38248.fb2 Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 13

Cesarz i rebeliant

Nie czekał już na nic, tylko na śmierć. A ta będzie straszna, dla niego, a jeszcze bardziej dla tych, których los zależał od jego milczenia. Życie wielu tysięcy, może nawet przyszłość całego ruchu były ceną dochowania powierzonych mu tajemnic. A on wiedział, że nie będzie mógł ich dochować.

Siepacze cesarza wszystkimi środkami, jakie mają do dyspozycji, postarają się złamać jego milczenie. Były to środki przerażające, okrutne procedury, przed którymi nie będzie w stanie się obronić. Czekał go ból, większy niż wszystko, co kiedykolwiek wiedział o bólu. A ból to nie wszystko. Były inne sposoby, podstępne, pomysłowe metody, którym nie mógł przeciwstawić się nikt, żaden człowiek, nawet o najsilniejszej woli. Poddadzą go działaniu leków. Zastosują sondy nerwowe. Użyją przyrządów, o których nigdy dotąd nie słyszał, w końcu zmuszą go do mówienia. Dowiedzą się wszystkiego, czego tylko zechcą.

Był tylko jeden ratunek, jedyna nadzieja: musi umrzeć, nim doprowadzą go do takiego stanu.

Lecz to nie takie proste. Gdyby tylko pojawiła się jakaś możliwość, sam zakończyłby swe życie, nie ociągałby się ani przez chwilę. Jednak zabrali mu wszystko, najpierw kapsułkę z trucizną, którą nosił każdy rebeliant, potem wszelką inną rzecz, jaką miał przy sobie, wszystko. Skontrolowali wszystkie otwory w jego ciele, szukając ukrytych przedmiotów i prześwietlili go od stóp po czubek głowy. Jedyne, co teraz miał na sobie, to cienkie, lekkie ubranie wykonane z tkaniny o strukturze waty.

Cela, do której go wsadzili, była mała i całkowicie pusta, wręcz aseptycznie czysta. Ściany z gołej, gładkiej jak lustro stali, tak samo sufit i podłoga. Był tam mały kran, z którego ledwie kapała letnia woda, i mocno przyśrubowany do podłogi pojemnik na potrzeby fizjologiczne. To wszystko. Żadnego materaca, żadnego koca. Musiał spać na gołej podłodze.

Myślał o tym, by w błyskawicznym, pełnym rozpaczy zrywie rzucić się na ścianę i roztrzaskać czaszkę – natychmiast, nim będą mogli go powstrzymać. Ale wzdłuż ścian rozciągało się grube na szerokość dłoni pole siłowe, uniemożliwiające szybkie ruchy – gdy próbował zrealizować swój zamiar, odbijało go jak guma, tylko lepiej.

Było ciepło. Wydawało się, że podłoga i ściany są ogrzewane; podejrzewał, że w pobliżu celi zamontowana jest wielka maszyna, może jakiś generator, bo gdy leżał na podłodze, czuł drobne wibracje. Światło, pochodzące z trzech elementów oświetleniowych na suficie, nigdy nie gasło, był pewien, że jest obserwowany, choć nie miał pojęcia, w jaki sposób.

W drzwiach była półokrągła klapa, którą od czasu do czasu zamykano, a kiedy ponownie otwierała się, stał za nią jego codzienny posiłek. Zawsze to samo, pozbawiona smaku, rzadka papka w przezroczystej misce. To była jedyna groźba, jaką usłyszał: jeśli odmówi jedzenia, zwiążą go i będą odżywiać sztucznie. Więc jadł. Nie było łyżki, musiał papkę wypijać. Miska była także miękka i łamliwa, nie nadawała się do tego, by przeciąć nią sobie tętnice, ani nic w tym rodzaju.

To była jedyna odmiana i jedyna miara czasu. Pozostały czas najczęściej spędzał siedząc w kącie, oparty plecami o ścianę i rozmyślał. Pojawiały się twarze przyjaciół, jakby przybywali się pożegnać i epizody z całego życia, jakby domagały się rozliczenia. Nie, niczego nie żałował. Wszystko zrobiłby jeszcze raz tak samo. Także tamten lot rekonesansowy, który okazał się być wyrafinowaną pułapką. Tego nikt nie mógł się spodziewać. O nic nie mógł się obwiniać.

Czasem myśli milczały. Wtedy siedział i patrzył na swoje lustrzane odbicie w przeciwległej ścianie, po prostu czuł, że jeszcze żyje. To nie potrwa już długo. Cenna była teraz każda chwila.

W takich momentach czuł w sobie pokój.

Były też chwile strachu. Pewność, że śmierć jest bliska i nieunikniona, budziła zwierzęcy, odwieczny jak miliony lat strach, strach, nie słuchający rozumu, odpierający wszelki rozsądek i przewyższający każdą wyższą konieczność, strach, który rodził się w najciemniejszych głębiach duszy i przeradzał w powódź przerażenia. Jak tonący szukał w takich chwilach nadziei, ratunku, a znajdował tylko niepewność.

W końcu stracił poczucie czasu. Niedługo nie będzie potrafił powiedzieć, jak długo przebywa w zamknięciu, dni czy miesiące. Może o nim zapomniano. Może zostanie tu zamknięty, rok po roku, aż się zestarzeje i umrze.

Przyszli, gdy spał. Lecz odgłos obracającego się w zamku klucza obudził go w jednej sekundzie i kazał poderwać się na nogi.

