38248.fb2 Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 14

Jeszcze cię kiedyś zobaczę

Atak nastąpił bez uprzedzenia. Obce okręty pojawiły się nie wiadomo skąd i zbliżyły do stacji kosmicznej, nie wysyłając sygnałów rozpoznawczych i nie reagując na wezwania. A gdy latające roboty bojowe, pierwsza linia obrony stacji, otworzyły ogień, obcy odpowiedzieli gęstym ostrzałem.

Udało się zmusić ich do odwrotu, a nawet ciężko uszkodzić jeden z okrętów. Jednak należało liczyć się z powrotem obcych. Szkody, jakie atak wyrządził na stacji, trzeba naprawić tak szybko, jak to możliwe, by następnym razem nie dać się zaskoczyć i stawić czoła wrogowi w pełnej gotowości.

Ludkamon został przydzielony do prac naprawczych w sekcji bazowej 39-201, byli z nim sami zwykli ładowacze i z miejsca znienawidził tę pracę.

Sekcja Bazowa 39-201, płaski moduł budowlany o kształcie obszernej hali, pełniący rolę całkowicie zautomatyzowanego magazynu kontenerów, został trafiony jednym z pocisków i od tej pory nie nadawał się do użytku. Naprawiono uszkodzenia powłoki zewnętrznej i ponownie napełniono sekcję powietrzem, mimo to wciąż nie działała.

– Słuchajcie wszyscy uważnie – grzmiał szef brygady naprawczej, głosem nawykłym do wydawania rozkazów. – Podzielimy się na dwójki i zaznaczymy wszystkie elementy, które nie działają poprawnie. Potem zredukujemy w całym obszarze siłę ciężkości i ręcznie rozładujemy niedostępne kontenery. I pospieszcie się, jeśli łaska; statek tunelowy czeka!

Gródź podniosła się i otwarła dojście do ogromnej, mrocznej hali pełnej regałów i szyn transportowych, z których niektóre były pogięte lub nadtopione. Rozszedł się zapach chłodu i kurzu.

Dla Ludkamona zabrakło pary, wyruszył więc sam. To mu odpowiadało. Nie cierpiał ładowaczy, nie znosił ich, odkąd Iva…

Nie chciał o tym myśleć. Może i dobrze się stało, że otrzymał do wykonania zadanie, na którym może się skupić. Dobył markera i z pełnym zaangażowaniem począł sprawdzać transportery rolkowe: trącał ręką każdy wałek, słuchał odgłosu i zatrzymywał wałek. Na tych, które nie obracały się albo wydawały podejrzany dźwięk, rysował z boku znaczek.

Wtedy odkrył przewrócony kontener.

W hali było ich wiele. Ten jednak spadając podczas ostrzału z transportera, uderzył w rozszarpany bok regału, który rozciął go jak otwieracz do konserw.

Ludkamon wstrzymał oddech. Otwarty kontener!

Przez całe życie zadawał sobie pytanie, co też jest w pojemnikach, przywożonych tu codziennie tysiącami i przeładowywanych na statki tunelowe. Tego nie wolno im było wiedzieć. Kontenery – o długości i szerokości równej wzrostowi mężczyzny, sięgające mniej więcej na wysokość bioder – były zawsze zamknięte i zapieczętowane. Na temat ich zawartości kursowały niesamowite pogłoski.

Ludkamon rozejrzał się we wszystkie strony. Nikogo, kto by go obserwował. Tylko krok i dowie się. Krok i sprowadzi na siebie gniew cesarza.

A niech tam. Jeden krok i Ludkamon pochylił się nad dziurą wydartą w pokrywie kontenera.

Uderzył go zjełczały, nieprzyjemny zapach. Dłoń poczuła coś miękkiego, futrzanego. To, co chwycił i wyciągnął przez otwór, wyglądało jak gruby koc albo cienki dywan. Zdawało się mieć wymiary dokładnie takie same, jak kontener. Kontener był wypełniony po brzegi podobnymi przedmiotami.

Dywany? Dziwaczne. Ludkamon wcisnął miękki przedmiot z powrotem, na ile potrafił.

– Nie chciałeś chyba zajrzeć do kontenera? – wzdrygnął się na dźwięk grzmiącego głosu.

Ludkamon uniósł się.

– Ach, nie – wyjąkał.

Stał przed nim dowódca brygady i podejrzliwie mierzył go wzrokiem od stóp do głów.

– Założę się, że chciałeś. Ludkamon, ta ciekawość będzie cię kiedyś kosztować głowę!

Lekarz pochylał się nad otwartą raną, z nieporuszonym wyrazem twarzy, po którym jednak znać było lekki niesmak. Jego gesty miały wyraźnie dawać do zrozumienia, że swoją obecność tutaj uważał za uciążliwą formalność. Kości czaszki były pęknięte na obszarze wielkości dwóch dłoni, pod spodem kłębiła się masa mózgu, szara i martwa. Przyciągnął bliżej lampę wiszącą nad głową, by na oglądane tkanki nie padał żaden cień.

