37887.fb2
Wpłynęli na fiord nad ranem, a może noc jeszcze nie minęła. Tutaj trudno to stwierdzić. Nocą światło było jasne jak w dzień, może nieco czerwieńsze. Tarcza słońca ledwie musnęła powierzchnię morza, a już zaczęła się wznosić, jakby roześmiana, z powrotem na niebo, coraz wyżej. Świeciła też coraz mocniej, jakby ze śmiechem oddawała blask.
Teraz było popołudnie.
Już od dawna mogli cieszyć oczy widokiem stromych gór, rzucających się w wody fiordu. Tylko na samym dole u ich podnóża ciągnął się wąski pasek ziemi. Na nim właśnie osiedlili się ludzie. Żeglarze widzieli ich łodzie wśród przybrzeżnych kamieni. Widzieli szałasy i chaty na zielonych pasmach lądu.
Mężczyzna znalazł ją przy relingu, na dziobie statku. Właściwie nie miał czasu na rozmowę z nią, ale nie mógł się powstrzymać.
Wciąż była piękną kobietą. Tej zimy skończyła czterdzieści jeden lat. Nie miała za sobą łatwego życia. Uważny obserwator zaraz spostrzegłby delikatne zmarszczki wokół oczu i ust.
Lekkie pasma troski na czole.
Ale włosy wciąż miała czarne, a oczy wciąż skrzyły, się jak węgiel.
Rozpuściła węzeł na karku i pozwoliła wiatrowi bawić się do upojenia sięgającymi jej do pasa włosami.
Z daleka można ją było wziąć za młodą dziewczynę. Oczywiście z latami jej ciało nabrało bardziej okrągłych, bujniejszych kształtów, ale schudła po nagłej śmierci męża. Bardzo to przeżyła.
Stała się jakby kimś innym.
Nabrała obcości.
Dopiero teraz, dopiero tutaj mężczyzna zdał sobie sprawę, co to jest. Wcześniej nie potrafił tego określić.
Teraz uświadomił sobie, kogo mu przypomina.
Kobietę, którą wzięli na pokład w ową zimową noc, właśnie nad tym fiordem. Tyle lat temu.
Oleg domyślał się, że ona również to sobie przypomniała.
Wspomnienie powróciło.
– Byłaś tu już kiedyś – powiedział cicho, stając obok niej.
– Wiem – odparła.
Nie widział jej twarzy. Ciemne loki, które zdawały się żyć własnym życiem, skrywały ją przed nim.
– Obiecałem Jewgienijowi, że nigdy ci o tym nie powiem.
Dopiero teraz na niego spojrzała. Oczy miała przepastnie czarne. Ale nie patrzyły z wyrzutem. Najbardziej niesforne pasma włosów zatknęła za uszy.
– Uważam, że powinieneś dotrzymać tej tajemnicy, Oleg. To już bez znaczenia. – Uśmiechnęła się tym swoim uśmiechem, który trafiał wprost do serc ludzi, którzy przypadkiem znaleźli się blisko. – Pamiętam to, co jest do pamiętania. Nikt nie musi mi niczego wyjaśniać.
Zapatrzyła się na fiord. Na jego kraniec.
Oleg także go sobie przypomniał.
– Zawsze nienawidziłam tych gór – rzekła cicho, niemal ze zdziwieniem. – A teraz mam takie uczucie, jakbym wracała do domu. Czy to nie dziwne?
Oleg nie odpowiedział. Nie dał rady. Głos nie chciał go słuchać. Poczuł, że przyczynił się do wyrządzenia jej wielkiej krzywdy, a było już za późno, by prosić o wybaczenie. Nawet gdyby wypowiedział te słowa, ona tylko wbiłaby w niego te swoje ciemne bystre oczy, usta zmieniłyby się w czerwony kwiat i spytałyby: „Za co chcesz mnie przeprosić?”
Nie mógł tego zrobić.
Zawsze różniła się od wszystkich innych kobiet, które znał. Żałował, że nie ma z nimi Toni. Tonią może by ją zrozumiała.
Ale ona była jedyną kobietą na pokładzie. Wprawdzie nikogo nie dziwiło, że kapitan zabiera w rejs żonę, ale załoga raczej by się nie zgodziła na zabranie dwóch kobiet jednocześnie.