Więc nadeszła pora. Zaczynały się tortury. Naliczył szesnastu żołnierzy z cesarskiej gwardii, ciasno stłoczonych w korytarzu, wszyscy uzbrojeni w broń usypiającą. Jak zwykle pomyśleli o wszystkim. Był bez szans.

Jeden z nich, krępy mężczyzna o przerzedzonych włosach i twardych rysach twarzy, stanął w drzwiach.

– Rebeliant Jubad? Za mną – rozkazał szorstko.

Ostrożnie zbliżyło się do niego dwóch żołnierzy i założyli mu kajdany u nóg, teraz mógł dreptać tylko bardzo małymi kroczkami. Potem związali mu przeguby rąk i owiązali łańcuchem wokół brzucha. Jubad na wszystko pozwalał. Gdy dali mu znak, by ruszył, był posłuszny.

Szli wzdłuż jasno oświetlonego korytarza, aż dotarli do szerokiego tunelu, w którym czekały na nich otwarte drzwi ciężko opancerzonego transportera. Nie trafiła się żadna okazja do ucieczki, żadna możliwość, by rzucić się w przepaść ani w zabójczy ogień broni palnej. Rozkazali mu wsiąść, sami siedli w krąg wokół niego. Rozpoczęła się podróż.

Zdawało się, że podążają cały czas prosto, przez wiele godzin. Czasem jechali w całkowitej ciemności, kiedy indziej twarze żołnierzy, nawet na moment nie spuszczających z niego wzroku, w skąpym świetle wskaźników upodabniały się do demonicznych maszkaronów. Kilkakrotnie musieli zatrzymać się przy połyskujących groźnie ekranach energetycznych i poddać dokładnej kontroli wartowników, którzy siedzieli w pancernych kabinach i odbywali długie telefoniczne rozmowy, nim wyłączyli blokadę i zezwolili im na dalszą jazdę. Przez cały czas we wnętrzu transportera nie padło ani jedno słowo.

Przez pewien czas jechali znów w ciemności, kierując się ku jasnej plamie w oddali – nagle transporter wyskoczył z otworu w pionowej skalnej ścianie i przy pomocy silników antygrawitacyjnych szybował dalej w powietrzu wprost przed siebie. Jubad ze zdziwieniem rozglądał się wokół, chłonąc porażający widok. Ich trasa prowadziła wysoko nad atramentowym, spokojnym morzem, rozlanym od jednego kresu horyzontu po drugi, nad którym wznosiła się potężna, lazurowa, bez żadnej skazy, katedra nieba. W tyle za nimi został pełen szczelin, opadający pionowo do oceanu masyw skalny, a przed nimi – przed nimi wznosił się, połyskujący w świetle słonecznym, nieogarniony w swej niemal niepojętej wielkości, pałac cesarza.

Gwiezdny pałac. Jubad widział zdjęcia, jednak żadne z nich nie było w stanie oddać dumnego, zbytkownego przepychu tej olbrzymiej budowli. To była siedziba cesarza, nieśmiertelnego władcy wszystkich ludzi, tu biło serce imperium. Nie było rebelianta, który by nie marzył o tym, że kiedyś przybędzie w to miejsce – jako zwycięzca. Jubad przybywał jako więzień. Jego spojrzenie zachmurzyło się na myśl o okropnościach, jakie go tu czekały.

Transporter obniżył lot, aż mknęli tak nisko nad powierzchnią morza, że można by dotknąć grzbietów fal na niedostrzegalnie rozkołysanym morzu. Mury otaczające pałac zbliżały się szybko, zdawały się coraz wyższe. Jedna z bram otwarła się jak paszcza i połknęła ich, za nią znajdowała się wysoka hala, pośrodku której transporter wylądował.

– Zostaniesz przekazany gwardii przybocznej cesarza – oznajmił komendant.

Jubad skurczył się. To nie oznaczało nic dobrego. Przyboczna gwardia cesarza, to byli najbardziej zaufani spośród ściśle wyselekcjonowanych, elita elit, oddani cesarzowi aż po śmierć, nie mający względów dla siebie ani dla innych. Dwunastu z nich, potężni olbrzymi w złotych mundurach, podobni do siebie jak bracia, oczekiwało ich na lądowisku.

– Co za zaszczyt – wymamrotał przygnębiony Jubad.

Gwardziści wzięli go między siebie i czekali bez drgnienia twarzy, aż transporter odleci. Potem jeden z nich schylił się i zdjął mu pęta ze stóp. W tym geście dawało się wyczuć protekcjonalność. Jakby chciał w ten sposób powiedzieć: nam i tak nie uciekniesz, możesz sobie pobiegać.

Poprowadzili go ciągnącymi się bez końca korytarzami. W Jubadzie pulsował strach, jednak cieszył się każdym krokiem i każdą chwilą. Już wkrótce, w następnym korytarzu, a może w jeszcze następnym, otworzą się drzwi do pokoju, w którym zakończy życie. Sterylny błysk instrumentów w tym pomieszczeniu będzie ostatnim światłem w jego oczach, a jego własny krzyk będzie dźwiękiem, który zabierze ze sobą w wieczną ciemność…

Kilka szerokich stopni prowadziło w górę. Jubad zmieszał się, gdy to zauważył. Podświadomie założył, że pokoje przesłuchań i izby tortur mieszczą się w podziemiach pałacu, w najgłębszych piwnicach, gdzie nikt nie mieszka i nie może słyszeć krzyków. Lecz gwardziści prowadzili go swym miarowym marszowym krokiem po lustrzanym marmurze, przez złocone wrota i okazałe hale pełne skarbów sztuki z wszystkich galaktyk imperium. Serce waliło mu w piersi jak młot, gdy skręcili w małe boczne drzwi, lecz za nimi znajdował się tylko pozbawiony ozdób biały pokój, w którym prócz kilku foteli i stołu zobaczył jedynie pulpit sterowniczy. Gestem kazali mu zatrzymać się, sami objęli posterunki w pomieszczeniu i przy drzwiach, czekali. Nic się nie działo.