– I co? – spytał drugi mężczyzna. Duże, klinicznie sterylne pomieszczenie odpowiedziało echem na jego głos. – Przestał działać.

Lekarz z westchnieniem wyjął z uchwytu sondę pomiarową i dotknął nią mózgu, nie troszcząc się przy tym zbytnio o ostrożność. Przez chwilę obserwował wskaźniki. Ani drgnęły.

– Jest martwy, niewątpliwie – powiedział w końcu.

Ten drugi parsknął poirytowany.

– Ależ to katastrofa! Akurat teraz!

– Obawiacie się, że napastnicy powrócą?

– I to lepiej uzbrojeni. Tak. Nie ma rady, potrzebujemy jak najszybciej wymiany w Sekcji Wyższej, przed ponownym atakiem na stację.

Lekarz obojętnie skinął głową.

– Jestem gotów.

Zaczął odłączać przewody zasilające i wyłączać urządzenia. Buczenie, które jak tło dla innych dźwięków przez cały czas cicho brzmiało w chłodnym pomieszczeniu, ucichło.

– Ping!

Metalicznie brzmiącym sygnałem dźwiękowym straż kosmiczna informowała, że na ekranach pojawił się nowy punkt odbijający światło. Człowiek przy konsoli spojrzał w górę. Natychmiast zauważył punkt, samotnie migocący na ekranie i ręka nerwowo powędrowała do włącznika alarmowego.

Minęły wlokące się bez końca sekundy, nim obok punktu pojawiła się jego identyfikacja i przestał migotać. K-70113. Statek cesarza. Mężczyzna odsunął rękę od przełącznika alarmowego i włączył aparat radiowy.

– K-70113, tu stacja portalowa. Czas pokładowy 108. Mamy podwyższoną gotowość alarmową. Przygotujcie się na eskortę robotów bojowych. Wasz obszar przylotu: południowy zachód. O 115 otrzymacie promień naprowadzający; wylądujecie w zatoce 2.

Głos w głośniku brzmiał spokojnie i rzeczowo jak zwykle.

– Do stacji portalowej, przyjęliśmy. Przylot południowy zachód, lądowanie zatoka 2, promień naprowadzający 115, koniec.

– Koniec – potwierdził mężczyzna. Nie pytali o szczegóły. Może jeszcze nie wiedzieli o ataku obcych okrętów kosmicznych. No, to się dowiedzą.

Ze swego miejsca w szklanej kabinie Ludkamon mógł obserwować cały dok, ogromne wrota zapory, chodniki, schody i puste kontenery, ustawione w stosy wysokości domów. Służymy cesarzowi. Przesuwanie palcami pojedynczych paciorków naszyjnika członka portalowej warty uspokajało go. Którego słowo jest prawem. Sam nie wiedział, który już raz recytuje tekst ślubowania wartowników, by utrzymać w ryzach swe, galopujące jak oszalałe, myśli. Którego wola jest naszą wolą. Którego gniew jest straszny. Od czasu ataku obcych wszystko działo się wolniej. Prace naprawcze w większości ukończono i zdarzały się długie okresy oczekiwania, podczas których nie umiał sobie inaczej poradzić. Który nie wybacza, lecz karze. Którego zemsta trwa wieki.

Kolejny raz w jego głowie pojawiło się pytanie, dlaczego kulka, odpowiadająca w naszyjniku ostatniemu zdaniu ślubowania, była obciągnięta futrem. Przypomniały mu się osobliwe tkaniny, które odkrył w kontenerze. Potem dojrzał Ivę, swoją Ivę, flirtującą z Feukiem, z tym obrzydliwym, nadętym prostakiem, i zawrzała w nim z trudem poskramiana zazdrość.

Ludkamon spoglądał na swe odbicie w jednym z wyłączonych ekranów. Widział szczupłego, młodego człowieka, sprawiającego niezdarne i niezgrabne wrażenie, nie rzucającego się raczej w oczy. Wbrew woli musiał przyznać, że nie potrafiłby podać powodów, dla których dziewczyna taka jak Iva w ogóle się nim zainteresowała. Łatwiej było zrozumieć, że mógł jej się podobać Feuk, ta myśl sprawiła, że poczuł w trzewiach palący ból, wydał się sobie okropnie brzydki i mały. Feuk był ładowaczem, wysoki, silny, pewny siebie, olbrzym o złotych lokach i muskułach ze stali. On, Ludkamon, zadziwiająco szybko doszedł do pozycji nadzorcy ładowaczy – stanowiska, które, ze względu na wymagane tam zdolności intelektualne, pozostanie na zawsze niedostępne dla Feuka – czuł powołanie do jeszcze wyższych celów. Jednak nigdy nie zdarzyło się, by zdolności intelektualne wywarły wrażenie na kobietach.

