37887.fb2 Echo Przesz?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

Echo Przesz?o?ci - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 9

8

Protesty Rozy na nic się nie zdały, chociaż raz po raz powtarzała, że nie może tego zrobić Liisie. Że nie może tak postąpić. Że to z ich strony wstrętne i nieludzkie. Ani Ole, ani Mattias jej nie słuchali.

– Ona się wczepi w Mattiego! – wróżyła Roza z ponurą miną, ale żaden z nich się nie ugiął. Wiedzieli, że ma rację, ale to i tak niczego nie zmieniało.

– Tym razem będzie wierzyć, że zostaniemy na stałe. Ona zadusi to dziecko, Mattias! Czy ty nie widzisz, że nasz powrót będzie zły pod każdym względem?

– Źle będzie też, jeśli tu zostaniecie, Rozo. Dlatego wróciła do Kafjord. Razem z dziećmi przyjechała wozem Olego. Ludzie gapili się na nich ze zdumieniem. Mattias został w Altadalen. Na sam koniec Roza zawołała jeszcze do niego, że ma się dobrze opiekować jej owcami i koniem. Jak gdyby kiedykolwiek zaniedbywał bydło!

Mattias zebrał pościel z łóżka w alkierzu i wywiesił ją do wietrzenia. Nie było to to samo co gotowanie, ale te niezdarne poczynania miały świadczyć, że nie czepiał się Rozy.

Na wypadek, gdyby ktoś go obserwował.

Ktoś.

Raissa.

Po wyjeździe Rozy i dzieci z jej bratem nie wyczuwał niczyjej obecności. Nie czuł żadnego spojrzenia na skórze. Czuł się tylko samotny.

I nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.

– Lepiej by było, gdybyście od razu pomyśleli, co jest dobre dla małego Mattiego! – mówiła Liisa. Twarz jej błyszczała w poczuciu połowicznie odniesionego zwycięstwa. – Jak tak można ciągać dzieciaka po całym dystrykcie! Jego matka obracałaby się w grobie, gdyby wiedziała, co spotyka jej dziecko!

– Mattias potrzebował czasu i przestrzeni do namysłu – oświadczył Ole krótko i wniósł rzeczy Rozy do domu. – Zbyt wiele osób zaczęło się mieszać do jego życia i jego spraw. I jest w tym też twoja wina, wiesz o tym, Liiso.

– Nie rozumiem, o czym mówisz – odparła ostro jego żona i już podniosła Mattiego.

Chłopiec uradowany, że ktoś go wziął na ręce, oplatał rączkami szyję Liisy i nie przestawał nazywać jej a/n.

Roza miała ręce zajęte Lily. Bardzo chciała powiedzieć Liisie, że nie jest wrogiem. Że nie chce odebrać jej Mattiego. Ale milczała. Wyczuwała, że słowa, które mogą paść po takim oświadczeniu, mogą nieść ze sobą zło. A przecież nie chciała wrogości.

– Mimo wszystko chyba tak będzie najlepiej – stwierdził Ole i zatrzymał się tuz za Rozą. Położył jej rękę na karku, po bratersku uścisnął. – Nie wiem, jak to wytrzymam – powiedział cicho do siostry.

Obserwował Liisę, która uszczęśliwiona chodziła w kółko z synem Mattiasa w ramionach. Chłopczyk miał półtora roku, powinien mieć nogi na podłodze, a nie w powietrzu, ale był zadowolony, gdy się go tak rozpieszczało. A Liisa uradowana z tej możliwości.

– Ona już napomyka, że znów zacznie pracować w The House – powiedział Ole ściszonym głosem. – Nie wiem, czy mi się to podoba. Jestem przecież w stanie ją utrzymać. Moja żona nie musi zmywać cudzych brudów ani nakładać bogaczom jedzenia na talerze.

– A teraz może chętniej zostanie w domu? – spytała Roza.

Ole wzruszył ramionami.

