37887.fb2
– Mikkal mówi, że na mnie czeka. Że ma tam jurtę dla nas. Widziałam innych, których kocham. Nie pamiętałam ich imion. Było w nich coś bardzo znajomego, ale nie wiedziałam, kim są. Nie dotykali mnie. Usuwali się. Zachowywali dystans. Ale wiedziałam, że się o mnie troszczą. Czułam, że mnie znają. Uczucia są tam tak wyraźne, otwarte, nikt ich nie skrywa. Tam wydaje się to takie słuszne. I Mikkal tam jest, twarz ma młodą i jest taki silny. Czeka tam na mnie. Mnie skóra też się tam wygładza, Reijo. To bardzo dziwne…
Przejrzysta rzeka płynęła o kilka rzutów kamieniem od nich. Jej szum wypełniał duszę, nad nimi wznosiło się szare niebo, ale wciąż jeszcze było wysokie. Chmury nie niosły deszczu, popędzane wiatrem gnały ku morzu. Niczym dach kładły się ponad górskimi płaskowyżami, ponad falującymi wzgórzami, korytami rzek, jeziorami. Chciały nakryć całą tę wąską dolinę, od szczytu do szczytu. Na jakiś czas całkiem przesłonić niebo.
– Coraz trudniej jest wracać – wyznała Raija. Reijo przełknął ślinę. Kiedyś już o tym wspominała. Teraz powtórzyła to z pełną powagą.
Opierała się policzkiem o kolana. Siedziała, oplótłszy je ramionami, patrzyła na niego wyczekująco. Chciała zobaczyć, jak zareaguje na jej słowa.
– Mam ochotę tam zostać – dodała. Wyraziła się jeszcze jaśniej, na wszelki wypadek, gdyby jej nie zrozumiał. Gdyby nie chciał jej zrozumieć. Wyraźniej nie mogła już powiedzieć.
– Wiesz, co to oznacza? – powiedział. Ukroił więcej mięsa, niż miał ochotę zjeść. Musiał znaleźć jakieś zajęcie dla rąk. Ale ta rozmowa i tak była niebezpieczna. Takich rzeczy nie powinno się tykać.
Raija kiwnęła głową.
– On mnie dotknął…
– Liisa mnie nienawidzi – oświadczyła Roza. Mattias pokręcił głową i podniósł z pieca garnek z gorącą wodą. Wypełnił do połowy wiadro stojące przed nią i dolał zimnej wody ze studni na podwórzu. Roza zanurzyła w wodzie ryżową szczotkę i dalej szorowała. Została jeszcze podłoga w kuchni. Sprzątali, odkąd tu przyjechali. Utrzymująca się dobra pogoda była po ich stronie. Roza zażądała wyniesienia wszystkich mebli na podwórze. Kiedy izby stały puste, zabrała się do szorowania od sufitu do podłogi. Mattias musiał jej pomóc przy najcięższych robotach, zwłaszcza przy takich, do których sama była zbyt drobna.
– Szkoda, że nie mam piasku – westchnęła Roza. – Następnym razem, kiedy zejdziesz nad fiord, to przynieś kilka wiader. Nie ma nic lepszego do szorowania podłogi. Chyba nie sprzątałeś tu, odkąd wyjechała.
Owszem, sprzątał, ale nie tak dokładnie jak Raissa. I nie tak dokładnie jak Roza. Przecierał szmatą podłogę jedynie w tych miejscach, z których najczęściej korzystał.
– Mogła zatrzymać Mattiego jeszcze przez kilka dni.
– Tak było najlepiej – upierał się Mattias. – Rana jest czysta, kiedy się przetnie skórę ostrym nożem, nie wiedziałaś? Im potrzeba własnych dzieci.
– Niektórzy nie mogą mieć dzieci.
– Matti to mój syn i ja decyduję o tym, co jest dla niego najlepsze.
Roza kiwnęła głową. Szorowała. Naciskała szczotkę, tarła nią drewno, aż błyszczało śmietankową bielą, jaką powinno mieć. Niektórzy mówili, że to żółty kolor, ona nazywała go białym. Deidre miała suknię z jedwabiu w tym kolorze, jak świeżo wyszorowana podłoga. Wtedy Roza o tym nie pamiętała, ale teraz sukienka stanęła jej przed oczami.
Deidre i Adam.
Jak im się wiedzie?
