37887.fb2
– Ona śpi tym swoim dziwnym snem. Nie wiem, czy wróci – powiedział ciężko Reijo.
Siedział, trzymając Raiję za rękę, momentami zasypiał na siedząco. Za każdym razem, gdy się budził, Raija była tak samo zimna.
Bał się.
Zdarzało się to wiele razy wcześniej, nie było rzeczą nieznaną. Może żyła już dostatecznie długo. Zdążyła zostawić po sobie ślad.
Gdyby nie wróciła, być może miałoby to jakiś sens. Ale on by za nią tęsknił. Teraz jeszcze bardziej, niż gdy zniknęła szesnaście lat temu.
Tym razem czekał. Widziała go. Stał nieruchomo i czekał. Spoglądał w jej stronę. Wiedział, że ona przyjdzie.
Cóż innego mogła zrobić, niż pobiec ku niemu? Do niego! Przecież jej miejsce było przy nim.
Raija zgubiła jeden rzemyk od kumagów, lecz i tak biegła. Unosiła się w powietrzu. Wfrunęła w jego otwarte objęcia.
– Wiedziałeś, że przyjdę? – spytała zdyszana, gładząc go po włosach.
– Wzywałem cię – powiedział. – A potem pożałowałem, że to zrobiłem.
– Żałowałeś? Musiała mu się przyjrzeć uważnie, z tak wielkąpowagą na nią patrzył. Oczy mu pociemniały, straciły bursztynowy odcień.
– Przecież ja cię szukałam, Mikkalu. Nie słyszałeś, jak cię wołam? Myślałam, że mnie opuściłeś! Nie wierzyłam, że na mnie czekasz. A przecież obiecywałeś! Przyrzekłeś, że będziesz czekał. Kiedyś obiecałeś, że będziesz nade mną czuwał przez całe moje życie. A nawet dłużej. Zawsze.
– Czuwam nad tobą – odparł łagodnie. Odsunął ją od siebie. Spoglądał na nią z czułością.
Uśmiechał się tym swoim młodzieńczym uśmiechem. Tym, który pojawiał się na jego twarzy, zanim zaznał całej tej goryczy, nim zrozumiał, że poświęcił zbyt wiele.
– Ja również na ciebie czekam, Mały Kruku. Powiedz mu, żeby tak cię nie nazywał. Jesteś moim Małym Krukiem. Czekam na ciebie.
Pokazał jej płaskowyże. Te, po których tyle razy biegała. Przypominały tamte płaskowyże na północnym wschodzie, gdzie ścigali się jako dzieci.
Te tutaj były podobne.
Ale nie te same.
Stali razem. Było lato. Zawsze było lato, kiedy tu przybywała. Nigdy nie gościła tu w innej porze roku.
Raija nie chciała pytać, czy nie znają tu jesieni. Czy nie ma tutaj tej niebieskawej jesieni, którą tak kochała? Nie spytała o to. Z czasem i tak się przekona.
Gładził jej twarz obydwiema dłońmi. Delikatnie. Pieścił każdy rys twarzy. Jej nie pozwolił się dotknąć. Cofnął się, gdy uniosła ręce.
– Czekam – powiedział. – Wciąż czekam. Jestem samotny, ale tu czas inaczej płynie.
Raija nie mogła nic powiedzieć. Nie byłaby szczera, gdyby oświadczyła, że nie chce odejść. On o tym wiedział. Uraziło go to, lecz zaakceptował.
– Przez jakiś czas nie będziesz tu przychodzić – ciągnął. - Będę opierał się pokusie. Nie będę cię wzywał, nie będę cię odwiedzał. Ty o tym nie myśl. Nie myśl o mnie. Wydaje mi się, że przybywanie tutaj przestało już być dla ciebie dobre. Nie chcę cię krzywdzić. Musisz mieć spokój, Mały Kruku, ale gdy nadejdzie czas, wtedy przyjdę. Moja jurta tam stoi. Czekam na ciebie.
Potem Raija usłyszała głosy, w których rozpoznała swoich najbliższych. Obudziła się i przypomniała sobie.
– Ten przeklęty rzemień od kumagów! – poskarżyła się.
– O co ja się potknęłam? – spytała Roza z podejrzliwością w głosie, kiedy się obudziła.
Mattias zdążył już przeżyć ciężkie chwile z Lily i Mattim. Lily całkiem jasno dała do zrozumienia, że nie życzy sobie krowiego mleka. Nie pomagało ani przemawianie słodkim głosem, ani słodzenie mleka. Zaciskała usteczka w pączek i za nic nie chciała ich otworzyć.