Wpływali w fiord coraz głębiej, a jej do głowy napływało coraz więcej wspomnień. Poznawała szczyty gór, przypominała sobie ich nazwy. Wiedziała, jak się nazywają wioski wzdłuż fiordu. Znała je wszystkie, po obu stronach.
Dopłynęli do końca fiordu. Rzucili kotwicę tak blisko brzegu, jak tylko zdołali.
Na krańcu cypla dostrzegła chatę z drewnianych bali. Dobry Boże, jakaż ona maleńka!
Pamiętała jednak, jaka była przytulna. Widziała, jak zielona jest trawa otaczająca dom. Zauważyła wydeptaną brązową ścieżkę, prowadzącą od zabudowań na brzeg fiordu, do szopy i łodzi.
Widziała też, że z komina unosi się dym. Lekka smużka wiła się ku niebu.
Podszedł do niej syn. Spędziła cały dzień na pokładzie. Nie ruszała się z miejsca, obserwując, jak cypel stale się zbliża.
Najpierw tylko w wyobraźni. Potem już widziała go na własne oczy.
Teraz niewiele mogła zobaczyć, bo do oczu napłynęły łzy.
Poczuła dłoń syna na ramieniu.
– To tutaj – oświadczyła mocnym głosem. – Spuśćcie szalupę na wodę, Michaił! Jestem na miejscu!
Jej włosy są jak skrzydła kruka na wietrze. Zanim ją ujrzałam, nigdy nie mogłam dopatrzyć się piękna w tych czarnych padlinożernych ptakach, ale kiedy zobaczyłam, że jej włosy lśnią tak samo jak krucze skrzydła, gdy zobaczyłam brwi wyginające się łukiem ku czołu jak skrzydła kruka, wtedy to zrozumiałam. Kruk to piękny ptak.
– Czy to było takie proste? – pytam ją. Siedzi przede mną, ciężar ciała spoczywa na ręce, którą podpiera się w trawie. Jest młoda i piękna. Młodsza niż w tych urywkach przeżytego życia, które rozciągnęła mi przed oczami niczym długą tkaninę. Pozwoliła, by delikatnie falowała na lekkim wietrze. Tam, gdzie ona, zawsze jest wiatr.
Uświadomiłam to sobie dopiero w tej chwili. Rozumiem teraz, że on jej towarzyszy. Otacza ją wiatr, światło i blask zorzy polarnej.
Zastanawiam się, dlaczego to ona została wybrana. Jako ta zupełnie pierwsza. Ciekawa jestem, jak zdołała żyć ze wszystkimi tymi wspomnieniami, które wraz z upływającymi latami zebrała w fałdach spódnicy. Łaska zapomnienia nie została jej ofiarowana raz na zawsze. Zanim zrezygnowała z życia, zdążyła sobie przypomnieć. Zdążyła to wszystko wchłonąć w siebie.
– Mogłaś tak po prostu wrócić? Wkroczyć w to, co było kiedyś?
Jej uśmiech jest taki dobry. Przypomina uśmiech babki Lei. Ciepły, spokojny, ma w sobie pewność. Ona wie, że mieści się w niej cały świat. Ma świadomość własnej siły.
– Nic w życiu nie jest proste, Rozo – mówi.
Czuję się wręcz głupio, że mam słuchać tej młodej kobiety, która wygląda na młodszą ode mnie. Bez sensu wydaje mi się, że mam korzystać z jej życiowej mądrości. Ale wiem, że nie zawsze to, co widzę, jest takie, jak mi się wydaje.
Ona – i tamte pozostałe – pokazały mi rozmaite zasłony w życiu. Pokazały mi, że można odsunąć je na boki. Pokazały mi, że do prawdy mogę się zbliżyć z różnych stron.
– Zobacz! – mówi.
Raija siedziała zwrócona twarzą w stronę ładu. Podpłynęli bliżej, ale dom wcale się przez to nie powiększył. Zauważyła, że ściany smołowano już jakiśczas temu. Smuga dymu zmieniła się we wstążkę, która rozpływała się, nim dotarła do nieba.
Co czuła?
Raija nie wiedziała.
