38134.fb2 Europejka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

Europejka - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 5

SIERPIEŃ

Watykan wypowiedział się (znowu) stanowczo przeciwko ślubom homoseksualistów.

Świetnie, przynajmniej biskupi nie będą się żenić między sobą. Niestety dodano też groźbę „przeklęcia” heteryków wspierających gejów.

Co zrobi Kościół, jeśli homoseksualizm okaże się zapisany w genach? Uzna za rodzaj cukrzycy dającej się wyleczyć manipulacją genetyczną? Może by i podłubać w hetero. Skrócić im chromosomy wyłącznie do seksu reprodukcyjnego, skracając niektórym drogę do nieba.

Gdzie w tym „przeklęciu”, odrzuceniu, podziało się chrześcijaństwo? Skąd to namawianie do pogardy? Homoseksualizm nie jest pedofilią przekazywaną gwałtem.

W domach sękate krzyże, na poczcie drewniany krucyfiks, a między tymi uschniętymi gałązkami bujny raj pogaństwa.

Bóg katolicki jest coraz częściej bogiem osobistym, takim pecetem niepodłączonym do serwera Watykanu.

Słońce chowa się na krótko za zakładkę chmury.

Oglądam rozorane plecy Piotra. Czy próbuję się w niego wdrapać? Rozerwać mu skórę i włożyć palce w wilgotną ranę? Ulepić mu z niej to, co mam między nogami, żeby poczuł to samo, głęboko.

Nie umiem wyobrazić sobie jego rozkoszy, naskórkowej, wystającej z ciała. Jej objawienie musi być w środku, gdzie biel nasienia miesza się z krwią, ja z kimś, z każdym nie-ja. W tajemnicy, za krwistą zasłoną tkanek.

2 VIII

Postrzyżyny u fryzjera. Podczytuję reklamy: „Włosy doczepiane: słowiańskie – nie arabskie, nie portugalskie”. Czy w Europie są jeszcze włosy czysto słowiańskie, germańskie, żydowskie? Chyba w oświęcimskim muzeum, w gablocie.

Posiadłość wysprzątana, obmyta, a tu nagle otwiera się czarna dziura. Pod domem – metrowy dół. Dowiadujemy się, że to nie fuszerka, ale nowa technologia. Zaglądamy przez klapę w podłodze. Siedemdziesiąt metrów kwadratowych grobowca wyłożonego czarnymi workami i włosiem waty mineralnej. Będziemy mieszkać nad pustym grobem. Strasznie archetypowe, ale czy szczelne?

Zerkam w mijane lustra, szyby sklepowe nie po to, żeby sprawdzić, czy dobrze wyglądam, albo poprawić włosy. Raczej uśmiechnąć się do siebie porozumiewawczo: Cześć, jeszcze jesteś!

Czy to różnica między dwudziestką a czterdziestką?

Zawiało mnie i mam gorączkę. Wracają wspomnienia z dzieciństwa. Rozkwitają w odpowiedniej dla siebie temperaturze sprzed lat, dziecięcych angin i choróbsk?

Okładka „Paris Matcha” z czterdziestojednoletnią Marie Trintignant zmarłą na krwiaka mózgu zafundowanego przez kochanka. Tytuły: Ofiara pasji. Kochali się do szaleństwa. Co za kicz. Zrobić z twarzy kobiety ring jest romantyczną tragedią? Mamusia czworga dzieci i tatuś niemowlęcia jadą do Wilna, na koniec świata, zatłuc się na śmierć. Neurochirurg sprowadzony samolotem z Paryża nie miał już co robić.

Dużo wcześniej, wiele lat wcześniej potrzebny był psychoterapeuta.

4 VIII

Odwiedzamy rodziców na letnisku w Spalę. Tata uzależni! się od coli, co w jego stanie, gdy szkodzi mu nawet woda w nadmiarze, jest zabójcze. Chowa butelki przed mamą i uspokaja:

– Kochanie, nie denerwuj się, i tak będę pił, to nieuchronne.

Znakomita definicja nałogu: naturalna katastrofa nie do uniknięcia.