… Michael…
Podniosła się z wysiłkiem, ciało skarżyło się po tylu godzinach pracy na klęczkach. Mattias wyjął jej szczotkę z rąk, wrzucił do wiadra. Zachichotał, bo Roza drgnęła, gdy woda wychlapała się przez wierzch.
– Kiedy wniesiemy meble do środka, to zostaniemy już tylko my – powiedział, czując, że Roza zmyła także wiele wspomnień o Raissie. O dziwo, wcale mu to nie przeszkadzało.
– Meble możesz ustawić jak chcesz. Poprzednio to ona decydowała, jak mają stać.
– Mnie to nie przeszkadza. Chyba stały w dobrych miejscach. A jak ty myślisz? – spytała Roza nieobecnym tonem. – Nie podobało ci się?
Nigdy nie miał powodu, żeby się skarżyć.
– Dziwna z ciebie osoba – uśmiechnął się Mattias i uścisnął ją za prawe ramię. Lepiej znosiła dotyk po tej stronie, pamiętał, że z lewą stroną jej ciała należy obchodzić się ostrożnie.
Dłonie pamiętały jej kształty. I wargi pamiętały. Wciąż potrafił zamknąć oczy i przypomnieć sobie jej smak. Nie wiedział, czy ona wciąż pragnie, żeby coś się między nimi wydarzyło, czy też pragnie trzymać się z daleka.
Czekał.
– Każda inna kobieta próbowałaby wszystko zmienić. Ty nie jesteś bardzo zazdrosna, prawda?
Odparła mu słowami, które już znał.
– Między nami nie ma miejsca na takie uczucia, Mattiasie.
Odniósł wrażenie, jakby twarz owionął mu chłodny powiew. Czuł się, jakby zwrócono mu uwagę, przywołano do porządku. Uświadomił sobie, że w ciągu tych lat, spędzonych gdzieś daleko za granicą, Roza niezwykle dojrzała, nabrała ostrości, której u niej nie pamiętał, wiary we własną siłę.
Mattiasowi podobało się to, lecz wprawiało w przeklętą niepewność. Ale też i czyniło ją najbardziej ekscytującą ze wszystkich kobiet, z jakimi się zetknął. Roza była źdźbłem, które raczej się złamie, aniżeli ugnie.
– Masz sny? – spytała, tuląc się do jego dłoni, które rozcierały jej zesztywniałe barki. Mattias robił to bez zastanowienia, nie wiedząc właściwie, co czyni. – Czy one ci się śnią? – chciała wiedzieć Roza. – Wciąż z tobą rozmawiają? Widujesz czasem którąś? Czy śni ci się cudze życie, które mogłoby być twoje?
Spytał, o czym mu nie powiedziała, lecz ona obróciła to pytanie w żart. Ale brzmienie jej śmiechu upewniło Mattiasa, że musi coś przed nim ukrywać. Uraziło go to, ale nie mógł tego obrócić przeciwko niej. Musiał udawać, że niczego nie zrozumiał, bo tak bardzo starała się zachować to dla siebie. Skrywała coś pod śmiechem i żartami, które zupełnie do niej nie pasowały. Mattias zachodził w głowę, gdzie mogła się nauczyć takiego zachowania. Najbardziej lubił jej szczerość, bezpośredniość.
– Ja żyję swoim własnym życiem – odparł z niezachwianą pewnością. – Inna sytuacja jest niemożliwa, Rozo, niczego innego nie możesz sobie nawet wyobrażać. A tu, w tej izbie, rozpocznie się nasze wspólne życie.
Roza kiwnęła głową. Zaakceptowała to.
Ale tak mało było w niej waleczności, że aż zaniepokoiło to Mattiasa.
– Jesteś moją gospodynią – zażartował dobrodusznie.
– Może mogłabym tego zapragnąć – przyznała w zamyśleniu. Była w niebezpiecznym nastroju. W takim, w którym woda drży leciutko pod powierzchnią gładką jak lustro, tuż przed nadciągnięciem sztormu. – Zapragnąć dostatecznie mocno, użyć swoich mocy, użyć ich tak, jak sama tego chcę. Inne to potrafiły. Wydaje mi się, że babka Lea się na tym zna. Może powinnam ją odwiedzić. Błagać, by zechciała mnie tego nauczyć. Czasami wydaje mi się, że to potrafię, Mattiasie. Czasami wydaje mi się, że to ja tym kieruję, ale tak jest przez chwilę. Mogłabym zażyczyć sobie tego…
– Czego sobie zażyczyć? – dopytywał się.