Na ekranie przed nim pojawił się meldunek. Ludkamon mimowolnie przeczytał i gniewnym ruchem dłoni włączył głośniki na hali, by dokonać wymaganej zapowiedzi.

– Kontrola przestrzeni kosmicznej zgłasza przylot statku cesarskiego K-70113. Spodziewany czas lądowania 116.

Wśród pracowników przeładowni nastąpiło poruszenie. Taśmociągi ustawiano na pozycjach, zerowano liczniki, przygotowywano wózki transportowe. Nad wrotami grodzi zabłysło światło sygnalizacyjne informujące, że z komory grodziowej odpompowywano powietrze. Stękające skrzypienie wielkich odrzwi, które musiały oprzeć się próżni, dudniło groźnie po hali, ale ludzie byli do tego przyzwyczajeni.

Tam! Feuk uszczypnął ją w pośladek, a ona roześmiała się. Po prostu robiła to, na co przyszła jej ochota. Nigdy nie poradzi sobie z jej beztroską radością życia. Ludkamon z wściekłością zgniótł w kulkę pierwszą stronę swego notatnika i cisnął nią w kąt.

Informację podawały wszystkie media stacji portalowej we wszystkich rewirach.

– Dowództwo stacji ogłasza, że zwycięzca najbliższych mistrzostw zostanie powołany do Sekcji Wyższej.

Setki wietrzyły w tym szansę dla siebie. To była dla każdego okazja wspięcia się na Poziom Administracyjny. Opowiadano sobie przedziwne historie o luksusie, jakiego zażywano w Sekcji Wyższej. Nikt tego jeszcze nie widział; była ona szczelnie oddzielona od Sekcji Głównej i nie zdarzyło się, by ktoś powołany na Poziom Administracyjny wrócił na poziomy niższe. Prawdopodobnie członkowie Sekcji Wyższej byli nawet poddawani zabiegom przedłużającym życie. W każdym razie: na pewno nie musieli nawet kiwnąć palcem. Nigdy więcej przeładowywania kontenerów. To była szansa.

Całowała go długo i czule, miał uczucie, że rozpływa się w różowy dym. Z westchnieniem wplątał palce w jej włosy, wdychał ich zapach jak niebiańską woń i szeptał z zamkniętymi oczyma:

– Iva, kocham cię.

– Ja też cię kocham, Ludkamonie. – Pocałowała go jeszcze w czubek nosa i usiadła.

Leżał, dalej nie otwierając oczu i cieszył się uczuciem delikatności, którym był wypełniony. Gdy zauważył, że ona zaczyna się ubierać, podniósł się gwałtownie.

– Co robisz? Wychodzisz?

Spojrzała na zegarek.

– Jestem umówiona z Feukiem.

– Z Feukiem…?! – niemal krzyknął. – Ale – przecież właśnie powiedziałaś, że mnie kochasz!

– To prawda, tak właśnie myślę. – Uśmiechnęła się uśmiechem proszącym o wybaczenie. – Ale Feuka też kocham.

Pocałowała go po raz ostatni i poszła. Ludkamon patrzył za nią, nie pojmując. Potem zacisnął pięść i uderzył w materac, jeszcze raz i jeszcze, i jeszcze.

Statek transferowy wisiał jak wielka, pęcherzykowata narośl na spodzie stacji portalowej. W porównaniu ze statkami cesarskimi, które brzęcząc, krążyły wokół stacji jak owady wokół kwitnącego krzewu, był on wprost monstrualnie wielki. Niekończący się strumień kontenerów ginął w jego nienasyconych ładowniach, nadzorowany przez mężczyzn i kobiety w czarnych mundurach, nazywanych z szacunkiem „pilotami tunelowymi”.

Codziennie przylatywały cesarskie statki, lądowały na jednym z dwudziestu czterech lądowisk, rozładowywano je i odlatywały z pustymi kontenerami. W dniach szczytu przeładowywano pięćdziesiąt tysięcy kontenerów, czasem nawet osiemdziesiąt tysięcy. Normą było dziesięć tysięcy kontenerów, przesuwanych z łoskotem po rolkach transporterów sekcji ładunkowej, z lądowisk do doku statku transferowego.

Czerwone światło niedalekiego słońca połyskiwało mrocznie na matowej, odrapanej przez strumienie cząsteczek i mikrometeoryty powłoce potężnej stacji portalowej. Niemal nikt nigdy nie patrzył z niej w przestrzeń kosmiczną. Miała bardzo niewiele okienek, bo nie było prawie nic do oglądania. Wielkie czerwone słońce, poza tym tylko ta niesamowita ciemna plama, na której krawędziach załamywało się światło odległych gwiazd: tunel.