Spędzamy dzień na kortach przy słynnym metalowym żubrze z przyspawanym łbem. Niemcy odrąbali mu go podczas okupacji, szukając w środku skarbu, tak jakby Polacy przed wojną zajmowali się głównie ukrywaniem diamentów. Teraz na rogach żubra pozują erotycznie a la Quo vadis ostatnie chrześcijanki w miniówach. Panowie fotografują, dzieci stoją pod rzeźbą i łapią to, co wystaje na ich wysokości – siurka.

5 VIII

Ćwiczę prowadzenie nowego wozu. – Ale z ciebie mumia – mówi Piotr. – Tylko cię przybandażować do kierownicy, rozluźnij się.

Aha, prowadzę przecież tira. Dojeżdżam do podsiadłości spacerkiem, wjeżdżam celnie w bramę, mogłabym jednym zderzakiem staranować wszystkie płoty. Muszę się nauczyć tym jeździć, Piotr znika na tydzień do Szwecji na przegląd małego samochodu i fratelli.

Zastanawiałam się, czy podsiadłość to nie letnie szaleństwo, za które jesienią, a zwłaszcza zimą przyjdzie nam drogo płacić. Dzisiaj nie chce mi się stąd wracać. Czuję się zaproszona do siebie, chociaż w domu nie ma nic mojego, żadnych mebli. Chcę tu być. Czy to niewidzialna, pustawa dusza domu? Trochę drewniana, z podmurówką. Zamykając wieczorem bramę wjazdową, zamykam zmierzch. Zaczyna się duszna noc, cykanie świerszczy – zgrzyt rozpędzonej maszynerii lata.

6 VIII

Piotr wyjechał. Syndrom opuszczenia. Budzę się chora. Po namyśle – żyć dłużej (oszczędzić wątrobę) czy zdrowiej (zlikwidować zapalenie oskrzeli) – biorę dwie bomby tabcinu. Świat zwalnia. Wolniej widzę, kicham w zwolnionym tempie. Do Poli przy obiedzie mówię przez sen nad zimną zupką. Dzwoni znajoma, z opisu przypadku i mojego tempa wnioskuje:

– Wzięłaś tabcin na noc.

– Zielony, myślałam, że to dobry kolor: chlorofil, fotosynteza i dzień. Niebieski na noc.

– Odwrotnie.

– Uśpiłam się, cholera.

Ktoś powiedział albo ja w gorączkowym śnie sama sobie:.Anioły do ula!” Słychać bzyk, szum skrzydeł, kapanie miodu i gorejący miecz żądła.

Za oknem letnia impreza ogródkowa, na balkonach grille. Po północy, kiedy ludzie przycichają, gadać zaczyna wietrzona papuga. Jezu!

7 VIII

Nie tylko ja gorączkuję. Jacek Santorski opowiada po gazetach, że najbardziej orgazmiczną religią gwarantującą kobietom szczytowanie na ziemi jest islam.

Inne, niewierne baby chyba pokarało.

8 VIII

Pola odróżniająca już psy od ludzi uznaje czułość naszych znajomych dla golden retrivera Bolka za oznakę ich bliskiego pokrewieństwa.

– Jak ma na imię mama psa?

– Amala.

– Tata?

– Ananda.

Połcia i Bolek są mniej więcej na tym samym poziomie wysokości i świadomości, z tym że Pola za wszystko dziękuje, za zmianę pieluchy też.

Podwarszawski ogród Amali i Anandy wart jest więcej niż ich dwupiętrowy dom. Tak pozakrzywiano tu przestrzeń i horyzont pagórkami, drzewami, że z żadnego miejsca nie ma podobnego widoku. Czy ktoś to doceni, gdy będą sprzedawać? Chcą się przenieść tam, gdzie cicho, do Puszczy Knyszyńskiej, wybudować pensjonat ze słomy i gliny. Pożyczają mi nowość, Wędrówki duszy doktora Michaela Newtona.

