiordu. Pełen treści i mocy, lecz ona i tak nie słyszała słów. Nie dotyczyły jej, chociaż mówiły o Pederze.
Zastanawiała się, kto mu opowiedział o Pederze. Ona z nim nie rozmawiała, a to ona wiedziała, kim był. Nikt nie znał go tak, jak ona go znała, a nawet ona nie poznała jego prawdziwego nazwiska.
Przedstawiał się jako Peder Johansen, ale w nazwisku miał jeszcze coś więcej. Nazwisku jego ojca towarzyszyła zawsze nazwa zagrody, rozległych pól. Właśnie to nazwisko Peder zatarł, kiedy opuścił dom rodzinny, kiedy zrezygnował z dziedzictwa. Być może żyje gdzieś jeszcze para starych rodziców, którzy nigdy nie dowiedzą się, jaki los spotkał syna, któremu dali na imię Peder. Nie dowiedzą się, że jego ród nie zginął wraz z nim.
Że miał dzieci.
Że był szczęśliwy.
Ona nie może pozwolić, aby to kłamstwo trwało.
Roza położyła dłonie na twardej ławce, chciała się podeprzeć tak, by mogła wstać. Musi wstać, oznajmić pastorowi i całej parafii, że są w błędzie. Kiedy wstała, zachwiała się. W kościele od tylu ciał zrobiło się gorąco i chociaż jej strój uszyto z przeznaczeniem na noszenie w cieplejszym klimacie, i tak pod cieniutką wełenką zaczęła się pocić. Woalka też nie przepuszczała powietrza.
Zachwiała się, lecz dalej stała.
W kościele zapadła cisza.
Pastor zdziwiony umilkł.
– Rozo – poprosił Ole cicho, lecz dostatecznie głośno, aby usłyszeli go wszyscy aż do ostatniej ławki.
Ludzie z przejęcia wstrzymali oddechy.
– Rozo, usiądź! – poprosił znowu brat.
– To nie Peder tu leży – oświadczyła Roza, nie słysząc westchnienia, które przeszło przez wszystkich zebranych parafian. – To nie Peder leży w tej trumnie!
– Rozo – powtórzył Ole zdumiony. Teraz on również wstał. Objął ją za ramiona i poczuł, jaka jest sztywna. – Dosyć tego, Rozo, siadaj! Nie rób wstydu ani sobie, ani Pederowi!
Nie odpowiedziała, popatrzyła mu tylko zmieszana w oczy przez woalkę. Ole odwrócił się do tyłu, szukając pomocy u Mattiasa, który kiwnął lekko głową i z godnością ominął Tomasa i parafian. Na nikogo nawet nie spojrzał. Obszedł tylko trumnę dookoła i stanął po stronie Rozy. Ole puścił siostrę natychmiast, gdy tylko Mattias się do niej zbliżył. A Mattias objął Rozę obydwoma ramionami i przytulił do swojej piersi. Wysoki, ciemny, obejmował jej drobne, szczupłe ciało. Całą swoją postawą świadczył o tym, że będzie jej bronił przed tym, co nastąpi.
– To nie jest Peder – powiedziała Roza cicho. Jej słowa dotarły jedynie do ławek najbardziej z przodu, ale natychmiast zostały powtórzone, tak aby ci, którzy mieli mniej szczęścia, również je usłyszeli.
– Cicho, kochana – poprosił Mattias, delikatnie unosząc jej woalkę.
Ci, którzy siedzieli najbliżej, wychylili się, żeby lepiej widzieć.
Mattias dotknął palcami gruzłowatego policzka Rozy. Otarł jej ślady łez. Poważnie spojrzał jej w oczy, nic nie mówiąc.
Ludzie wyczuwali drżenie między nimi. To napięcie stawało się wręcz nieznośne, niemal bolało.
– Dasz radę, Rozo – powiedział Mattias, opuszczając jej woalkę, i zrobił sobie miejsce na ławce. Usiadł obok niej, ale przez cały czas obejmował ją ramieniem przez plecy.
Wszyscy wiedzieli, że nie siedzi tu jako brat czy przyjaciel rodziny. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, kim był dla Rozy kiedyś, a większość rozumiała, że ciągle coś ich łączy. Wszyscy jednak zaakceptowali jego obecność.
Kiedy napięcie trochę opadło, Ole powolnym skinieniem głowy dał znak pastorowi. Czuł, że kołnierzyk koszuli go ciśnie, w głowie mu szumiało. Ufał jednak, że Mattias sobie poradzi z Rozą. Powtarzał w duchu, że teraz już chyba nic gorszego nie może się stać. Nie śmiał jednak spojrzeć na Liisę, domyślał się, że o tym, co się stało, będzie musiał wysłuchiwać latami. Przecież to jego siostra urządziła skandal na pogrzebie własnego męża!
