38248.fb2 Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

Gobeliniarze - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 18

A jego zemsta trwa wieki

Po jasnym i bezchmurnym nocnym niebie wędrowało siedem księżyców, a kopuła nieba jak czarno-niebieski kryształ sklepiała się nad nierealnym krajobrazem.

Pomyśleć, że dawniej ten cały świat służył wyłącznie przyjemności i rozrywce jednego jedynego człowieka! Pomijając rozległe podziemne lochy i systemy obronne, oczywiście. Lamita często stała tu wieczorami, na małym balkonie przy swym pokoju i próbowała zrozumieć.

Po tamtej stronie pałacowych murów rozciągało się morze, spokojnie srebrzące się w świetle księżyca. Na horyzoncie, tak daleko, że nocą nie można było rozpoznać linii oddzielającej ląd od wody, wznosiły się łagodne, zalesione wzgórza. Cała planeta była jednym sztucznie założonym parkiem. Wiedziała, że oprócz tego wielkiego pałacu były jeszcze niezliczone mniejsze zamki i inne wiejskie siedziby, w których cesarz oddawał się swym przyjemnościom.

Cóż, to wszystko odeszło w przeszłość. Dziś w wielkiej sali tronowej obradowała Rada Rebeliantów, a niezliczeni współpracownicy Rządu Tymczasowego zaludniali ogromny Gwiezdny Pałac. Nie obyło się bez protestów, że rząd znalazł siedzibę w dawnym Świecie Centralnym. Mówiono, że w tym rajskim otoczeniu jego członkowie są zbyt oddaleni od rzeczywistych problemów ludzi na innych światach, by móc podejmować sensowne decyzje. Względy praktyczne zadecydowały, że Rada Tymczasowa zatrzymała jednak jeszcze na jakiś czas swą siedzibę: wszystkie urządzenia komunikacyjne zbiegały się tutaj w przedziwny sposób.

Zabrzmiał harmonijny dźwięk dzwonka. To była rozmowa zamiejscowa, na którą czekała. Lamita pośpiesznie opuściła balkon i podeszła do urządzenia wielofunkcyjnego przy swoim łóżku. Na ekranie widniał symbol sieci międzygalaktycznej.

– Jest połączenie głosowe z Ikatanem – poinformował ją przyjemnie brzmiący, ale wyraźnie sztuczny głos syntezatora. – Po drugiej stronie Pheera Dor Terget.

Nacisnęła odpowiedni guzik.

– Cześć, mamo. Tu twoja córka Lamita.

Ekran pozostał ciemny. Znów nie ma połączenia wizyjnego. Wydaje się, że ostatnio dochodzą do skutku tylko przy rozmowach z innymi galaktykami.

– Lamita, skarbie! – głos matki w niektórych słowach nabierał nieprzyjemnego metalicznego pogłosu. – Co u ciebie słychać?

– A co ma być słychać? Wszystko w porządku, oczywiście.

– Ach, na tej waszej wyspie szczęścia. My jesteśmy zadowoleni, że znowu działają wodociągi i ustały walki w sektorze północnym. Może się tam w końcu nawzajem powybijali; nikogo by to specjalnie nie zmartwiło.

– Coś nowego u taty?

– U niego w porządku. Dostaliśmy znowu lekarstwa i jego stan się ustabilizował. Lekarz ostatnio powiedział, że gdyby był pięć lat młodszy, można by operować. Ale tak nic się nie da zrobić… – Westchnęła. Westchnienie z odległości trzydziestu tysięcy lat świetlnych. – Mów o sobie, dziecko. Co u ciebie nowego?

Lamita wzruszyła ramionami.

– Jutro jestem zaproszona do udziału w Wielkim Posiedzeniu Rady. Jako obserwatorka. Wrócił komendant ekspedycji Gheera i będzie składał raport.

– Gheera? Czy to nie ta prowincja, o której nie wiedziano nawet, że istnieje?

– Tak. Zaginęła na osiemdziesiąt tysięcy lat i wygląda na to, że ludzie tam przez cały ten czas nie robili nic innego, tylko tkali dywany z włosów swoich żon – powiedziała Lamita i dodała z przekąsem: – a cokolwiek jeszcze ekspedycja odkryła dziwacznego, ode mnie będzie się oczekiwać, że wyjaśnię, co to wszystko miałoby znaczyć.

– Nie pracujesz już z Rhuną?

– Rhuna została nową zarządczynią Lukdarii. Wczoraj odleciała. Teraz jestem sama odpowiedzialna za cesarskie archiwum.

– Zarządczynią? – W głosie matki wyraźnie wyczuwało się zawiść. – Niemożliwe. Gdy atakowaliśmy pałac cesarza, pewnie akurat uczyła się chodzić. A dziś robi wielką karierę.

Lamita odetchnęła głęboko.

– Mamo, mnie też to dotyczy. Miałam wtedy cztery lata.

Starzy rebelianci z trudem oswajali się z myślą, że teraz, gdy długowieczny cesarz już nie rządził, w przyszłości jedno pokolenie będzie następowało po drugim.

Międzygwiezdne milczenie. Każda sekunda kosztowała majątek.