– O kij od szczotki – odparł.
– Nie o rzemień od kumagów?
– A skąd wzięłabyś taki rzemień? – roześmiał się zdziwiony. – Chyba już od dawna nie nosisz kumagów, moja Rozo?
Podniosła rękę do skroni. Kiedy zorientowała się, jak bardzo skóra jest nierówna i jak szeroki jest strup, spojrzała na niego pytająco.
– Nie mam lustra – odparł i wyjaśnił: – Coś było nie tak z tym szwem. Napuchłaś, wyglądało to tak, jakby rana zropiała. Zdjąłem więc szwy, kiedy spałaś.
– Co ci przyszło na myśl? – spytała. – Ty nie spałeś?
– Obudziłem się. Zobaczyłem, że nie jest z tobą dobrze. Uznałem, że nie muszę cię budzić.
– Nic nie czułam – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
– Nic w tym dziwnego – odparł Mattias lekko. – Byłaś wykończona. Nigdy nie widziałem, żeby jedna drobna kobieta tyle zrobiła w jeden dzień. Przecież mało brakowało, a zaczęłabyś szorować ściany w oborze. No a tam mieszka tylko koń.
– Potrzebujemy więcej zwierząt.
– Już zaczynasz stawiać wymagania, kobieto? – spytał Mattias i podniósł ją tak, by mogła siedzieć. Podparł ją poduszkami i, o ile mógł się zorientować, wcale jej się od tego nie pogorszyło. Nie sprawiała wrażenia ani zamroczonej, ani bardzo słabej.
– Nie wiem, czy dalej będę chciał się z tobą żenić, jak zaczniesz tak ciągle żądać jednego po drugim.
– Mattias, czy ja zemdlałam? – spytała.
– Na chwilę – odparł. – A dlaczego pytasz?
– Bo mam wspomnienia, które nie są moimi wspomnieniami.
– To takie dziwne? – usiłował obrócić te słowa w żart.
– Ona nie chce, żebym dostała cokolwiek, co należało do niej.
Mattias ani słowem nie wspomniał o tym, co mu się przyśniło albo co naprawdę usłyszał tej nocy. Stwierdził jedynie, że Roza tylko sobie coś wmawia.
Rana Rozy się goiła. W ich niewielkim domostwie zapanował spokój. Nabrali zwyczajów, które były tylko ich zwyczajami. Stali się niemal rodziną, chociaż Roza wzbraniała się przed wypowiedzeniem tego słowa. Nie takie więzy ich łączyły.
Lato chyliło się już ku odejściu. Nadeszła pora zbiorów. Mattias musiał wybrać się na sianokosy, których wcale nie planował. Zamierzał zostawić większość siana na polu, żeby tam zżółkło. Koń nie potrzebował go aż tyle, ile rodziła ziemia, więc Mattias postanowił przymknąć oczy na grzech marnowania bożych darów.
Ale tak było, zanim zjawiła się Roza.
Kiedy tylko stanęła na nogi, jej słowa nabrały mocy zaklęcia, które się spełniło. Wyszorowała również oborę. Mattias nie mógł jej powstrzymać. Było tam teraz tak czysto, że koń pierwszego wieczoru nie chciał wejść do środka. Musieli go na noc uwiązać pod daszkiem stryszku na siano. Na szczęście była to jedna z niewielu ciepłych nocy końca lata, rozgrzane powietrze stało nieruchomo, ledwie chłodziło skórę.
Do obory trafiła jeszcze krowa i trzy owce, które Roza sprowadziła do gospodarstwa w jakiś dziwny sposób. Mattias wiedział, że za nie zapłaciła, ale nie miał pojęcia czym. Nie wydał na to ani grosza ze swoich pieniędzy, tyle przynajmniej było pewne. Nie dało się uniknąć złych myśli na jej temat w późniejszych dniach, choć miał świadomość, że to niesprawiedliwe z jego strony. Nikt nie wiedział tego lepiej od niego, ale przeszłość Rozy od czasu do czasu łopotała na wietrze jak wystrzępiona firanka w otwartym oknie.
Jego zagroda ożywiła się. Siano trafiło pod dach, suche, pachnące. Zapach ten przywodził mu na myśl własne dzieciństwo. Roza twierdziła, że pachnie po prostu sianem i że obora nie jest wcale miejscem bardziej niezwykłym niż pozostałe zabudowania wokół podwórza.