– Tego było już dla niej za dużo – wyjaśniał Ole zarówno pastorowi, jak i wszystkim sąsiadom, którzy mieli ochotę go słuchać po tym, jak trumna ze szczątkami Pedera spoczęła w ziemi. – Liczyliśmy się z tym, że on nie żyje. Ale dowiedzieć się o tym… to był dla niej szok.
Ludzie kiwali głowami ze zrozumieniem, a jednocześnie myśleli swoje. Ci, którzy mieli najmniej oporów, zadawali sobie ściszonym głosem pytanie, jakim szokiem byłoby dla Rozy Samuelsdatter, gdyby świętej pamięci Peder Johansen, pokój jego nieszczęsnej duszy, pojawił się tak samo bez zapowiedzi, lecz żywy.
– Zapewne większym wstrząsem byłoby to dla samego Pedera – stwierdzili w końcu.
– Dla Mattiassena – dodawali, zerkając ukradkiem na Mattiasa, wciąż obejmującego kobietę, która przed chwilą patrzyła, jak do grobu składają ziemskie szczątki jej męża.
– Oni nie mają wstydu – uznała jakaś starsza para, wychodząc z małego pięknego cmentarza, położonego na zboczu schodzącym w stronę fiordu.
– Dosłownie wystawiają swój grzech na pokaz – dodawali ci najbardziej urażeni.
Mieli o czym mówić. W pierwszej chwili wydawało się, że się rozczarują, aż do momentu, gdy Roza pokazała, że nie potrafi zachować się wśród ludzi. Od tej chwili dostali więcej, niż mogli mieć na to nadzieję. Nikt nie pamiętał pogrzebu choćby w połowie tak emocjonującego jak ten.
– Teraz już wiemy, kim ona jest – mówili ci, którzy przewidzieli to z góry.
– Ona się nie zmieniła. To ta sama Roza. Rallar – Roza.
– Mattias Mattiassen jeszcze się z nią nabiedzi, ale też i ma pojęcie, co takiego bierze na swoją głowę.
Na dziedzińcu kościoła ucichło.
Pozostało tylko pięć osób i pastor z grabarzem. Pięcioro tych, którzy siedzieli na ławkach przeznaczonych dla rodziny.
– Chcę zobaczyć również grób Synneve – powiedziała Roza i Mattias ją tam zaprowadził.
Trawa pięknie porosła nieduży czworobok, który wykopali z takim uporem w zmrożonej ziemi w samym środku najczarniejszej zimy. Nawet teraz, jesienią, widać było ślady łopat przebijających się przez zmarzlinę.
Roza uklękła przy żółknących kępach trawy. Niezgrabnie złożyła ręce i schyliła głowę.
Mattias w ciszy stał za nią, oddając jej tę chwilę tylko dla siebie. Domyślał się, że Rozie wciąż ciężko jest przychodzić tu samej, a nie wiedział, czy ostatnio ktokolwiek zaproponował, że będzie jej towarzyszył. Nie wolno mu zapominać, że dla niej to ważne. Dla niego zresztą również. Przecież kochał to dziecko.
Kiedy Roza wstała, zaprowadził ją z powrotem do kościoła i zatrzymał się dopiero wówczas, gdy stanęli przed wejściem. Tam zdjął jej z głowy czarny kapelusz.
– Nie rób tego – poprosiła. Mattias łagodnie, ale zdecydowanie położył jej wskazujący palec na ustach.
Roza milczała.
Mattias wyjął szpilki przytrzymujące węzeł włosów na karku. Wyciągnął je po kolei, jedną po drugiej, i zaraz roziskrzony miedzianorudy płomień, opadł na jej czarne żałobne ubranie.
– Dlaczego to robisz? – spytała, lecz nie podniosła nawet palca, żeby go powstrzymać.
Mattias wrzucił szpilki do odwróconego do góry dnem kapelusza. Uśmiechnął się do niej lekko, z czułością. Jego mocne długie palce roztrzepały jej włosy, tak aby rozwiewały się jeszcze swobodniej.
– Chcę, żebyś była piękna – rzekł po prostu.
Uśmiechnęła się z rezygnacją tym swoim uśmiechem, w którym kryła się obrona i błaganie. Mattias wiedział, że prosi, by z niej nie drwił.
– Ja nie żartuję – powiedział cicho.
– Chcę wracać do domu – szepnęła żałośnie. – Nie możemy wrócić do domu, Mattiasie?
– Już niedługo – odparł. – Chcę, żebyś zaczekała na mnie jeszcze przez chwilkę.
– Dlaczego?
– Nie pytaj. Roza przysiadła na schodach, zastanawiając się w duchu, czy ktoś może ją teraz zobaczyć. Jeśli tak, dopiero ludzie będą mieli o czym gadać. Pewnie zachodzą w głowę, dlaczego siedzi na stopniach kościoła po tym, jak jej męża złożono do grobu.
