37887.fb2
Nie było żadnej stypy dla uczczenia zmarłego, nie było też żadnej uczty, żeby uczcić żywych. Kolejny raz załadowali rzeczy Rozy, by powieźć je z powrotem do Altadalen. Tym razem miała jechać wozem zaprzężonym w konia, nie łodzią.
Liisa płakała tak jak poprzednio. Przeklinała po fińsku i po norwesku nie tylko Rozę, lecz także Olego i Mattiasa, którzy trzymali stronę Rozy i wspierali ją.
– Wszystko mi zabieracie! – wrzeszczała za nimi, kiedy wóz zaczął toczyć się pod górę.
Prawdziwej nocy poślubnej też nie było. Rozpięli brezent nad wozem i spędzili ją pod otwartym niebem, trzymając między sobą dzieci w cieple.
Chłód nie przedostawał się pod wełniane koce i baranie skóry, które Mattias przywiózł ze sobą. Nie wiedział, czy taki powrót planował już wtedy, gdy wyruszał z domu.
– Myślisz o tym, że to się może powtórzyć? – spytała Roza szeptem, ledwie słyszalnym. Nie chciała budzić Mattiego i Lily. Uśpione dzieci, leżące między nimi, oddychały równiutko, niemal jednym rytmem.
– Co? – spytał samym tylko oddechem, lekko wsuwając jej rękę pod głowę.
– Myślisz, że ona może mieć coś przeciwko temu? – spytała Roza cicho. – Chodzi mi o Raissę – dodała.
Zupełnie zbytecznie.
Kiedy Roza wyjechała do Kafjord, Mattias wybrał się w głąb płaskowyżu. Dawno tam nie był. Nie odczuwał żadnej potrzeby, by stale odwiedzać to miejsce. Nie miał ochoty być tak blisko niej.
Nigdy nie było mu trudno odnaleźć jezioro, jakby miał w sobie kompas, którego igła wskazywała mu drogę. Zawsze odnajdywał właściwe miejsce. To, w którym wpadli pod lód. Stał na brzegu, patrzył i rozmawiał z nią, tak jakby ona wciąż żyła. Wyjaśniał jej, jak się sprawy mają. Raissa zawsze ceniła rozsądne tłumaczenia. Nosiła w sobie mnóstwo magii i czarów, a jednocześnie była najrozsądniejszym człowiekiem, jakiego znał. Oczywiście miała w sobie wiele stron, których nigdy nie poznał, zrozumiał to, kiedy wyjechała, ale rozmawiał z tą Raissą, z którą żył i którą kochał.
Nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie chodziło o Rozę. To ona przekonywała go o istnieniu cieni i snów, kobiecych głosów, które przemawiały do niego, chociaż dokoła nie było żywej duszy.
Teraz czuł się bezpieczny.
– Wydaje mi się, że ona się już z tym pogodziła – wyjaśnił i popatrzył na szary brezent nad głową. Zbierała się na nim wilgoć. Noc musi być krótka, bo inaczej przemokną i przemarzną. Rozchorują się, zanim dotrą na miejsce.
Zanim dotrą do domu.
– Tu nie chodziło o nic innego, Rozo. Po prostu nie zdążyła przywyknąć do myśli o nas. Teraz będzie inaczej.
Owce chodziły swobodnie, kiedy wrócili. Mattias zostawił drzwi do obory otwarte tak, by zwierzęta mogły wchodzić i wychodzić jak zechcą. W wielu miejscach na podwórzu poukładał siano w stosach, żeby nie były głodne. Koryto na wodę wciąż do połowy wypełniała woda.
– Miałem się przecież opiekować twoimi owcami – uśmiechnął się, gdy zobaczył jej oczy okrągłe ze zdziwienia.
– Ja o nich nie myślałam – przyznała.
– Przecież to ty je kupiłaś – przypomniał Mattias. – Nie wiedziałem, że jesteś tak bogata, że w ogóle nie odczułaś tego zakupu. A może czegoś nie wiem? Może poślubiłem zamożną wdowę?
Prychnęła do niego, nie odpowiedziała. Niech myśli, że wygaduje bzdury. Jej drewniana skrzynka z mosiężnymi okuciami i dużą kłódką należała tylko do niej, tak samo jak pieniądze leżące w środku.