– Na co czekamy? – spytał w końcu Jubad.

Jeden z gwardzistów obrócił się do niego.

– Cesarz chce cię widzieć – powiedział. – Milcz.

Myśli Jubada wykonały skok w przód, salto w tył, potem zasupłały się, a jego dolna szczęka nagle opadła bezsilnie. Cesarz? Poczuł, jak strach rozpala się w nim do białości. Jeszcze nigdy nie słyszano o tym, by cesarz osobiście brał udział w przesłuchaniu.

Cesarz chce go widzieć. Co to może oznaczać?

Trwało dłuższą chwilę, nim rebeliantowi zaświtała myśl, co to znaczy. Za chwilę wejdzie sam cesarz. Tu, do tego pokoju. Prawdopodobnie przez drzwi pilnowane po obu stronach, po prawej i lewej ich stronie stało po dwóch żołnierzy. Cesarz wejdzie i stanie przed rebeliantem.

Myśli Jubada gnały przed siebie jak spłoszone stado. Czy to była jakaś szansa? Jeśli zaatakowałby samego cesarza, na pewno zabiliby go, będą musieli go zabić, szybko i bezboleśnie. To była szansa, na którą czekał. Pokaże tyranowi, jak potrafi umierać rebeliant.

Z zamyślenia wyrwało go gwałtowne otwarcie drzwi. Gwardziści stanęli na baczność. Równym krokiem wszedł starszy, lekko przysadzisty mężczyzna, wyglądający przy gwardzistach jak karzeł. Miał posiwiałe skronie i ubrany był w potwornie brzydki mundur, cały obwieszony połyskującymi orderami. Dostojnie rozejrzał się i zapowiedział:

– Cesarz.

Przy tych słowach padł na kolana, wyciągnął ramiona i z pokorą skłonił się w przód, aż dotknął czołem podłogi. Gwardziści postąpili tak samo i w końcu Jubad był jedyną osobą w pokoju, która stała.

Wtedy wkroczył cesarz.

Są w życiu rzeczy, które giną w zapomnieniu i takie, które się czasem wspomina, a wśród nich jest kilka momentów, które pozostaną w pamięci do końca życia, jakby wypaliły w niej swój ślad, jak emanujące światłem obrazy nadnaturalnej wielkości, ilekroć później Jubad zadawał sobie pytanie, która chwila w jego życiu zrobiła na nim największe wrażenie i najbardziej nim wstrząsnęła, zawsze musiał wbrew woli przyznać: była to właśnie ta chwila.

Obecność cesarza podziałała na niego jak uderzenie młotem. Oczywiście, znał tę twarz, znał ją każdy człowiek, jakby w ciągu tysiącleci stała się częścią ludzkiego genotypu. Widział o nim filmy, słuchał jego przemówień, lecz nic nie przygotowało go na – to…

To był on. Cesarz. Od tysiącleci władca ludzkości, całego zamieszkałego wszechświata, pozbawiony wieku i przekraczający wszelką ludzką skalę. Szczupły, wysoki mężczyzna, o mocnej budowie ciała i ostrych, niemal perfekcyjnych rysach twarzy. Ubrany w prosty, biały strój, wkroczył do pokoju z niezwykłą swobodą, nie wykonując żadnego zbędnego ruchu i bez najmniejszego pośpiechu. Jego spojrzenie padło na Jubada, a ten poczuł, że tonie w jego wzroku, jak w dwu bezdennych, czarnych studniach.

To było porażające. Jak spotkanie z mitologiczną postacią. Teraz rozumiem, dlaczego uważa się go za Boga! – to była jedyna myśl, na którą był w stanie zdobyć się nieszczęsny umysł Jubada.

– Podnieście się.

Jego głos także brzmiał znajomo, był ciemny, modulowany, przytłumiony. Tak mówił ktoś żyjący poza czasem. Wokół Jubada podnieśli się mężczyźni należący do gwardii przybocznej, wciąż byli jednak pokornie pochyleni. Jubad zauważył przerażony, że w momencie wkroczenia cesarza także mimowolnie padł na kolana. Poderwał się.

Cesarz znów spojrzał na Jubada.

– Zdejmijcie mu pęta.

Dwóch gwardzistów oswobodziło Jubada z ostatnich łańcuchów, z brzękiem zwinęli je i ukryli w kieszeniach mundurów.

– A teraz zostawcie mnie z rebeliantem samego.

Przez mgnienie oka na twarzach żołnierzy pojawiło się przerażenie, lecz nie ociągając się, posłuchali rozkazu.

Cesarz czekał bez ruchu, aż wszyscy znikną i zamkną za sobą drzwi. Potem zerknął na Jubada krótko, uśmiechnął się nikłym, niezgłębionym uśmiechem i przechodząc w głąb pokoju, odwrócił się niedbale plecami, jakby rebelianta tam wcale nie było.