– Tak, taka już jest kolej rzeczy – westchnęła w końcu matka. – Jesteś więc teraz zupełnie sama w swoim muzeum.

– To nie muzeum, a archiwum – poprawiła Lamita. Wyczuwała w słowach matki ukryte lekceważenie i złościła się, choć postanowiła nie dać się sprowokować. – Poza tym to naprawdę śmieszne. Ćwierć miliona lat historii cesarstwa i ja całkiem sama w środku tego – tymczasem w archiwum można by znaleźć odpowiedzi na pytania, których jeszcze nawet nie potrafimy postawić…

Jak to się działo, że matka zawsze potrafiła ją rozzłościć do białości, po prostu nie słuchając nawet polowy z tego, co mówiła?

– A co poza tym? Wciąż jesteś sama?

– Mamo! – Znów ta sama śpiewka. Minie pewnie następny milion lat, a rodzice i tak ciągle będą się czepiać swoich dzieci.

– Przecież tylko pytam…

– Znasz moją odpowiedź. Dowiesz się, jak będę miała dziecko. Do tego czasu moje historie z mężczyznami to wyłącznie moja sprawa – w porządku?

– Dziecko, ja w żadnym razie nie chcę się wtrącać w twoje życie; po prostu byłabym spokojniejsza, gdybym wiedziała, że nie jesteś sama…

– Mamo? Czy możemy zmienić temat?

Rada Tymczasowa zaprosiła na posiedzenie niezwykle wielu obserwatorów. To zrozumiałe, chodziło przecież o pierwszy raport z budzącej powszechne zainteresowanie misji w ponownie odkrytej prowincji cesarskiego imperium. Jako że Rada obradowała w dawnej sali tronowej, posiadającej Jak wypadało centralnemu punktowi imperium, zapierające dech w piersiach wymiary i wyposażenie, nie stanowiło to żadnego problemu.

Lamita w poszukiwaniu przydzielonego sobie miejsca przeciskała się między dwoma starymi członkami Rady. Oczywiście w jednym z tylnich rzędów. Docierały do niej strzępy zdań, tworzyły obraz panującej tu atmosfery.

– …chwilowo naprawdę inne zmartwienia, żeby zajmować się jakimś obskurnym kultem w zapomnianej galaktyce.

– Uważam to za manewr Jubada i Karswanta, żeby swoje wpływy w Radzie…

W tylnich rzędach nie znalazła swego nazwiska. Ściskała w dłoni zaproszenie, irytując się na poczucie niepewności, jakie odczuwała wobec tych wszystkich starych bohaterów rebelii.

Ku swemu przerażeniu tabliczkę ze swoim imieniem odkryła całkiem na przedzie, zaraz za półkolem stołów, przy których siedzieli członkowie Rady. Wyglądało na to, że rzeczywiście przykładano wagę do tego, by wyrobiła sobie zdanie. Usiadła, starając się nie rzucać w oczy i rozejrzała się wokół. Pośrodku półkola, przed projektorem, stał duży stół. Kątem oka dojrzała Borlida Ewo Kennekena, z którym od pewnego czasu miała do czynienia w sprawie Gheery. Należał do Komisji do Spraw Pozostałości Imperium i był, jeśli chodziło o archiwum, w pewnych sprawach kimś w rodzaju jej przełożonego. Pokiwał do niej z uśmiechem i Lamita znów zauważyła, jak jego wzrok z pewnym ociąganiem oderwał się od jej figury.

Uderzenie w gong zapowiedziało rozpoczęcie posiedzenia. Lamita zafascynowana patrzyła na bogato zdobiony instrument wysokości człowieka. Pewnego dnia siedziba Rady zostanie przeniesiona gdzie indziej i stary cesarski pałac zmieni się w muzeum, najbardziej fascynujące muzeum wszechświata.

Zauważyła przysadzistą postać generała w galowym mundurze, wchodzącego właśnie do sali w asyście kilku oficerów. Sprawiał wrażenie człowieka szorstkiego, opryskliwego i niesamowicie pewnego siebie. To musiał być Jerom Karswant, dowódca ekspedycji Gheera. Położył garść nośników danych na małym stoliku przy projektorze, starannie je uporządkował i usiadł na przeznaczonym sobie fotelu.

Drugi gong. Lamita zauważyła, że Borlid znów na nią patrzy. Była teraz zła na siebie, że założyła sukienkę podkreślającą biust. Na szczęście przewodniczący Rady Tymczasowej podniósł się, by otworzyć posiedzenie i udzielić głosu generałowi Karswantowi, spojrzenie Borlida podążyło za obiektem powszechnego zainteresowania.

Karswant wstał. W obliczu o gniewnych rysach, trzeźwo błyszczały oczy.

– Na wstępie chcę państwu pokazać, o czym będzie dziś mowa – rozpoczął i skinął na swych dwóch towarzyszy. Ci podnieśli z podłogi wielką rolkę wysokości człowieka, położyli ją na stole i ostrożnie rozwinęli.

– Szanowni członkowie Rady, panie i panowie – oto włosiany kobierzec!

Szyje wyciągnęły się.