To pieniądze, które zapewnią przyszłość Lily. To jej spadek po Seamusie. Roza nie kłamała, mówiąc, że tak niewiele jej zostało po ojcu Lily. Miała mało powszednich wspomnień, nic, co mogłaby wziąć w ręce i szukać w tym pociechy, zostały jej jednak wspomnienia chwil, które troskliwie przechowywała, miała też dość pieniędzy, aby jej dziecko mogło wieść beztroskie życie. To była jej tajemnica.
Nawet Mattiasowi nic do tego.
– Tym razem nie będziesz musiała sprzątać – zachichotał, kiedy wniósł wszystkie ich rzeczy i dzieci.
Roza sprawdziła, czy nigdzie nie ma kurzu, zanim zabrała się do rozpalania w piecu, żeby ciepło mogło jak najszybciej rozprzestrzenić się po domu, pustym przez kilka dni.
– Jesteś w domu, moja Rozo – powiedział Mattias i pocałował ją w czoło. – Nie ma powodu do takiego smutku na twarzy, moja kochana. To jest teraz nasz dom. Tu jest teraz twoje miejsce. Witaj w domu!
Tak mało już dnia zostało, a ja wciąż szukam znaków, że ona tego nie chce. Wciąż szukam rzeczy, które mogły należeć do niej. Oczywiście niczego nie znajduję, przecież sama wszystko uprzątnęłam. To ja oczyściłam dom ze wszystkiego, co po niej pozostało.
Nie ma już nic wartościowego.
Tylko te trzy rzeczy, które Mattias schował, a ich zniszczenia nie mogę żądać.
Jest jeszcze Matti.
I Mattias.
On mówi, że moje miejsce jest teraz tutaj, a ja unoszę się we śnie i czekam na to, żeby się obudzić. Unoszę się w tym pięknym domu w Altadalen, a on mówi, że ten dom nie jest już jego. Że to nasz dom. Mówi, że jestem w domu.
Dom był tam gdzie ty, Seamusie.
Domem były nędzne chaty z kamienia albo torfu, jaskinia w nagiej skale. Stajnia, w której nas sobie poślubiono. Statek. Ten straszny statek z klatkami dla ludzi, całymi tygodniami płynący przez ocean.
Domem było Favourite. Wśród największej przestrzeni, jaką kiedykolwiek zdarzyło mi się widzieć. Nigdy nie sądziłam, że pokocham te rozległe doliny, szerokie pola, falujące jak olbrzymie morze. Wydawały mi się takie dziwne, tak niepodobne do wszystkiego, co widziały moje oczy. Z początku uznałam je za brzydkie. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, byłam bliska płaczu.
Później stały się moim domem.
Dlatego, że ty tam byłeś, ukochany.
Nigdy nie marzyłam o białym domu z kolumienkami i werandami. Bałam się pokoi, które miały małe niebo pod sufitem. Ale ty marzyłeś o budowie takiego domu, a ja wiem, że byłby również moim domem, gdybyś ty w nim był.
Przyzwyczaiłabym się do niego.
Do tego też przywyknę.
Teraz to ja jestem tu panią. Gospodynią. Brzmi to tak, jakbym miała przy pasku klucze do wielkiego dworu, a tutaj nigdy tak nie będzie. Pola są za małe. To tylko nędzne spłachetki ziemi w porównaniu z tym, co ty miałeś. Nigdy nie zdołam wytłumaczyć Mattiasowi, jak niesłychanie wielkie było Favourite. On nigdy tego nie pojmie.
Przyzwyczaję się do tego miejsca.
Ale ty mnie nigdy nie opuszczaj!
– Czasami wydaje mi się, że ona właściwie nie żyła inaczej niż ja – powiedziała Roza w nagi bark Mattiasa.
Był już wieczór, po raz pierwszy od bardzo dawna mieli spać razem. Minęły już całe lata, odkąd znały się ich ciała.
– Kto? – spytał Mattias i delikatnie zmienił pozycję tak, aby mógł na nią patrzeć.
– Ona – odrzekła Roza, jakby Mattias potrafił zajrzeć w jej najgłębsze myśli. – Moja praprababka. Babka Natalii, Raija.