Jubadowi zdawało się, że zaraz zwymiotuje, z takim żarem pulsowało w nim coś, co mówiło: Zabij go! Zabij! To była okazja, która nie powtórzy się przez tysiące lat. Był sam na sam z tyranem. Zabije go gołymi rękami, zębami i paznokciami i uwolni unię światów od dyktatora. Wypełni misję rebelianta, sam. Bezgłośnie zacisnął pięści, a serce waliło mu tak mocno, że zdawało mu się, iż rozbrzmiewa to echem w całym pokoju.

– Wszystkie twoje myśli – powiedział znienacka władca – krążą teraz wokół wizji, jak mnie zabijasz. Mam rację?

Jubad przełknął ślinę. Powietrze z płuc uszło mu z westchnieniem. Co tu się dzieje? Jaką grę prowadzi z nim cesarz? Dlaczego odprawił przyboczną gwardię?

Cesarz uśmiechnął się.

– Oczywiście, mam rację. O sytuacji takiej, jak ta, rebelianci marzyli przecież od setek lat – zostać sam na sam ze znienawidzonym despotą… Czy nie tak? Powiedz w końcu coś; chciałbym usłyszeć twój głos.

Jubad przełknął.

– Tak.

– Chciałbyś mnie teraz zabić, zgadza się?

– Tak.

Cesarz rozłożył ramiona.

– Więc, wojowniku, stoję przed tobą. Czemu nie próbujesz?

Jubad z niedowierzaniem zmrużył oczy. Mierzył wzrokiem boskiego cesarza, patrzył, jak cierpliwie czekając, stoi w swej pozbawionej ozdób, białej todze, rozkładając ramiona w geście bezbronności. Tak. Tak, zrobi to. Nie grozi mu nic gorszego od śmierci. A przecież nie pragnął już niczego innego, tylko śmierci.

Zrobi to. Teraz. Natychmiast, jak tylko zdoła zmusić swoje ciało do ataku. Spoglądał w te oczy, w oczy cesarza, pana pierwiastków i gwiazdozbiorów, wszechmocnego władcy i był jak sparaliżowany. Kurczowo zaciskał pięści. Dyszał ciężko. Zrobi to. Musi go zabić. Musi, ale jego ciało nie jest mu posłuszne.

– Nie potrafisz – stwierdził władca. – Właśnie to chciałem ci pokazać. Respekt dla cesarza jest głęboko zakorzeniony w was wszystkich, nawet w rebeliantach. To on nie pozwala ci mnie zaatakować.

Odwrócił się i podszedł do niewielkiego pulpitu sterowniczego, przy którym stały dwa fotele, oba zwrócone ku ścianie. Spokojnym, pełnym gracji ruchem wyciągnął rękę i dotknął przełącznika, na co część ściany bezgłośnie odsunęła się i odsłoniła widok na ogromną trójwymiarową panoramę gwiazd. Jubad rozpoznał kontury imperium. Zdawało się, że pokazano każdą gwiazdę, co do jednej i blask galaktyk napełnił pomieszczenie upiornym światłem.

– Często siedzę tu godzinami i patrzę na wszystko, nad czym mam władzę – powiedział cesarz. – Wszystkie te gwiazdy i ich planety są moje. Na całej tej nieogarnionej przestrzeni dzieje się moja wola i moje słowo jest prawem. Ale władza, prawdziwa władza, to nie panowanie nad przedmiotami, nawet nie nad słońcami i planetami. Prawdziwa władza to panowanie nad ludźmi. A moja władza nie polega tylko na przewadze zbrojnej i przemocy; mam także władzę nad sercami i umysłami ludzi. Biliony i biliony bilionów ludzi żyje na tych planetach i wszyscy oni należą do mnie. Żaden z nich nie przeżywa nawet jednego dnia bez myśli o mnie. Czczą mnie, kochają; jestem centralnym punktem całego ich życia. – Spojrzał na Jubada. – Nigdy wcześniej cesarstwo nie było tak wielkie, jak za mego panowania. Nigdy żaden człowiek nie miał więcej władzy ode mnie.

Jubad wpatrywał się w cesarza, tego człowieka, którego rysy twarzy zmieniały się wolniej niż konstelacje gwiazd na firmamencie nieba. Po co mu to opowiadał? Co zamierzał?

– Zadajesz sobie pytanie, dlaczego ci to opowiadam i jakie mam wobec ciebie zamiary – mówił dalej cesarz. Jubada ogarnęło przerażenie, że tak szybko i łatwo został przejrzany. – Pytasz się też, czy możliwe jest, bym potrafił czytać myśli… Nie, nie potrafię. To zresztą niepotrzebne. Myśli i uczucia masz wypisane na twarzy.

Jubad czuł niemal fizycznie, o ile słabszy jest od tego wiekowego człowieka.

– Zresztą, nie mam też zamiaru poddawać cię przesłuchaniom. Możesz się odprężyć. Opowiadam ci to wszystko, bo chcę, żebyś coś zrozumiał… – Władca skierował na niego nieprzeniknione spojrzenie. – Wiem już wszystko, co chcę wiedzieć. O tobie też, Berenko Kebarze Jubad…

Jubad nie mógł zapobiec temu, że zadrżał, gdy usłyszał swoje imię w ustach cesarza.