– Wcale nie dlatego do was przyjechałem – oświadczył, spodziewając się, że mu uwierzy. – Wcale o tym nie myślałem. Nie planowałem upiec swojej pieczeni przy waszym ogniu. Przecież nie miałem pojęcia, że Mattias od razu zechce cię odesłać do Kafjord! Nie sądziłem, że już ma ciebie dość, siostrzyczko. Z tego, co ludzie gadają, to potrafisz złapać mężczyznę w sidła, a Mattias pragnął, żebyś go złapała. Liczyłem więc, że będzie przed tobą klęczał przynajmniej do Bożego Narodzenia.

– Potrafisz wyczuć, co ludzie myślą, prawda? – spytała Roza, patrząc na brata.

– Tak, nieźle sobie radzę z ludźmi – przyznał Ole.

– Potrafisz to odgadnąć, nawet nie przebywając z tymi, o których chodzi.

– Może czytam w ich głowach? – zachichotał Ole. Podniósł ręce do góry w geście obrony, zrobił z nich tarczę chroniącą go przed jej niewypowiedzianymi oskarżeniami. – Nigdy w życiu, Rozo, nigdy w życiu!

Roza nie wiedziała. W jednej chwili zaczęła wątpić we wszystko i to ją przeraziło.

Mattias usiłował przywołać mężczyznę ze snu, tego, który obejmował tę niezwykłą kobietę. Mężczyznę, który miał śmiałość zbliżyć się do niej zarówno jako młody chłopak, jak i człowiek dojrzały. Tego, który nie bał się duchów, istniejących zarówno w ich wspomnieniach, jak i w przeżywanych wspólnie powszednich dniach.

Tego, który kochał kobietę podobną do Rozy i bez zastrzeżeń przyjął ją do siebie, gdy wróciła, chociaż los ich rozdzielił.

Tego, który był podobny do niego.

Mattias nie wierzył już, że Raissa wstała ze swego mokrego grobu i ostrzegała Rozę przed zabraniem tego, co należało do niej. Im dłużej o tym myślał, tym głupsze mu się to wydawało.

Zresztą nie po raz pierwszy usłyszał jej głos we śnie. Teraz ze snami zaczynały mieszać się wyrzuty sumienia, przez co sny stały się jeszcze bardziej żywe. Coś w nim szeptało, że Raissa nie chciałaby, żeby to Roza wychowywała jej syna. Ten sam głos mówił, że nie chciałaby, by dzielił z Rozą łoże.

Sama Roza również znała Raissę. A przynajmniej wiedziała, kto to taki. Te same uczucia mogły pojawić się w jej myślach. Tyle różnych kwiatów mogło wyrosnąć z nieczystego sumienia.

Wciąż z pełną powagą pragnął poślubić Rozę.

Chciał, by została matką dla jego syna. Chciał być ojcem jej córki. Pod tym względem jego zamiary się nie zmieniły.

Łatwiej by im było w jakimś obcym miejscu, gdzie nie docierałyby do nich żadne plotki.

Siedział na schodach i przyglądał się swojemu królestwu. Brzozy rosły tu gęsto, za nimi rozciągał się ciemniejszą zielenią iglasty las. Miał ów zielony spłachetek ziemi, którego pragnął, a kiedy kładł się w trawie, widział kawałeczek nieba i chociaż zmieniało się ono z godziny na godzinę, z dnia na dzień, to miał pewność, że ten kawałek ziemi wciąż jest tym samym. Należał do niego i z każdą minutą, jaką na nim spędzał, czynił go jeszcze bardziej swoją własnością. Rozumiał, że człowiek może kochać ziemię.

Wydawało mu się, że nie potrafi zrezygnować z tego miejsca. Nawet z miłości. Żadna kobieta nie rozdzieli go z tą ziemią. Z Rozą nie łączyła go taka miłość. Ich związek był czymś innym, czymś, co nie miało znajomej nazwy. Mattias w głębi ducha wiedział, co to jest, ale nie potrafił tego nazwać.

Zastanawiał się, na czym wspierał się tamten mężczyzna. W co wierzył? Jak mógł otoczyć swoją kobietę takim zaufaniem, że wybrał ją zarówno jako młody chłopak, jak i dojrzały mężczyzna?

– I to jest kobieta, którą zamierzasz poślubić, Reijo Kesaniemi?

Pastor przyglądał się Raiji zmrużonymi oczyma. Widział niewysoką kobietę o dziwnej, obcej urodzie.