Mattiasa zakłuło w sercu, ponieważ to imię tak bardzo przypominało mu imię Raissy. Musi się nauczyć bronić przed podobnymi reakcjami. Przecież Roza nie po raz ostatni wspomina Raiję. Żeniąc się z Rozą, zyskał wielką rodzinę. Rodzinę liczącą wiele pokoleń wstecz.
– Z początku wydawało mi się, że żyję jej życiem, ale tak nie jest.
Mattias myślał o tym, co powiedziała Natalia. O patrzeniu przez lustro.
– Nasze losy po prostu układają się podobnie – ciągnęła Roza. – Ona pokazuje mi, w jaki sposób zdobywała własną siłę. Ja również mogę to osiągnąć. Mogę być taka jak ona.
„… Ty będziesz siłą Rozy…” Mattias zastanawiał się, czy wkrótce stanie się zbędny.
– Nie myśl o nich – poprosił cicho i dotknął jej włosów w ciemności.
To miało być coś w rodzaju nocy poślubnej. Coś w rodzaju ponownego odkrywania czegoś, co było znajome, drżące i cudowne, co wywodziło się z dawnych lat.
– Jesteśmy tu i teraz, moja Rozo. Żyjemy tu i teraz, rzućmy się w to. Niech to nas otoczy. Nie myślmy, nie rozmawiajmy, po prostu bądźmy razem. Bądźmy razem wszyscy. Ty, ja i dzieci.
Urwał. Czekał, że ona teraz coś powie, ale to nie nastąpiło. Poczuł się rozczarowany. Spodziewał się, że Roza wyjdzie mu na spotkanie. Wcześniej zawsze tak było między nimi. Myśleli tak podobnie.
– Stanowimy rodzinę, Rozo. Musimy się postarać, żeby stworzyć ją razem. Nadać jej sens, tak samo jak życiu i wszystkiemu temu, co przyjdzie. Wobec tego nie możemy tylko wpatrywać się w to, co było wcześniej. Dla nas samych i dla innych musimy być tutaj. Teraz. Inaczej nic nie będzie miało sensu.
Powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia.
Roza zarzuciła mu ręce na szyję. Mattias nie do końca wiedział, czy to on ją do siebie przyciągnął, czy odwrotnie.
– Czy tyle zostało z twoich uwodzicielskich sztuczek, Mattiasie? – spytała.
Mruknął coś, ale nie była to odpowiedź.
– Żal mi ciebie – szepnęła Roza, całując go w kącik ust. – Bardzo mi cię żal – powtórzyła i pocałowała z taką samą czułością drugi raz. – Tak mi ciebie żal, że chyba muszę ci pokazać, jak to należy robić – dodała i rozchyliła mu usta językiem.
– Zaczynam sobie przypominać – odparł w jej miękkie wargi. – Ale jeszcze nie całkiem – dodał.
Nie pozwoliła mu zapomnieć. Z całych sił starała się odświeżyć wspomnienia. Przyłożyła dłonie do jego policzków i zmusiła, by się poddał.
Ciało miał gorące, czuła rytm jego serca i wargi, bawiące się z jej ustami.
– Jak dobrze, że mnie obejmujesz – szepnął między jednym pocałunkiem a drugim. – Jak dobrze, że znów mnie dotykasz, Rozo!
Słyszała go, lecz go nie rozumiała. Nie chciała wierzyć w to, co to może znaczyć. To był Mattias, znała go. Był za stary na przygody.
Przeniknął go dreszcz, gdy czubkiem języka powiodła wzdłuż mocnej szyi, w której krew pulsowała gwałtownie tuż pod skórą. A kiedy jego dłonie nabrały śmiałości i pogładziły jej skromną nocną koszulę, kciuki znalazły dowód, że ją również cieszą jego pieszczoty.
Mattias lubił, gdy tak leżała na nim. Dobrze było znaleźć się wśród tego płomiennie rudego wodospadu, jaki tworzyły jej włosy. Zamknęli się we dwoje w namiocie z rudego jedwabiu.
Wolno unosił głowę, spojrzenie wypełniła mu tęsknota. Mroczna, lśniąca szukała jego oczu.
– Jesteś piękna – powiedział z głębi serca i lekko całował jej usta tak długo, jak na to pozwalała.