– Urodziłeś się dwadzieścia dziewięć lat temu na Lukdarii, tajnej bazie rebeliantów, jako pierwszy syn Ikany Wero Kebar i Ubana Jegetara Berenko. Pierwsze zadania jako wywiadowca wypełniałeś, mając dwanaście lat, potem przeszedłeś szkolenie w zakresie ciężkiego uzbrojenia i dział pokładowych, zostałeś mianowany komendantem łodzi zwiadowczej, potem komendantem statku, w końcu powołano cię do sztabu Rady Rebeliantów. – Przez twarz cesarza przemknął jakby drwiący uśmieszek, gdy popatrzył na oszołomionego Jubada. – Mam opowiedzieć ci jeszcze pikantne szczegóły twojego romansiku z tą młodą nawigatorką? Skończyłeś akurat 16 lat, jej było na imię Rheema…

Jubad był przerażony.

– Skąd… skąd to wiecie? – wyjąkał.

– Wiem o was wszystko – powiedział cesarz. – Znam nazwy, pozycje i rodzaj uzbrojenia wszystkich waszych baz planetarnych – Lukdaria, Jehemba, Bakion i jak tam się one wszystkie nazywają. Wiem o waszym gabinecie cieni na Purat, waszych tajnych związkach na Naquio i Marnaku, znam nawet waszą tajną bazę na Niobai. Znam każdego z was po imieniu, wasze cele i plany.

Równie dobrze mógł wbić Jubadowi w ciało rozżarzony miecz. Przerażenie niemal go zabiło. Spodziewał się, że będą mu próbowali wydrzeć te informacje torturami i był gotów umrzeć, nie zdradzając nawet jednego imienia.

Ugięły się pod nim nogi. Nie zdając sobie z tego sprawy, opadł na jeden z foteli. Po wszystkim, co przeszedł, był bliski utraty zmysłów.

– Ach – powiedział cesarz i z uznaniem skinął głową. – Widzę, że naprawdę jesteś rebeliantem…

Trwało dłuższą chwilę, nim Jubad zrozumiał, co cesarz miał na myśli: usiadł, gdy imperator stał. Normalnie zostałoby to uznane za śmiertelną zniewagę. Mimo to siedział dalej.

– Skoro wiecie to wszystko – powiedział, z trudem kontrolując własny głos – ciekaw jestem, czego oczekujecie ode mnie.

Cesarz spojrzał na niego wzrokiem niezgłębionym jak przepaść między gwiazdami.

– Chcę, żebyś wrócił i doprowadził do zmiany planów.

Jubad poderwał się oburzony.

– Nigdy! – zawołał. – Prędzej umrę!

Po raz pierwszy usłyszał, jak cesarz śmieje się głośno.

– Myślisz, że w ten sposób coś zdziałasz? Nie bądź głupi. Widzisz przecież, że wiem o was wszystko. Mógłbym cały ruch oporu całkowicie zdławić z godziny na godzinę, aż po ostatniego członka, tak, by nie został nawet ślad. Ja jeden wiem, ile było już powstań i rebelii, i zawsze podobało mi się je stłumić i wyplenić. Tym razem jednak tego nie zrobię, bo ruch rebeliantów gra ważną rolę w moich planach.

– Nie pozwolimy, byście zrobili z nas wasze narzędzie!

– Może to ci się nie spodoba, ale od początku byliście moim narzędziem – spokojnie odpowiedział cesarz i dodał:

– To ja stworzyłem ruch oporu.

Myśli Jubada zatrzymały się, by już nigdy, jak mu się zdawało, nie ruszyć.

– Co? – usłyszał swe bezsilne mamrotanie.

– Znasz historię ruchu – powiedział cesarz. – Równo trzysta lat temu na krańcach imperium pojawił się człowiek, który wygłaszał buntownicze mowy i zdołał podburzyć wielu ludzi przeciw władzy cesarza. Stworzył zalążki ruchu rebeliantów i napisał książkę, która na stulecia stała się ich biblią, manifestem. Od jej tytułu pochodzi nazwa ruchu – Bezgłośny wiatr, a ten człowiek nazywał się Denkalesar.

– Tak.

– Ten człowiek to ja.

Jubad przebijał cesarza wzrokiem. Zdawało mu się, że podłoga osuwa mu się spod stóp, odpadając kawałek po kawałku.

– Nie…

– To była interesująca przygoda. W przebraniu podżegałem przeciw cesarzowi, a potem wracałem do pałacu i zwalczałem rebeliantów, których sam podburzałem. Niezliczone razy w życiu podróżowałem w przebraniu, ale to było największe wyzwanie. I udało się, ruch rebeliantów nieprzerwanie rósł i rósł…

– Nie wierzę.

Cesarz uśmiechnął się ze współczuciem.

– Popatrz tylko na imię. Denkalesar – to przecież anagram mojego imienia, Aleksander. Nigdy nie zwróciłeś na to uwagi?

Podłoga ostatecznie umknęła spod stóp Jubada. Rozwarła się głębia i chciała go pochłonąć.

– Ale – dlaczego?! – wydobył z siebie słowa. – Po co to wszystko?

Znał już odpowiedź. Wszystko było tylko grą, w którą cesarz z nudów grał sam z sobą, dla zabicia czasu. Wszystko, w co on, Jubad, wierzył każdą cząstką swej istoty, w rzeczywistości służyło jedynie rozrywce nieśmiertelnego, wszechmocnego władcy. To on powołał do życia ruch rebeliantów, on go ugasi, gdy mu się znudzi.

Wyglądało na to, że nie ma żadnej nadziei, żadnej szansy przeciw jego wszechobecności. Ich walka od początku nie miała perspektyw powodzenia. Może, myślał tępo Jubad, rzeczywiście jest on bogiem, za jakiego się go uważa.