– Najlepiej będzie, jeśli wszyscy na chwilę podejdą do przodu, by z bliska spojrzeć na to zadziwiające dzieło sztuki. Cały kobierzec zrobiony jest wyłącznie z ludzkich włosów, a węzły wykonano tak ciasno i gęsto, że na jego wykonanie trzeba było pracy całego ludzkiego życia.

Pierwsi uczestnicy posiedzenia z ociąganiem podnieśli się i przeszli między rzędami foteli, by objąć wzrokiem włosiany gobelin i ostrożnie go dotknąć. Nastąpiło ogólne szuranie krzesłami, pozostali poszli za ich przykładem i po krótkiej chwili posiedzenie przeistoczyło się w pełen podniecenia rozgardiasz.

Zaskoczoną Lamitę przeniknęło uczucie wielkiego szacunku, gdy udało jej się pogłaskać dłonią powierzchnię kobierca. Na pierwszy rzut oka przypominał futro, lecz w dotyku czuło się, że włosy były utkane o wiele gęściej i ciaśniej. Czarne, blond, brązowe i rude spleciono w dywanie w skomplikowane geometryczne wzory. Z raportów ekspedycji znała zdjęcia włosianych gobelinów, ale widzieć jeden z nich bezpośrednio przed sobą było porażającym przeżyciem. Wyczuwało się wprost bezmiar poświęcenia i skupienia, zużytkowanych przy wytworzeniu tego niesłychanego arcydzieła.

Podczas powszechnego przepychania Borlid znalazł się nagle, jakby przypadkiem, tuż obok niej. Włosiany kobierzec zdawał się go zbytnio nie interesować.

– Jak się to wszystko skończy – szepnął jej do ucha – mogę cię zaprosić na kolację?

Lamita zrobiła głęboki wdech i wydech.

– Borlid, przykro mi. Nie jestem akurat w nastroju, żeby o tym rozmawiać.

– A po posiedzeniu? Wtedy będziesz w nastroju?

– Nie wiem. Raczej nie. Poza tym jestem pewna, że miałabym nieczyste sumienie, przyjmując twoje zaproszenie, bo wiem, że robisz sobie niewłaściwe nadzieje.

– Och? – udał zaskoczenie. – Czy wyraziłem się niezrozumiale? To nie były oświadczyny, chodzi tylko o zwykłą kolację…

– Borlid, nie teraz, proszę! – upomniała go i wróciła na swoje miejsce.

Jak mógł być tak pewny siebie? Lubiła go wcześniej jako współpracownika, ale od kiedy ubzdurał sobie, że nie można mu się oprzeć, stał się po prostu głupkowaty i prostacki. Nie mógł pojąć, że ona nie chce mieć z nim nic wspólnego. Jego zachowanie zdawało jej się tak dziecinne, czuła się, jakby niechcący uwiodła nieletniego.

Stopniowo publiczność uspokoiła się. Gdy już wszyscy wrócili na miejsca, generał kontynuował swój wykład. Lamita słuchała tylko pobieżnie. Większość spraw, o których mówił, znała już – jak odkryto włosiane kobierce, szczegóły kultu, jaki wytworzył się w światach Gheery wokół tych gobelinów, trasy handlowe i statki kosmiczne, które zabierały na pokład kobierce, by odwozić je w nieznanym kierunku.

– Udało nam się tropić ślad włosianych kobierców aż do wielkiej stacji kosmicznej, krążącej wokół gwiazdy podwójnej, składającej się z czerwonego olbrzymiego słońca i czarnej dziury. Zgodnie z naszymi obserwacjami – które później się potwierdziły – stacja ta była czymś w rodzaju punktu przeładunkowego gobelinów. Jednak gdy zbliżyliśmy się do niej, nieoczekiwanie zostaliśmy zaatakowani tak gwałtownie, że musieliśmy się wycofać.

Oczywiście, Borlid był atrakcyjny według ogólnie przyjętych norm. I jak mówiono, nie marnował żadnej okazji do podbojów miłosnych. Lamita głęboko wciągnęła powietrze. To naprawdę nie był powód, dla którego go odrzuciła. Chodziło bardziej o… jego niedojrzałość. Jako mężczyzna wydawał jej się płaski, niedojrzały, nie interesujący.

– Trzeba pamiętać o tym, że do tej pory flota ekspedycji była niewielka, składała się tylko z jednego ciężkiego i trzech lekkich krążowników oraz dwudziestu pięciu łodzi zwiadowczych. Poczekaliśmy więc na uchwalone przez Radę przybycie jednostek bojowych, potem zaatakowaliśmy stację i w końcu zajęliśmy ją ze względnie niewielkimi stratami własnymi. Ta czarna dziura okazała się w rzeczywistości portalem ogromnego tunelu nadwymiarowego, na tyle dużego, że mogły do niego wlatywać statki transportowe niespotykanej wielkości. W tym tunelu znikały i to od dziesiątków tysięcy lat, wszystkie bez wyjątku wytworzone w Gheera włosiane kobierce, co do jednego.

Lamita wiedziała, że wygląda nieźle, szczupła blondynka, długie nogi. Nie było mężczyzny, który by się za nią nie obejrzał. To nie jej wygląd był przyczyną, dla której już od tak dawna była sama. Zadawała sobie pytanie, co takiego było z nią nie w porządku.