– Tak, to ona - powiedział Reijo.

Spływał potem, ale stał spokojnie jak kawaler, który oświadcza ojcu wybranki o swych poważnych zamiarach.

– Widzę, że to Rosjanka. Tłumaczenie dokumentów zabrało trochę czasu - wyjaśnił pastor. – Musiały jechać aż do Tromso, gdzie są kupcy, którzy znają cyrylicę. To alfabet zupełnie inny niż nasz. Zapewne sam to widziałeś.

Reijo kiwnął głową.

– Doszły mnie dziwne plotki, że ta Raisa Bykowa, do której zapałałeś tak wielkim uczuciem, jest bardzo podobna do twojej pierwszej żony, tej, która zniknęła. Do Raiji.

Słowa te przez chwilę unosiły się w powietrzu. Reijo wiedział, że nie może przesadzić. Ale nie przypuszczał, żeby ktokolwiek przyszedł z tym do pastora.

Mieszkańcy wsi zachowali się zgodnie z jego oczekiwaniami. Rzucił przynętę i dał im czas na to, by się o sprawie nagadali.

Lata nieobecności Raiji zatarły to, co ją od nich dzieliło.

Wspomnienia złagodniały.

Nabrały jasności.

Niektórzy mieli nieczyste sumienie. Reijo nie pochwalał ich, ale też i się do nich nie wtrącał.

Grupka wieśniaków zjawiła się w domu na cyplu. Ogromne wrażenie zrobiło na nich, że Raija prawie zabiła się na skałach. Może to też trochę pomogło. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło! W każdym razie z najgłębszą powagą twierdzili, że rozumieją, że ona pragnie tu zostać.

Twierdzili, że będzie mile widziana.

Była jedną z nich.

Nie zdradzą, kim jest naprawdę.

Jeśli Reijo pragnie, by władze uważały ją za Raisę Bykową z Rosji, to nie jest takie wielkie przestępstwo. Nie jest to właściwie żadne kłamstwo.

Reijo stał przed pastorem i miał nadzieję, że wszyscy zachowali milczenie. Jeśli nie, to ten przedstawiciel Boga przyłapie go na wielu kłamstwach.

– Może i jest trochę podobna. – Reijo popatrzył na Raiję. – Tyle czasu minęło. Pastor pewnie rozumie, że wspomnienia ludzkie bledną. Nawet ja nie potrafię przywołać w pamięci dokładnie wszystkich jej rysów. Była bardzo piękna, czarnowłosa, ciemnooka. To zapewne nie przypadek, że Raisa też ma ciemną cerę i włosy. Kiedy człowiek ma już swoje lata, to chyba szuka tego samego, co podobało mu się w młodości. Chciałbym, żeby pastor ogłosił nasze zapowiedzi. Nie minęło wiele czasu od śmierci mojej drugiej żony, ale mój syn ma zaledwie rok, a ja się wcale nie robię młodszy. Dobrze będzie mieć w domu kobietę.

Pastor długo mu się przyglądał. Ten Fin z drugiej strony fiordu mówił przekonująco. Pastor wiedział, że Reijo cieszy się powszechnym szacunkiem w gromadzie.

A kobieta była piękna. Pastor potrafił sobie wyobrazić, że w grę wchodzą uczucia. Dalej nie śmiał myśleć.

– Ogłoszę zapowiedzi w najbliższą niedzielę, podczas której odbędzie się msza – oświadczył, szeleszcząc papierami. – Spodziewam się, że zobaczę waswtedy w kościele. Dotyczy to również twojego świadka i całej twojej rodziny, Reijo Kesaniemi. Udzielę wam ślubu w porze jarmarku. Będę w tym czasie po drugiej stronie fiordu.

Reijo podziękował.

Zapłacił.

Kiedy wyszli, Raija wsunęła mu rękę pod pachę. Często rozmawiali o jego drugiej żonie, Raija nigdy jej nie poznała. Pochowano ją tu, po tej stronie fiordu.

– Chcę zobaczyć grób Heleny - powiedziała.

– Miałem zamiar ci go pokazać – odparł Reijo. Długo na nią patrzył.

