37887.fb2
Mattias nie przypuszczał, że tyle po niej zostało. Sam zniszczył większość tych rzeczy po jej odejściu. W czasie tych nagich dni, kiedy izby wzywały ją krzykiem, i tego dnia, kiedy uwierzył, że ona naprawdę nie żyje. Spalił jej ubrania. Rozbił to, czego dotykała. Siłą wyrzucił ją ze swego życia i ze swego domu.
Roza znalazła grzebienie i szpilki do włosów. Wyciągnęła skądś przepaski i chustkę, w której Mattias wciąż wyczuwał zapach Raissy. Tak mu się przynajmniej wydawało, ale to oczywiście nieprawda, zapach nie może się tak długo utrzymać w kawałku płótna. Nie może przeżyć aż rok, wpleciony w nici z delikatnej wełny. A jeśli…
– Matti ma prawo dostać coś po niej – wtrącił ostrożnie.
Polowanie na rzeczy Raissy trwało cały dzień. Z początku Mattias uciekł, unikał tego, czego nie potrafił nawet nazwać. Może to była żądza zemsty, nienawiść, przemieszany z nimi lęk. Wciąż nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Nie miał pojęcia, co się dzieje w głowie Rozy. I nie wiedział, czy to ona sama wywołała tę sytuację, czy sama ją zaplanowała.
Żeby pozbyć się wszystkiego, co przypominało o Raissie.
Nigdy nie zauważył u Rozy zazdrości, ale ona miała w sobie przecież tyle przeróżnych stron. Zresztą tak bardzo mogła się zmienić podczas tych lat, o których mu tylko opowiadała.
Nadeszła już nocna pora i zaczęło się zmierzchać. W domu zrobiło się tak ciemno, że musieli zapalić lampy. Roza nawet na chwilę nie odpoczęła. Przeglądała wszystkie szafki, każdą półkę, każdą szufladę, kufer. Wszystkie sprzęty, jakie miał w domu. Przewróciła wszystko do góry nogami i większość rzeczy odłożyła z powrotem. Zabrała tylko to, co, jak wiedziała, należało do Raissy.
– On ma prawo wiedzieć, kim była – mówił Mattias. – Będzie pytał, gdy dorośnie na tyle, by zrozumieć. Chcę, żeby coś po niej zostało. Dla niego.
– Ja nie jestem zazdrosna – tłumaczyła Roza. – Po prostu chronię Lily, moje dziecko. Chronię nas wszystkich, Mattiasie! Może nie powinnam tu być, może powinnam stąd wyjechać?
– Chyba nie traktujesz swoich słów poważnie – stwierdził.
– Ona nie chce, żebym tu była – upierała się Roza. – Jasno daje mi to do zrozumienia. Nie chce, żebym dostała cokolwiek, co należało do niej. Słyszałam ją. Ostrzegała mnie. Nie jestem głupia, Mattiasie!
Mattias wiedział, o czym Roza mówi, lecz nigdy na świecie by się do tego nie przyznał. On też słyszał Raissę. On również słyszał jej ostrzeżenia. Tak jak Roza poznał jej głos. Wychwycił brzmiącą w nim powagę. Wyczuł pasję, którą tak dobrze pamiętał.
Ale nie rozumiał, dlaczego miałaby teraz tak mocno naciskać. Nie chciała zostać, kiedy go miała. Kiedy do niej należały wszystkie jego szczęśliwe uczucia. Kiedy posiadała wszystkie jego myśli w głowie. Opuściła jego i opuściła dziecko. Nigdy by nie wróciła, nawet gdyby nie wpadła pod lód.
To bez sensu, że chciałaby go posiadać teraz. Bezsensowna jest ta zazdrość zza grobu. Martwi nie powinni pożądać żywych.
A może chodzi o coś innego?
Może to wszystko tylko sobie wmawiają? Może to nic innego jak tylko fantazja? Czyżby pozwolił uwieść się czemuś innemu, o wiele bardziej niebezpiecznemu niż to, co się teraz działo pod jego dachem?
Czy to Roza?
Czy wszystko miało swój początek w niej?
Czy to ona obracała jego myślami, jak zechciała? To ona tworzyła obrazy, które ukazywały mu się, gdy zamknął oczy? Głosy, które słyszał w ciemności przez sen? Czy to wszystko działo się za jej sprawą?
Głosy nie istniały, dopóki jej nie spotkał.