9 VIII

O trzeciej nad ranem jestem w połowie książki. Newton – amerykański behawiorysta i hipnotyzer. Same skrajności. Z jednej strony człowiek to behawioralna czarna skrzynka, z której wydostają się reakcje, z drugiej gadająca czarna skrzynka w trakcie seansu hipnotycznego. Czytając Newtona (albo raczej przepytywane przez niego zahipnotyzowane dusze), trzeba pamiętać o ericksonowskiej, amerykańskiej szkole hipnozy. Trans hipnotyczny to według Ericksona żadne mediumy i dziwoty. W przeciwieństwie do archaiczno-freudowskiej, europejskiej podświadomości ta amerykańska jest radosna, współpracująca i pragmatyczna. To z nią, pomocną służką terapeuty, a nie z tą pełną destrukcji i pomyłek, pod hipnozą rozmawia Newton. Pyta kilkadziesiąt zahipnotyzowanych osób, czy jest coś poza tunelem życia po życiu. Opisują zaświaty podejrzanie przypominające grupy wsparcia i zajęcia psychoterapeutyczne. Zawodowe skrzywienie? Obraz świata po śmierci składny i uwodzicielski. Nie uraża żadnej religii, co najwyżej pozbawia wesołego miasteczka raju i piekielnego gabinetu strachów.

Gdyby kilku hipnotyzerów – lekarzy o różnych poglądach na wieczność – przeprowadziło podobne seanse, nie znając cudzych wyników, i uzyskało od pacjentów podobne relacje… uwierzyłabym. Więc czytam zachwycającą hipotezę żerującą na moich własnych wpadkach metafizycznych:

Nazajutrz po urodzeniu Poli do pokoju zajrzał starzec. Nie musiał się przedstawiać, to był czas z bajek dla dzieci, przygarbiony, zakapturzony w pelerynie wędrowca. Przystanął zobaczyć, czy się dobrze zajmuję dzieckiem. Był nie mniej widoczny od kręcących się po korytarzu położnych, ale wiedziałam, że nie jest rzeczywisty, przynajmniej nie z tej rzeczywistości. Nie był też chemiczny czy dymny, odróżniam zjawy haszowe czy kalejdoskopy LSD. Straciłam dużo krwi i mogłam bredzić, jednak to nie była zjawa. Nie jest się zaszczyconym odwiedzinami własnego świra. Gdyby wierzyć Newtonowi, była to stara dusza mojej córeczki, która wybrała nas sobie za rodziców, oczywiście przy naszej przedwiecznej zgodzie. Taki przedżyciowy cas-ting.

Puszczam książkę dalej. Nikt ze znajomych nie może się od niej oderwać. Hipnoza.

11 VIII

Powrót Piotra z królestwa Ikei. Obładowany zakupami wchodzi do nowego mieszkania. Na promie kupił mi perfumy z zielonej herbaty… taki sam dezodorant spośród setki innych wybrałam dzień wcześniej. Zwąchaliśmy się telepatycznie?

12 VIII

Za dużo tego załatwiania z domem, to nas przerasta. Jeżeli nie podłączą prądu albo wyschnie woda? Na pewno coś zawalimy. Tracimy pół dnia w sklepie, szukając śrubek. Na dodatek zepsuł się samochodowy komputer. Mechanik w serwisie wyznaczył termin za tydzień. Piotr, wychodząc stamtąd, natknął się na gościa obsługującego go wcześniej z powodu innego drobiazgu.

– Witamy, jak tam złotawy wozik? Problemy? Proszę przyjąć pana natychmiast! – rozkazał mechanikom.

Piotr wyszedł zresetowany (nie ma pojęcia, co to znaczy i co mu zrobili). Nie rozumie też, dlaczego nagle znalazło się miejsce w warsztacie. Spodobał się jego kształt paznokci albo kolor samochodu? A że jest świeżo po powrocie ze Szwecji, poddaje się, podnosząc ręce. W ogóle tak chodzi z łapami do góry, nie chcąc niczego w tym bajzlu tknąć, pobrudzić się Polską.

13 VIII

Cały dzień w podsiadłości i w upale na sadzeniu wina, zbijaniu mebli. Wymęczeni (Piotr stuka, ja odganiam Połę, wynajdując jej inne zajęcia) padamy na kartony i pijemy kisiel. Odkrycie tego lata: najlepszy jest wiśniowy z kawałkami owoców. Leżymy w kurzu tratowani przez Połę i jest tak dobrze. Proponuję więc ślub.

– Kiedy? – Piotr próbuje odgruzować swoje terminy.