– Przejęliśmy jeden statek transportowy wracający z tunelu. Był pełen pustych kontenerów, przeznaczonych najwidoczniej do transportu kobierców. Po dokładnych badaniach i przemyśleniach odważyliśmy się zaryzykować i całym składem bojowym polecieliśmy przez tunel. Tak trafiliśmy na układ słoneczny, o którym myślano, że już nie istnieje, bo tam, gdzie powinien być zgodnie z mapami gwiezdnymi, nie było go – znaleźliśmy planetę Gheerh.

Zapomniała o Borlidzie. To, co słyszała, było prawdziwą historią na wyciągnięcie ręki. Gheerh stanowiła kiedyś prawdopodobnie centrum wielkiej monarchii, królestwa Gheera, nim flota cesarza napadła ją i podbiła, by wcielić do cesarskiego imperium. I by potem z jakiegoś nieznanego powodu izolować ją od reszty cesarstwa i o niej zapomnieć.

– Układ słoneczny znajdował się w potężnej bańce nadprzestrzennej, jedynym wejściem do niej był tunel, którego użyliśmy. To właśnie z tego powodu nie znajdowaliśmy Gheerh w miejscu zaznaczonym na mapach gwiezdnych. Do tej pory sądziliśmy, że została zniszczona, ale w rzeczywistości usunięto ją z naszego wszechświata przy pomocy pęcherza nadwymiarowego; została, można powiedzieć, zamknięta w maleńkim własnym wszechświecie, w którym nie było gwiazd prócz słońca Gheerh. Pęcherz był utrzymywany przez urządzenia umieszczone na najbliższej słońcu Gheerh planecie, zużywały one ogromne ilości energii czerpanej bezpośrednio ze słońca. Tych urządzeń strzegły silnie uzbrojone i niezmiernie ruchliwe bojowe statki kosmiczne, zaatakowały nas natychmiast po wejściu do wnętrza bańki. Ponieważ równocześnie odcięły nam drogę powrotu, zaatakowaliśmy ze swojej strony projektory pęcherza i zniszczyliśmy ich tak wiele, że układ słoneczny wrócił do normalnego wszechświata. Wrócił na swe dawne miejsce, a wtedy przyszły nam z pomocą pozostałe jednostki bojowe i w końcu udało nam się zneutralizować siły przeciwnika i zająć planetę Gheerh.

Karswant zatrzymał się na chwilę. Po raz pierwszy zdawał się szukać właściwych słów.

– Widziałem już w życiu wiele przedziwnych rzeczy – z namysłem mówił dalej. – Uchodzę za człowieka, którego nie tak łatwo zaskoczyć. Ale Gheerh…

Projektor pokazywał obraz monotonnie szarej planety, na której niemal nie było oceanów. Jedynie w rejonie biegunów zauważyć można było niewielkie przebarwienia.

– Odkryliśmy kilka milionów pramieszkańców, pędzących prymitywne życie w godnych pożałowania warunkach. Znaleźliśmy kilkaset tysięcy ludzi, uważających się za oddziały cesarza i prowadzących bezlitosną wojnę przeciw tamtym. Posuwali się naprzód krok po kroku, mordowali, palili i niszczyli wszystko, nieustannie rozszerzając swoje granice. Pierwotni mieszkańcy zajmują jeszcze tylko niespełna ćwierć całej powierzchni planety, chodzi przy tym w większości o nieurodzajne rejony biegunowe.

– Mam nadzieję, że położyliście kres tej ponurej wojnie? – pozwolił sobie wtrącić grzmiącym głosem jeden z członków Rady.

– Oczywiście – odparł generał. – Udało nam się powstrzymać właśnie rozpoczęty atak.

Członkini Rady podniosła rękę.

– Generale, powiedzieliście, że pierwotni mieszkańcy zostali w przeciągu tego czasu stłoczeni na jednej czwartej powierzchni planety. A co jest na pozostałych trzech czwartych?

Karswant skinął głową.

– Powierzchnia, że tak powiem, oczyszczona przez oddziały, obejmuje około dwóch trzecich całości stałego lądu planety i…

Znów zatrzymał się i powoli rozejrzał po sali, sprawiał przy tym wrażenie, jakby szukał pomocy. Gdy wreszcie mówił dalej, jego głos utracił właściwą mu wojskową twardość; wydawało się, że teraz przemawia człowiek – Jerom Karswant.

– Przyznaję, że bałem się tej chwili. Jak, na wszystkie skarby świata, mam opisać to, co zobaczyliśmy? Jak mam to opisać, żebyście mi uwierzyli? Ja sam nie uwierzyłem moim najlepszym komendantom, ludziom, którym bez wahania powierzyłbym swe życie, lecz musiałem sam wylądować i zobaczyć. Nie mogłem uwierzyć nawet w to, co widziałem na własne oczy…

Rozłożył ręce w geście bezradności.

– Podczas całej podróży powrotnej z Gheera siedzieliśmy razem i na nowo trawiliśmy wszystkie szczegóły, ale nie doszliśmy do żadnych wniosków. Jeśli doszukacie się jakiegoś sensu w tym wszystkim, proszę i mnie wtajemniczyć. To właściwie jedyna rzecz, jakiej jeszcze w życiu pragnę – zrozumieć, poznać przyczynę istnienia planety Gheerh.