Pewnego dnia być może zdoła wydobyć to wspomnienie i nazwać tkwiące w niej uczucia. Teraz nie mogła tego zrobić.
Oczy patrzyły.
Uszy nasłuchiwały.
Znajome dźwięki. Oleg wiosłował. Pióra wioseł uderzały w wodę. Równy rytm. Siedział odwrócony twarzą do niej. Przytrzymywał ją mocno spojrzeniem. Oleg lepiej rozumiał to, co czuła, niż ona sama.
Misza siedział za nią, również on wpatrzony był w ląd. Raija cieszyła się, że go nie widzi. Cieszyła się, że syn nie może zajrzeć w głąb jej duszy.
Powinna przypłynąć tu sama. Ale Misza stanowił część całości. Oleg również. Oleg uczestniczył we wszystkim od początku, a Misze łączyły ź tym miejscem więzy krwi.
Łódź zaszorowała o kamienie na dnie. Głębia tutaj kończyła się nagle. Byli na brzegu. Oleg wciągnął wiosła do środka, potem wyskoczył do wody i wyciągnął łódkę na brzeg.
Raija wstała. Zachwiała się i poczuła, że Michaił ją podtrzymał. Uniosła spódnicę, wychodząc z łodzi, ale stopy i tak zmoczyła. Trudno, to nic nie szkodzi.
Znów więc tu stała. Dotykała stopami tej ziemi, do której należała – i nie należała.
Postacie przed domem. Obserwowała je już od jakiegoś czasu. Dwie z nich jej oczy rozpoznały, trzecia trzymała się z tyłu. Stała na schodach, podczas gdy tamte dwie schodziły w dół po zboczu.
Antti również wyglądał jak skała. Reijo był taki podobny do ojca. Za dawnych dni, w młodości, jego włosy przypominały łan zboża w blasku słońca. Teraz miały barwę księżycowego srebra. Były krótkie i gęste. Oczy przywodziły na myśl zielone szlachetne kamienie. W tym wieku nie mógł zachować takiego jak dawniej blasku w spojrzeniu, ale Raija wiedziała, że wcale się nie zmieniło. Teraz wiedziała już, do czego może je porównywać. Reijo miał oczy jak szmaragdy. Miała okazję je oglądać, a jej usta poznały smak tego słowa, które rzadko dźwięczało wśród ścian z drewnianych bali w Lyngen.
Nie chciała wierzyć w to, co widzi. Była zawsze pewna, że Matti zechce wrócić do domu. Do Finlandii. Matti zawsze miał we krwi szum lasów Suomi.
Ale to naprawdę on szedł o dwa kroki przed Reijo. Szeroki w barach, wąski w biodrach. Za chudy. Ojciec też był zbyt chudy. To dziwne, jak ojcowie odżywają w swoich synach. Patrzyła na nich, a widziała Anttiego i ojca.
Stopy pragnęły poczuć coś więcej niż tylko kamienie. Wciąż miała lekki krok. Wciąż cieszył ją wiatr we włosach. Panowała taka cisza. Nikt się nie odzywał. Oleg i Misza ani drgnęli.
Matti i Reijo też się zatrzymali.
Było tak cicho.
Raija ożywiła czas. Jej stopy dotknęły piasku. Powędrowały po soczystej trawie. Nie szły po ścieżce. Popatrzyła w te oczy, w których odbijało się jej spojrzenie. W uśmiech, który był jej uśmiechem.
Obaj zaczęli kręcić głowami. Uśmiechali się poprzez czas, na próbę, zdziwieni, z niedowierzaniem. Poznali.
– Siostrzyczko! – wykrzyknął Matti i otworzył przed nią objęcia.
Nie musiała nawet w nie wpadać, same ją otoczyły. Matti miał pierś szerszą, niż pamiętała, mięśnie twarde, silne ramiona.
– Masz za długie włosy, mały Matti!
Zwichrzyła mu je. Ściskała go ze śmiechem. Śmiała się razem z nim, zbliżali się do siebie, pokonywali tę ogromną odległość, która ich dzieliła.
Matti nie chciał jej puścić, ale nagle przypomniał sobie o Reijo. Puścił Raiję, odsunął się na bok o krok, nie zasłaniał jej już widoku.
Raiję przeszedł dreszcz. Wciąż miała przed sobą daleką drogę.