Nie zrozumiał jej wtedy.
Żyli pod tym samym dachem, lecz nie razem. Inaczej niż chciały tego plotki. Ludzie wiedzieli albo uważali, że wiedzą swoje, i podawali sobie wieści z ust do ust w całym rejonie Alta i Talvik. Mówiono o nich również w Kvaenangen, a na północy aż po Soroya. Plotki dotarły również do pastora, który nie chciał dać im ślubu.
Nie złożył im wizyty osobiście. Wysłał w swojej sprawie lensmana.
Roza nie po raz pierwszy przeżyła takie upokorzenie. To samo spotkało ją, kiedy żyła pod jednym dachem z Jensem. On się z tego śmiał, zresztą nie ponieśli żadnej kary.
Teraz była starsza.
Bardziej się bała.
Nie pomogło, że Mattias urządził sobie stryszek nad stodołą. Stało tam łóżko, lampa wypełniona mniej więcej do połowy olejem, kilka zmian ubrania dla mężczyzny jego wzrostu, miska do mycia na półce pod okienkiem w ścianie. Mattias chodził tam co rano i kładł się na łóżku. Rzadko je zaścielał. A lampę zapalał na chwilę, zanim zszedł nakarmić zwierzęta. Izdebka wyglądała na zamieszkaną. Kurz też nie leżał grubą warstwą, bo Roza starała się tam sprzątać co drugi dzień.
Lensman wiedział, kim ona jest. Wiedział, kim była. Okolice Altafjordu i odchodzących od niego odnóg nie były na tyle rozległe, by ktoś nie słyszał o Rozie.
– Słyszałem, że sprowadziłeś sobie dziewkę do pomocy, Mattiasie Mattiassenie – powiedział lensman, już stojąc na podwórzu.
Dzień był piękny, liście zaczęły mocniej żółknąć, a trochę już opadło. Niebo przyozdobiło się lekkimi niedużymi obłoczkami. Układały się w przezroczyste pasy wśród blaknącego błękitu. Powietrzem o tej porze roku przyjemnie się oddychało. Miało smak źródlanej wody. Ptaki już zaczęły zbierać się w gromady. Ich dzioby coraz częściej zwracały się ku południu. Tylko sroki i gawrony spacerowały po podwórzu, świadome, że już niedługo będą miały dużo miejsca dla siebie, gdy tylko nadciągną pierwsze lodowate podmuchy znad Oceanu Arktycznego.
– Potrzebowałem kogoś, kto by się zajął moim synkiem, Mattim – odparł Mattias. – Zbyt wcześnie stracił matkę, a uważam, że krew z krwi i kość z kości trzeba mieć pod własnym dachem. Dostatecznie długo już był u obcych. Nie będzie się wychowywał w cudzym domu.
– Słyszałem, że szukasz też żony – ciągnął lensman, zerkając ku domowi.
Mattias zasłaniał mu widok, a lensman miał nadzieję, że zobaczy Rozę. Miał nadzieję, że będzie mógł się przekonać, czy Roza błyszczy tak jak kiedyś. Plotki jak fala zalewały już wsie. Nikt nie wiedział, gdzie ona się podziewała. Statek, którym przypłynęła, wyruszył w rejs ze Swansea, tyle większość ludzi zdołała już wyśledzić. Późnej jednak zawijał do wielu portów. Mogła wsiąść na pokład w każdym z miast. Ani słowem nie zdradziła, jak spędziła te lata poza domem. Zdaniem większości ludzi to wiele mówiło. Niemal wszyscy byli przekonani, że Roza nie jest wolna od grzechu.
Mógł poprosić o rozmowę z nią, lecz tego nie zrobił. Nikomu nie może przyjść do głowy, że coś go ku niej ciągnie. A przecież to tylko ciekawość…
– Mój syn potrzebuje matki – stwierdził Mattias. Lensman raczej mu nie uwierzył, ale trudno było zaprotestować na takie oświadczenie. Nikt nie wierzył, że związał się z Rozą ze względów praktycznych. Wszyscy uważali, że w jakimkolwiek związku z nią chodziło wyłącznie o ciało. I żądzę. Mattias żałował, że ludzie jej nie znają. Mogło się okazać, że Roza jest o wiele bardziej niż oni sami zmęczona tą cielesnością, na której temat snuli fantazje.
– Czy to przypadek, że na żonę upatrzyłeś sobie również swoją gospodynię?
Mattias roześmiał się.