Nie istniała Natalia.
Wspomnienia innego życia pojawiły się dopiero wtedy, gdy Roza weszła w jego dni, gdy zaczęła dzielić z nim czas i przestrzeń.
Czy zawsze chodziło tylko o Rozę?
Mattias nigdy nie wpadłby na taki pomysł, gdyby sama o tym nie wspomniała. Gdyby nie powiedziała, że być może to potrafi, że być może jest w stanie odwrócić czyjeś myśli, zmienić czyjąś opinię. Wtkać nowe obrazy w ludzkie fantazje.
Czy tak właśnie postąpiła z nim?
– Możesz wybrać, co chcesz – odezwała się Roza.
Zebrała te trochę rzeczy, które pozostały po Raissie, na kuchennym stole. Zrobił się z tego nędzny, niewielki tłumoczek, aż Mattias poczuł się nieswojo. Drobiazgi, świadectwo życia kobiety, grzebienie, szpilki, przybory do szycia. Druty do wełny.
– Chcę zachować tę chustkę – powiedział drżącym głosem. – Jej portret. I broszkę.
Roza przesunęła te trzy rzeczy w jego stronę.
– Po człowieku, który był ojcem Lily, zostało mi jeszcze mniej – rzuciła twardo.
Mattias się nie odezwał. Oprawiony w ramki ołówkowy portret Raissy i broszkę zawinął w chustkę. Obrócony plecami do Rozy, umieścił zawiniątko w skrzynce, która kiedyś do niej należała. Ani słowem nie wspomniał, że to była skrzynka Raissy. Równie dobrze mogła zostać zrobiona na modlitewnik albo na drobne męskie narzędzia, jak na ozdoby i tajemnice kobiety. W jej surowej formie nie było nic kobiecego, skrzynka nie miała żadnych ozdób. Zamek był prosty, ot, zwykły zamek. Klucz także ze zwykłego żelaza. Skrzynka nie miała okuć, farba łuszczyła się na pokrywie i na bokach.
Włożył klucz do skórzanej sakiewki, znalazł kącik i na skrzynkę, i na sakiewkę na samym dnie własnego kufra z ubraniem. Jego pokrywa była na tyle ciężka, że żadne dziecko nie zdołałoby jej unieść. Nawet Roza miałaby z tym kłopoty, pomyślał nie bez ulgi.
– Co z oczu, to z serca – oświadczył jej, lecz ona nie odpowiedziała na jego uśmiech.
– Nie śmiej się ze mnie, Mattiasie! – poprosiła.
– Wcale się nie śmieję – odparł i suchymi wargami pocałował ją lekko tuż nad blizną przy skroni. Blizna zrobiła się tak nierówna, jak się tego obawiał, lecz Rozie zdawało się to nie przeszkadzać.
– Zajrzę do owiec – oznajmił, szykując się do ucieczki. – Z resztą rzeczy zrób, co zechcesz.
Poszedł do obory. Zajęło mu to pięć minut. Potem usiadł w przytulnym półmroku na wąskim łóżku na stryszku. Oparł brodę na rękach, zamknął oczy, bo w ciemności mógł się doszukać czegoś w rodzaju porządku, jakiegoś spokoju. Ale Mattias nie był wcale pewien, czy znajdzie tam odpowiedzi. Wciąż pozostawały głównie pytania, pulsujące blaskiem jak gwiazdy.
– Obudź się! Wargi przy jej policzku. Dłonie na ramionach.
Mocne palce. Pięści pokryte szorstką skórą. Duże, dobre dłonie na plecach.
– Obudź się, kochana! Wznosiła się tak szybko. Wyłaniała się z wiatru.
To bolało. Było niczym przebijanie lodu na rzece w styczniu.
– Pozwól mi zostać – poprosiła cichutko.
Reijo pocałował ją w czoło. Odgarnął włosy do tyłu. Czuł, jak bardzo spociła się pod koszulą. Serce waliło mu ze strachu, który ostatnio tak łatwo się w nim budził.
Może zrodziły go mijające lata. Upłynęło już trochę czasu, odkąd przestał być młodym chłopakiem.
I tyle stracił.
– Pozwól mi tam zostać, Reijo! Ustami szukała jego warg. To był namiętny pocałunek. Słony od łez. Od jej łez i od jego.
Spodziewał się, że usłyszy imię Mikkala, nie własne. Czułość wzrosła w nim jak góra. Była chmurą.