– Mhm… kiedy będziemy za starzy na głupstwa, kiedy nie będzie już czasu na rozwód, co?

– Zgoda.

Jesteśmy umówieni na finalną randkę życia.

Zdesperowana pracująca matka jest w stanie wypić odkamieniacz, czego dokonała właśnie nasza sąsiadka, mama Natalki. Zapomniała o czyszczącym się czajniku, wlała sobie z niego herbaty, wcisnęła cytrynę i wypiła z pół szklanki. W szpitalu roześmiali się jej w nos.

– Nie boli, nie truje. Tam jest kwas fosforowy, ten sam co w coli, nic pani nie będzie – odesłali ją do domu.

Przyszła do nas pobiadolić. Częstujemy ją wodą na wypłukanie resztek, na jej strutą minę. Gdyby dostała zwolnienie, uratowałoby ją to przed pracą. Jutro przyjeżdża szwajcarski właściciel firmy i oni, inżynierowie z działu sprzedaży, muszą zostać po godzinach, by na jego cześć szorować w piwnicy piece, które sprzedają.

– Czemu nie sprzątaczki? – widzę sąsiadkę w manikiurze i obcasikach miotającą się po kotłowni.

– Taki zmuszalski obyczaj.

Jeszcze jeden rozdział z przeglądu rozpaczy polskiej.

14 VIII

W podsiadłości na pakach, w pustych murach nagranie do „Portretu Polaków” o mężczyznach. Siedzę przed kamerą i trafia we mnie seria pytań o facetów. Mam pół minuty na każdą odpowiedź. Więcej czasu daje się hodowcom jedwabników gawędzącym o zwyczajach robali.

– Co mężczyznom nigdy nie przyjdzie do głowy? – pyta redaktorka i mikrofon na drągu opuszcza się nad moją głową niecierpliwie jak laska poganiacza.

– Że kobieta jest boską karą za masturbację.

– Ło Jezu, nie przejdzie – martwią się kamerzyści.

– Czemu?

– Program będzie przed jedenastą w nocy.

– Czym można sprawić mężczyźnie przyjemność? – słyszę i kombinuję streszczenie samouczków męsko-damskich.

– Najlepiej kupić mu koniak, zrobić laskę i dać spokój.

Po zadowolonych chrząknięciach kamerzystów wnioskuję, że trafiłam.

– Może to samo inaczej, bo nie przejdzie… – prosi redaktorka.

Jestem bezradna. To audycja nie o mężczyznach, ale ministrantach. Co powiem, potną, program nie jest na żywo. Skleja tekst według własnej definicji mężczyzny, tego z rysunków o ewolucji człowieka. Od małpy, małpoluda, po Adama. Nigdy w tej wędrówce przez wieki i podręczniki szkolne nie rysują kobiet. Może kicały gdzieś obok albo w ogóle nie ewoluowały, o czym świadczy ich zwierzęce traktowanie zwane tradycją.

– Dlaczego pani mężczyzna jest z panią? – patroszą moją intymność przed kamerą.

– Bo ma instynkt stadny, a we mnie jest wiele kobiet – chcę coś jeszcze dodać, ale brak czasu. To, co powiedziałam, to tylko tytuł, jesteśmy razem, bo…

– Czego mężczyzna nie chciałby usłyszeć?

– Kiedy Ewa miała dość rajskiej nudy, poprosiła Boga o rozrywkę. Przyprowadził jej zwierzęta. Ona jednak nadal nie była zadowolona..Jeśli stworzę ci mężczyznę, nie będziesz się nudzić. Ale on będzie cię źle traktował, będzie arogancki, ograniczony, agresywny”. „Chcę, chcę” – upierała się Ewa. „Dobrze, pod jednym warunkiem: nigdy mu nie powiesz, że ty zostałaś stworzona pierwsza. To będzie taka tajemnica, między nami, kobietami”.

Ta opowiastka powinna przejść przed godziną 23.00, przed cenzurą na brzydkie słówka i brzydkie myśli. Po północy można już nie udawać, być sobą. Ci, których na to nie stać, mogą iść spać.