Zrozumiała, dlaczego Wasilij wydał jej się znajomy, gdy go zobaczyła po raz pierwszy. To oczy Reijo dotarły do niej poprzez Wasilija. Zielone, przejrzyste, zamyślone, przenikliwe…
Takie głębokie.
Pełne tajemnic, skrywające wszystkie odpowiedzi, których nigdy nie zdradził jej ani jeden, ani drugi, ani Reijo, ani Wasia.
Pozwolił, by do niego podeszła. Nie poruszył nawet palcem, by jej dotknąć. Obejmował ją jedynie tym przejrzystym jasnym wzrokiem.
– Wiele czasu upłynęło, Reijo – powiedziała.
Tak dawno już nie mówiła po fińsku. Tylko w myślach bawiła się słowami, które po śmierci Jewgienija odnalazła na powrót we śnie.
– Tak, bardzo wiele.
– Wróciłam. Kiwnął głową.
– Widzę.
– To długa historia. Reijo przeczesał włosy palcami. Raija widziała ten gest już wcześniej tysiąc razy. Przed oczami pojawiły się obrazy sprzed lat. Tak wiele pamiętała.
– Większość historii, których warto słuchać, jest długa – stwierdził Reijo. – A gdzie masz Jewgienija?
– On nie żyje – odparła Raija sztywno. – Umarł w zeszłym roku, jesienią. Nagłe.
Reijo pokiwał głową.
– Nie mam do niego urazy – westchnął. – On mnie okłamał. Wrócił tutaj i powiedział, że nie żyjesz. Wiedziałaś o tym?
Raija pokręciła głową.
– Masz tylko tego syna?
– Miałam córkę. Raija nie chciała odkrywać swego bólu.
– Ona też umarła. To również należy do mojej historii. Nie chcę jej opowiadać tutaj, Reijo. Chciałabym, żebyś ją usłyszał, ale nie chcę niszczyć ci życia.
Przez jego twarz przebiegł uśmiech zarazem rozbawienia i goryczy. Rezygnacji.
– A ty nikogo sobie nie znalazłeś? – spytała. Zabrzmiało to jak krzyk, jak błaganie o wybaczenie, jak wywar z ziół na najstraszniejsze bóle. – Między nami chyba wiele było dobrego ciepła, lecz jakże mało namiętności! Tak mało wielkich uczuć! Dużo o tobie myślałam od jesieni. Modliłam się o to, abyś znalazłkogoś, kogo mógłbyś mocno kochać. Nie powinieneś być sam, Reijo.
– Ona nie żyje - odparł Reijo. Jego twarz pomroczniała z bólu. Zdradzała, jakwielką przeżył miłość.
– To również długa historia, Raiju. Mamy czas na to, by wymienić się swoimi długimi historiami? Czy statek tym razem zaczeka? Noszę w sobie mnóstwo bólu. Bronię się przed nowym. Brak mi sił, by otworzyć się na kolejne cierpienia. Nie chcę, by ktokolwiek znów mnie zranił.
– A czy zranię kogoś, wstępując w progi twojego domu?
Reijo pokręcił głową. Promienie słońca igrały z księżycowym srebrem. Zmarszczki na twarzy Reijo były niczym osnowa jego historii. Słowa miały opleść te ślady, wyryte przez życie. Jej słowa i jej zmarszczki również ułożą się w tkaninę.
– To nie było proste – mówi ona do mnie. – Żyć, to znaczy spotykać ludzi, którzy cię otaczają. Nie chodzi wyłącznie o to, by kierować się własnymi myślami, własnymi tęsknotami. Czasami życie nabiera sensu dopiero wtedy, gdy zaczynasz coś znaczyć dla innych. Kiedy otwierasz drzwi i masz odwagę się z nimi spotkać. Czasami przy życiu utrzymuje cię spokojna, cicha miłość, Rozo. Nie wszystko musi zginąć w płomieniach.
– Ja nie żyję twoim życiem! – bronię się. Ona usiłuje wskazać mi wszelkie podobieństwa.
Była daleko od swoich. Kochała kogoś, miała dwoje dzieci. Miała rodzinę w tym obcym kraju.
Tak samo jak ja.