– Cieszę się, że zostałaś.

W Krecie, osadzie u krańca wąskiego Kafjorden, gdzie Finowie zbudowali swoje niewielkie chaty z bali, zapanowało wielkie poruszenie, kiedy nieduża wiosłowa łódź z dwoma dorosłymi mężczyznami i jednym chłopcem przybiła do brzegu ze swoim połowem.

Jednym z dorosłych był Ilkka. Mieszkał w Krecie, jego dom stał tam od ponad dziesięciu lat. Ilkka tak długo pracował w kopalni, że stać go było na budowę tego domu. W zasadzie nie brakowało w nim niczego, chociaż gromadka dzieci powiększała się mniej więcej o jedno rocznie. Nie najgorzej żyło się w okolicach Kopalni i fiordu.

Drugi z mężczyzn był niższy od Ilkki. Delikatnej budowy, szczupły, włosy miał ciemne, spojrzenie połyskujące błękitem. Sprawiał wrażenie, że boi się wody. Ale siedział na ławeczce, dopóki Ilkka nie wyciągnął łodzi na brzeg na tyle, by nie odpłynęła natychmiast. Wyskoczył dopiero, gdy usłyszał szorowanie piasku o dno. Ruchy miał sprężyste, ludziom z Krety wystarczyło jedno spojrzenie na niego, aby rozpoznali, że to Lapończyk. Niektórzy z nich nawet go pamiętali. Pracował w wielu różnych brygadach w kopalni. Najpierw z Wielkim Samuelem, był przy nim nawet wtedy, gdy przegniłe stemple zawaliły się i przygniotło mu nogi. Lapończyk w jednym sezonie się pojawiał, w innym znikał. Powiadano, że nie znosi mroku, panującego we wnętrzu góry. Ale ludzie przecież wygadują tyle różnych rzeczy.

Ilkka po fińsku przywołał mężczyzn, którzy stali przy własnych łodziach, wyciągniętych na przybrzeżne kamienie. Nie tylko on chętnie wyprawiał się na fiord po drobne ryby dla rodziny. Zręczny mężczyzna, mieszkający w pobliżu którejś z odnóg fiordu, mógł naprawdę zatroszczyć się o bliskich.

Ale tym razem w łodzi nie było ryb, chociaż Ilkka wybrał się wyciągnąć sieci zastawione poprzedniego wieczoru po pracy. Dla zabawy wziął na fiord swojego dawnego kolegę, Tomasa, który zjawił się tu przejazdem. Tomas przystał na to, chcąc zrobić przyjemność chłopcu, którego ze sobą przyprowadził, bratankowi, wybierającemu się z wizytą do rodziny ojca w okolicach Kautokeino. Tomas zabrał go skądś ze Szwecji, Ilkka nie bardzo pamiętał skąd. Wypili trochę, gdy wymieniali nowiny parę dni wcześniej. Zbędne szczegóły umknęły. Wszystko, co nieznane, uciekało tak prędko. Ale to, co znajome, lśniło wyraźnymi kolorami.

Teraz Ilkka żałował, że w ogóle się wyprawili. Żałował, że poprzedniej nocy był dostatecznie trzeźwy na to, by zastawić sieci.

Morze długo skrywało w swym wnętrzu tajemnicę. Mogło ją zatrzymać jeszcze trochę. A przynajmniej komu innemu zrobić przyjemność i pozwolić ją odkryć.

– Dużo złowiłeś, Ilkka? – dopytywali się sąsiedzi, tłocząc się przy łodzi.

Trzej, którzy wrócili z morza, stali w milczeniu.

– Na Jumalę! – wykrzyknął ten, który dotarł do nich pierwszy. Cofnął się i wpadł na człowieka stojącego za nim. Takie zachowanie obudziło ciekawość pozostałych. Przy łodzi zrobiło się tłoczno.

– No, nie jest to wielka ryba – stwierdził ktoś. – I sieć zniszczyłeś!

– Musiał tam już leżeć od dawna – dodał któryś. – Co, u czarta, on ma w pasie?

– To jakaś torba – powiedział chłopiec, który wyskoczył z łodzi. Mówił po szwedzku, ale dziwnie. Inaczej niż oni.