Ponownie włączył projektor, zaczął wyświetlanie przygotowanego filmu.

– Każdą piędź powierzchni, którą cesarskie oddziały zdobyły, mordując i wypędzając pierwotnych mieszkańców, następnie wyrównywano i utwardzano. Zajmował się tym personel techniczny, w liczbie około pięciuset tysięcy ludzi. Kiedy linia frontu przesuwała się dalej, przygotowaną tak powierzchnię przykrywano włosianymi kobiercami. W taki sposób w ciągu tysięcy lat jednostki cesarza wyłożyły gobelinami dwie trzecie całkowitej powierzchni planety.

Zdumioną ciszę przerwał jeden z członków Rady, pytając:

– Chcecie w ten sposób powiedzieć, generale, że wszystkie te włosiane kobierce wytwarzano tylko po to, by pokryć nimi jakąś tam planetę?

– Taki obraz nasuwa się, gdy leci się nad Gheerh. Gdziekolwiek by się nie skierować, leży kobierzec przy kobiercu, nie widać nawet skrawka pierwotnej powierzchni. Rozległe równiny, głębokie kotliny, wysokie góry, plaże, wzniesienia, stoki – wszystko, wszystko pokryto włosianymi kobiercami.

Obecni z zafascynowaniem śledzili wyświetlane obrazy, potwierdzające słowa generała.

– To przecież szaleństwo – stwierdził ktoś w końcu. – Jaki sens może mieć coś takiego?

Karswant bezradnie wzruszył ramionami.

– Nie wiemy. Nie zdołaliśmy doszukać się w tym żadnego sensu.

Wśród uczestników posiedzenia wybuchła ożywiona dyskusja, którą przewodniczący Rady Tymczasowej powstrzymał władczym ruchem dłoni.

– Macie rację, generale Karswant, z trudem przychodzi mi w to uwierzyć – rzekł. – Z całą pewnością jest to najbardziej niewiarygodna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem – zatrzymał się na chwilę. Widać było po nim, że z wysiłkiem stara się nie zgubić wątku tego, co chce powiedzieć. – Oczywiście, niemożliwe, żebyśmy mogli wszyscy polecieć do Gheera, choć, prawdę mówiąc, czuję taką wielką potrzebę. Po prostu spróbujemy panu uwierzyć, generale.

Wyglądał na zupełnie oszołomionego, gdy znienacka zamilkł i rozglądał się bez celu. Każdy na sali wyglądał na oszołomionego.

– Jakiekolwiek miałoby być wyjaśnienie tego wszystkiego – mówił po chwili dalej, z wyraźnym wysiłkiem starając się znów zapanować nad sytuacją – z pewnością tkwi ono w historii. Cieszę się, że jest tu dziś obecna nasza czarująca Lamita Terget Utmansalen, jedna z naszych najlepszych historyków. Zarządza cesarskim archiwum, może wie na ten temat więcej od nas?

Lamita wstała przy tych słowach i nerwowo obracała się na wszystkie strony, zaskoczona tym, że znalazła się tak nieoczekiwanie w centrum zainteresowania.

– Przykro mi, ale nie mogę nic w tej sprawie powiedzieć – zaczęła, gdy przewodniczący dał jej znak skinieniem głowy. – W archiwum do tej pory nie znaleziono żadnych wskazówek dotyczących włosianych gobelinów. To jednak niekoniecznie znaczy, że ich tam nie ma; system rozmieszczenia zasobów archiwum jest dla nas ciągle raczej zagadką, a archiwum, obejmujące cały okres cesarstwa, jest przeogromne…

– Lamita, zostajecie zwolnieni od innych zadań – przerwał jej przewodniczący. – Niech się pani teraz zajmie tylko tą sprawą.

Dziękuję, myślała zirytowana Lamita, siadając. Sama. Ja i archiwum. Współpracownicy, powinien był mi ich przydzielić.

– Musimy – kontynuował pośpiesznie stary członek Rady – zająć się także teraźniejszością i przyszłością. Trzeba przeprowadzić uświadomienie ludności Gheery, wykorzenić wiarę w cesarza i ustanowić nowy ustrój polityczny. Sądzę, że za przykładem prowincji Baquion i Tempesh-Kutaraan mogłoby udać się przekształcić Gheerę w samodzielną federację…

Dyskusji politycznej, która nastąpiła potem, Lamita przysłuchiwała się tylko pobieżnie. Bieżąca polityka jej nie interesowała. Swoją uwagę poświęcała wyłącznie wydarzeniom i procesom historycznym, dawno minionym tysiącleciom. W duchu wędrowała przez archiwum, tysięczny raz próbowała rozwikłać tajemnicę systemu rozmieszczenia eksponatów, lecz nie miała żadnego pomysłu. Była zadowolona, gdy posiedzenie nareszcie dobiegło końca.

Borlid dopadł ją, nim udało jej się opuścić salę.

– Lamita, muszę z tobą chwilę porozmawiać.

Skrzyżowała ramiona, przyciskając do piersi trzymane dokumenty.

– Słucham.