W magazynie kontenerów Ludkamon zażądał od niej wyjaśnień, miał nadzieję, że nie znać po nim, jak drży.

– Iva, ja tak dłużej nie mogę. Idziesz ode mnie do Feuka, od Feuka wracasz do mnie, stale tam i z powrotem. Dłużej tego nie zniosę. – Przy ostatnich słowach musiał się bardzo pilnować, by jego głos nie przeistoczył się w bezradny szloch.

– No i? – spytała ostro. – Co chcesz zrobić? Odejść ode mnie?

Samo to wyobrażenie, to jedno słowo spowodowało, że wszystko w nim skurczyło się. Zacisnął pięści.

– Musisz wybrać jednego z nas! – nalegał.

Odpowiedziała z zaciętym wyrazem twarzy:

– Niczego nie muszę.

– Iva, ja cię kocham!

– W twoich ustach brzmi to: Chcę cię mieć!

Na to Ludkamon nie znalazł odpowiedzi. Miała rację, ale to rozgniewało go tym bardziej.

– Jeszcze zobaczysz! – rzucił w końcu gwałtownie i odwrócił się. Odchodząc, miał nadzieję, że Iva go zawoła, jednak nic nie usłyszał.

Następnym statkiem, który zacumował w lądowisku 2, był K-5404. Ku zaskoczeniu wszystkich przywiózł nie tylko zwykły ładunek, ale także zmienników, żywność i części zapasowe. Na żywność i części zapasowe czekano już niecierpliwie, ale załoga zmienników była problemem. K-22822, który miał zabrać zwolnioną załogę, jeszcze nie przyleciał; trzeba więc było wentylować i ogrzać ciasne, niewygodne kwatery awaryjne w sekcji maszynowej. Dzięki temu jednak można było podwoić siły w stacjach bojowych.

– Feuk!

Ludkamon krzyknął przez całą stołówkę i nic go nie obchodziło, że słyszą to setki ludzi.

– Feuk, wyzywam cię!

Barczysty ładowacz odwrócił się powoli. Przeszukiwał wzrokiem tłum, jego muskuły pod ubraniem odznaczały się jak stalowe liny.

– Ach tak? – zaburczał rozbawiony, gdy zauważył podchodzącego pospiesznie szczupłego nadzorcę ładowaczy.

– Feuk, chcę z tobą walczyć! – Ludkamon stał dysząc przed rywalem.

– Chętnie – zaśmiał się tamten szyderczo. – Mamy wyjść czy wypatroszyć cię tutaj?

Ludkamon potrząsnął głową.

– Wyzywam cię do wspólnej walki w mistrzostwach. Ten z nas, kto dalej zajdzie, dostanie Ivę, a drugi ustąpi.

W jadalni zapanowała nagle pełna napięcia cisza.

Feuk zastanowił się.

– Jeszcze nigdy nie startowałem w mistrzostwach – powiedział z rozwagą.

– Ja też nie. To gra fair.

Ktoś zamruczał potwierdzająco.

Feuk patrzył lekceważąco na swego przeciwnika.

– No cóż – powiedział w końcu. – Myślę, że nie przejdziesz nawet kwalifikacji. Więc niech będzie.

Ludkamon wyciągnął rękę.

– Umowa stoi? Słowo honoru?

– Umowa stoi. Słowo honoru – odpowiedział Feuk szyderczo i ścisnął rękę Ludkamona tak mocno, że tamten prawie padł na kolana.

Ludzie wokół klaskali.

Wielką salę zebrań, leżącą dokładnie w środku ciężkości stacji portalowej, przygotowano do rozegrania mistrzostw. Z niezbędnymi pracami technicznymi uporano się jak zwykle szybko. Trudniejsze były problemy organizacyjne. Ciągle jeszcze obowiązywała podwyższona gotowość alarmowa, dlatego systemy obronne musiały być w pełni obsadzone także podczas turnieju. Z drugiej strony, ponieważ zwycięzca miał być w nagrodę przyjęty do Sekcji Wyższej, nie ograniczono ilości uczestników. Każdy, kto się zakwalifikuje, będzie mógł startować.

– Ludkamon! Zwariowałeś?!

– Nie. Ja właśnie nie chcę zwariować.

Z gniewu po prostu wychodziła z siebie. Wbrew przepisom przyszła w czasie pracy do kabiny nadzorczej i teraz cała załoga ładowaczy mogła z dołu przyglądać się, jak rozwścieczona robi mu scenę. Fakt, że przez szklane ściany nie było nic słychać, czynił rzecz jeszcze bardziej pikantną.

