38156.fb2
Następnego dnia, koło południa, wybraliśmy się tam ponownie. Jane znowu miała na nogach swoje szpilki.
– Chciałabym, żebyś zrobił nam dziś ten gulasz – powiedziała. – Żaden mężczyzna nie potrafi tak udusić mięska jak ty. To twój największy talent.
– Stokrotne dzięki – burknąłem.
Dwadzieścia przecznic to jednak kawał drogi. Jane znów usiadła na ławce, zdjęła buty, a ja poszedłem do Działu Rachuby. Natrafiłem na tę samą dziewczynę.
– Nazywam się Henry Chinaski.
– Słucham pana.
– Byłem tu wczoraj.
– Tak?
– Powiedziała pani, że dziś będę mógł odebrać czek.
– Och, chwileczkę.
Przejrzała papiery.
– Przykro mi, panie Chinaski, ale pańskiego czeku jeszcze nie ma.
– Przecież powiedziała mi pani, że będzie na dziś gotowy.
– Proszę nam łaskawie wybaczyć. W pewnych wypadkach przygotowanie wypłaty wymaga czasu.
– Chcę dostać czek.
– Przykro mi, proszę pana.
– Wcale pani nie jest przykro. Nie ma pani pojęcia co to jest przykrość. A ja mam. Chcę się natychmiast widzieć z kimś kompetentnym. Z szefem pani szefa.
Dziewczyna podniosła słuchawkę.
– Pan Handler? Chce z panem rozmawiać niejaki pan Chinaski. Został zwolniony, a nie dostał czeku.
Trochę sobie jeszcze pogawędzili. W końcu dziewczyna spojrzała na mnie i powiedziała:
– Pokój 309.
Zeszedłem na dół do pokoju 309. Na drzwiach widniała wywieszka: JOHN HANDLER. Wszedłem do środka. Handler, członek zarządu i dyrektor administracyjny największej i najbardziej wpływowej gazety na zachodzie Stanów, był sam w gabinecie. Usiadłem na krześle naprzeciw niego.
– Słuchaj, John – zacząłem – wypieprzyli mnie od was na zbity ryj za to, że zdrzemnąłem się w damskim sraczu w godzinach pracy. Już drugi dzień z rzędu przyłażę tutaj z moją starą tylko po to, żeby usłyszeć, że nie macie dla mnie czeku. No, wiesz… i to już jest jawne kurestwo. Teraz zależy mi tylko na jednym: chcę dostać czek i się upić. Zapewne nie brzmi to zbyt nobliwie, ale taki jest mój wybór. A jeśli nie dostanę tego świstka, to nie odpowiadam za to, co za chwilę zrobię.
Na koniec obrzuciłem go spojrzeniem wprost z filmu Casablanca.
– Masz coś zapalić?
John Handler poczęstował mnie papierosem. Podał mi nawet ogień. Albo użyją sieci do poskramiania furiatów – pomyślałem – albo dadzą mi w końcu ten czek.
Handler podniósł słuchawkę.
– Panno Simms, chodzi o czek dla niejakiego pana Henry'ego Chinaskiego. Proszę mi go tu przynieść za pięć minut. Dziękuję.
Odłożył słuchawkę.
– Słuchaj, John – powiedziałem. – Mam zaliczone dwa lata dziennikarstwa w koledżu. Niepotrzebny ci jest przypadkiem reporter?
– Przykro mi. Mamy przerosty zatrudnienia.
Porozmawialiśmy sobie, a po kilku minutach weszła jakaś dziewczyna i wręczyła Johnowi czek. John przechylił się nad biurkiem i wręczył go mnie. Przyzwoity gość. Dowiedziałem się później, że umarł wkrótce po tym zdarzeniu, natomiast Jane i ja kupiliśmy sobie naszą wołowinkę na gulasz, nasze jarzynki, nasze francuskie winko – i żyliśmy dalej.