Gładził ją po plecach, po włosach, tulił ją do swego ciepła. Czuł się równie niespokojny i wystraszony jak ona, ale razem z nią mógł spojrzeć temu w oczy.
Domyślał się, gdzie była.
– Nie śpisz już? – szepnął w końcu. Trzymał jej twarz w dłoniach.
Oczy Raiji były suche. Pewnie więc tylko wmówił sobie, że płakała. Również Raija nie miała na to łez.
– To był tylko sen – powiedział Reijo. Być może próbował w ten sposób przekonać samego siebie. – Spałaś, Raiju, coś ci się śniło. Wszystko jedno co. Tak czy owak to był tylko sen.
Raija pokręciła głową. Popatrzyła mu w oczy, jej spojrzenie wyrażało inną pewność. Ona tam była.
– On ma dosyć czekania – westchnęła cicho.
– To był tylko sen!
Raija odpowiedziała mu na to swoim nowym spokojem. Tym, którego wcześniej w sobie nie miała. Rosja ją odmieniła. Najgorętszy ogień zmienił się w coś, co mogła trzymać w rękach i długo obserwować. Wcześniej tego nie potrafiła.
– W Archangielsku – zaczęła, tuląc wargi do dłoni Reijo – tam tego chciałam. Pragnęłam uciec od wszystkiego. Po prostu zniknąć. Miałam nadzieję, żetrafię tam, w to miejsce, gdzie jest on. Dla mnie to było coś w rodzaju nieba, Reijo. Najlepsze, na co mogłam liczyć w życiu.
Zaczerpnęła oddechu i uprzedziła Reijo:
– To był sen. W pewnym sensie. A jednocześnie coś innego. Coś bardziej rzeczywistego. To był Mikkal. Chciałabym nie mieć tego daru…
– Jesteś tutaj – odparł Reijo. – U nas. Żyjesz. To jest rzeczywistość, moja Raiju.
I znów wtedy to zobaczył. Tę wiedzę w jej oczach. Raija posiadała wiedzę, jakiej on nigdy nie zdobędzie. Do której nigdy nawet się nie zbliży.
– To takie dobre – powiedziała Raija. Ułożyła się wygodniej na jego ramieniu. Ciepło jejoddechu grzało Reijo w szyję.
– Tyle czasu minęło, odkąd czułam się tak na swoim miejscu jak przy tobie. Tobie towarzyszy niezwykły spokój, Reijo. Wydaje mi się nawet, że zaprzyjaźniłam się z tutejszymi górami. Pogodziłam się z nimi.
– To był tylko sen – powtórzył zakłopotany. Co innego mógł jej powiedzieć? Musiał się trzymaćtej prawdy. Musiał uczepić się tej rzeczywistości, którą widział, której część stanowił. Oczywiście, że jej wierzył, wierzył w jej podróże, ale były mu obce.
Musiał zatrzymać ją tutaj. W tym świecie. W świecie, który należał do nich.
– Nie chcę cię stracić, moja Raiju – szepnął. Spoglądał gdzieś ponad belki w suficie. – Należymy teraz do siebie, Raiju. Ty i ja. My.
– Ja też chcę zostać.
W taki sposób jeszcze mocniej wiązali się ze sobą. Słowami.
– Mikkal był moim życiem - powiedziała Raija cicho. – Stanowił jakby część mnie. Tacy byliśmy sobie bliscy. Lecz wiele czasu upłynęło. Chcę zostać tutaj, Reijo. Tu, przy tobie…
Leżeli opleceni ramionami. Starali się bliskością odegnać strach. Czekali, aż wstanie dzień.
Mattias nazywał to snami na jawie. Nigdy wcześniej nie widział ani tej kobiety, ani tego mężczyzny. Ale imiona były znajome. Należały do Rozy.
Czy wyczarowywała ich dla niego?
Czy wysnuwała ich z własnych myśli, które przekazywała jemu?
Czy miał w nich wierzyć?
Czy to ma być pociecha?
A może to on sam snuł ten sen? Może naprawdę tak bardzo chciał wiedzieć, że ktoś inny również szarpał się z wątpliwościami i myślami podobnymi do jego własnych?
Czy to się działo naprawdę, czy to tylko urojenia? Ułuda fałszywego złota, kruszącego się w palcach?
– Palicie? O tej porze? – Ole szarpnięciem otworzył drzwi, ściągając na siebie całą uwagę, jak gdyby był królem, który nagle się tu pojawił.