– Myślałam, że się przesłyszałam. Walczyć o mnie. Chcecie się o mnie bić – dziękuję, to mi naprawdę pochlebia. A mnie nikt nie zapytał o zdanie, co?

– Ja cię spytałem, Iva.

– Kiedy?

– Spytałem cię, którego z nas wybierasz.

– Ale ja nie chcę wybierać!

– Dlatego załatwimy tę sprawę między sobą.

– Sprawę. Aha. Jestem więc dla was sprawą. Trofeum. Pierwszą nagrodą, którą można sobie postawić na półce. Albo raczej położyć do łóżka.

– Chcemy w końcu mieć jasność.

– A dlaczego nie biliście się tam od razu?

– Iva, Feuk jest ładowaczem i jest wielki jak szafa. To by nie było fair.

– Ludkamon, powodzenie w mistrzostwach zależy od specyficznych predyspozycji. To, że jesteś nadzorcą, a Feuk prostym ładowaczem, wcale nie znaczy, że masz większe szanse.

– Właśnie. To jest fair.

Spojrzała na niego, nie rozumiejąc.

– Jeśli przegrasz, zostawisz mnie?

– Tak.

– Łajdak!

– Ale wygram.

Z jej gardła wydostał się nieartykułowany wrzask.

– Czemu nie rzuciliście o mnie kości? To byłoby fair! – krzyknęła. Potem otworzyła drzwi na całą szerokość i zawołała na całą halę: „MĘŻCZYŹNI!!”

Pełnomocnik do spraw kwalifikacji spojrzał pytająco na siedzącego na krześle młodego człowieka, sprawiającego dziwnie nerwowe wrażenie.

– Jak się nazywasz? – spytał, wyjmując pisak.

– Ludkamon.

– Stanowisko?

– Nadzorca w ładowalni 2.

Mężczyzna sprawdził na liście. Nadzorca ładowaczy, to nie było stanowisko ważne pod względem bezpieczeństwa. Nie było więc potrzeby wskazania zastępstwa. Odłożył formularz na bok i podał kandydatowi hełm bojowy.

– Startowałeś już kiedyś w mistrzostwach?

– Nie.

Och, na cesarza! Znów łowca szczęścia, który marzy o tym, by uciec od żałosnej szarzyzny służby portalowej. Znów jeden, który czuje się godzien przejścia do tajemniczej Sekcji Wyższej, najdostojniejszego kręgu, jaki można sobie wyobrazić.

– Dobrze, wytłumaczę ci – zaczął cierpliwie pełnomocnik. – Musisz założyć hełm tak, żeby sensory na jego przedzie dokładnie przylegały ci do czoła. Tak. Teraz opuść wizjer. Co widzisz?

– Żółtą piłkę.

– Dobrze. Porusz nią.

– Poruszyć? – spytał osłupiały młody człowiek. – Jak?

– Musisz po prostu myśleć – wyjaśnił pełnomocnik. – Siłą wyobraźni. W mistrzostwach walczysz myślami. Hełm zbiera impulsy i przetwarza je w ruch. Teraz tylko ty widzisz piłkę; podczas mistrzostw będzie ją widziała także publiczność. No i oczywiście nie skończy się na jednej piłce. W drugiej rundzie będą trzy, potem pięć, i tak dalej. Będziesz walczył z przeciwnikiem o kontrolę nad piłkami, im więcej będziesz kontrolował, tym dalej dojdziesz.

– Najważniejsze, żebym doszedł dalej niż… – zaczął chłopak i przerwał.

Pełnomocnik nadstawił uszu.

– Niż kto?

– Nikt. Co mam robić?

No i dobrze. Nic go nie obchodzi, jakie kłopoty ma ten szczupły chłopak.

– Porusz piłką. W kółko, jeśli potrafisz – mężczyzna sprawdzał na ekranie, co było widać w wizjerze hełmu. Piłka poruszyła się, najpierw z ociąganiem, szybko jednak coraz pewniej, po z grubsza kołowym torze.

– Dziękuję – powiedział mężczyzna i narysował na formularzu haczyk. – Zakwalifikowałeś się.

Otwarcie mistrzostw, zwykle wzbudzających raczej niewielkie emocje, tym razem odbyło się z wielkim przepychem. Praktycznie wszyscy, których akurat stan alarmowy nie zatrzymał na stanowiskach, zgromadzili się na galeriach otaczających halę; rozbrzmiała muzyka, po suficie tańczyły kolorowe światła, panował swobodny nastrój.

Wystąpił mówca należący do Sekcji Administracyjnej. Muzyka ucichła, gra świateł zgasła, wielkie zgromadzenie pogrążyło się w ciszy.

– Mam zaszczyt – powiedział – dokonać uroczystego otwarcia mistrzostw, poprzez nasze ślubowanie, ślubowanie wartowników portalu. Proszę powtarzać za mną.