Cesarz długo przyglądał mu się w milczeniu, ale zdawał się go nie widzieć. Patrzył nieobecnym spojrzeniem. Na jego twarzy odbijały się wspomnienia sprzed tysięcy lat.

– Już bardzo dawno temu, może trudno to sobie wyobrazić, ale ja też byłem kiedyś młodym człowiekiem, jak ty dziś – zaczął opowiadać – uświadomiłem sobie, że mam tylko jedno życie, że cokolwiek chcę w nim osiągnąć, muszę zdążyć, nim ono zgaśnie. A miałem wielkie pragnienia. Chciałem wszystkiego. Moje marzenia nie znały granic, byłem gotów na wszystko, by je urzeczywistnić, nawet posunąć się do ostateczności, byle osiągnąć szczyty. Chciałem dokonać tego, czego nikt nigdy nie dokonał, chciałem zostać mistrzem wszechwag, zwycięzcą we wszystkich dyscyplinach, chciałem trzymać w ręce wodze wszechświata, a do tego jego przeszłość i przyszłość.

Zrobił nieokreślony ruch dłonią.

– Zasoby świadomości cesarzy żyjących przede mną trwają we mnie, stąd wiem, że mieli te same pragnienia. W mojej młodości rządził cesarz Aleksander Dziesiąty, byłem zdecydowany zostać jego następcą. Doprowadziłem do tego, że przyjęto mnie do szkoły cesarskich synów, kłamałem i zdradzałem, przekupywałem i mordowałem, aż stałem się jego ulubieńcem. Na łożu śmierci przekazał mi panowanie nad światem, powierzył tajemnicę długowieczności i przyjął do kręgu cesarzy.

Jubad nie spuszczał oka z ust cesarza. Mdliło go, gdy próbował sobie przedstawić, przed jak niewyobrażalnie długim czasem działo się to wszystko.

– Ja chciałem jednak osiągnąć jeszcze więcej, jeszcze więcej zdobyć. Miałem władzę i długie życie, walczyłem o więcej władzy i więcej życia. Nie spocząłem, nim długowieczność nie zmieniła się w nieśmiertelność. Prowadziłem wojnę za wojną, by rozszerzać granice imperium dalej i dalej, w nieskończoność. Im większą miałem władzę, tym bardziej pożądliwie pragnąłem jej jeszcze więcej. To nie miało końca. Było jak gorączka pchająca mnie naprzód. Czegokolwiek bym nie posiadał, zawsze istniała obietnica otrzymania więcej.

Cesarz skierował wzrok na panoramę gwiazd.

– Zdobyliśmy władzę, utrzymaliśmy ją i rozkoszowaliśmy się jej smakiem, nie zważając na nic. Prowadziliśmy wojny, uciskaliśmy i niszczyliśmy ludy, naszą wolę zawsze przeprowadzaliśmy bez litości. Nie było nikogo, kto mógłby się nam sprzeciwić. Dokonaliśmy okrucieństw, przy których cała historia ludzkości brzmi jak dziecinna bajeczka, potworności, na których nazwanie brakuje w języku słów, nie narodziłyby się w żadnej wyobraźni. Nikt nie był w stanie nas powstrzymać. Brodziliśmy zanurzeni aż po biodra we krwi, a nie zdruzgotał nas żaden piorun. Układaliśmy stosy z czaszek, a nie przeszkodziła nam żadna wyższa siła. Składaliśmy sobie w ofierze rzeki ludzkiej krwi, a nie wtrącił się żaden bóg. Więc stwierdziliśmy, że sami jesteśmy bogiem.

Jubad ledwie był w stanie oddychać. Miał wrażenie, że się dławi, że dusi go wszystko, co słyszy.

– Mieliśmy władzę nad ciałami, dążyliśmy do tego, by zapanować także nad sercami. Każdy śmiertelnik, pod którymkolwiek ze słońc, bał się nas, ale to nam już nie wystarczało: miał nas pokochać. Rozesłaliśmy kapłanów, głoszących we wszystkich galaktykach świętość naszego imienia i naszą wszechmoc, i dokonaliśmy tego, że oblicza dawnych bogów zostały wyrwane z korzeniami z ludzkich serc i sami zajęliśmy ich miejsce.

Cesarz zamilkł. Jubad bez ruchu wpatrywał się w niego. Powietrze w pokoju zdawało się być ciężkie jak stal.

Nieskończenie powoli władca odwrócił się do niego.

– Osiągnąłem to, czego pragnąłem. Władzę absolutną. Wieczne życie. Wszystko – powiedział. – A teraz wiem, że to nie ma żadnej wartości.

Jubad wyczuł w jego słowach niewymowne obrzydzenie i w jednej chwili zrozumiał, że to był właśnie ten zapach – bezduszny paraliż, pozbawiona nadziei ciemność. Tchnienie zgnilizny, nie mogącej dalej się rozprzestrzeniać, gdyż czas się zatrzymał.