– Nie – odparł i usiadł na schodach. Wciąż zagradzał drogę lensmanowi i zdawał sobie z tego sprawę. Miał również świadomość, że Roza stoi tuż przy drzwiach i nasłuchuje. Ściana z jednej strony przy futrynie nie była całkiem szczelna. Przez szparę dawało się wręcz wyjrzeć i podsłuchiwanie tego, co mówiło się na zewnątrz, nie sprawiało najmniejszych trudności.
– Przyznajesz więc, że z nią żyjesz?
– O, nie, o tym nie ma mowy – odparł Mattias. – Chciałem się z nią ożenić, bo przez to obojgu nam byłoby łatwiej.
Ten drugi mężczyzna był tylko trochę starszy od niego. Mógł mieć trzydzieści parę lat. Roześmiał się teraz drwiąco, słysząc takie oświadczenie z ust Mattiasa, kilkakrotnie podniósł i opuścił brwi.
Mattias wzruszył ramionami, jak gdyby nic nie obchodziło go, co myśli tamten.
– Był czas, że żyliśmy w grzechu i ty o tym wiesz diabelnie dobrze, Perssen – powiedział Mattias z urazą. – Wtedy nikt nie stukał do naszych drzwi. Nikt się nie zjawił w Samuelsborg, żeby wybić nam z głów grzech i nakazać stosowanie się do nakazów Biblii. Nikt nie wypowiadał ukrytych gróźb o tym, co się stanie z nami zarówno tu, na ziemi, jak i w ogniu piekielnym, jeśli nie przestaniemy sypiać w jednym łóżku. Dzieliliśmy wtedy łoże i stół, a ludzie patrzyli na to przez palce.
– Dlatego sądziłeś, że tym razem będzie tak samo? – spytał przedstawiciel prawa.
– Tym razem dzielimy stół – odparł Mattias. – To wszystko. Roza wróciła do domu z dzieckiem, które nie ma ojca. W Samuelsborg mieszka jej brat z żoną. Czy Roza miała się domagać, by przyjęli ją do siebie? U mnie w chacie jest dużo miejsca. Mam syna, który się chowa bez matki, a Rozę znam. Mam do niej zaufanie. Miałem do niej zaufania na tyle, by zaproponować jej małżeństwo. W imię Boże, człowieku, nie mieliśmy dość czasu, żeby zapałać do siebie uczuciem!
– Kiedyś się mówiło, że Rozie Samuelsdatter wystarcza chwila, by przywiązać do siebie mężczyznę – rzekł lensman Perssen z namysłem i dosłownie poczuł na sobie jej wzrok. Zrobiło mu się nieswojo, że sam nie może jej zobaczyć. Z tego, co wiedział, mogła teraz rzucać na niego urok, ponieważ ośmielił się tu przybyć i zadawać pytania. Niemal żałował, że się na to zdecydował. Zaczął się też domyślać, dlaczego pastor nie miał ochoty się tu wybrać. Z całą pewnością kryło się za tym coś więcej aniżeli tylko niechęć do długiej, niewygodnej podróży.
– Ludzie dużo gadali o Rozie – powiedział Mattias twardo i przytrzymał lensmana wzrokiem tak długo, aż Perssen poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. – I mało co z tego było prawdą – dodał, starając się stłumić uczucia, które nim szarpały. – Ty jesteś światłym człowiekiem, Perssen, i na pewno to rozumiesz. Nie jesteś taki jak zwyczajni nieuczeni ludzie, którzy za każdym węgłem widzą duchy. Nie wierzysz w te opowieści i bajania, którymi inni zabawiają się wieczorami, kiedy nie ma co robić. Człowiek taki jak ty więcej widział świata, jestem tego pewien. Pochlebstwa zwykle pomagały. Każdy chciał być inny, lepszy od wszystkich. To choroba dzieciństwa, przed którą nikt się nie ustrzegł. Mattias wiedział, że jego również dotknęła, tak samo jak każdego innego.
– Ludzie powiadają, że czarownica wróciła – stwierdził Perssen.
– A co ty sam o tym sądzisz?
– Gadają, że niedługo będą się dziać różne rzeczy. Wokół niej zawsze coś się dzieje. Może pierwszą rzeczą będzie to, że stracisz dom, Mattiasie. Jeśli chcesz coś w życiu osiągnąć, nie ma sensu jej zatrzymywać. Przypuszczam, że ona i tak znajdzie dość otwartych drzwi. Nie musi skazywać na zatracenie takich porządnych ludzi jak ty.