Gdy się z niego zsunęła jak samowolny ptak, pozwolił na to, nie mógł być jej panem. Nie mógł jej do niczego przymusić i pragnął, by tak zostało.
Pragnął, by była wolna.
Zaśmiał się cicho, czując, że oddech jej przyspiesza. Że dłonie przesuwają się wzdłuż ciała. Jego dłonie uwielbiały dotykać jej skóry. Lubił czuć pod rękami sprężystość ciała. Lubił jej ruchy, które podniecały go, napełniały tęsknotą. Przeszył go dreszcz, gdy przesunęła się na niego, przekonała się, że jest gotów, i poprowadziła go ku własnemu ciepłu.
Serce waliło mu tak, że w uszach mu grzmiało. Słyszał szum wodospadów, ciągnących się jak okiem sięgnąć.
– Nie walcz ze mną, Mattiasie – poskarżył się nad nim jej głos. Jak gdyby on się jej opierał! Czy ona nic nie rozumie?
Poddawał się jej.
Usta chciały jej to przekazać, pragnął jej to powiedzieć. Chciał jej oznajmić, że nie robią nic złego, że należą do siebie i że wszystko jest takie, jak być powinno. Że daje mu tyle radości, tyle szczęścia.
Ale tak dawno już nie kochał się z kobietą.
Nie zdołał wydusić z siebie tych słów. Nie wydobył się z nich nawet krzyk ani nawet jęk.
Żaden dźwięk nie wydobył się z jego gardła.
Mattias zapadł się w dziwne światło.
Roza zdrętwiała. Zatrzymała się w pół ruchu i uniosła znad spoconego nagiego ciała. Mattias skurczył się pod nią, usłyszała zduszony oddech.
– Nie – szepnęła i uklękła przed nim na łóżku. – Ach, nie, to się nie może stać! To niemożliwe!
Przyłożyła ucho do jego ust i poczuła, że panika ogarnia ją jak pożar, gdy nie zdołała wychwycić jego oddechu. Trzęsące się palce daremnie usiłowały odszukać tętnicę na szyi, przecież wargi odnajdowały ją tak łatwo. Nie znalazła też pulsu w nadgarstkach.
W półmroku wydało jej się, że Mattias patrzy na nią pustym szklanym wzrokiem, że ma otwarte oczy, lecz bez życia.
– Nie – powiedziała, przykładając wargi do jego ust. – Nie, Mattiasie! Nie możesz odejść!
Oddechem wtłaczała w niego swoje własne życie, osłaniała go własnym ciałem. Oddychała w jego otwarte usta, bo nie wiedziała, co innego może zrobić. Uciskała mu pierś, jak gdyby chciała się w nią wedrzeć i wyrwać to serce, które nie chciało bić. Szalała nad jego pozbawionym życia ciałem w bezdennej rozpaczy i nawet przez moment nie przyszło jej na myśl, że powinna się poddać. Że nic nie może na to poradzić.
Światło było wszędzie. Nie było ani życzliwe, ani nieprzyjazne. Tylko światło. Ani zimne, ani ciepłe. Było tylko światło. Nie wyczuwał nic innego.
Nie wiedział, że idzie. Nie miał pojęcia, że przesuwa stopy, dopóki nie spojrzał na nie w dół i nie zrozumiał, że się porusza. Nie miał pojęcia, czy to go gdzieś doprowadzi.
Wszystko wyglądało identycznie.
Unosił się w powietrzu.
Nie było żadnych kantów, żadnych punktów, na których mógłby zaczepić wzrok. Nawigował na oślep, kompas się potłukł. Znajdował się w morzu światła i było mu wszystko jedno, gdzie trafi. Może tkwił wciąż w jednym i tym samym miejscu.
Światło nie odbierało mu zdolności widzenia. Gdy wreszcie pojawiło się coś, na czym mógł zatrzymać wzrok, od razu to zauważył. Dostrzegł zarys człowieka. Gdy dostatecznie się do niego zbliżył, mógł go już widzieć wyraźniej. To był mężczyzna krępej budowy. Ciasne spodnie opinały silne uda. Pod cholewami butów do konnej jazdy prężyły się łydki. Stał na szeroko rozstawionych nogach, pod koszulą zaznaczały się umięśnione barki. Miał mocną szyję, a dłonie wyraźnie nawykły do ciężkiej pracy.