– Od tygodni mnie unikasz. Chciałbym wiedzieć, dlaczego.

– Unikam?

– Tak. Ja cię pytam, czy chcesz ze mną iść na kolację, a ty…

Westchnęła.

– Borlid, nie okłamujmy się. Oczekujesz ode mnie więcej niż tylko wspólnego posiłku. A ja nie mam ochoty. Więc nie byłoby w porządku, gdybym przyjęła twoje zaproszenie. I byłoby to uciążliwe.

– Nie ma szans?

– Nie. – Urażona męska pycha. Okropność!

– Więc masz jakiegoś mężczyznę?

– Gdyby nawet tak było, Borlid: to tylko moja sprawa i nic cię to nie obchodzi.

Leżała na plecach i wpatrywała się w pomalowany sufit nad łóżkiem. Nocna bryza lekko poruszała dzwonkami, wiszącymi w otwartych drzwiach balkonu, wydawały przy tym delikatne, pełne tęsknoty dźwięki. Ich cień w świetle księżyca padał na narzutę łóżka, poza tym w pokoju było całkiem ciemno.

– Odrzuciłam jednego z najatrakcyjniejszych mężczyzn w pałacu – powiedziała głośno. – A teraz leżę sama w łóżku i nie wiem, co z sobą począć.

Cichy śmiech z odległości siedemnastu lat świetlnych. – Jeśli go odrzuciłaś, to widocznie nie był dość atrakcyjny, siostrzyczko.

– No właśnie. Wydaje mi się dziecinny i płytki.

– Przed chwilą powiedziałaś, że to jeden z najatrakcyjniejszych mężczyzn…

– No tak. Wielu kobietom się podoba.

Znów ten śmiech.

– Coś mi się zdaje, siostruniu, że stale jeszcze sądzisz, że trzeba być podobnym do innych. A tak naprawdę chodzi o to, żeby właśnie być odmiennym od reszty – odkryć swoją wyjątkowość. Urodziłaś się rebeliantką, ale to nic nie znaczy. Przed tobą jeszcze twoja własna rebelia.

Lamita zmarszczyła nos, próbując zrozumieć znaczenie tych słów. Jej starsza siostra uwielbiała rzucać tajemnicze sentencje i kazać swoim rozmówcom decydować, co z nimi poczną.

– Sarna, co ze mną jest nie w porządku, że ciągle jestem sama? – spytała Lamita głosem krnąbrnego dziecka.

– A co masz przeciw temu, żeby być sama?

– To nudne. Niewesołe.

– Niepokojące? – drążyła Sarna.

– Też – musiała wbrew woli przyznać Lamita.

– Ile czasu minęło, od kiedy ostatnio byłaś z mężczyzną?

– Dużo. Poszło to już w zapomnienie. Poza tym było okropnie. Czułam się jak niańka.

– Ale było to dawno – podsumowała siostra – i uporałaś się już z tym. To nie może być powód. Lamita, który mężczyzna z twojego otoczenia cię podnieca?

– Żaden – odpaliła Lamita jak strzał z pistoletu.

– Zastanów się jeszcze raz.

Lamita przesunęła przed oczami korowód wszystkich znośnych młodych mężczyzn, z którymi miała do czynienia. Wszyscy nudziarze.

– Nie ma się nad czym zastanawiać. Naprawdę żaden.

– Nie wmówisz mi. Wiem coś o tym, co wyprawiają z nami nasze hormony.

Lamita musiała przyznać, że doświadczenia jej siostry w tych sprawach były imponujące; z tego też powodu do niej zadzwoniła.

– To niemożliwe. Podejrzewam, że ktoś jest. Jest jakiś mężczyzna, który cię pociąga i w którego obecności robi ci się wilgotno między nogami. Tylko sama się przed sobą nie przyznajesz. Może jest żonaty, może szkaradny albo jest jeszcze inny powód – w każdym razie wypchnęłaś go ze świadomości. Ale on gdzieś jest. Dlatego wszyscy inni cię nie interesują. – Przerwa. – No, co ty na to?

Lamita zatopiona w myślach odgarnęła z czoła kilka włosów. Tak, coś w tym było. Wyczuwała w myślach miejsce, stawiające coś w rodzaju oporu, biała plama, ustawiona przez nią samą bariera. Jeśli na chwilę odrzuciłaby wszystkie swoje tabu, wtedy zjawiał się… Nie. To nie wchodziło w grę. Co by o niej powiedziano, gdyby…

Co by inni powiedzieli. To było to. Zadziwiające obawy u kogoś, kto uważał się za rebeliantkę, prawda? Niemal rozzłościła się sama na siebie, a jednak była zadowolona, że dotarła do tych zakamarków.

– Rzeczywiście, jest pewien mężczyzna… – zaczęła z ociąganiem.

– No więc? – powiedziała Sarna z satysfakcją.

– Ale to niemożliwe. Nie z nim.

– Dlaczego nie? – jej siostra drążyła z wyraźną przyjemnością.

– Jest ode mnie o wiele starszy.

– To na pewno geny. Ojciec też nie był młodzieniaszkiem, kiedy poznał mamę.

– I jest niepoprawnym zwolennikiem cesarza.

