38156.fb2
Gdy obudziłem się rano, było już cicho. To miło, że zabrali go do szpitala czy kostnicy – pomyślałem. Może wreszcie zdołam się wysrać. Ubrałem się, poszedłem korytarzem do łazienki i rzeczywiście poszło mi doskonale. Potem wróciłem do pokoju, wlazłem do łóżka i znowu zasnąłem.
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Usiadłem i zanim zdążyłem pomyśleć, kto to może być, powiedziałem „proszę”.
Była to pani cała ubrana na zielono. Miała na sobie bluzkę z dużym dekoltem i bardzo obcisłą spódniczkę. Wyglądała jak gwiazda filmowa. Stała tak po prostu w drzwiach i przez pewien czas mi się przyglądała. A ja siedziałem na krawędzi łóżka, w gatkach, trzymając przed sobą koc. Sławny amant, Chinaski. Gdybym był prawdziwym mężczyzną – pomyślałem – to wziąłbym ją gwałtem, wygodził tak, że na samo wspomnienie robiłoby jej się mokro w majtkach, zmusił do tego, by poszła za mną na koniec świata i roniła łzy czytając moje pisane na różowych bibułkach miłosne listy. Twarz miała nijaką, zupełnie nie przystającą do reszty ciała, raczej okrągłą. Jej oczy zdawały się szukać moich, a włosy miała trochę potargane i nie uczesane. Wyglądała na jakieś trzydzieści parę lat. I wyraźnie była czymś podekscytowana.
– Dziś w nocy zmarł mąż pani Adams – poinformowała mnie.
– Ach tak – bąknąłem zastanawiając się, czy ustanie tych dźwięków przyniosło jej taką samą ulgę jak mnie.
– I teraz robimy zbiórkę, aby kupić kwiaty na pogrzeb pana Adamsa.
– Nie sądzę, aby kwiaty zostały stworzone z myślą o umarłych. Im już nie są do niczego potrzebne – powiedziałem bez przekonania.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Pomyśleliśmy sobie, że byłby to miły gest. Przyszłam spytać, czy chciałby pan się dołożyć.
– Chciałbym, ale przyjechałem do Miami wczoraj wieczorem i jestem kompletnie spłukany.
– Spłukany?
– Tak. Szukam pracy. Znalazłem się, jak to mówią, w dołku. Ostatnich dziesięć centów wydałem wczoraj na słoik orzechowego masła i bochenek chleba. Chleb okazał się zielony, zieleńszy od pani sukienki. Zostawiłem go na podłodze i proszę, nawet szczury go nie ruszyły.
– Szczury?
– Nie wiem, jak jest w pani pokoju…
– Rozmawiałam wczoraj wieczorem z panią Adams i spytałam ją o naszego nowego współlokatora… wszyscy jesteśmy tu jakby rodziną… i ona powiedziała, że jest pan pisarzem. Podobno pisuje pan do takich magazynów, jak „Esquire” i „Atlantic Monthly”.
– E tam! Jaki tam ze mnie pisarz. To było tylko takie gadanie. Żeby właścicielka poczuła się lepiej. A prawda jest taka, że muszę znaleźć robotę. Wszystko jedno jaką.
– No ale dwadzieścia pięć centów może pan chyba dać. Taka kwota pana nie zrujnuje.
– Kochanie, bardziej mi są one potrzebne niż panu Adamsowi.
– Odrobinę szacunku dla zmarłych, młody człowieku!
– A może by tak uszanować żywych? Siedzę tu biedny, zdesperowany, a ty tak ślicznie wyglądasz, w tej swojej zielonej sukience.
Odwróciła się, wyszła, przeszła przez korytarz, otworzyła drzwi do swego pokoju, zamknęła je za sobą – i nigdy jej więcej nie zobaczyłem.