Rozbrzmiało przytłumione stukanie i szuranie, gdy wszyscy podnosili się z siedzeń.

– Służymy cesarzowi – rozpoczął.

Służymy cesarzowi, powtórzył tysiącgłosowy chór załóg.

– Którego słowo jest prawem. Którego wola jest naszą wolą.

Którego słowo jest prawem. Którego wola jest naszą wolą.

– Którego gniew jest straszny. Który nie wybacza, lecz karze.

Którego gniew jest straszny. Który nie wybacza, lecz karze.

– Którego zemsta trwa wieki.

Którego zemsta trwa wieki.

Fanfary.

– Ogłaszam mistrzostwa – zawołał mówca – za otwarte!

Biegnąc wraz z innymi na arenę, Ludkamon, z ciasno wciśniętym na głowę hełmem, przeszukiwał oczyma galerie, lecz nie znajdował na nich Ivy. Za wiele twarzy. Może zresztą wcale nie przyszła.

Musi skoncentrować się na walce. To szansa na pobicie Feuka; jedyna, jaką ma.

Jego pierwszy przeciwnik nie był trudny. Na sygnał pojawiła się między nimi żółta piłka, a nad głową każdego gracza zabłysnął bladoniebieski prostokąt. Ten, kto przejmie panowanie nad piłką i przesunie ją w kwadrat nad głową przeciwnika, wygra. Ludkamon wygrał w kilka sekund.

Potem rozejrzał się. Feuk stał w dużym oddaleniu, ale wyglądało na to, że i on wygrał.

Więc dobrze. Następna runda.

Tym razem były to trzy piłki, ale Ludkamon opanował je wszystkie i umieścił w celu. Znów zwycięstwo.

Poszukał wzrokiem Feuka. Też był już gotowy i patrzył na niego.

To go uspokoiło. Ludkamon otarł pot z brwi. Nie słyszał okrzyków publiczności, widział tylko swego rywala. Liczył w duchu na to, że przewyższa go inteligencją, ale wyglądało na to, że Iva miała rację, tu obowiązywały inne reguły. Powoli docierało do niego, że nie będzie to łatwa walka.

– Stacja portalowa, tu K-6937, statek cesarski. Prosimy o wprowadzenie.

– K-6937, tu portalowy nadzór przestrzeni kosmicznej. W tej chwili rozładunek nie jest możliwy. Prosimy o przejście w pozycję oczekiwania.

– Nadzór przestrzeni – dlaczego?

– Odbywają się tu w tej chwili Wielkie Mistrzostwa.

Na innym kanale.

– K-12002, statek cesarski, wzywa stację portalową.

– K-12002, tu portalowy nadzór przestrzeni kosmicznej…

Liczba punkcików świetlnych wokół stacji stale powiększała się. W lądowiskach praca zamarła. Tylko ładowanie statku transferowego trwało nieprzerwanie mimo mistrzostw.

Jedenaście piłek. Ludkamona oczy piekły od potu i miał wrażenie, że hełm miażdży mu czaszkę. Jedenaście piłek, a żaden z nich jeszcze nie odpadł. Poprzez mocno oświetlone pola innych graczy rzucił wściekłe spojrzenie na Feuka. Nie podda się. Płonąca w nim namiętność była jak trawiący wszelkie inne uczucia płomień.

Jedenaście piłek. Zostawili już za sobą wielu znanych, dobrych graczy. W każdym razie zakończą grę gdzieś w ścisłej czołówce.

Myśl, że on, początkujący, pokonał tak sławnych graczy jak technik Pai i żołnierz Buk, zaniepokoiła go przez chwilę i wzór tworzony przez jedenaście tańczących z drżeniem wokół siebie piłek zachwiał się na moment.

Teraz tylko nie zmniejszyć koncentracji. Zacisnął pięści, na szeroko rozstawionych nogach kiwał się w przód i w tył, nie spuszczając oka z piłek. Przeciwnik był silny i znał wiele trików. Odkąd w grze uczestniczyło więcej niż siedem piłek, walki były zacięte i trwały długo.

Ostatni kontener zaklinował się w liczniku, na chwilę nim zjechał z rolek transportera do wnętrza statku transferowego. Ponieważ nastawiona ilość nie została jeszcze osiągnięta, urządzenie transportowe, choć puste, działało dalej, kręcące się rolki tarły o dno unieruchomionego kontenera, wydając przy tym dźwięk szarpiący nerwy na strzępy.

Odgłosy zaalarmowały członka zatoki statku transferowego. Pilot tunelowy podszedł pośpiesznie i próbował uwolnić kontener, lecz nie był w stanie sam pokonać ustawicznego nacisku wałków transportowych. Przywołał drugiego mężczyznę.