Mattias słyszał już wiele określeń, jakimi go nazywano, lecz nikt nigdy nie nazwał go porządnym człowiekiem.
– Ratuj się z tego jak możesz, zanim ona zabierze ci wszystko! Zanim pochłonie cię całego!
– Chciałbym, żebyś zobaczył, gdzie sypiam – odparł Mattias, wstając. Ruszył przed Perssenem ku stodole. Szedł długimi, zdecydowanymi krokami.
Roza obserwowała to ze swego miejsca przy drzwiach, chociaż szpara ograniczała jej pole widzenia. Jens roześmiałby się temu człowiekowi w twarz, a potem być może zabiłby go w ciemnej szopie.
Dlaczego pomyślała o Jensie?
Serce zabiło jej mocno, znieruchomiało. Matti uczepił się jej spódnicy. Małe rączki z całej siły zacisnęły się na płótnie. Obejmował ją za kolana i również nazywał ani. Widać każda osoba w spódnicy pasowała mu na matkę. Nie chodziło wyłącznie o Liisę. Roza ucieszyła się, że jej bratowa o tym nie wie. Ciekawa była, kogo Liisa ma teraz. Co jej zostało? Jaki sens nadała codzienności? Roza nienawidziła samej siebie za to, że zabrała jej chłopca. Ale Mattias miał prawo decydować o losach rodzonego syna.
Mattias nie wymyśliłby niczego bezsensownego. Mattias wcale nie przypominał Jensa. Mattias był rozsądny. Lensman sam tak powiedział. Nazwał Mattiasa porządnym człowiekiem.
Westchnęła z ulgą, gdy zobaczyła, że obaj znów wychodzą na światło, na zewnątrz. Wiedziała to przecież, wiedziała, że w Mattiasie nie ma zła, ale potwierdzenie tego miało słodki smak. Wspaniale było uzyskać taką pewność, bo na tym świecie mało czego można być pewnym.
Mattiego rozbolały nogi od tak długiego stania. Zakołysał się i klapnął na pupę. Na buzi odmalowało mu się takie zdumienie, że Roza natychmiast przy nim ukucnęła. Musiała się uśmiechnąć na widok miny chłopczyka. Usta ułożyły się w kółeczko, a oczy zrobiły się okrągłe jak kamyki w rzece.
– Nic złego się nie stanie, jak ktoś troszkę upadnie – powiedziała i wzięła Mattiego na ręce.
Mały z całą pewnością powinien się nauczyć, że nie zawsze znajdą się ręce, które pomogą mu wstać, ale Roza nie miała serca, żeby go teraz zostawiać. Może z częstego przytulania małego ciałka mimo wszystko wyniknie coś dobrego? Nie wierzyła, że uściski i czułe słowa mogą zaszkodzić. To prawda, że mały Matti ma wyrosnąć na mężczyznę, ale na razie skórę miał przecież tak samo miękką jak Lily, policzki tak samo okrągłe i taki sam żal w spojrzeniu, gdy się go zostawiało, jaki pojawiał się w oczach jej córeczki. Nie potrafiła się przemóc i traktować ich różnie.
Łatwo dawało się zapomnieć, że jego matką była Raissa. Łatwo się zapominało, że urodziła go inna kobieta. Roza tak naprawdę nie uważała Raissy za wroga. Pragnęła ją lubić, bo przecież Mattias ją kochał. To Raissa pokazała pazury, przejawiła niechęć. Nie podobała jej się przyjaźń Mattiasa z inną kobietą.
– Pójdziemy zobaczyć, co robi Lily? – spytała Roza, obracając się tanecznym krokiem, zapamiętanym z wielkich, pełnych blasku sal w Georgii.
Chłopczyk zaśmiał się do niej. W gardle mu zabulgotało, rączki zacisnęły się na włosach Rozy. Sprawił jej ból, ale pozwoliła mu się tak trzymać.
– Myślisz, że Lily już się obudziła? – paplała do niego, sunąc w tańcu do drzwi alkierza. Lensman przestał ją już obchodzić. Lęk, który w niej tkwił, wyparował, gdy zobaczyła, że wychodzą razem z Mattiasem z szopy. Roza zaczynała wierzyć, że Mattias oznacza bezpieczeństwo, że jest w stanie załatwić wszystko i uporządkować, jeśli pojawią się jakieś trudności. Zaczęła czuć, że może mu ufać tak samo jak sobie. Takie uczucie istniało już kiedyś między nimi. Może nie było tak silne jak teraz, lecz istniało. A może tylko Seamusowi tak ufała? Tylko jemu tak wierzyła?