– Zażyczyć sobie, aby pastor okazał dobrą wolę – powiedziała. – Tak, abym mogła mu opowiedzieć całą swoją historię. Mogłabym zażyczyć sobie dobrej woli lensmana i przekonać go, żeby mi uwierzył. Zapragnąć tego na tyle mocno, by z moich życzeń wyrosły dokumenty z pieczęciami i podpisami. Z mojej woli. Uznaliby wtedy Pedera za zmarłego…
Mattias wciąż nic nie mówił.
– Wtedy mogłabym być kimś więcej niż gospodynią – uśmiechnęła się Roza z odrobiną niepewności, jak gdyby powątpiewała w to, czego on naprawdę pragnie w tej kwestii.
Mattias pamiętał, że tak uśmiechała się młoda Roza. Wspominał ją z bólem. Nigdy już nie będzie taka. To, co w niej nowe i swobodne, pociągało go, kusiło i przerażało na przemian.
– Gdybyś miał wolność wyboru, Mattiasie – powiedziała Roza – gdybyś mógł wybierać naprawdę z własnej nieprzymuszonej woli, nie zwracając uwagi na nic, absolutnie nic, co cię otacza… Czy wciąż prosiłbyś mnie o rękę? Czy również wtedy proponowałbyś mi małżeństwo?
Mattias bez namysłu kiwnął głową.
– Bez żadnych wątpliwości?
– Czy ty sama nie stwierdziłaś, że tak powinno teraz być?
– To zupełnie coś innego – odparła prędko. – Tu nie chodzi o naszą wolę. Sądziłam, że zdążyłeś poznać je już dostatecznie dobrze. Przecież i ty miałeś okazję żyć z nimi przez kilka lat. Znasz życzenia, jakie szepczą ci do ucha, kiedy wydaje ci się, że już wreszcie cię opuściły. Pozwoliły ci odpocząć w tym czasie, kiedy mnie tu nie było?
– Tak – skłamał. Roza złapała wiadro i dźwignęła je, zanim zdążył ją powstrzymać. Oczywiście nie opróżniła go tuż koło schodów. Poszła z nim aż na kraniec podwórza. Mattias patrzył za nią. Mógłby zaproponować jej pomoc, ale ona i tak by odmówiła. Zamiast tego zaczął nasłuchiwać odgłosów z wyszorowanego do białości alkierza, ale tam wciąż było cicho. Od alkierza zaczęli sprzątanie. Porządnie wywietrzyli, a potem wstawili tam małe dziecinne łóżeczko, które Mattias zbił tej zimy. Zamyślał zawieźć je do Kafjord dla Mattiego. Wstawili kołyskę. Teraz jego syn i córka Rozy spali spokojnie pod jego dachem.
Przyłapał się na snach na jawie. Wyobraził sobie dzieci jako dorosłych i zapragnął, aby się polubiły. Pokochały. Pobrały…
– Do króćset! – rozległo się na podwórzu. A gdy Mattias podniósł głowę, zobaczył, że Roza leży na ziemi, a ciężkie ocynkowane wiadro upadło tuż przed nią, koło jej głowy. Szczere przekleństwa i wierzgające nogi powiedziały mu natychmiast, że nic złego się nie stało, lecz i tak od razu do niej pobiegł.
– Musiałeś porozrzucać wszystko, co posiadasz, po całym podwórzu? – syknęła Roza, a Mattias zorientował się, że potknęła się o kij od szczotki, na którym Raissa zwykle wieszała upraną wełnę do suszenia. W jakiś sposób kij stoczył się po lekkim nachyleniu podwórza i schował się w trawie, ledwie wśród niej widoczny, a Roza nie zaliczała się do tych, którzy przez cały czas uważnie patrzą pod nogi, bacząc, gdzie stąpają.
– Mogłaś uważać – odparł, pomagając jej wstać. Wyrwała się z jego uścisku, prawie jeszcze zanim się wyprostowała. Mattias zachichotał w duchu, widząc, że węzeł włosów się rozpadł. Roza nigdy nie umiała sobie poradzić ze swoimi długimi, ciężkimi włosami. Dawały się jedynie splatać w ciasne warkocze, których nienawidziła, bo bolała ją od nich głowa. Wolała już raczej wyglądać nieporządnie, jak niedbała dziewczynka z włosami sterczącymi na wszystkie strony.