Roza nie przeczuła jego przybycia. Klęczała akurat przy wielkim piecu w kuchni i na widok brata drgnęła przestraszona.
– A ja sądziłem, że Mattias potrafi dać kobiecie dość ciepła – ciągnął Ole, kręcąc jasną głową. – Świat pragnie być oszukiwany, Rozo, siostrzyczko. Świat pragnie być oszukiwany! – Rozejrzał się dokoła. – A gdzie on jest? Tylko nie mów mi, że już go przegnałaś?
Roza upewniła się, że ogień się dobrze rozpalił. Zamknęła drzwiczki pieca i przełknęła żart Olego. Ole nie zawsze zastanawiał się dostatecznie długo nad tym, co mówił.
– Dlaczego nie zabrałeś Liisy? – spytała.
Ole bez skrępowania znalazł sobie miejsce przy stole i rozsznurował skórzane buty, ciążyły po długim lecie, podczas którego stopy mogły zaznać większej swobody.
– Ponieważ nie jadę z domu – wyjaśnił bez cienia skrępowania. – Zawędrowałem w te okolice z ładunkiem dla Kopalni. Nie sądziłem, że popełnię przestępstwo, jeśli przy okazji odwiedzę jedyną siostrę. Musiałem sprawdzić, czy rzeczywiście jest u was tak źle, jak mówią plotki.
Te słowa do niej nie dotarły. Nie wpuściła ich do siebie. Zagrodziła się przed nimi.
– Z tego, co miałem okazję zobaczyć, to nie ma żadnych upiorów wychylających się zza węgła – ciągnął brat, ściągając buty i wełniane skarpety. – Na podwórzu nie było też widać żadnego obcego światła. Jeżeli więc Mattias nie umarł i nie leży w piwnicy na nawóz, to przypuszczam, że wiedzie wam się nie najgorzej.
Roza nie odpowiedziała.
– Spotkałem zresztą po drodze lensmana. A w tej okolicy nie ma zbyt wielu zagród, które mógłby odwiedzać.
Milczał przez chwilę, zanim dodał, tym razem o wiele poważniej:
– Również z tego powodu chciałem tu przyjść, Rozo. Myślałem, że cię ostrzegę, ale najwidoczniej zjawiłem się za późno…
– Przed czym chciałeś mnie ostrzec?
– Liisa rozmawiała o was z pastorem. O tobie i o Mattiasie. Mówiła, że ze sobą żyjecie. Powtórzyła wszystkie babskie plotki o grzechu, o hańbie i piekielnych mękach.
Zawstydzony, oglądał własne dłonie, zanim podniósł głowę. Jasna grzywka spadła na czoło. Oczy patrzyły przepraszająco, a przecież on niczemu nie był winien.
– Ona jest na ciebie zła, Rozo. Nigdy jej takiej nie widziałem. Nie wiem, jak temu zaradzić. Nie mam pojęcia, co robić.
– Próbowałeś okazać jej trochę czułości? – spytała Roza sztywno.
– Teraz? – rzucił ze zdumieniem i zadrżał, jak gdyby myśl ta była mu wstrętna. – Myślisz, że miałbym teraz ochotę okazywać jej czułość? Kiedy jest taka złośliwa? Wydaje mi się tylko odpychająca, Rozo, bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Musiałem wyjść z domu, żeby nie wdychać tego jadu, który ją otacza. Pojechałbym z ładunkiem nawet do Laksely, gdyby mnie o to poprosili!
Oparł się o ścianę i obiema rękami odgarnął włosy z twarzy. Dłonie zmieniły się w gruby grzebień. Zostawiały jaśniejsze smugi na zakurzonych policzkach.
– Może właśnie w tej chwili ona potrzebuje cię najbardziej, braciszku – powiedziała Roza w zamyśleniu. – Teraz, kiedy tak się zachowuje, najbardziej na to zasługuje. Kiedy ktoś czuje, że nie jest kochany, potrafi być wstrętny. Może za mało ją kochasz…
– Chcesz powiedzieć, że to moja wina? – spytał zdumiony i roześmiał się jej w twarz. Patrzył tak szczerze, młodo, po swojemu. – Ja nie zrzucam winy na Liisę, kiedy robię coś, co nie do końca jest w porządku, Rozo. Słyszałaś, by tak kiedyś było? Dlaczego, w imię Boże, miałbym się winić o to, że ona zachowuje się jak wariatka?