– Gwarancja zajadłych dyskusji – skomentowała rozbawiona Sarna. – Jeszcze coś?

Lamita zastanowiła się.

– Nie – westchnęła w końcu. – Ale teraz to już naprawdę nie wiem, co robić.

– Nie? – śmiała się z niej siostra. – Założę się, że bardzo dobrze wiesz.

Znała ten stan: bezwarunkowe postanowienie, by zacząć działać, znaleźć odwagę, nie zważać na żadne przeszkody. Wiedziała też, że trzeba wykorzystać ten stan, póki trwa.

Nie było mowy o spaniu. Szybko ubrała się i zadzwoniła do cesarskiego archiwum. Archiwista zgłosił się po krótkiej chwili.

– Czy nie macie nic przeciw temu, że dziś wieczorem przyjdę jeszcze do archiwum? – spytała.

Tylko uniósł brwi.

– Jesteście pełnomocniczką Rady. Możecie wchodzić i wychodzić, kiedy tylko zechcecie.

– Tak – zaśmiała się nerwowo Lamita. – Chciałam tylko zawiadomić. Zaraz przyjdę.

– Tak – powiedział Emparak, archiwista i rozłączył się.

Gdy podjechała do archiwum, brama była otwarta. Przez chwilę stała bezradnie w jasno oświetlonej hali przedsionka i rozglądała się. Wszystko wydawało się puste i opuszczone, nikogo nie było widać. W dużej sali pod kopułą także paliło się światło. Lamita przeszła do centralnej czytelni i położyła teczkę na owalnym stole, przy którym dawniej siadywał sam cesarz. Wszystkie odgłosy zwielokrotnione echem rozbrzmiewały nazbyt głośno, co potęgowało jeszcze poczucie osamotnienia.

Weszła w jeden z rozchodzących się promieniście korytarzy i z regału wyjęła stary tom. Gdy wracała z nim do stołu, zauważyła archiwistę. Jak zwykle stał w półcieniu kolumn przy wejściu do czytelni, wyczekując bez ruchu.

Lamita powoli odłożyła grubą książkę na stół.

– Mam nadzieję, że wam nie przeszkadzam – rzuciła w ciszę.

– Nie – powiedział Emparak.

Ociągała się.

– Gdzie właściwie mieszkacie?

Jeśli to pytanie zaskoczyło go, nie dał tego po sobie poznać.

– Mam małe mieszkanie na pierwszym podziemnym poziomie.

Zabrzmiało to odpychająco. Wiedziała, że znał jeszcze cesarza, pracował z nim i przy wszystkich okazjach, gdy do tej pory miała do czynienia z archiwistą, okazywał swoje wrogie nastawienie do niej i generalnie do każdego, kto miał coś wspólnego z rebelią. Przyjrzała mu się. Był krępym mężczyzną, niewiele wyższym od niej samej, o gęstych srebrzystoszarych włosach, jego plecy były nieco przygarbione, co sprawiało, że stale wydawał się lekko pochylony. Jednak była to pełna godności, dostojna postać, promieniująca spokojnym opanowaniem i dojrzałością.

– To musi być osobliwe uczucie, mieszkać tutaj – powiedziała w zamyśleniu. – Pośród historii wielu tysięcy lat…

Zauważyła, że Emparak zadrżał przy tych słowach, a gdy ponownie spojrzała w jego oczy, widziała, że był zaskoczony.

– Gdy imperium cesarza upadło, byłam jeszcze dzieckiem, miałam akurat pięć albo sześć lat – mówiła dalej i po raz pierwszy miała poczucie, że on naprawdę jej słucha. – Dorastałam w świecie, który był na przełomie. Widziałam, jak wszystko wokół mnie się kończy i zaczęło mnie interesować, jak było przedtem. To pewnie powód, dla którego studiowałam historię. A przez całe studia marzyłam o tym, żeby pewnego dnia znaleźć się tutaj, w cesarskim archiwum. Wykopaliska, zbieranie materiałów, badania w terenie, to wszystko mnie nie podniecało. Tam na zewnątrz były pytania – ale tutaj, o tym byłam przekonana, są odpowiedzi. A ja nie byłam zainteresowania szukaniem, chciałam wiedzieć. – Spojrzała na niego. – I teraz jestem tutaj.

Wysunął się o jeden krok ze swego cienia, sam pewnie tego nie zauważył. Przyglądał jej się badawczo, jakby widział ją po raz pierwszy, a Lamita cierpliwie czekała.

– Po co mi to opowiadacie? – spytał w końcu. W jego głosie zabrzmiało zmęczenie.

Lamita ostrożnie podeszła do niego. Głęboko i powoli wciągnęła powietrze i próbowała odszukać w sobie tę odwagę, która jeszcze przed chwilą ją uskrzydlała.

– Przyszłam, żeby dowiedzieć się, co się dzieje między nami – powiedziała łagodnie.

– Między… nami?