Na szczupłej, wąskiej twarzy rysował się wyraz powagi. Nos był długi, prosty, może nieco za duży. Rysy twarzy mogły być regularniejsze, lecz i bez tego kobiety w większości by się za nim oglądały.
Nad nieco zbyt ostrą brodą widać było zmysłowe usta. Nad wąskimi szarymi oczami brwi zawisły jak dach. Kręcone włosy połyskiwały w świetle.
– Rosi – powiedział mężczyzna, a Mattias poprawił na prawdziwe jej imię:
– Roza. Tamten pokręcił głową.
– Rosi – powtórzył z uśmiechem. Przypominał teraz małego liska albo łasiczkę czy wiewiórkę. Przednie zęby miał odrobinę za długie.
– Lily – rzekł mężczyzna, przykładając prawą rękę do piersi mniej więcej na wysokości serca.
– Ja się nimi opiekuję – zapewnił Mattias. – Będę się o nie troszczył. Roza jest moją żoną. To oczywiste, że będę się opiekował moją rodziną!
Nie wiedział, czy tamten go zrozumiał. Nieznajomy w każdym razie zbliżył się o krok, podszedł tuż do Mattiasa. Stanął tak blisko, że Mattias poczuł bijący od niego zapach koni.
– My wife – powiedział mężczyzna. – My child. My family.
Z każdym wypowiedzianym słowem dotykał prawą ręką serca.
Mattias poznał ten język. Zrozumiał przynajmniej to ostatnie, to o rodzinie.
Gdy mężczyzna powtórzył te słowa jeszcze raz, zaczął się domyślać również, co oznacza reszta.
– Twoja żona, twoje dziecko – powtórzył Mattias blady. – Twoja rodzina…
Ból stawał się rzeczywisty, światło dookoła zaczęło blednąc, nie było już tak silne, łagodne i pełne łaski.
– Roza jest twoją żoną – szepnął Mattias, a postać mężczyzny zniknęła mu sprzed oczu. Poczuł ból rozsadzający pierś i wykrzyczał go aż do bólu gardła.
– Dzięki Bogu! – westchnęła Roza i dalej wdmuchiwała w niego życie, dopóki nie nabrała pewności, że oddycha sam. Dopóki koniuszkami palców nie poczuła, że jego serce bije.
Przez całą noc leżała z policzkiem wtulonym w jego pierś. Mattias spał, a ona nawet przez moment nie zmrużyła oka, dopóki nie zrobiło się jasno i nie wstał dzień.
Mattias dalej spał.
– Może powinniśmy bardziej żyć, moja Raiju. Po prostu żyć. My dwoje widzieliśmy już większość rzeczy. Nie ma sensu szukać wszystkiego, tak mało czasu zostało tobie i mnie. Ta myśl boli.
– Obejmij mnie – poprosiła.
Lecz może właściwie to ona go obejmowała. Mieli objęcia dla siebie.
Tyle było między nimi czułości.
– To ty byłeś tym jednym wielkim przyjacielem w moim życiu – powiedziała Raija.
Wyciągnęła z pamięci wróżbę Elle z najsmutniejszych chwil dzieciństwa.
– Nigdy nie chciałem być dla ciebie tylko przyjacielem – uśmiechnął się Reijo. - Uraziłabyś mnie tym, gdybyś powiedziała mi to wcześniej. Kiedyś potrafiłem przez wiele dni czekać na jeden twój uśmiech. A teraz cieszę się, że to mówisz. Przyjaciel to słowo, które tak przyjemnie brzmi, moja Raiju.
Dorośli.
Płomienny ogień, którego oboje szukali, poparzył ich bardziej, niż ogrzał. Przytulna bliskość mieściła w sobie więcej niż przebłyski błyskawic, od których zapalały się suche wrzosowiska podczas gwałtownych letnich burz.
– Dlaczego tyle czasu musi upłynąć, zanim człowiek czegoś się nauczy? – spytał Reijo.
To był czas na zadawanie pytań, na które żadne z nich nie potrafiło udzielić dobrej odpowiedzi.