– Wspominałeś mi kiedyś, że Liisa jest zimna. Że tak mało w sobie ma…
– To zupełnie co innego – odparł. – Nie winię jej za to, do diabła! Mówię tylko, że tak jest. Że lubiłbym być w domu, gdyby moja baba miała w sobie więcej ognia.
Oddychał głęboko. Opanował się, nie miał ochoty kłócić się z Rozą. I on, i Roza niewielu ludzi mogli nazwać bliskimi. A oni zawsze byli sobie bliscy. Ole nie chciał, żeby to się rozpadło.
– Ale dość już o tym! Czy to dlatego lensman przyjechał? Czy ktoś tutaj trafi pod sąd i będzie musiał płacić grzywnę? Czy aż tyle złego wyrządziła swym gadaniem?
– Tym razem tylko przywoływał nas do porządku – oświadczyła Roza krótko. – Ale to zapewne nie koniec.
– A co wy zamierzacie z tym zrobić?
– Nic – odrzekła Roza, wzruszając ramionami. – Pewnie ludzie przyjdą po rozum do głowy i wszystko się uspokoi. Znajdzie się inny temat do gadania. Zobaczysz, ja i Mattias prędko się im znudzimy. Chyba musimy pamiętać o tym, żeby wybrać się do kościoła w niedzielę, przyzwoicie wyglądać, zanadto się do siebie nie zbliżać.
Miała policzki zaczerwienione od ciepła bijącego z pieca. Rozgrzała się też rozpalaniem ognia, umęczyła się przy tym, bo ogień jakby się jej opierał. Jak gdyby przedmioty, które chciała obrócić w popiół, żyły własnym życiem i miały własną wolę.
– Nie sypiamy ze sobą – oznajmiła.
– Wcale nie trzeba razem spać – odparł jej brat, mówiąc z własnego doświadczenia. – Mnie nie obchodzi, co wy robicie, Rozo. To twoja sprawa i Mattiasa. Nie musisz mnie okłamywać, siostrzyczko. Nie interesuje mnie, jak żyjesz. Ja się już niczego nie wstydzę. I nie wierzę w każdą bzdurę, która do mnie dociera.
– Nie żyjemy ze sobą tak, jak myślisz – powtórzyła z uporem Roza. – Ważne jest dla mnie, żebyś w to uwierzył.
Ich spojrzenia spotkały się na długo.
– No dobrze – powiedział wreszcie Ole. – Wierzę ci, ale nie rozumiem, jakie to może mieć znaczenie.
– Dla mnie to ważne – rzekła Roza po prostu. – Chcę, żebyś to rozumiał. Chcę, żebyś wiedział, że nie jestem tą samą Rozą, która stąd wyjeżdżała. Jestem twoją siostrą, ale się zmieniłam.
– A więc dobrze – powiedział Ole, nie protestując dłużej.
Roza jednak poznawała po nim, że nie do końca ją rozumie.
– Co palisz? – spytał.
– Rzeczy po Raissie – odparła.
– Zazdrosna?
– Boję się. Ole uniósł brew.
– To znaczy, że nie powinienem był żartować o upiorach? – zdziwił się na poły z powagą, na poły rozbawiony.
– Nie wiem – powiedziała, ale brat wychwycił w jej głosie ton, świadczący o tym, że Roza naprawdę się boi. Nie starała się wcale wywołać współczucia, w dodatku nigdy nie starała się udawać słabszej, niż była w rzeczywistości. Nawet w chwilach, gdy wiele zyskałaby na tym, by stać się niewidzialną, nie mogła nie wychylać się do przodu. Jej upór był krzykliwy jak kolor wierzbówki.
W głowie Olego odezwał się głos ojca.
Rallar – Roza…
Od dawna już nie myślał o ojcu. Ale myślenie o nim bardziej mu dokuczało niż niemyślenie. Wolał nie wspominać ani matki, ani ojca.
– Dzieją się dziwne rzeczy – przyznała Roza. – I nie tylko ja je wyczuwam. Wydaje mi się, że dzieci rozumieją. A przynajmniej Lily…
– Twój dzieciak jest za mały, żeby cokolwiek rozumieć – oburzył się Ole tonem gorzkim jak sok z mlecza.
– Mattias też to wyczuwa.