– Władza jest obietnicą, trwającą tylko dopóty, dopóki dążąc do niej, napotykamy przeszkody. Zgromadziliśmy nieskończoną władzę, ale nie rozwiązaliśmy zagadki istnienia. Jesteśmy bliżsi bogom niż zwykłym ludziom, ale nie doznaliśmy spełnienia. Cesarstwo, choć ogromne, jest tylko pyłkiem we wszechświecie, lecz nie można oczekiwać, że jeszcze więcej władzy przybliży nas do osiągnięcia pełni. Mam zdobyć jeszcze jedną galaktykę? Jaka z tego korzyść? Nigdy nie trafiliśmy na inne istoty, porównywalne do nas, ludzi, a ludzie żyją wyłącznie pod naszymi rządami. Tak więc od tysięcy lat panuje pokój, nic już się nie zmienia; wszystko funkcjonuje, a nie dzieje się nic nowego. Dla mnie czas przestał istnieć. Wszystko jedno, czy żyłem sto tysięcy lat, czy tylko rok, nie ma już sensu iść dalej tą drogą. Doszliśmy do wniosku, że nasze poszukiwania były daremne i postanowiliśmy uwolnić ludzkość spod naszego jarzma, oddać to, co zdobyliśmy, nie zatrzymać nic z tego dla siebie.

Słowa padały w ciszę jak uderzenia młota. Jubad nie mógł się pozbyć uczucia, że jego ciało rozwiało się jak dym.

– Rozumiesz, co chcę przez to powiedzieć? – spytał cesarz.

Tak. Nie. Nic nie rozumiał. Przestał już pragnąć cokolwiek zrozumieć.

– Zdecydowaliśmy – powiedział cesarz, kryjący w sobie w tajemny sposób wspomnienia poprzednich władców – że chcemy umrzeć.

– Um-rzeć?

Nie. Nic nie rozumiał.

– Jeśli ktoś zgromadził tak wiele władzy jak my, niełatwo jest mu się jej pozbyć – spokojnie odrzekł cesarz. – Dlatego umrzemy. Pojawia się jednak problem, że imperium pozbawione cesarza nie będzie mogło dalej istnieć. Ludzie są ode mnie zbyt zależni. Gdybym nagle zniknął, nie mieliby przyszłości. Nie mogę tak po prostu oddać władzy, nie skazując ich przy tym wszystkich na śmierć. Żeby rozwiązać ten problem, powołałem do życia ruch rebeliantów.

– Ach. – Jubad usłyszał w sobie powątpiewające głosy, uważające to wszystko za niezrozumiały manewr tyrana, lecz pochodząca z głębi serca mądrość upewniała go, że cesarz mówi całkowicie szczerze.

– Łatwo jest narzucić duchowe jarzmo, ale trudno je wyrwać z ludzkich umysłów. Ludzie nie mają przyszłości, jeśli nie zdołają strząsnąć mego panowania ze swoich dusz. Taki był cel ruchu rebeliantów, zebrać ludzi i obdarzyć ich duchową wolnością.

Cesarz zamknął ścianę zasłaniającą panoramę imperium.

– Cel został osiągnięty. Zbliżamy się do końcowej fazy mojego planu, teraz wszystko zależy od was. Musicie zdobyć świat centralny, zabić mnie, przejąć władzę i rozbić cesarstwo na wiele oddzielnych małych części. A przede wszystkim musicie z ludzkich umysłów doszczętnie wykorzenić wiarę we mnie jako boskiego cesarza.

Jubad zauważył, że już od dłuższego czasu wstrzymuje oddech i głęboko wciągnął powietrze. Nadludzkie ciśnienie zdawało się ustępować, atmosfera odczuwalnej fizycznie ciemności ulatniała się.

– Ale co my mamy zrobić? – zapytał.

– Zaraz ci to wytłumaczę – powiedział cesarz. – Znam wasze plany; nie mają szans powodzenia. Po naszej rozmowie zostaniesz odwieziony z powrotem do celi, w drodze zdarzy ci się sposobność ucieczki. Mój oddział straży tak wszystko zaaranżował, że będzie to wyglądało całkowicie wiarygodnie. Nie daj się zwieść pozorom, wszystko, co cię spotka, zostało zaplanowane. Przygotowali to tak, że podczas ucieczki wejdziesz w posiadanie tajnych dokumentów, demaskujących slaby punkt w obronie światów centralnych. Plany też są sfałszowane; jeśli zaatakowalibyście podany w nich słaby punkt, wpadlibyście w zasadzkę bez wyjścia. Zamiast tego rozpoczniecie pozorny atak, a naprawdę zaatakujecie punkt obronny Tauta. Tauta – tę nazwę musisz zapamiętać. To jeden z moich konspiracyjnych punktów, jest tam tajny tunel nadwymiarowy, kończący się bezpośrednio w pałacu. W ten sposób możecie ominąć całą obronę planetarną i opanować pałac od środka.

Jubad wstrzymał oddech. Nikt nigdy nie uważał istnienia takiego korytarza za możliwe.

– A teraz moja śmierć – kontynuował cesarz, nie zmieniając tonu. – Ty mnie zabijesz. Gdy zaatakujecie, będę tu na ciebie czekał, w tym pokoju. Zabijesz mnie strzałem w pierś – przygotuj się! Sam przekonałeś się, że niełatwo jest mnie zaatakować. Gdy spotkamy się następnym razem, musisz być do tego zdolny!

Jubad zdumiony skinął głową.

– Tak.

– Ważne są dwie sprawy – przykazał mu władca. – Po pierwsze trzeba pokazać moje zwłoki na wszystkich kanałach medialnych, udowodnić, że jestem martwy. Wystawcie je na pokaz w upokarzającej pozycji, na przykład zawieście je za stopy. Nie możecie mieć żadnych oporów, to byłoby na nic. Pamiętaj o tym, że przede wszystkim musicie wstrząsnąć wiarą w cesarza. Musicie pokazać, że ja także byłem tylko śmiertelnym człowiekiem, mimo długiego życia. I musicie udowodnić, że to naprawdę moje zwłoki – dlatego nie uszkodź głowy. Nie myśl, że macie przed sobą łatwe zadanie. Nic nie jest trudniej wyplenić niż religię, choćby była nie wiem jak fałszywa.