I wróciła. Do rodziny. Do brata i mężczyzny istniejącego we wszystkich wspomnieniach z przeszłości. Tak samo jak ja. Ale nie jesteśmy takie same. Moje życie nie jest lustrzanym odbiciem jej życia!
– Nigdy nie skazałabym nikogo na taki los – mówi ona cicho. – Nigdy nie zgodziłabym się, by ktokolwiek odziedziczył po mnie takie życie, jakie sama wiodłam. To nie jest możliwe, Rozo. Ale być może ze wszystkich, które przyszły po mnie, właśnie ty jesteś najbardziej do mnie podobna. Może masz najwięcej siły. Może poznałaś najwięcej tego bólu, z którym i ja musiałam się zmagać. Może ciebie najbardziej kocham…
Ogarnia mnie niedowierzanie.
Sądziłam, że nie darzy mnie szczególną sympatią, że właśnie dlatego utrzymuje między nami taki dystans. Że jest ze mnie niezadowolona, rozczarowana.
Teraz od jej słów robi mi się cieplej.
– Pewnego dnia będziesz stara, Rozo – mówi. – Pewnego dnia będziesz musiała wytłumaczyć się ze swego życia, z wyborów, których dokonałaś. Sama przeżyłam najtrudniejsze chwile, kiedy musiałam ofiarować swoje życie. Byłam wtedy zupełnie sama. Mam nadzieję, że kiedy przyjdzie kolej na ciebie, znajdzie się dłoń, którą będziesz mogła ująć…
– Byłaś z tatą. Z Wasilijem. Ze stryjem Aleksiejem. Michaił nie mógł patrzeć na matkę. Zawiesił wzrok na szafce ze szklankami. Spojrzał na Najświętszą Maryję z Dzieciątkiem na ikonie wiszącej z prawej strony szafki. Błądził wzrokiem ponad głową matki.
– Wyszłaś za mąż za tego Kallego. I za Reijo. No i był jeszcze ten… Mikkal.
– Było ich więcej. – Raija głosem ostrym jak nóż ucięła niepewny głos syna. – Nie tak znów wielu, ale nie zamierzam ich wyliczać. Jesteś moim synem, ale nie możesz żądać ode mnie ujawnienia wszystkich stron mojego życia. Coś zachowam dla siebie. Wymieniłam ci tych, którzy zostawili po sobie ślad. Może nigdy mnie nie zrozumiesz. Jesteś mężczyzną, Misza, nigdy w pełni nie zrozumiesz kobiety. Ale jesteś też moim synem. Jakaś cząstka mnie istnieje również w tobie, bez względu na to, czy tego chcesz, czy nie. Nie jestem taka jak inne matki. Zawsze byłam głównie sobą, mniej matką, mniej żoną. Byłam przede wszystkim Raiją.
– I to jego kochałaś najmocniej? Tego, który miał na imię Mikkal?
Raija odszukała spojrzenie syna. Teraz dostrzegała w nim podobieństwo do Jewgienija. Dziwne, jak człowiek potrafi się zmieniać. Kiedy stał obok Idy, wyraźnie widziała, że oboje są przede wszystkim jej dziećmi. Przeważały w nich rysy rodu Alatalo.
– Kochałam ich wszystkich – odparła. – Wypełniali rozmaite miejsca w moim sercu. Każdy z nich miał w sobie coś szczególnego. Nie byli podobni do siebie.
– Wasia był podobny do Reijo! A więc Michaił również zauważył to samo, co ona.
– Może i tak. Może Wasilij w istocie był podobny do Reijo.
Pogodziła się z tym. Jej syn miał bystre spojrzenie. Przyjemnie było to sobie uświadomić. Raija to ceniła. To mu mogło pomóc w życiu. Ślepota bywa niebezpieczna.
– To jego najmocniej kochałaś? – nie ustępował Misza. Nie popuszczał tak łatwo. Chciał wiedzieć, czy Mikkal był najważniejszym człowiekiem w jej życiu.
– Może na siebie zasługiwaliśmy.
– Nie chcę składać całego swojego życia w dłonie tylko jednego człowieka! – mówię.
Ona wie o mnie wszystko. Rozumie, dlaczego się boję. Nic nie zdołam przed nią ukryć.
– Wobec tego nie powinnaś była wracać!