Dopiero gdy Mattias podniósł wiadro, zauważył na jego krawędzi ślad krwi. Zaraz pobiegł za Rozą. Ona z całym dostojeństwem, na jakie tylko było ją stać, kroczyła w stronę domu. Ale od czasu do czasu kroki jej były trochę niepewne.
– Uderzyłaś się, Rozo!
– Wiem, do diabła, że się uderzyłam. Potknęłam się o jedną z twoich ruchomości, Mattiasie Mattiassenie! Jakim cudem udało ci się zgromadzić tyle rupieci!
Mattias nie zamierzał się z nią kłócić. Zatrzymał ją tylko zdecydowanie, wsunął jej rękę pod brodę i zmusił do podniesienia głowy, aby mógł zobaczyć jej twarz. Spostrzegł skaleczenie na czole, tuż przy lewej skroni. Było takie długie, że przeszły go ciarki. Mało brakowało… Gdyby było odrobinę głębsze…
– Nie czujesz tego? – spytał, koniuszkami palców dotykając rany.
Roza odrobinę się cofnęła.
Pokazał jej krew.
Zdziwiona sięgnęła ręką do rany. Poczuła na palcach ciepło i zobaczyła, że są czerwone. I ze zdumieniem popatrzyła na Mattiasa.
– Nie czujesz tego, Rozo?
– Trochę zapiekło – powiedziała tylko. Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że być może w lewym policzku Roza ma mniej czucia niż gdzie indziej. Nigdy nie sądził, że okaleczenie z tej strony może sięgać głębiej, niż można to było dostrzec gołym okiem.
– Musiałaś poczuć, że uderzyłaś głową o wiadro – delikatnie pchnął ją przed sobą. – Albo masz twardszą głowę niż kiedykolwiek cię o to podejrzewałem.
– Trochę zapiekło – powtórzyła. – Nie mogłam puścić tego wiadra. Nie mogłam go ot, tak po prostu odrzucić…
Mattias przemył ranę i zobaczył, że jej brzegi są od siebie odsunięte. Ścisnął je palcami. Roza leżała na plecach w zielonej trawie tuż przy domu. Zimna woda niewiele pomogła, Mattias wątpił, by bandaż do czegoś się przydał.
– Rana jest głęboka – stwierdził.
– No to będziesz musiał ją zaszyć – odparła Roza. Mattias przyniósł delikatne bawełniane nici, które zostały po Raissie. Opalił igły, parząc sobie przy tym końce palców, ale potraktował to jako coś w rodzaju pokuty. Przez to on również zazna trochę bólu.
– Przemyję najpierw ranę spirytusem – oznajmił, chociaż Roza równie dobrze jak on wiedziała, co należy zrobić. – A ty też powinnaś sobie łyknąć.
Pokręciła głową i zacisnęła usta.
Mattias wzruszył ramionami. Nie chciał opierać się jej woli. I zamiast tego nawlókł nitkę.
Roza zamknęła oczy, gdy ukłuł ją po raz pierwszy, i wcisnęła pięty w ziemię. Dłonie wyrywały kępy soczystej trawy.
Mattias sam zamknął oczy, dopóki nie przeciągnął igły przez skórę, a gdy je otworzył, ona już na niego patrzyła. Pot płynął mu z czoła, niemal go oślepiając. Musiał obetrzeć go rękawem.
Roza też się pociła, ale skórę miała chłodną, lepką.
Mattias zawiązał pierwszy szew. A ręce mu drżały tak, jakby od kilku tygodni pił. Obciął nitkę nożem, który również zanurzył w spirytusie i opalił, podobnie jak igły.
– Następny szew! – nakazała stanowczo Roza, wypuszczając powietrze jednocześnie przez usta i przez nos. – Dużo ich ma być? – niepewnym głosem spytała po chwili.
– Pięć – odparł Mattias z nadzieją w głosie. – No, może sześć.
– No to szyj! I Mattias szył. Roza zamykała oczy za każdym ukłuciem i otwierała je, gdy tylko czuła, że przez ciało przesuwa się nitka. Obserwowała jego ręce, nitkę, nóż i wszystkie uczucia, jakie malowały się na jego twarzy. Niczego nie zdołał przed nią ukryć.