– Nie ruszaj tego, chłopcze! – ostrzegł Tomas, gdy młody sięgnął ręką do ciemnobrązowej skóry w kształcie worka, opasującego pozbawiony głowy szkielet.

– Najlepiej będzie, jak lensman sobie to zobaczy – rzekł Ilkka. – I to możliwie najprędzej. Nie chcę, żeby trup długo leżał w mojej łodzi. To ciało nie trafiło do poświęconej ziemi, trudno powiedzieć, gdzie włóczy się jego dusza. Nie potrzebuję upiorów, które będą dręczyć mnie i moją rodzinę! Już zmarnowałem taką dobrą sieć!

– Trzeba powiadomić The House – uznał jeden z sąsiadów, wsuwając kciuki pod szelki.

– Przy odrobinie szczęścia zastaniemy tam któregoś z ludzi lensmana. Anglicy lubią mieć prawo w zasięgu ręki. Zdejmą ci ten ciężar z barków, Ilkka.

Pojawiły się wątpliwości co do tego, kto powinien zanieść wiadomość, ale po wymianie zdań wśród mężczyzn Ilkka zdecydował:

– Pójdę sam, Tomas zostanie przy łodzi. Z pochyloną głową ruszył ku wpływającemu do fiordu niewielkiemu strumieniowi, który ludzie z Krety musieli przekraczać, aby znaleźć się po norweskiej stronie. Tam znajdowała się osada zwana Kopalnią, kościół i kram. I wytworna biała siedziba dyrektora, The House. Ilkka tak poważnie potraktował swoje zadanie, że nie zdjął nawet rybackich butów.

Wieść o znalezieniu kościotrupa wyprzedziła Ilkkę. Podawano ją sobie z ust do ust w całej Krecie, a w każdej chacie było dużo dzieci. Wszystkie były szybkie jak łasiczki, biegały od chaty do chaty, niosąc tę nowinę coraz dalej.

Nad Kafjorden nieczęsto miały miejsce takie niezwykłe wydarzenia. Tyle było pewne. A to dzisiejsze naprawdę do takich się zaliczało.

Dzieciaki miały kolegów po obu stronach strumienia. Wprawdzie dorośli raczej trzymali się swoich, z dziećmi jednak było inaczej. Bawiły się najchętniej z równolatkami i nie bardzo je interesowało, jakim językiem mówią przyjaciele. Wśród dzieci krążyło wiele języków, przerzucały się z jednego na drugi bez chwili zastanowienia.

W taki sposób nowina o pozbawionym głowy szkielecie dotarła do Samuelsborg, zanim Ilkka zdążył zapukać do drzwi The House. Ale też i zwyczajnemu robotnikowi, jakim był Ilkka, trudniej było zapukać do drzwi dyrektora niż dzieciakom z Krety pomknąć do chat znajomych i nieznajomych.

– Fuj! – wzdrygnęła się Liisa, zasłaniając Mattiemu uszy, chociaż półtoraroczny chłopczyk raczej nie rozumiał opowieści malca, który stał w drzwiach.

– Tak czy owak chcę to zobaczyć – oświadczył Ole i już miał kurtkę w garści.

– Ech, ci mężczyźni! – prychnęła Liisa. – Gdy chodzi o coś podobnego, natychmiast się zrywają. Wielkie nowiny, inne kobiety i rozrywki, za tym on zaraz pobiegnie, ale gdy ja go o coś proszę…

Roza nic nie powiedziała. Wprawdzie nie miała ochoty oglądać żadnych szkieletów, lecz i ona chętnie umknęłaby od towarzystwa Liisy.

Ole musiał niemal przedzierać się przez tłum. Znalazło się więcej takich jak on, którzy chcieli przynajmniej zerknąć na kości. I już głośno spekulowano, kto to może być.

– Dość tu u nas było statków z zagranicy – stwierdził jeden z mężczyzn, spluwając na bok. – Za burtę mogły wypaść dziesiątki cudzoziemców, Anglików i innego śmiecia, a żaden z nas nawet by się o tym nie dowiedział. To nie musi być nikt znajomy.

– Nie wygląda też na bardzo wysokiego.