– To wy mnie przyciągnęłyście – odpowiadam.
– Mogłaś się temu oprzeć – oświadcza z mocą i patrzy na mnie tym swoim spojrzeniem, czarnym jak węgiel.
– Tam mi było dobrze – przyznaję, wracając myślą w przeszłość. Za morze.
Do niego. Do Seamusa.
– Byłam kochana… Wtedy ona wybucha śmiechem. Ten śmiech brzmi inaczej niż mój.
– Ty zawsze wierzyłaś w miłość – uśmiechnął się Reijo. W jego głosie wyczuwało się tchnienie letniego wiatru. – Jesteś taka dorosła, tyle przeszłaś. Doświadczyłaś wielkiego bólu. Kochałaś i byłaś kochana. A mimo wszystko wciąż wierzysz w to jedno jedyne, wielkie uczucie?
– Czy ono nie istnieje? – pytam. Ona potrząsa głową. Na ten widok przenika mnie dreszcz, mam wrażenie, jakby wzdłuż kręgosłupa spływała mi zimna woda z górskiego strumienia. Widziałam się w lustrze. Wiem, że ten gest jest charakterystyczny również dla mnie. Gdybym wpatrywała się w nią dostatecznie długo, mogłabym zapomnieć, jaka ona jest piękna, a jaka brzydka i oszpecona jestem ja. Mogłabym zacząć wierzyć, że jesteśmy jedną i tą samą osobą.
Moje spojrzenie ją mija. Trafia w niego. Stoi prosty, ubrany w skóry, z rękoma założonymi na piersi. Brunatnoczarne włosy otaczają szeroką mocną twarz jak kaptur. Oczy ma wąskie, wiem, że są żółte. Widziałam go już wcześniej. Jesteśmy starymi znajomymi. Strzegł mnie przez całe moje życie. Kiedy nie miałam nikogo innego, właśnie on był przyjacielem, z którym mogłam porozmawiać. Trudno o cierpliwszą od niego osobę. On pilnuje dzieci, jesteśmy jego stadem reniferów. Czuwa nad wybranymi. Ma dobre podejście do dzieci. Nie wiedziałam, kim on jest, dopóki nie wysłała do mnie Natalii. Dopóki nie zaczęli otwierać przede mną przeszłości.
Ale łatwo zrozumieć, dlaczego go kochała. Dlaczego właśnie ich miłość przeżyła śmierć.
– A mimo wszystko kochałam również tych innych – mówi ona do mnie ze smutkiem. – Ale do niego należałam. Urodziłam się, by właśnie jego kochać. Tak jak on urodził się dla mnie.
– Niektórzy nigdy nie biorą ślubu drugi raz.
– A niektórzy dzielą inny rodzaj miłości z ludźmi, którzy żyją w tym samym czasie. W ciągu całego życia można wiele znaczyć dla wielu innych, Rozo, a kiedy życie dobiega końca, człowiek i tak trafia we właściwe drzwi. Nie możesz trwonić dni. Te drzwi będą otwarte, kiedy nadejdzie twój czas. Ale do tej chwili musisz żyć.
Nie mam odwagi spytać, czy w tych drzwiach będzie czekał na mnie Seamus.
To nie może być Jens.
Palec sunął wzdłuż linii jej twarzy. Obrysował szczękę. Nos. Brwi. Nasadę włosów. Usta.
Reijo z zamkniętymi oczami delikatnie dotykał jej palcem wskazującym.
Skóra przy skórze.
Dotykał Raiji i rozpoznawał ją z zamkniętymi oczami. Ale gdy je otworzył, stracił pewność, że ją poznaje. W jej spojrzeniu czaił się lęk, obcy tamtej Raiji, z którą dzielił życie. Tamta Raija miała w sobie więcej radości. Nie skrywała figlarnego diablika, który, jak Reijo wiedział, mieszkał gdzieś na dnie tych ciemnych oczu. Teraz przesłaniała je mgła. Zakrywała.
Powiedziała, że jest Raiją. Przede wszystkim Raija. I rzeczywiście, Reijo czuł ją pod palcami. Ale gdy otworzył oczy, znalazł też inną osobę.
Kogoś, kogo nie znał.
Raisę.