– A więc on żyje? – zażartował Ole, wyraźnie nie chcąc, by zapanował nastrój powagi. Z powagą nie potrafił sobie radzić.
– Jest w stodole.
Ole na bosaka przeszedł przez podwórze. Zimna jesienią ziemia chłodziła bose stopy, tak długo ściśnięte w wełnianych skarpetach i ciężkich skórzanych butach.
Znalazł przyjaciela na stryszku na siano. Mattias siedział na pryczy przy krótszej ścianie. Nie zapalał lampy, jedyne światło wpadało przez uchylone okienko, maleńkie i umieszczone tak wysoko, że prawie nie rozjaśniło wnętrza.
– A więc moja siostra mówi prawdę. Nie sypiacie razem – powiedział Ole, wchodząc na górę przez otwór w podłodze. Nie zasłaniała go żadna pokrywa, zaskoczył więc Mattiasa.
– Dlaczego miałbym cię nie przekonać, skoro udało mi się przekonać lensmana? – rzucił Mattias.
– Co tu się dzieje? – spytał Ole, siadając w nogach łóżka. Siennik wcale się nie ugiął. – Oprócz tego, że zniszczysz sobie krzyż od spania na takim materacu. Ile starego siana tam wepchnąłeś? Przecież to twardsze niż drewniany pień!
– Nie wiem, co się dzieje, Ole – powiedział Mattias ciężko i westchnął. – Szczerze mówiąc, w ogóle nie wiem, co się dzieje. Nie jestem w stanie zobaczyć tego wyraźnie, ale wydaje mi się, że źle zrobiłem, zabierając je tutaj.
– Tylko dlatego, że odwiedził was ten łotr lensman? – zdziwił się Ole. – Liisa się o to zatroszczyła.
Jest zła jak osa i chce się zemścić. I chociaż to moja baba, nie pozwól, żeby tym razem wygrała. Nie chcę tego, Mattias!
– Tu nikt niczego nie wygra i nikt niczego nie przegra, Ole. Tu nie ma sprzeczności.
– Nie rozumiem, o czym ty mówisz – westchnął Ole.
– Sam prawie tego nie rozumiem. Nic się ze sobą nie łączy. Już nie wiem, kim ona jest. Nie wiem, co jest w stanie zrobić.
– Roza?
– Tak, twoja siostra.
– To dziwna osoba – przyznał Ole ze śmiechem. – Ale nie jest czarownicą. Czy po moim oświadczeniu będzie ci lżej?
Mattias pokręcił głową.
– Nie w tym tkwią moje wątpliwości, kolego. Nawet się do nich nie zbliżyłeś.
Milczał przez jakiś czas.
– Chcę, żebyś zabrał ją z dziećmi do Samuelsborg.
– Z powrotem?
– Z powrotem. Na jakiś czas. Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Dla plotkarzy. Dla niej. A przede wszystkim dla dzieci. I dla mnie. Być może w tym czasie zdołam rozgryźć to, czego nie rozumiem.
– Liisa uzna, że wygrała – stwierdził Ole i ta myśl była mu bardzo nie w smak.
– Może dla Liisy też tak będzie lepiej – powiedział Mattias. – Za bardzo się pospieszyliśmy.
– Nie chcesz, żeby Roza tu mieszkała? – spytał Ole podejrzliwie. – Wiesz, że ona pali rzeczy Raissy?
– To tylko cząstka tego, co tu się dzieje – wyznał Mattias. Kiedy się martwił, blizna na ogorzałej twarzy odcinała się bielą, a zmarszczki na czole występowały o wiele wyraźniej. – Wciąż chciałbym, żeby Roza tu została, Ole. Wciąż ją chcę. Wciąż chciałbym się z nią ożenić. Wydaje mi się, że ona też tego pragnie. Ale z Rozą nic nigdy nie było proste i to się nie zmieniło.
To akurat Ole potrafił sobie bez trudu wyobrazić.
– Tomas wrócił do Kopalni – obwieścił, jak gdyby ta wiadomość posiadała moc zdolną nakłonić Mattiasa do zmiany zdania.
– Może łatwiej jej będzie stąd odejść, gdy się o tym dowie – odparł Mattias, podnosząc zamyśloną, mroczną twarz na Olego. – Ja mówię poważnie. Chcę, żeby wróciła do Kopalni. Aż to się skończy. Mam nadzieję, że to nie potrwa długo. Na Boga, naprawdę mam nadzieję, że to nie potrwa długo!