– Ale to dorosły.

– I nie kobieta. Spójrzcie na ręce! Takie wielkie dłonie!

Ole dotarł do łodzi. W splątanych kłębach sieci leżały żółtoszare kości, rzucone niemal na stos. Nie było wątpliwości, że są to szczątki ludzkie. Nie było też wątpliwości, że brak czaszki. Poza tym pozostawały jedynie domysły.

Przeniósł wzrok ze szkieletu na mężczyznę stojącego najbliżej przeciwległej burty łodzi. Napotkał pogodne niebieskie oczy.

– Buorre beaivi, Tomas – powitał go Ole. – Byłeś przy wyciąganiu tego nieszczęśnika z fiordu?

– Ibmil addi - odparł Lapończyk. – Niestety. Może powinien był tam spocząć na wieki.

– Cząstki jego albo jej ciągle tam leżą – stwierdził Ole, uśmiechając się krzywo.

– Gdyby Rallar – Roza nie wróciła do domu, pewnie prędko byśmy pomyśleli, że to ona – rzucił ktoś z tyłu gromady, lecz śmiech szybko ucichł, bo zarówno Ole, jak i Tomas posłali w tłum wściekłe spojrzenia.

– To nie jest kobieta – oświadczył zdecydowanie jeden ze starców. – Kto zresztą słyszał, żeby jakaś kobieta tu zaginęła?

Nikt sobie nie przypominał.

Gromada nie ruszała się z miejsca. Omawiano wydarzenia z dawnych dni. Przypominano sobie coraz to nowe, w miarę jak ten i ów sypnął szczegółami i wspomnieniami.

– To znaczy, że ona wróciła? – spytał Tomas, chociaż przecież już słyszał.

– Tak – odparł Ole.

– Jest u Mattiasa? Brat Rozy pokręcił głową.

– Dzisiaj przywiozłem ją do domu. Nie wiem, co z tego wyniknie.

Tomas o nic więcej nie pytał. Zbierał się na odwagę, żeby zajrzeć do Mattiasa w Altadalen, by ją odwiedzić. Zobaczyć się z nią, przekonać się, jak potraktowały ją lata.

– Powiadają, że wróciła do domu z dzieckiem? Ole kiwnął głową.

– To śliczne maleństwo. Dziewczynka. Lily. Wkrótce skończy rok. Nie jest podobna do Synneve. Podobna do Rozy. Do Rozy w dzieciństwie.

Tomas potrafił to sobie wyobrazić. Sprawiało mu to przyjemność. Wiele razy śniły mu się córki Rozy, jej nienarodzone córki. W myślach był ojcem ich wszystkich.

Nie spytał teraz, kto jest ojcem tego dziecka. Na pewno zobaczy się z Rozą. Jeśli będzie ku temu sprzyjająca atmosfera, zada to pytanie bezpośrednio jej. Jeśli nie, przemilczy.

Nie spytał też, co złego wydarzyło się między Rozą a Mattiasem. Dopóki Ole o niczym nie mówił sam, pozostawało to wyłącznie sprawą rodziny. Najbliższych.

– To twój syn? – spytał Ole, ruchem głowy wskazując na chłopca, siedzącego tuż przy Tomasie.

Lapończyk uśmiechnął się lekko swoim charakterystycznym krzywym uśmiechem, w którym jeden kącik ust podnosił się do góry, a drugi opadał w dół. Zmierzwił jasną czuprynę szczupłego chłopca. Ole napotkał parę szarych oczu.

– Nie, ojczulku – odparł Tomas. – Nie mam synów. To najmłodszy chłopak mojego brata ze Szwecji. Ma na imię Ande. Zabrałem go ze sobą, żeby poznał rodzinę, która mieszka tutaj. Zostanie u nas w Kautokeino do Wielkiej Nocy. Chłopakowi nie zaszkodzi, jak posmakuje życia nie tylko w jednej jurcie.

– Przypuszczam, że masz rację – przyznał Ole, zauważając podobieństwo pomiędzy Tomasem a jego bratankiem. Było tak duże, że chłopiec z powodzeniem mógł uchodzić za jego rodzonego syna.