Oprócz tego pierwszego było jeszcze siedem szwów. W czasie gdy Mattias szył, spomiędzy ust Rozy nie wydobył się żaden dźwięk. Później również. Założył jej opatrunek i umocował go jej przepaską na włosy.
– Nie jestem mocny w szyciu – powiedział przepraszającym tonem.
– Na szczęście to nie jest ładniejsza połowa mojej twarzy – odparła Roza na poły ze śmiechem. – Nikt nie zwróci uwagi, nawet jak zostanie blizna, Mattiasie. A ty chyba nie wziąłeś mnie ze względu na moją urodę?
– Nie umniejszaj się – rzucił ze złością.
– Przecież nie upadłam celowo!
– Mogłaś uważać! Roześmiała się i chociaż kręciło jej się w głowie, usiadła na schodach. Teraz czuła ranę. Szwy łączące jej brzegi naciągały skórę.
– Będziesz musiał sam wszystko pownosić – powiedziała, opierając się o ścianę. Szczęście, że tam była, inaczej osunęłaby się na ziemię. Teraz mogła się podeprzeć i Mattias może nie zauważy, jak bardzo jest zamroczona.
– Gdybym cię nie znał lepiej, mógłbym pomyśleć, że zrobiłaś to specjalnie, żeby się wymigać – burknął, w głębi ducha szczęśliwy, że wszystko w sumie poszło dobrze. Ręce wciąż miał zakrwawione. Roza miała zakrwawiony policzek, krew spłynęła jej też we włosy i zlepiła je.
– Wydaje mi się, że idzie deszcz – przestrzegła. – Musisz wnieść meble pod dach, Mattiasie.
I rzeczywiście spadł deszcz.
Wcześniej Mattias zdążył pownosić z powrotem wszystko to, co wynieśli. Wniósł też do środka Rozę. Nie był pewien, czy zasnęła na schodach, czy zemdlała. Ona sama twierdziła, że tylko spała, ale oddychała tak wolno, że Mattias przez moment był w strachu, że ją straci. Sam nie wiedział, co o tym myśleć. W dodatku Roza była zimna, przerażająco zimna.
Kiedy na powrót otworzyła oczy, dom Mattiasa wyglądał tak jak zwykle, tylko o wiele czyściej. Wszędzie było posprzątane, wszystkie sprzęty znajdowały się na właściwych miejscach. Roza usiadła na łóżku, na którym ją ułożył, blada i oszołomiona. Z bandażem krzywo wiszącym nad lewym okiem. Mattias uśmiechnął się, widząc ją taką, i podparł, by mogła siedzieć. Nie było mowy o tym, żeby dłużej leżała.
Zresztą chciała od razu wstać i zacząć chodzić. Gdyby zawroty głowy jej tego nie uniemożliwiły, zbuntowałaby się bez mrugnięcia okiem.
Dzieci się przebudziły. Mattias wyjął Lily z kołyski, którą zrobił dla synka. Ogarnęło go dziwne uczucie, gdy podawał dziecko Rozie. Malutka była taka doskonała. Wyczuwał, że to niezwykłe dziecko. Ta niezwykłość przepływała mu w dłonie.
Poczuł zazdrość.
To powinno być jego dziecko.
To on powinien dać życie tej dziewczyneczce, która miała być następnym ogniwem łańcucha. Tą, która odziedziczy wiedzę, błogosławieństwo i dar. Ten, który Roza nazywała przekleństwem.
Nieporównanie słabsze uczucie ogarnęło go, gdy chwilę później podniósł z łóżeczka synka i uwolnił go z przemoczonych pieluch. Pozwolił chłopcu chodzić z gołą pupą. Matti miał pulchne nóżki, pełne zapału, ale niepewne. Nie zrażał się jednak, chociaż kilka razy się przewrócił. Zaraz wstawał i maszerował dalej, cały czas szukając czegoś, ciekawski jak łasiczka mieszkająca pod podłogą szopy na drewno.
– Jakież to piękne – stwierdził Mattias, czując, że gardło mu się sznuruje.
Wydawało mu się, że już kiedyś powiedział jej coś podobnego. Było to wtedy, gdy siedziała z Synneve przy piersi. Lily ani trochę nie przypominała świętej pamięci maleńkiej Synneve. Jeśli ktokolwiek zostawał aniołem, to z pewnością musiała nim zostać ona.