Poczuł, jak bardzo ważne jest przywołanie wspomnień. Jak ważne wyciągnięcie jej stamtąd, gdzie się ukryła. W czym sama się zamknęła. Musnął jej miękkie wargi. Były zbyt suche. Raija z tamtych czasówpowiodłaby po nich koniuszkiem języka. Ukąsiłaby go w palec.
– Przypominam sobie, jak byłem tu razem z ojcem – powiedział z uśmiechem. Wyciągnął kosmyk jej włosów, splótł go w palcach, szukał czegoś znajomego w jej oczach. – To musiało być tamtej jesieni, kiedy miałaś piętnaście lat. Wiedziałem o Mikkalu i pamiętam, że to boleśnie piekło. Kallego potrafiłem jakoś znieść. Byłem na tyle głupi, że prawie uwierzyłem, iż Kristina pozwoli mi się z tobą ożenić. Nie uważałem Kallego za rywala. Był blady i chudy, a ty wolałaś drażnić się ze mną.
Uśmiechnął się szeroko.
– Dobrze wiesz, jak było, Reijo! – Przyszedłem tutaj – ciągnął Reijo. – Siedziałemtu, wyrywałem trawę, przeklinałem i wiedziałem, że lubię Mikkala. A życzyłem mu śmierci. Może jednym tchem życzyłem też śmierci Kallemu.
Reijo zaczerpnął oddechu i wyplątał palce z włosów Raiji. Kosmyk włosów opadł.
– Trudniej teraz opowiadać ci o swoich marzeniach, Raiju. Kiedyś o nich rozmawialiśmy. Z Heleną również byłem bardzo blisko. Ale nikogo nie darzyłem takim zaufaniem jak ciebie. Nikt nie był mi tak drogi.
– A o czym marzył szesnastoletni Kesaniemi akurat w tym miejscu? – przerwała milczenie Raija. – Czy miało to związek ze mną, skoro tak trudno o tym mówić?
Te słowa uwolniły śmiech, rozwiązały języki. Reijo otoczył ją ramionami, przytulił się do jej policzka. Ze zdumieniem stwierdził, że i ona odważyła się go objąć.
Może stało się to za sprawą słońca, które ukradkiem posłało promyk w kącik jej oczu, a może to sama Raija ośmieliła się spojrzeć na coś, co kiedyś należało do niej. Reijo nie wiedział. Wiedział tylko, że teraz przypomina tamtą Raiję, którą pamiętał.
Ustami dotknął jej ust, nie były już suche. Może zwilżyła je akurat w chwili, gdy na nią nie patrzył? Reijo miał ochotę zadać to pytanie, powstrzymywał się, ale i tak się wyrwało:
– Kiedy zwilżyłaś wargi? Nie zauważyłem!
Raija zamknęła oczy i wybuchnęła śmiechem. Zrozumiała, że również przed nim odsłoniły się drobne przebłyski przeszłości. Wspomnienia, które właściwie nic nie znaczyły.
– Czy nie mogę wciąż mieć przed tobą żadnych tajemnic? – spytała. – To niemożliwe, żeby dwoje ludzi znało się tak dobrze, aby nie pozostała między nimi bodaj maleńka tajemnica. Ja w to wierzę, a ty mnie nie przekonasz, że jest inaczej. Bez względu na to, jak bardzo będziesz się starał!
– Były takie miękkie – powiedział. Spojrzenie zatrzymało się na jej ustach. – Zawsze mówiliśmy, że masz takie gniewne usta, ale w myślach właśnie ich pragnęliśmy.
Znów powiedział to wtulony w jej wargi. Dłonią podtrzymywał jej kark, drugą lekko unosił brodę.
Raija trzymała go mocno. Palce wpiły się w nagie barki.
Pocałunek miał smak ryby. Dymu. I słodyczy.
Stanowił mieszankę tych wszystkich smaków. Kojarzył się z młodością.
Raija zapatrzyła się w słońce. Kiedy zamknęła oczy, w tej ciemności, należącej tylko do niej, pojawiły się roztańczone kule światła. A przecież nie mogła zamykać oczu! Nie chciała!