Gdy zakończono moje przesłuchanie w „Portrecie Polaków”, uświadomiłam sobie, że program był podobny do pokazowego spotkania AA, zaczynającego się od przyznania:,Jestem alkoholikiem”. Tak, jestem kobietą, faceci to mój szkodliwy nałóg i spowiadam się z tego, jak radzę sobie z własnym.

Czy to posunęło się już tak daleko? Demaskacja mężczyzn, wstyd przed ich hodowlą w domu? Gardzę nimi, nazywając alimenciarzami, szydząc z ich niedostosowania, egoizmu. Jednocześnie potrzebuję i cenię za wysiłek uczłowieczenia siebie samych. Jednego z nich nawet kocham. Za co? Za kruchość istnienia. Przecież oglądając te nieszczęsne tablice antropologiczne ewolucji człowieka, dowiadujemy się o zadziwiającym współistnieniu dwóch ludzkich gatunków: człowieka i neandertalczyka, który wymarł zaledwie trzydzieści tysięcy lat temu. Jeśli tak dalej pójdzie, nasze drogi ewolucyjne też się rozejdą: panowie na lewo, panie na prawo. Zbyt wiele nas różni. Na sto fajnych kobitek przypada jeden normalny facet. Męscy neandertalczycy mający problem z wyartykułowaniem „kocham cię” potrzebują do przetrwania tylko maczugi piwa w ręce i kumpli. Pewnego dnia nie wyjdą więcej ze swoich jaskiń oświetlanych migającą telewizją.

15 VIII

Odbieram siostrę i siostrzeńca z Centralnego. Mam za wycieraczkami reklamówki agencji.

– „Francuski bez” – ekscytują się Piotr z siostrą w domu. – Ale sexy, dają… klientom kwiaty?

Dziesięć lat starsi i romantycy. Pokolenie wierzące w prawdziwe kwiaty w burdelu, w pretty woman.

Nokturny Chopina z radia. Nie wytaczam tylko dlatego, że nie mogę sięgnąć do przełącznika, prowadząc. Chopin jest przerażający. Serce na wierzchu, dziury w płucach. Tego się nie da na żywca. Jego muzyka to płyn kontrastowy wstrzyknięty do duszy. Gnijące ciało i szpila świadomości.

W domu natychmiast ogłuszam się rockiem. Nie myśleć, tańczyć.

16 VIII

Nic do niczego nie pasuje, więc nadal nie mamy w podsiadłości światła i zasłon. W starym mieszkaniu nie mieliśmy żyrandola trzy lata, aż sąsiedzi z szacunkiem zapytali, czy wystające z sufitu kable to wymóg feng shui. My po prostu nie mogliśmy się zdecydować na klosze.

Zmęczona jazdami, pośpiechem, bezsensowną krzątaniną kładę się w południe. Ciało na wysokości materaca, aleja nie trzymam poziomu i spadam dużo niżej.

Dusza zostaje jako metafizyczna zawiesina z trupa. Może tak jest po śmierci?

Wreszcie się stało. Piżgnęłam burtą czołgu w furtkę, aż zdarłam listwę. Drzwi wozu do wymiany, płot się chwieje. Piotr otworzył bramę i pokazywał mi drogę z przodu, siostra nawigowała z tylu, ja wolniutko miażdżyłam ogrodzenie. Zamiast listka dla początkujących chcę graficzny znak ręki z uniesionym środkowym palcem – spierdalaj, jestem niebezpieczna.

17 VIII

Po dniu poświęcania się dla podsiadłości, wyciąganiu Poli z kominka chwila średniowiecznego wytchnienia u dominikanów na Freta. Pod gotyckim sklepieniem jest się chronionym ceglanymi dłońmi. Złożone do modlitwy, zaciśnięte nad małymi grzesznikami i wielkimi grzechami. W bocznej nawie barokowa kapliczka Kotowskich z roku 1699. Na wejściu do niej chwalebne epitafium: „Maria Kotowska – oprócz płci nie miała w sobie nic niewieściego”. Mój Boże, największą cnotą tej kobiety w oczach jej męża było niebycie kobietą. Trzysta lat i jaki feministyczny awans. Kobiecość stała się zaletą. Może za kolejne trzysta zrówna się w prawach inne człekokształtne: nauczone mówić ludzkim językiem migowym szympansy mordowane w eksperymentach medycznych.