Jubad przytaknął.

– Druga sprawa dotyczy nas obu, ciebie i mnie – kontynuował starzec i spojrzał badawczo na rebelianta. – Jest bardzo ważne, żebyś tajemnicę tej rozmowy zabrał ze sobą do grobu.

– Dlaczego?

– Ludziom potrzebna jest wiara, że wolność wywalczyli sobie sami; muszą móc być dumni ze zwycięstwa – ta duma pomoże im przetrwać nadchodzące trudne czasy. Nie mogą zorientować się, że to nie było ich zwycięstwo. Nigdy. Nie mogą dowiedzieć się, iż tak zupełnie utracili wolność, że trzeba było mojej interwencji, aby im ją zwrócić. Musisz milczeć dla dobra przyszłych pokoleń, dla dobra przyszłości wszystkich ludzi.

Jubad, rebeliant, patrzył w oczy cesarza i widział w nich nieusuwalne zmęczenie. Skinął głową, było to jak uroczysta obietnica.

Gdy pół roku później rebelianci zdobyli pałac, Jubad ukradkiem oddalił się od swego oddziału. Straże pałacowe były całkowicie zaskoczone. Wszędzie wokół strzelano, ale wynik walki nie budził wątpliwości. Jubad bez przeszkód dotarł do skrajnych obszarów ogromnego pałacu i wreszcie wszedł do pomieszczenia, w którym czekał na niego cesarz.

Stał w tym samym miejscu, w którym Jubad widział go poprzednio. Tym razem miał na sobie odświętny mundur, a na ramiona zarzucił cesarski płaszcz.

– Jubadzie – powiedział, gdy rebeliant wszedł. – Jesteś gotów?

– Tak – odpowiedział Jubad.

– Więc doprowadźmy rzecz do końca.

Jubad wyjął miotacz promieni i z ociąganiem ważył go w dłoni. Patrzył na cesarza, który stał spokojnie i przyglądał mu się.

– Żałujesz tego, co zrobiłeś? – spytał rebeliant.

Cesarz podniósł głowę.

– Nie – odrzekł. Wyglądał na zaskoczonego pytaniem.

Jubad nic nie powiedział.

– Nie – powtórzył w końcu cesarz. – Przyszedłem na świat nie wiedząc, co znaczy żyć. Władza zdawała się być jedyną rzeczą, która kryła w sobie obietnicę spełnienia, więc dążyłem do niej – doszedłem dość daleko, by przekonać się, że obietnica była kłamstwem i że ta droga prowadzi donikąd. Ale próbowałem. Gdy nie otrzymujemy już odpowiedzi na nasze pytania, każda żywa istota ma przecież niezaprzeczone prawo ich szukać; wszystkimi środkami, na wszelki sposób i ze wszystkich sił. Miałem prawo postępować tak, jak postępowałem.

Jubad zadrżał, czując surowość tych słów. Cesarz był nieubłagany dla wszystkich, także dla samego siebie. Nawet w ostatniej chwili nie zaniechał twardych zasad, dzięki którym trzymał władzę sto tysięcy lat. Nawet w chwili śmierci i po niej decydował o losie ludzkości.

Ma rację, pojął oszołomiony Jubad, nigdy nie pozbędzie się władzy, którą zdobył.

Poczuł w ręce ciężar broni.

– Sąd może zdecydowałby inaczej.

– Musisz mnie zabić. Jeśli zostanę przy życiu, wasze powstanie nie powiedzie się.

– Może.

Jubad był przygotowany na gniew cesarza, lecz ku swemu zaskoczeniu widział w jego oczach tylko wstręt i przesyt.

– Wy, śmiertelnicy, macie szczęście – powiedział powoli władca. – Nie żyjecie dostatecznie długo, by zrozumieć błahość wszelkiego bogactwa i bezsens życia. Jak myślisz, dlaczego zrobiłem to wszystko, zadałem sobie tyle trudu? Mógłbym zabrać ze sobą w śmierć wszystkich ludzi, gdybym zechciał. Ale nie chcę. Nie chcę już nic, nie chcę mieć do czynienia z istnieniem.

Z zewnątrz dobiegały krzyki i odgłosy strzałów. Walczono coraz bliżej.

– Strzelaj! – rozkazał ostro cesarz.

I Jubad odruchowo, nie zastanawiając się, podniósł broń i strzelił cesarzowi w piersi.

Później wielbiono go jako oswobodziciela, jako tego, który pokonał tyrana. Uśmiechał się do kamer, przyjmował triumfujące pozy i wygłaszał owacyjnie oklaskiwane mowy, lecz cały czas nie opuszczała go świadomość, że tylko odgrywa zwycięzcę. Jedynie on wiedział, że nim nie jest.

Do końca życia będzie zadawał sobie pytanie, czy nawet jego ostatnia chwila też została zaplanowana przez cesarza.

To rozsądek nie wytrzymuje próby czasu; zmienia się i przemija. Wstyd natomiast jest jak rana, nigdy nie odkryta, dlatego nigdy się nie goi. Dotrzyma obietnicy i dochowa milczenia, ale nie z rozsądku, lecz ze wstydu. Będzie milczał z powodu tego momentu, tego mgnienia oka: w którym on, rebeliant, był posłuszny cesarzowi…