38156.fb2
Po powrocie do swego pokoju ściągnąłem stare portki, odwinąłem nogawki magicznych spodni, włożyłem czystą koszulę, wypucowałem buty i wyszedłem na ulicę. W mych nowych spodniach w kolorze soczystego brązu, wykończonych biegnącą pionowo fantazyjną lamówką.
Materiał jarzył się, opalizował. Przystanąłem na rogu i zapaliłem papierosa. Natychmiast podjechała taksówka. Kierowca wychylił głowę i spytał:
– Taryfa dla szanownego pana?
– Nie, dziękuję – odpowiedziałem. Wyrzuciłem zapałkę do rynsztoka i przeszedłem na drugą stronę ulicy.
Pospacerowałem sobie tak przez piętnaście czy dwadzieścia minut. Trzech albo czterech taksiarzy spytało mnie, czy nie chcę gdzieś jechać. Kupiłem w końcu butelkę portwajnu i wróciłem do siebie. Zdjąłem ubranie, powiesiłem je na ramiączku, wlazłem do łóżka i popijając wino, napisałem opowiadanie o biednym urzędniku z fabryki tekstylnej w Miami. Pewnego dnia, w porze lunchu, ów biedny urzędnik spotyka na plaży bogatą dziewczynę z towarzystwa. On na pewno jest wart jej pieniędzy, a ona stara się ze wszystkich sił udowodnić, że jest warta, by się nią zainteresował…
Gdy zjawiłem się nazajutrz rano w pracy, pan Silverstein stał w pobliżu drzwi, przed kontuarem. W ręku miał czek. Przywołał mnie gestem dłoni. Zbliżyłem się, wziąłem od niego czek i wyszedłem z powrotem na ulicę.