Przed kościołem czeka Misiak. Pokazuje z daleka znajomego. Zerwałyśmy z nim znajomość, gdy Misiak odrzucił jego zaloty, a on w zemście, mieszając zawodowe z uczuciowym, skasował jej projekt plastyczny. Wołamy go. Zdziwiony przebaczeniem wraca do tamtych czasów, omijając finał.

Znajomy przypomina sylwestra sprzed dziesięciu lat. Tak podziwialiśmy wtedy swoje balowe stroje, że się zamieniliśmy: ja tańczyłam w jego smokingu, on w mojej lycrowej sukience z boa. Przeszłość nie jest taka zła. Zostaje po niej uśmiech, nie kota, ale samej Alicji. Śmieją się jej zmarszczki, bo tamtej twarzy już nie ma.

18 VIII

Pędzę o siódmej do podsiadłości, żeby zdążyć przed stolarzem. Piotr rusza kwadrans później z zapomnianym przeze mnie kluczem. Stolarz, piłując i stukając, opowiada o swoim budowanym domu. Oczywiście nie drewnianym.

– Nie mam zaufania do drewna – mówi fachowo.

Opisuje budowę, jeszcze jeden betonowy, wielopokoleniowy schron rodzinny. To my, miastowi, stawiamy nic niewarte drewniane chatki.

Nauczyłam się woskować podłogi i stoły. Oczywiście to niepraktyczne. Łatwiej raz na zawsze zakleić drewno lakierem. Zrobić z niego mumię. Ono żyje po ścięciu, chociaż nieme, bez szumu liści. Nadal się kurczy z zimna i puchnie od wilgoci. Dlatego wdzięcznie przyjmuje pieszczotę nacierania pszczelim woskiem, gojącym rany codziennego używania.

19 VIII

Ostatnie zakupy w józefosławskim sklepiku. Żegnam się ze sprzedawczynią.

– Ooo, przeprowadzka nie w środę albo w sobotę, w dzień maryjny? – dziwuje się. – Pierwsza noc musi być na dzień maryjny, inaczej szczęścia nie ma.

Nie wiedziałam. Zadbałam o Merkurego i Wenus, są w koniunkcji akurat dzisiaj, więc może niebo [pobłogosławi…

Pakuje nas czterech studentów z firmy przeprowadzkowej. Każdy flakonik w osobny papier. Kiedy biorą się za staranne owijanie śmieci, protestuję. To zaczyna przypominać egipską przeprowadzkę w zaświaty z każdym zmumifikowanym drobiazgiem.

Nie powinno się pozwolić dziecku patrzeć na wynoszenie mebli, dekonstrukcję jego jedynego świata. Pola płacze, gdy rolują jej dywanik.

O północy koniec przenoszenia. Kładziemy się koło paczek i bezsenna noc. Nowy dom skrzypi, przeciąga się, jęcząc. Skarży się na te lata samotności? Nie może nas ułożyć, znaleźć w sobie miejsca dla nas.

Tak to trochę wygląda, jakbyśmy się turlali z boku na bok po podłodze, próbując zasnąć.

Boję się bandytów (najczęściej obrabiają nowo zamieszkane domy), myszy (na pewno tłumy harcują w kuchni) i samej siebie (co ja zrobiłam?). W dodatku coś piszczy regularnie, chyba alarm.

Łomot do drzwi, jest koło drugiej. Schodzę i widzę przeskakujących przez plot facetów w kominiarkach. Piotr jest pierwszy przy drzwiach, bierze ich na siebie – to ludzie z ochrony. Włączył się alarm. Jak? Wysadziło korki i uruchomił się automatycznie. Odsyłamy wojowników, przekazując do centrali tajne hasło. Po dwóch godzinach to samo, znowu alarm, bo korki nienaprawione. Szepczę hasło, żeby nie usłyszeli go ochroniarze. Widzę się za godzinę, pół godziny powtarzającą dziwaczne słowa dyżurnemu. Jesteśmy w konspiracji antywłamaniowej.