– Że też takie rzeczy zdarzają się zawsze na sam koniec – powiedział tamten.

– Właśnie. A jak rozgrywki?

– Wygląda na to, że tym razem do finału dojdzie dwu nowicjuszy. Szkoda, że nas już wtedy tu nie będzie.

Jedyny harmonogram, który obowiązywał pilotów tunelowych, wyznaczało pulsowanie tunelu, nazywane także czasowaniem.

We dwóch udało im się wsunąć kontener z powrotem na taśmę. Z łoskotem przesunął się na wyznaczone miejsce, wtedy cały transporter wyłączył się ze stukiem, który poniósł się echem po całej hali. Nagle w korytarzach i szybach zapanowała cisza, którą mącił tylko brzęk kilku rolek, obracanych wciąż siłą bezwładności.

Hala oszalała. Mężczyźni i kobiety wspięli się na czubki palców i z krzykiem wymachiwali rękami. Prowadzący grę ze swego podestu z trudem przekrzykiwał huk hałasu, ogłaszając wynik rozgrywek.

– Finał! Wystąpią… Ludkamon przeciw Feukowi!

To była absolutna sensacja. Dwóm początkującym udało się w Wielkich Mistrzostwach odesłać na miejsca wszystkich faworytów i dojść do finału. Finału, w którym miano grać dziewiętnastoma piłkami, co oznaczało niezwykle wysoki stopień trudności.

Teraz cię pokonam, myślał zdecydowanie Ludkamon. Raz na zawsze cię załatwię. Obserwował Feuka spod półprzymkniętych powiek, podczas gdy jeden z asystentów szybkimi ruchami masował mu kark. Rywal kazał sobie spryskać twarz wodą. Jego obnażony tors błyszczał od potu.

Nagle Ludkamon odkrył wśród publiczności Ivę. Podczas gdy wokół wszystko wyło i wrzeszczało, stała przerażająco blada, z szeroko otwartymi oczami i złożonymi przed ustami dłońmi. Gdy ją zobaczył, przypomniał sobie, że zwycięzca mistrzostw zostanie powołany do Sekcji Wyższej!

A po następnej walce jeden z nich będzie tym zwycięzcą!

Skrzywił usta w nikczemnym uśmiechu. To było genialne. Najgenialniejszy podstęp wszechczasów. On, Ludkamon, specjalnie przegra finałową walkę! W ten sposób Feuk stanie się zwycięzcą mistrzostw, zostanie powołany do Sekcji Wyższej – a on, Ludkamon, będzie miał Ivę tylko dla siebie.

To było genialne. Idealna okazja, by usunąć na zawsze z drogi uciążliwego rywala. A najlepsze było to: nic nie mogło mu przeszkodzić.

– Grodzie zamknięte i szczelne.

– Absorber gotowy i uruchomiony.

– Przewód zasilający odłączony, zasilanie pokładowe uruchomione.

Człowiek w czarnym uniformie pochylił się do przodu i przełączył po kolei kilka przełączników.

– Statek transferowy do nadzoru przestrzeni. Jesteśmy gotowi do odłączenia.

– Tutaj nadzór przestrzeni. Stracicie finał mistrzostw.

– Tak. Ale nasze serca biją w rytm czasowania tunelu… – To było powiedzenie pilotów tunelowych.

– Jasne. Gotowi do odłączenia za dziesięć… pięć… trzy – dwa – jeden – odłączyć! Dobrego lotu.

Człowiek w czarnym mundurze uśmiechnął się.

– Dziękuję stacji portalowej!

Miękko, bez najmniejszego wstrząsu, statek transferowy oddzielił się od wielkiej stacji kosmicznej i powoli skierował ku wielkiej, niesamowitej plamie na morzu gwiazd.

Ludkamon na wszelkie sposoby szydził i drażnił Feuka, by wzbudzić w nim wolę walki. Teraz, gdy stali naprzeciw siebie w finałowej walce, jeszcze raz pokazał mu język, co publiczność przyjęła frenetycznym wyciem i co wyraźnie wprawiło Feuka w dziką wściekłość. I dobrze. Ma oślepnąć ze złości, ma walczyć ślepy z wściekłości. Niech go znienawidzi, niech zapomni o wszystkim prócz pragnienia pokonania jego, Ludkamona.

A on spełni to pragnienie. Ludkamon uśmiechnął się szyderczo, pewny zwycięstwa.

Zabrzmiał gong i na polu walki pojawił się obraz dziewiętnastu piłek.