Długo musieli czekać na powrót Ilkki. Jego sąsiad miał rację. Jeden z ludzi lensmana przypadkiem był w The House, lecz ponieważ było to akurat w środku obiadu, Ilkka musiał czekać ze swoją sprawą. Teraz Ilkka dostojnym krokiem maszerował przed młodym funkcjonariuszem, który wciąż usiłował zapiąć uparte górne guziki munduru.

– Zwłoki są tu! – oznajmił Ilkka, przedarłszy się przez gromadę gapiów.

Ole obszedł łódź i stanął obok Tomasa. W ten sposób miał doskonały widok, a sam przy tym nie przeszkadzał.

Funkcjonariusz nie miał ochoty dotykać tego połowu. Większość z obecnych to zauważyła. A mężczyźni nie mieli nic przeciwko temu, by wyjąć ładunek z łodzi, gdy młody człowiek ich o to poprosił. Gromada przesunęła się za siecią ze szkieletem.

Funkcjonariusz pochylił się nad nim razem z Ilkka. To Ilcce przypadł zaszczyt uwolnienia szkieletu ze skórzanego worka, który owinął się wokół miednicy i żeber, lecz okazało się to niemożliwe bez użycia noża.

Tomas zaofiarował się, że to zrobi. Przykucnął i długimi, szczupłymi palcami mocował się z mokrą, twardą skórą.

– To dobra skóra – oświadczył krótko. – Wydaje mi się, że z łosia.

Mężczyźni popatrzyli na siebie porozumiewawczo, jak gdyby to im powiedziało, kim był nieszczęśnik, którego szczątki mieli przed sobą.

– To jest ciężkie – dodał Tomas.

Był bardzo ostrożny. Odciął worek, nie przesuwając więcej kości. Fakt, iż palcami nie raz dotknął tego, co kiedyś było człowiekiem, zdawał się nie sprawiać na nim żadnego wrażenia. Ole wiedział jednak, że Tomas zawsze umiał skrywać uczucia. Jedynie Roza potrafiła przebić się przez jego pancerz.

Tomas wsunął nóż do pochwy i podniósł w rękach mokry brunatnoczarny tłumoczek. Ciekła z niego woda. Podał go przedstawicielowi władzy, który wyraźnie nie miał ochoty go wziąć. Zamiast tego starał się znaleźć klapę i wreszcie po kilku nieudanych próbach zdołał otworzyć torbę.

Wyciągnął na wierzch zardzewiałe narzędzia. Przy niektórych wciąż zachowały się drewniane rękojeści, z innych pozostały tylko dziwne nożyki, tak małe, że aż trudno było sobie wyobrazić, do czego można ich użyć.

Ole postąpił o krok naprzód.

– Dobry Boże! – westchnął ze zdumieniem, a sposób, w jaki wypowiedział te słowa, sprawił, że wokół niego zrobiło się jeszcze ciaśniej.

Przysunął się bliżej, a ci, którzy zagradzali mu drogę, rozstąpili się na boki.

– Poznajesz to? – spytał człowiek lensmana. Ole nie mógł powiedzieć, że tak jest, bo nigdy nie widział tych narzędzi. Ale czuł je w dłoniach. Nie oglądał ich oczami, a tylko dotykał koniuszkami palców wówczas, gdy jego oczy pozostawały niewidome.

– To nie są zwyczajne narzędzia – ciągnął funkcjonariusz, przyglądając się Olemu spod oka.

– To dłuta do snycerki, do rzeźbienia w drewnie – powiedział Ole i zwilżył wargi.

Nie mógł oderwać wzroku od tych nożyków. Usiłował sobie przypomnieć, jakie dokładnie słowa padły w tamten jesienny wieczór, kiedy bezradny leżał w łóżku przy kuchennej ścianie i słuchał, jak szwagier się pakuje. Nie wierzył, żeby te dłuta były w domu. Nigdy nie było o nich mowy.

– Wydaje mi się, że to narzędzia mojego szwagra – oświadczył.

Wśród mężczyzn poniósł się pomruk. Nagle wielu sobie przypomniało.

– Pedera Johansena – dodał Ole. – To się może zgadzać. On przecież zniknął już dawno temu…