Rano patrzymy na nierozpakowane pudła i z przerażenia ich nie tykamy. Znalezienie łyżeczki do herbaty przerasta naszą inteligencję. Wzywam siostrę. Jej żywiołem jest porządek. Przyjedzie za dwie godziny. Chodząc po dworcu, rzucam okiem na tytuły gazet: Największe zbliżenie Marsa od kilkudziesięciu tysięcy lat. Aha, stąd ci wojowniczy ochroniarze u nas i w ogródku, przyciągnęło ich.

20 VIII

Nocą letni deszcz. Pod dachem na piętrze słychać jego echo, więc jest go dwa razy więcej. Rano wypogodziło się, ale nie u nas na parterze. Tam nadal kapie, leje się ze stropu. Dom jest histerykiem, po szlochu walnął potową sufitu jak talerzem o podłogę. Czy on musi wypłakać wszystkie swoje żale za te lata opuszczenia? Pokazać nam przeżarte druty i poskarżyć się na inne nieszczęścia; może zarwie się podłoga, co?

Spełniły się wszelkie przepowiednie: własny dom jest własną tragedią do wiecznego remontu. Dzwonię po ekipę budującą dworki. Przyjechali, naprawili. Dom pusty kilka lat „wiotczeje”, nie trenując zamieszkania.

Puszczam w wozie Thelemanna, ratuje mi życie, dając podsłuchać życie gdzie indziej. Bez uszczelek, walących się ścian, pieprzonych rachunków. U niego tak spokojnie, poukładane już warstwy czasu i harmonii.

21 VIII

Zjawia się stolarz. Widzę po minie Piotra krztuszącego się ze śmiechu, że coś się szykuje.

– Idź, sama zobacz.

Stolarz, dwudziestoparoletni chłopak z okolicy, przybija na tarasie swoją koncepcję.

– Co to jest? – pakuję palec w dwucentymetrowe dziury stalowej siatki.

– Moskitiera.

– Na co?

– Na myszy, metalowej nie przegryzą.

– Panie, my tu mamy końskie muchy od krów, moskitiera jest na owady, co panu… – załamuję się, ten facet najchętniej oplótłby nam dom drutem kolczastym, wmawiając, że to na komary.

– Ale pani tyle mówiła o myszach, że się zasugerowałem. Nie, no jak się nie podoba, zmienię.

Jadę po lepy na muchy. Są tylko francuskie. Zawieszamy je w strategicznych miejscach. Wieczorem nie ma wątpliwości, wyprodukowali je buddyści. To nie lepy, tylko chorągiewki modlitewne powiewające na wietrze. Nie złapała się żadna z błogosławionych much.

22 VIII

Prąd nie płynie, woda się leje, burdel niesprzątnięty – ale za to mamy poranek. Takie widoki o świcie zza płota są na Seszelach. Nasze lepsze, tam natychmiast prześwietla je tropikalny upał.

Następna wizyta stolarza wygląda na dalszy ciąg skeczu. Tym razem przyniósł prawdziwe moskitiery, ale młoteczkiem przybił je do drzwi.

– Jak my wyjdziemy na taras? – pytam spokojnie, niemal dydaktycznie. – To mają być otwierane moskitiery. Po co nam zabite dechą drzwi?

Słowa trzeba rysować, wyliczać w centymetrach i to już dwadzieścia kilometrów za Warszawą.

Przed spaniem ścieram ze stołu brud, okruchy. Myję Go, oporządzam przed nocą. Poklepuję drewniany blat, tak jak się klepie po grzbiecie konia czy ukochanego psa. Z wdzięczności i szacunku albo dla dodania odwagi. Jego deszczułki dorastały dziesiątki lat do mojej ręki.

23 VIII

Boję się przyjazdu stolarza. Ma przywieźć szafę. Wynoszą ją z wozu. Nie dowierzam, otwieram szuflady, drzwi – w dobrą stronę. Jest dokładnie według rysunku. Doskonała, jak wyrzeźbiona, a nie zbita z dech.

Maluję ją „błękitem egejskim”. Nie wiem, czy to najbardziej mityczny z odcieni niebieskiego, ale na pewno najbardziej agresywny. Taki sam wżarł się w niebo i udaje świętoszka.