Na jedno mgnienie oka w umyśle Ludkamona pojawiła się inna myśl: gdyby walczył i wygrał, dowiedziałby się, jak to jest z tą Sekcją Wyższą. Może to prawda, co opowiadają – o niewyobrażalnym luksusie, przedłużonym życiu… Może toczy tutaj całkiem niedorzeczną walkę? Sekcja Wyższa, to szansa, która się nigdy nie powtórzy. Odrzucić ją dla niestałej kobiety…

Z nagłym zdumieniem Ludkamon ujrzał, jak wszystkie dziewiętnaście piłek zostaje wprawione w ruch. Pomknęły do prostokątnego pola nad głową Feuka i zniknęły w nim, nim Ludkamon zdążył zareagować.

Napięcie tłumu rozładowało się w ogłuszającym krzyku radości. Zagrzmiały fanfary. Prowadzący grę daremnie próbował powiedzieć coś przez głośniki. Ale dopiero, gdy pierwsi kibice przeskoczyli przez barierki i podbiegli do niego, Ludkamon zrozumiał, że właśnie on, w jakiś sposób, wygrał mistrzostwa.

– Ale… ja przecież zupełnie nic nie zrobiłem! – mamrotał.

Feuk! Feuk, ten szubrawiec! Teraz wszystko było jasne. Feuk wpadł na dokładnie ten sam pomysł co on – ale nie zwlekał, tylko natychmiast doprowadził do swej przegranej!

Ludkamon musiał bezsilnie przyglądać się, jak Feuk z szyderczym uśmiechem skłonił się przed nim. Przechytrzył go. Ludkamon zacisnął oczy. Teraz mógł już tylko mieć nadzieję, że wynagrodzi mu to Sekcja Wyższa. Przynajmniej nigdy już nie będzie musiał nawet kiwnąć palcem.

Iva miała łzy w oczach, gdy podeszła do niego.

– Teraz jesteś zadowolony? – szlochała.

– Iva – bełkotał zmieszany. – Nikt nie mógł się tego spodziewać…

Objęła go i ścisnęła z rozpaczą pożegnania.

– Więc wygrałeś i mimo to przegrałeś, ty… ty idioto!

– To jeszcze nie koniec, Iva – szeptał bezradnie.

– Wkrótce o mnie zapomnisz. Przejdziesz do Sekcji Wyższej i nigdy więcej o mnie nie pomyślisz.

Potrząsnął głową i poczuł w gardle duszący ucisk.

– Nigdy cię nie zapomnę. Zobaczę cię jeszcze. Obiecuję ci, że jeszcze cię kiedyś zobaczę.

Wszechpotężna czerń, drżąca i pulsująca, niesamowity rwący strumień nieprzeniknionej ciemności, który zdawał się łykać gwiazdy. Statek transferowy był jak okruszek pyłu, gdy zbliżał się do olbrzymiego wiru.

– Jeszcze raz do świata ciemności – powiedział jeden z mężczyzn przy kokpicie.

Choć piloci tunelowi już tysiące razy wykonywali ten skok, zawsze wstrzymywali oddech.

Czerń zdawała się puchnąć. To było uczucie jak przy skoku przez krawędź wodospadu. Statek transferowy zniknął z wszechświata.

Przyłącza były gotowe. Rusztowanie, mające przyjąć nowego członka Sekcji Wyższej, czekało otwarte, roztwory odżywcze pulsowały miarowo w splotach przezroczystych przewodów.

Lekarz kontrolował przyrządy. Funkcjonowały normalnie. Rutynowy przypadek.

Giętkie srebrzyste rurki prowadziły do półotwartych ust pacjenta, szaro-białe kable znikały w dziurkach nosa i w nacięciach na gładko ogolonym tyle głowy. Oczy i uszy usunięto już i zastąpiono wymiennymi modułami. Spojrzenie lekarza przesunęło się pobieżnie po szczupłym, żylastym ciele młodego człowieka, które nagie leżało przed nim na stole i poczuł przelotny żal. Potem odpędził te myśli, przyłożył piłę i zaczął oddzielać głowę od tułowia.

– Musisz w końcu o nim zapomnieć. – Feuk trzymał delikatne dłonie Ivy w swoich potężnych łapach i bezradnie patrzył na nią. Jej spojrzenie skierowane było w nieokreśloną dal. – On jest teraz w Sekcji Wyższej i należy do Poziomu Administracyjnego. Nie sądzisz, że gdyby chciał, mógłby zjawić się tu w każdej chwili?

Iva powoli potrząsnęła głową.

– Nie mogę uwierzyć, że tak szybko o mnie zapomniał.

Patrzył tysiącem oczu i miał tysiące ramion. Do jego umysłu docierały rozkazy, które należało wykonać i używając siły swych myśli, dyrygował zastępami robotów bojowych, krążących w przestrzeni kosmicznej wokół stacji portalowej. Podłączony do systemu komputerowego, którego przewody i sterowniki rozciągały się po całej stacji, widział wszystko, będzie żył setki lat.

Widzę cię, Iva. Widzę cię tysiącem oczu. Czy nie to ci obiecałem?