W dodatku starała się intensywnie myśleć.
Od wielu dni i tygodni wyobrażała sobie martwego Pedera. Wiedzę, którą miała o jego śmierci, starała się przekazać dalej. Usiłowała zasiać jej ziarno we wszystkim, co istniało dookoła, lecz nie wiedziała, czy to możliwe. Nie wiedziała, czy trafi do właściwych ludzi. Do tych ważnych. Nie wiedziała, czy nie wmawia sobie własnych zdolności. Może myśli nie potrafią fruwać?
– Jak sądzisz, co robi Lily? – spytała Mattiego.
– Liii – powtórzył chłopiec.
– No właśnie, Lily – uśmiechnęła się Roza i pogładziła go po okrągłym policzku. – Jesteś bardzo mądry, że umiesz powtórzyć jej imię. Ona twojego nie potrafi powiedzieć, prawda?
Chłopczyk patrzył na nią uważnie.
– Nie, ona nie umie powiedzieć Matti, a to przecież wcale nie takie trudne. Ale to znaczy, że ty jesteś bardzo mądrym chłopczykiem.
Mały nie spuszczał z niej oka.
Z kołyski dobiegło gruchanie. Gruchanie i gaworzenie. Dźwięki, nie będące słowami, przynajmniej dla nikogo innego oprócz dziecka, które zadowolone paluszkami usiłowało zbadać nową zabawkę.
Rozie z gardła wyrwał się krzyk.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, że krzyczy. Nie miała świadomości, że puszcza Mattiego, dopóki nie poczuła, że chłopczyk szarpie ją za brzeg spódnicy. Wyrwała mu się z irytacją i odsunęła go. Mały też zaczął krzyczeć. Płakał głośniej, z większą siłą i rozpaczą niż kiedykolwiek dotychczas. A Roza czuła wyłącznie lęk. Wyrwała błyszczący przedmiot z rąk córeczki. Lily przez chwilę patrzyła na nią ze zdumieniem i zaraz też uderzyła w krzyk.
Rozie ze strachu pierś się zasznurowała. Trzymała klejnot w jednej ręce, za plecami. Drugą szybko i zbyt mocno podniosła do góry rączki dziewczynki. Lily miała skórę tak samo różową i śliczną jak wtedy, gdy Roza ją kładła. Nic jej się nie stało. Nigdzie nie znalazła śladu krwi. Nie było się czego bać.
– Co tu się, u diabła, dzieje?
W drzwiach stał Mattias, rozglądając się niespokojnie. Patrzył na Mattiego, który leżał na brzuchu na podłodze przy łóżku i zanosił się płaczem. Na Lily, której buzia robiła się coraz czerwieńsza, wrzeszczącą pełnym głosem. I na Rozę, która stała sztywno przy kołysce z szaleństwem w oczach.
– Na miłość boską, co tu się wyprawia? – spytał Mattias już łagodniej. – Diabłu dziękować, że nie zaczęliście się drzeć, kiedy lensman tu był! Miałby o czym opowiadać po powrocie do wsi!
– Lily się tym bawiła – powiedziała Roza cicho, podając mu to, co trzymała w prawej ręce.
Mattias odebrał to od niej.
– Skąd mogła to wziąć? – spytała Roza lodowatym głosem.
Jak gdyby on mógł dać niemowlęciu do zabawy srebrną broszkę! Jak gdyby mógł dać akurat tę broszkę dziecku Rozy!
– Nie pokaleczyła się?
Roza pokręciła głową, nie była w stanie dobyć głosu. Wzięła swoje dziecko na ręce. Tuliła je w objęciach, starając się osłonić zarówno przed tym, co widziała, jak i przed tym, co było zakryte przed jej wzrokiem.
– Nic z tego nie rozumiem – rzekł bezradnie Mattias.
– To ta broszka – powiedziała Roza. – Jej broszka. Broszka Raissy.
Nie było to pytanie, lecz Mattias i tak skinął głową.
– Moja również – dodała Roza. I znów potwierdził.
– To niemożliwe – odezwał się w końcu. – Ta broszka leżała w jej skrzynce. W skrzynce, którą schowałem do mojego kufra z ubraniem, Rozo. Ty o tym nie wiedziałaś…
– Sądzisz, że sama dałam ją Lily do zabawy? – spytała ostro.
– Nie – odparł Mattias, ściskając broszkę w dłoni. Nie wiedział już, co o tym wszystkim myśleć.