Według skali nieszczęść przeprowadzka po śmierci w rodzinie i rozwodzie jest najbardziej stresującym wyczynem. Zgadzam się, ale trzecie miejsce w rankingu horrorów jest ex equo z pierwszym i drugim. Umieram ze zmęczenia i rozwodzimy się ciągle z powodu drobiazgów. Kwestia, gdzie ma wisieć obraz, staje się przyspieszoną aż do kłótni analizą światopoglądu: co to jest funkcjonalność, nastrój, perspektywa i siła kolorów. Kompromisowo nie wieszamy spornego dzieła. Obrazki stoją pod ścianą, przesuwając się z jednego pokoju do drugiego w zależności od przesunięcia sił i czułości między nami.

24 VIII

W południe jestem nieumyta, nieuczesana. Ledwo zdążyłam w przelocie wepchnąć sobie w oczy szklą kontaktowe. To się nazywa szczęście jednorodzinne.

Facet kupujący od nas mieszkanie – Lokator (zaczynam go tak nazywać na cześć horroru Polańskiego) – prosi o zmianę terminu u notariusza, trafił się mu wyjazd wakacyjny. Wiedziałam, że cały mój misterny plan finansowy padnie. Był zbyt doskonały. Zaczynam się bać.

25 VIII

Przywożą kredens. Wnoszą i trach: walą się wszystkie proporcje. Wybraliśmy go z katalogu, na czują. Sądząc po innych meblach w tym sklepie, miał być kredensikiem, trochę mozartowskim – białym, lekko podrzeźbionym, z dźwięczącymi farfurkami szyb.

To, co nam przywieźli, jest renesansowym kredencho. Zniszczył nam kuchnię i salon, zdruzgotał resztę mebli. Pola chowa się w jego parterowych szkatułkach.

Zjawia się mysi Terminator. Zacny pan z przedwojennym wykształceniem i kulturą. Humanista myszeista. Nie znosi pułapek, są zbyt okrutne. Ocenia podsiadłość na trzy rodziny gryzoni. Lubi myszki, żyje z ich zabijania. Jest w tym tak dobry, że nie widział ich od lat. Rozkłada strategicznie niebieskie mydełka. Robi to w transie, intuicyjnie dobierając miejsca. W efekcie znajdujemy je też na tarasowej kanapie.

Kilka myszy doświadczalnych zje trutkę i wyschnie na wiórek. Reszta uzna to za niesmaczne i odpuści sobie kolonizację.

26 VIII

Notariusz, podpisanie umowy sprzedaży z Lokatorem. Został właścicielem, a ja nie mam z tego ani grosza. Notariuszka mówi, że to normalne, pieniądze wpłyną, kiedy on dostanie kredyt. Lokator opalony, zadowolony z siebie obiecuje, że w ciągu tygodnia.

Nie czuję się pewnie. Moja babcia straciła majątek, sprzedając przed wojną kamienicę w Białymstoku. Dostała pieniądze w walizce: z wierzchu banknoty, pod spodem gazeta. Jestem dziedziczna? Rodzice też dali się nabrać i po przeprowadzce mieliśmy z powrotem wprowadzkę do dawnego mieszkania. Czy wyjście z własnego domu jest zanurzeniem się w świecie oszustów czyhających na wolny lokal?

29 VIII

Za trzy dni kupuję dom. Lokator dzwoni beztrosko, że forsy nie ma, bo nasza notariuszka była niekompetentna i czegoś nie dodała. Ja ją poleciłam, więc oczywiście to moja wina. On miał lepszego notariusza w Tarnobrzegu. Wystarczyło zapakować dziecko i ruszyć karawaną na południe.

Muszę przełożyć kupno domu na trzeciego września, tuż przed wyjazdem do Moskwy. Dzwonić, przepraszać za bezczelnego luzaka. Piotr mówi, że w ostateczności wrócimy do Józefosławia. Czy my się przeprowadziliśmy, czy wyjechaliśmy ciężarową z dobytkiem na letnisko?

30 VIII – 2 IX

Staram się żyć normalnie. Stawiać talerz na stole, nie myśląc, że być może mam tylko ten talerz i stół i nie mam domu, dawnego mieszkania. Przede mną procesy sądowe. Drugiego nocą pojawiają się na moim koncie pieniądze.