Musi zapamiętać, jak niebieskie jest niebo! Musi zapamiętać, jakie kształty mają chmury. Zapamiętać linię horyzontu. Zarys wzgórza po drugiej stronie wody. Musi pamiętać, jak ptaki skrzeczą i jak dla niej śpiewają. Musi zapamiętać głos siewki, dobiegający gdzieś z oddali. W przekonaniu Raiji dźwięk ten niósł przesłanie samotności, jak gdyby ów ptak z górskiego płaskowyżu był wieszczem.
Chciała zapamiętać wszystko.
Chciała czuć wszystkimi zmysłami.
Reijo wciąż trzymał ją w objęciach, ale teraz odpoczywali. Pocałunek sfrunął z ich warg. Wzniósł się na lekkich skrzydłach pod niebo.
Raija tuliła go. Nie mogła pojąć, jak to możliwe, że do tego wrócili. Przecież w saunie siedzieli razem, nie czując pożądania. Patrzyli na siebie, lecz bez żądzy.
Opierała głowę na jego ciepłym ramieniu. Koszula powiewająca na krzaczku karłowatej brzozy sprawiała wrażenie bezdomnej. Wymachiwała jednym rękawem.
Dwie głowy jedna przy drugiej. Policzek wtulony we włosy. Mocno objęci. Palce splecione w uścisku. Zamknięci w kręgu ramion, w kręgu ciała.
– Młody chłopak Kesaniemi marzył o tobie – powiedział cicho Reijo. – Chciałem zabrać cię tutaj.
Myślałem, że będziemy tylko we dwoje. I chciałem, byśmy spali pod gołym niebem, miało być słońce, ciepło, pragnąłem kochać się z tobą na trawie, obejmować miękko, robić z tobą to, co robił Mikkal. Żebyś przestała za nim tęsknić. Żebyś zrozumiała, że to ja jestem tym właściwym. Jak długo takie chłopięce marzenie może trwać?
Pomiędzy jedną chwilą bliskości a drugą padały słowa. Ból, tęsknota i wspomnienia.
Potem ich ciała spotkały się na zielonej trawie. Rozgrzane, nagie, rozpalone. Nie pozwalające się oszukać. Przyzwyczajone do dominowania.
Tak trudno im było się poddać. Ale znaleźli rytm, w którym oboje byli zgodni. Taki, który obojgu sprawiał radość. Taki, w którym żadne z nich nie narzucało się drugiemu.
Ich zabawa była wolnością.
Pocałunki nie niosły za sobą obietnic. Mówiły tylko, kiedy jest dobrze, a kiedy nie. Wydawali z siebie ochrypłe dźwięki, nie będące ani słowami, ani jękami, jedynie oznakami rozkoszy.
Krzyk, który wyrwał się z ich ust, niósł się równie daleko jak wołanie siewki, lecz w ich krzyku nie słychać było samotności.
Nie obdarzali się pieszczotami. Byli tylko płcią, ustami i skórą. Dłonie tylko przytrzymywały to drugie jak najbliżej.
Połączeni.
Ich krzyk na dwa głosy poniósł się ku niebu, słońcu, ziemi i wodzie. I wszystkiemu temu, co dawałożycie, i było niezbędne, aby żyć. Spoceni leżeli na wilgotnej ziemi. Czuli zapach ziemi i miłości. Zapach ich ciał. Zapach ogniska. Skóra pachniała słońcem.
Zapachy i smak.
Pocałunki, które miały zapach i smak.
Leniwe nasycenie we wszystkich członkach. Nieustający dotyk rąk i dłoni. Ale muskali się jedynie koniuszkami palców. Leżeli wyciągnięci, starając się przywrócić oddechowi spokojny rytm. Nasyceni, zaspokojeni.
Tacy sobie bliscy.
Nietrudno było nawet spojrzeć sobie w oczy.
Przekręcali głowy i już siebie widzieli.
Uśmiechali się.
Uśmiechali się wargami i oczyma.
Wiem, że kiedy otworzę oczy, zbudzę się. Zobaczę Mattiasa, nie Raiję. Ale w członkach czuję miłość. Czuję jej spokój. Wiem, co próbowała mi powiedzieć.
Nie jesteśmy jeszcze w domu.
– C z y możemy trochę podryfować z prądem? – pytam. Na twarzy Mattiasa pojawia się wyraz zdziwienia, ale spełnia moją prośbę.