38156.fb2
Wytwórnia National Bakery Goods mieściła się w pobliżu. Dali mi biały kitel i szafkę na ubranie. Produkowali herbatniki, biszkopty, ciastka i temu podobne słodkości. Ponieważ podałem w kwestionariuszu, iż mam za sobą dwa lata koledżu, zatrudniony zostałem jako „Kokosowy”. Kokosowy stał na podwyższeniu, wygarniał z beczki szuflą zmielony kokos i wsypywał białe wiórki do maszyny. Maszyna robiła całą resztę: wypluwała wiórki na ciastka i inne drobne wyroby, które przesuwały się poniżej na taśmie. Łatwa to była robota. I miała w sobie coś dostojnego. Oto ja, wywyższony ponad innych, odziany w biel, ładowałem biały zmielony kokos do maszyny. A po drugiej stronie pomieszczenia uwijały się dziesiątki młodych dziewcząt, także ubranych na biało, w białych czepkach. Nie byłem do końca zorientowany, co one tam robią, ale bez przerwy były zajęte. Pracowaliśmy nocami.
To była moja druga noc. Wtedy właśnie się to zdarzyło. Powoli, zrazu nieśmiało, kilka dziewcząt zaczęło śpiewać: Och, Henry! Och, Henry! Jak ty umiesz kochać. Och, Henry! Och, Henry! Zaraz zacznę szlochać. Coraz więcej ich się dołączało. Wkrótce śpiewały już wszystkie. Pewien byłem, że to mnie dedykują ten śpiew.
Wyleciał z wrzaskiem nadzorca:
– Dobra, dziewczyny! Dosyć już tego!
Spokojnie, jakby nigdy nic, zagłębiłem szuflę w kokosowych wiórach. Z tym też trzeba się było pogodzić…
Przepracowałem tam ze dwa lub trzy tygodnie, gdy którejś nocy, pod koniec zmiany, zadzwonił dzwonek. Z głośnika odezwał się głos: „Wszyscy mężczyźni proszeni są o przejście do tylnej części budynku”.
Podszedł do nas jakiś człowiek w garniturze.
– Skupcie się wokół mnie – powiedział.
W ręku trzymał podkładkę do pisania z przypiętą kartką. Mężczyźni otoczyli go ciasnym kręgiem. Wszyscy mieliśmy na sobie białe kitle. Stanąłem na samym brzegu, nie wpychając się do środka.
– Wchodzimy obecnie w okres zastoju oświadczył ów człowiek. – Z przykrością muszę was poinformować, że zmuszeni jesteśmy zwolnić was wszystkich do czasu, gdy zacznie się jakiś ruch. Ustawcie się przede mną w kolejce, a ja zapiszę wasze nazwiska, adresy i telefony. Gdy tylko sprawy przyjmą lepszy obrót, będziecie pierwszymi, którzy się o tym dowiedzą.
Mężczyźni zaczęli formować kolejkę, przepychając się i klnąc. Nie ustawiłem się w niej. Stałem z boku przyglądając się, jak moi towarzysze pracy posłusznie podają swe nazwiska i adresy. To są właśnie ludzie – myślałem – którzy pięknie tańczą na przyjęciach. Poszedłem na zaplecze, odwiesiłem do szafki swój biały kitel, zostawiłem szuflę opartą o drzwi i wyszedłem.