– Bardziej niż na czymkolwiek zależy mi teraz na spokoju – powiedziała Raija. – Na tym, żebyśmy byli blisko, żeby było spokojnie. Pragnę dobrego spokoju i chcę się nim dzielić. Z tobą. Chcę się nim dzielić z tymi, których nazywamy rodziną. Chcę tkwić przy tym, co jest nasze.
– Nasze… – Reijo pozwolił, by to słowo wyszło z jego ust. – Nie wiem, czy kiedykolwiek zostaniesz tylko Raiją od Reijo, nawet jeśli będziesz tego próbować, moja droga. Twego imienia nigdy nie łączono z moim w taki sposób.
– Jestem swoja własna.
Uśmiech Reijo przyfrunął do niej. Wyczuwał kolce, które ku niemu kierowała. Takie jak na rozpostartej płetwie karmazyna.
– Mikkal – Raija nigdy nie brzmiało dobrze w moich uszach – powiedział ze spokojem.
– Bo to nigdy nie było naprawdę rzeczywiste.
Ale ramiona, którymi go obejmowała, były rzeczywiste. Reijo żył już zbyt długo, żeby zastanawiać się i dziwić, dlaczego dzieją się różne rzeczy. Nadciągały różne chwile, a on wychodził im na spotkanie. Tylko to miało jakieś znaczenie. Uczestniczyć, być przytomnym, czuć i przeżywać.
Pocałunki miały smak sierpniowych moroszek. Cienie stawały się takie wyraźne. Wszystko się ze sobą łączyło.
Pierś go bolała, gdy obudził się tuż przed zapadnięciem kolejnej nocy. Z trudem usiadł, bolał go cały lewy bok. Roza musiała go podeprzeć. Pierwsze łyki ciepławej wody wypił chciwie, lecz więcej mu nie dala.
Pocałowała go w czoło, odgarnąwszy długą grzywkę, tej samej długości co reszta włosów. Kiedy je rozpuścił, wyglądał prawie jak dzikus.
– Nie wiedziałam, że taki z ciebie słabeusz, mój mężu – szepnęła mu do ucha.
Pośmiała się trochę.
– Oczywiście słyszałam, że takie rzeczy się dzieją – dodała.
– Bajki o duchach – mruknął. Roza kiwnęła głową i skubnęła go za płatek ucha.
– Nigdy w nie nie wierzyłam. Uważałam, że mężczyźni to mocne istoty, którym nie zaszkodzi trochę ciepła i namiętności.
Mattias westchnął z bezradności i błagał o jeszcze trochę wody.
Roza podała mu kilka łyków, ale nie więcej. Chyba lepiej zaspokoiłby pragnienie, zlizując rosę z trawy.
– Musisz odpocząć, Mattias – powiedziała Roza. Miała w oczach dziwny błysk. Może pojawia się on u kobiet, które kochają mężczyznę aż do śmierci. Może pochlebiło jej, że serce mu stanęło od jej pieszczot.
– Musisz mieć spokój, mój mężu. Mattias gotów był przysiąc, że Roza nie jest tak poważna jak powinna. Gotów był się założyć, że się z tego podśmiewa.
– Będę dla ciebie dobra. Będę cię dobrze traktować. Odpoczywaj. Zaczekam na ciebie, najdroższy Mattiasie. Naprawdę mnie wystraszyłeś…
– A dlaczego się zlękłaś? – szepnął. Gardło miał suche i obolałe. Nie pojmował, co jest tego przyczyną. – Czy ty nie jesteś czarownicą, Rozo Samuelsdatter? Czy nie potrafisz robić tego, o czym inni tylko marzą? Czy nie potrafisz wyrwać człowieka z objęć śmierci?
– Może i dobrze się stało, że dzisiejszej nocy miałeś za żonę czarownicę, Mattiasie Mattiassenie!
Uśmiechnął się.
– Mogłabyś być nieśmiertelna. Wdowa, panna młoda i znów wdowa w ciągu zaledwie kilku dni.
Roza się nie uśmiechała.
– Spodobałoby ci się to? – spytał. Zamknął oczy i zsunął się po poduszkach. – Nie chciałabyś być nieśmiertelna, Rosi?
– Coś ty powiedział? – szepnęła Roza przerażona. Ale Mattias nie odpowiedział. Już zasnął.