Jej męża.
Czy kłamstwa zawsze będą stanowić fundament jej życia?
Czy nigdy się z nich nie wyswobodzi? Czy nigdy nie będzie żyła bez żalu? Bez strachu, co może się ujawnić, jeśli tylko ktoś zechciałby dostatecznie głęboko pogrzebać?
To kłamstwo nigdy nie wyjdzie na jaw.
Zabierze je do swojego grobu.
Mattias też będzie milczał.
A następne pokolenia uwierzą w to, co będą mogły przeczytać w kościelnej księdze. I na krzyżu, na którym widnieje nazwisko, nie będące niczym innym niż tylko kilkoma następującymi po sobie literami, pozbawionymi jakiegokolwiek sensu.
Mattias zrywał kwiaty!
Biegał za płotem cmentarza jak młody chłopak i zrywał resztki kwiatów. Gdyby Roza nie czuła się tak słabo, z pewnością by się śmiała.
O tej porze roku nie bardzo miał w czym wybierać. Były srebrzystobiałe piórka lubczyku, blaknąca wierzbówka, od czasu do czasu trafił się złocień. Roza nie mogła pojąć, na co mu taki bukiet. W dodatku kwiatki wyglądały najlepiej tam, gdzie rosły. Lubiła kwiaty, lecz niekoniecznie musiała je zrywać. Powinny jaśnieć pod niebem tam, gdzie Bóg w swej szczodrości je zasiał.
Mattias wrócił do niej. Roza odniosła wrażenie, że kroczy jak dumny kogut, a przecież nędzny bukiecik nie dawał mu ku temu żadnych powodów.
Słyszała uderzenia łopaty. Grabarz wypełniał grób obcego. Łopata wzdychała za każdym razem, gdy musiała zagłębić się w piaszczystą ziemię.
– Na co ci te półzwiędłe kwiaty? – spytała z rezygnacją, gdy Mattias położył je pomiędzy nimi na schodach kościoła.
Nie odpowiedział. Uśmiech czaił mu się w kącikach ust, gdy z uporem na twarzy wziął garstkę kwiatków i zaczął je splatać.
Roza popatrzyła na niego. Poczuła, że jesienny wiatr nabrał ostrości. Czekała ich pora mroku, a ona tęskniła za ciepłem. Wspomniała jesień w Favourite. Gorąco, cieple, czarne, aksamitne noce, rozświetlone gwiazdozbiorami niepodobnymi do tych, które można zobaczyć tutaj.
Mattias związał dwa końce paska z kwiatów w taki sposób, że zrobił się z tego wianek.
To nędzny wianek, pomyślała Roza, ale nie powiedziała mu o tym. Zrobił to najlepiej jak umiał, a letnia pora najpiękniejszych kwiatów minęła. Zostały tylko te najbardziej uparte, najbardziej wytrzymałe. Mattias podsunął jej wianek. Jego piwne oczy spoglądały z powagą, lecz wyraźnie kryła się w nich również nadzieja.
– Pokazałeś mi już, że potrafisz upleść wianek – przyznała Roza. – Czy możemy teraz wrócić do domu? Włożył go jej na głowę.
– Dziękuję – powiedziała, czując się niemądrze. To będzie pożywka dla kolejnych plotek. Wdowa po Pederze siedziała z innym mężczyzną, w dodatku z rozpuszczonymi włosami i wiankiem na głowie. Na kościelnych schodach, i to zanim grób jej męża porządnie zasypano!
Roza nie przejmowała się ludzkim gadaniem.
– Nie chcę cię widzieć w woalce – powiedział Mattias cicho i delikatnie podciągnął ją w górę.
Kwiatki, które nie zmieściły się do wianka, leżały u ich stóp.
– Ale chcę, żebyś miała ślubny wianek. Nie jest zbyt piękny, ale też i później nie będzie tańców. Niewiele osób będzie go oglądać. I pamiętaj, został upleciony z miłości.
– Co ty mówisz? – szepnęła Roza pobladła. Mattias poprowadził ją w górę po schodach ku szerokim niebieskim drzwiom. Opierała się.
– Po tym, jak znaleźli ciało, po tym, jak wszyscy, również ty, oświadczyli, że to szczątki Pedera, znów wybrałem się do pastora.
Rozie zakręciło się w głowie, ale nie upadła. Mattias ją podtrzymał.
– Nie bardzo mu się spodobał ten pomysł – przyznał Mattias szczerze, krzywiąc usta.
Roza świetnie potrafiła to sobie wyobrazić.
– Ale udało mi się go namówić. To również sobie wyobrażała.