– Matka i dziecko – wyjaśnił. – To takie piękne, Rozo. Okropnie mnie to wzrusza.
– Zamiast się wzruszać, podgrzej trochę mleka dla Mattiego – zaproponowała Roza. – Potrzebny mi jesteś jako osoba przydatna, a nie wzruszona, Mattias. Do diabła, ależ mi się kręci w głowie! Coś ty za wódkę wlał mi do rany? Sami ją pędziliście? Pewien jesteś, że wam się udało?
– To była kupna wódka – zapewnił Mattias i złapał synka, zanim Matti zdążył wspiąć się na łóżko. – Nie możemy przeszkadzać Rozie i Lily – oświadczył Mattias i podrzucił chłopca wysoko pod sufit, aż Matti zaczął płakać. W niczym nie pomogło, że Mattias zaraz znów pochwycił go mocnymi dłońmi. Matti dalej wrzeszczał, nóżkami kopał i tłukł w pierś ojca. Zaraz potem rozpłakała się również Lily. Popatrzył z wyrzutem na swojego pulchnego synka i westchnął z rezygnacją.
– Słyszysz? – spytał cicho. – Przez ciebie i ta mała księżniczka płacze, a była spokojna jak aniołek, dopóki nie usłyszała twoich wrzasków. A przecież ty jesteś chłopcem i w ogóle. Musisz się nauczyć, Matti, że my, Mattiassenowie, rzadko płaczemy!
Chłopczyk przyglądał mu się szeroko otwartymi oczyma.
Mattias zdołał namówić Rozę, by spała w jego łóżku. Właściwie trudno było mówić o przekonywaniu. Roza nie miała wyboru. Nie była w stanie się z niego podnieść. Zawroty głowy jeszcze się wzmogły, przestała wyraźnie widzieć, przyznała się do tego Mattiasowi, ale dopiero wtedy, gdy dokładnie i stanowczo wypytał ją o samopoczucie. Była słaba, przywiędła, musiała leżeć. Każdy ruch pozbawiał ją sił.
– Straciłaś sporo krwi – stwierdził Mattias, lecz pod maską udawanego spokoju martwił się bardziej, niż chciał jej to okazać.
Owszem, Roza krwawiła, ale nie było mowy o poważnym krwotoku. Nie powinna tak od tego osłabnąć. W dodatku nie bała się widoku krwi, nie bladła na wzmiankę o ranie. Przecież patrzyła mu w oczy, kiedy ją szył.
Igła była czysta, rana była czysta, nawet ręce natarł spirytusem przed przystąpieniem do zabiegu. I to kupnym spirytusem, za który płacił pieniędzmi i swoim potem. Nie przypuszczał więc, żeby w ranę wdarł się brud. Roza twierdziła jednak, że rana boli ją, że czuje w niej pulsowanie, że to od tego kręci jej się w głowie. Że jest zamroczona, a wszystko wokół niej bez przerwy wiruje jak bąk, dziecinna zabawka.
Mattias spał w drugim końcu łóżka, odsunięty możliwie najdalej, tak że mało z niego nie spadł. W taki sposób starał się jej pokazać, że nie chce przekroczyć linii, które między nimi rozciągnęła. Jako dziecko grywał z kolegami w noże. Rysowali koło na twardej ubitej ziemi i przydzielali sobie mniej więcej jednakowe jej kawałki, potem rzucali nożem w cudzą ziemię. Jeśli nóż wbił się ostrzem, szczęściarz mógł wyznaczyć nowe granice, zdobywając w ten sposób więcej ziemi. Gdyby jego łóżko było takim kołem, Roza bez wątpienia wygrałaby największy obszar. Jemu natomiast groziło wykluczenie z zabawy, zwłaszcza że nie miał już broni. Takie chyba były reguły tamtej gry, o ile dobrze je pamiętał.
Obudził się, bo myślał, że doszła do siebie. Wydało mu się, że słyszy jej głos. Miał wrażenie, że mówi do niego. Delikatnie odwrócił się w jej stronę. Noc była jeszcze jasna, ledwie zmierzch.
Roza dalej spała. Widział ją, widział, jak jej pierś opada i się unosi. Widział też zarys jej twarzy, bo leżała na plecach.
Ale wciąż słyszał głos. Kobiecy głos.