– Mądrze mówiłem, pokazałem też swój czar, rozprawiałem również o wszystkim, co przeszłaś, o tym, jak trudno ci mieszkać razem z bratem i jego żoną, a także o tym, jak szczerze cię kocham i pragnę pojąć za żonę. I że z tego, co wiem, ty wciąż darzysz mnie uczuciem.
Roza wypuściła powietrze przez nos, potem się uśmiechnęła i przypomniała sobie, że właśnie w ten sposób uśmiechał się Seamus. Widziała ten jego uśmiech nawet w ciemności. Zastanowiła się przez moment, co też ojciec pomyślałby teraz.
– Pastor czeka na nas, moja Rozo. Czeka na nas, aby dać nam ślub.
Roza spuściła głowę.
A więc to dzień jej ślubu!
Żadnemu z jej ślubów nie towarzyszyła wielka uroczystość. Za pierwszym razem stała blada przed pastorem w tym kościele, miała dziecko w brzuchu i ledwie znała pana młodego. Peder ożenił się z nią z dobroci i ze współczucia. Dopiero potem ją pokochał.
Za drugim razem składała małżeńską przysięgę w stajni na południowym wybrzeżu Irlandii, wśród wichru i burzy. Konie poruszały się niespokojnie, pomieszczenie rozświetlała pojedyncza prosta lampa, a świadkiem na ślubie była piękna kobieta, z którą jej narzeczony miał dziecko.
Zarówno Seamus, jak i ona wiedzieli, że nie była to prawdziwa ceremonia. Zdawali sobie sprawę z tego, że aniołowie rozgniewają się na nich za to fałszywe małżeństwo.
Ale tamten ślub związał ją z nim jak żaden inny.
Przysiąg, które wtedy składała, wciąż chciała dotrzymać. A teraz to!
– Ole czeka w środku – oznajmił Mattias. – Nie wiem, jak długo Liisa wytrzyma, nie wiedząc, co się dzieje.
– Powiedziałeś o tym mojemu bratu, a mnie nie? – spytała zdumiona.
– Przecież tobie już wcześniej się oświadczyłem – rzucił beztrosko. – Liczyłem, że nie zmieniłaś zdania. Miałem nadzieję, że Tomas w ciągu tych paru dni nie zdążył zawrócić ci w głowie. A może jednak?
– Nie – odparła sztywno. – Ale wolałabym o tym wiedzieć.
– Teraz już wiesz – powiedział Mattias krótko. – Potrzebowałem świadka, prawda? A kto się bardziej nadaje do tej roli niż twój rodzony brat?
Roza nie wiedziała.
I Mattias wprowadził ją do chłodnego wnętrza kościoła. Wszystkie dźwięki stawały się wyraźniejsze, głośniejsze, gdy świątynia była już prawie pusta. W środku pozostali tylko Ole i Liisa. Siedzieli z samego przodu. I Tomas w ławce po drugiej stronie środkowego przejścia.
Roza zamknęła oczy.
– Co to wszystko ma znaczyć? – spytała Liisa, a Roza po tonie jej głosu poznała, że nie po raz pierwszy zadawała to pytanie.
Mattias zamknął za nimi drzwi i poprowadził Rozę do ołtarza. Szła jak we śnie, ale słyszała stukot obcasów po posadzce.
Liisa odwróciła się. Twarz jej stężała. Zobaczyła i zrozumiała, lecz mimo wszystko nie mogła tego pojąć.
– To nie może być prawda! – stwierdziła wreszcie, przedziurawiąjąc napęczniałą uroczystą ciszę w kościele. – Ole, powiedz, że to nieprawda! To nas ośmieszy w całym dystrykcie! Ole, powstrzymaj ją!
– Milcz, kobieto! – nakazał jej mąż i Liisa zamilkła.
Tomas śledził parę w czerni smutnymi niebieskimi oczami. Miał ochotę powiedzieć Rozie, że wywróżył prawdę, lecz to nie było potrzebne. Cieszył się, że Roza ma Mattiasa. Oczywiście była silna, lecz być może w niewłaściwy sposób. Była tak uparta, że nie wiedziała, kiedy powinna ustąpić. Potrzebowała kogoś, kto osłoniłby ją przed najstraszniejszymi wichrami. Taką osobą był Mattias.
Ale Tomas sądził, że nawet Mattias nie potrafi powstrzymać wszystkich ataków wichru, które Roza będzie do siebie przyciągać. Da się ją chronić tylko przez pewien czas. Prędzej czy później odsłoni się, wystawi na pastwę wiatru, będzie się opierać ze wszystkich sił, aż w końcu się złamie.
Taka już była.
Ale przy Mattiasie nie będzie cierpieć. Tomas naprawdę się cieszył, że Roza go ma.
Stanęli przed ołtarzem.
– Drodzy parafianie – rozpoczął pastor – zebraliśmy się tu dzisiaj…