– Nie będziesz go miała! – mówił. – Nie możesz wrócić i powiedzieć, że oto przyszedł czas na was. Ze należycie do siebie. To nieprawda. Nigdy nie było prawdą. On nigdy nie należał do ciebie, Rozo. Nigdy go nie dostaniesz. Nie czujesz, jaka jesteś słaba? Nie czujesz, że siły cię opuszczają, że robisz się coraz chłodniejsza? Właśnie tego chcesz. Sama za tym tęsknisz, prawda? Tak naprawdę wcale nie chcesz Mattiasa. Chcesz przepłynąć przez to morze, które was dzieli. Tęsknisz za tym drugim.
Mattiasowi wydało się, że ten kobiecy głos wymówił słowo „szoums”. Nic nie mógł z tego pojąć, lecz im się stawał przytomniejszy, tym wyraźniej ów głos rozbrzmiewał. Wreszcie go poznał. Walczył ze snem, przecierał oczy, aż w końcu całkiem się obudził. Mrugnął kilka razy, żeby ją zobaczyć. Ten głos rozlegał się tak blisko. Musiała być gdzieś tutaj. Dostatecznie blisko, aby mógł ją dostrzec. Niczego innego nie chciał, tylko ją zobaczyć.
– Czujesz się coraz gorzej. Możesz pozwolić, by cię uniosło ku niemu. Nic nie musisz robić, tylko się unosić. Tam jest tak cudownie, nie ma żadnych udręk, same radości. On na ciebie czeka. Ma w sobie taki niepokój. Już i tak długo musiał czekać, Rozo. A tu nic dla ciebie nie ma. Masz coś, co jest moje. To cię ciągnie na drugą stronę. To twoje źdźbło, które zaniesie cię na drugi brzeg. A jego nigdy nie dostaniesz. Nigdy nie był twój. Był mój. Tylko mój…
Mattias oprzytomniał.
– Ty żyjesz – szepnął i usiadł tak gwałtownie, że zatrzęsły się i siennik, i dno łóżka, ale Roza się nie obudziła. Dalej spała tak samo spokojnie.
W izbie oprócz jego, Rozy i dzieci nie było nikogo. Nie było żadnej kobiety, która przemawiałaby dźwięcznym głosem i tonem, w którym kryły się rozległe płaskowyże i przepastne lasy.
Otarł pot z czoła i popatrzył na Rozę.
Wydawała mu się zbyt spokojna. Bandaż zsunął się z rany. Nawet w półmroku Mattias widział, że szew napuchł. Brzegi nabrzmiały, zamiast ładnie się złączyć. Mattias poczuł ściskanie w skroniach.
Sięgnął po nóż, który zawsze odpinał przed pójściem spać i kładł tuż przy łóżku. Chwycił go w dłoń i usiadł. Potem uklęknął nad Rozą, ale ona i tego nie poczuła. Nawet nie drgnęła. Serce waliło mu jak młot. Wyciągnął nóż z pochwy.
Nie było czasu na zapalanie lamp. Zresztą ręce trzęsły mu się tak, że nie byłby w stanie skrzesać ognia. Nie śmiał nawet odsuwać zasłon ze strachu, że dzieci się obudzą. A może bał się, że zobaczy ją za oknem.
Ale może ona nie potrzebuje okien.
Mattias zacisnął zęby i czubkiem noża dotknął małych szwów, które sam zakładał na ranę wcześniej tego dnia. Bawełniana nitka była tak cienka, że pajęczyna w porównaniu z nią wydawała się sznurkiem. Ręce mu się trzęsły, na początku parę razy nóż mu się obsunął, ale po dwóch razach było już łatwiej. Przecinał nitkę i małe kawałki wyciągał paznokciami. Teraz rana ziała otworem, ale przyniósł resztkę spirytusu i przemył ją jeszcze raz. Roza tylko cichutko jęknęła, chociaż musiało ją zapiec piekielnym ogniem.
Każdy, najdrobniejszy nawet kawałeczek nitki rzucił do pieca. Rozgarnął żar tak, by zaczęło się palić. Patrzył potem, jak ogień przygasa, ale miał pewność, że spalił wszystko. Łącznie ze szpulką.
– Nie chciałaś jej dać nawet kawałka nici, Raisso? – rzucił w powietrze, ale dookoła niego był tylko wczesny poranek. Nikt mu nie odpowiedział. Nawet wiatr.