– Między wami, Emparak, a mną – coś jest. Jakieś wibracje. Jakieś porozumienie. Pole elektryczne. Ja to czuję i jestem pewna, że wy też to czujecie. – Stała teraz bezpośrednio przed nim i to uczucie było bardzo mocne. – Od razu zwróciłam na was uwagę, Emparak, gdy pierwszy raz zobaczyłam, jak stoicie tu przy kolumnach. Do tej pory nie przyznawałam się, ale wasza obecność wzbudza we mnie pożądanie; silne pragnienie, jakiego nigdy dotąd nie znałam. Przyszłam, by mu się poddać.

Dyszał, przemykał spojrzeniem z szaloną szybkością po podłodze i po ścianach, rzucając na nią okiem tylko przez moment.

– Proszę, nie kpijcie sobie ze mnie.

– Ja nie kpię, Emparak.

– Jesteście… piękną kobietą, Lamita. Możecie mieć każdego mężczyznę, którego zechcecie. Dlaczego mielibyście zadawać się z takim kaleką jak ja?

Lamita nagle poczuła wypełniający go ból, jakby to był jej własny. To było uczucie, które zdawało się mieć początek gdzieś w okolicy jej serca.

– Nie uważam, żebyście byli kaleką. Widzę, że macie przygarbione plecy, ale jakie to ma znaczenie?

– Jestem kaleką – upierał się. – I jestem już starym mężczyzną.

– Ale mężczyzną.

Nic nie powiedział, stał odwrócony od niej i wpatrywał się w marmurową podłogę.

– Przyszłam, żeby dowiedzieć się, co czujecie, Emparak – w końcu powiedziała cicho Lamita. Może to jednak nie był dobry pomysł. – Jeśli wolicie, odejdę.

Zamruczał coś, czego nie zrozumiała.

Wyciągnęła rękę i dotknęła jego ramienia.

– Chcecie, żebym poszła? – spytała głosem pełnym napięcia.

Pokręcił głową.

– Nie. Nie odchodźcie. – Wciąż nie wiedział, gdzie uciec spojrzeniem, ale jego ręka chwyciła nagle jej dłoń i trzymała ją mocno, a słowa nagle jakby z niego trysnęły. – Jestem starym błaznem… To wszystko jest takie… Nie liczyłem na to, że jeszcze kiedyś w życiu… i to kobieta jak wy! Zupełnie nie wiem, co mam teraz zrobić.

Lamita nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Założę się, że wiecie bardzo dobrze – powiedziała.

Była przygotowana na to, że będzie musiała walczyć z całą górą nagromadzonego poczucia niższości i zdecydowana była podjąć tę walkę. Jednak gdy Emparak wziął ją w ramiona i pocałował, zrobił to ze zdecydowaniem, które zaskoczyło ją bezgranicznie. Po prostu rozpłynęła się w jego objęciu, jakby jej ciało zawsze czekało na dotyk tego mężczyzny.

– Czy mogę wam pokazać, gdzie mieszkam? – spytał w końcu, po wielu godzinach, jak jej się zdawało.

Przytaknęła rozmarzona.

– Tak – westchnęła. – Proszę.

– Wciąż nie mogę uwierzyć – powiedział Emparak w ciemność. – Nie wiem, czy kiedykolwiek w to uwierzę.

– Uspokój się – sennie zamruczała Lamita – ja też ledwo w to wierzę.

– Miałaś wielu mężczyzn? – spytał i jakoś zabawnie zabrzmiała w tym zazdrość.

– Nie tylu, jak większość sądzi – uśmiechnęła się. – Ale dosyć, żeby zorientować się, że szybko nudzą mnie mężczyźni, dla których najważniejsza część historii zaczęła się wraz z ich urodzeniem. – Obróciła się i przytuliła do jego piersi. – Na szczęście zdaje się, że twoje doświadczenia w tym względzie stawiają w głębokim cieniu moje nędzne osiągnięcia. Założę się, że nie zawsze żyłeś takim zakonnym życiem, jak sugeruje twoje mieszkanie.

Emparak uśmiechnął się, domyśliła się tego po brzmieniu jego głosu.

– Dawniej miałem znaczącą pozycję i to dużo ułatwiało. Byłem dyskretny, ale każdy wiedział, że nie oprze mi się żadna kobieta w pałacu… Potem był przewrót i wy rebelianci zdegradowaliście mnie drastycznie, daliście mi odczuć swoją władzę i to, że znalazłem się po niewłaściwej stronie, po stronie pokonanych. Zostawiliście mnie w spokoju, bo nie byliście pewni, czy nie będziecie mnie jeszcze kiedyś potrzebować, ale stałem się tylko starym woźnym. Od tamtej pory zupełnie się wycofałem.

– Zauważyłam – wymamrotała Lamita. Coś ją ostrzegało, że rozmowa wkracza na niebezpieczne tereny, ale postanowiła podjąć ryzyko. – Coś mi się zdaje, że ciągle jeszcze jesteś wielkim wielbicielem cesarza.

Poczuła, jak nagle znów się zamknął.

– A co to ma dla ciebie za znaczenie? – W jego odpowiedzi usłyszała niezłomną dumę, przekorę i strach. Niemało strachu.

– Dopóki jesteś i moim wielbicielem, wszystko w porządku – powiedziała łagodnie. Dobra odpowiedź. Poczuła, jak się odpręża. Mimo strachu nie byłby w stanie zaprzeć się swoich poglądów, nawet dla niej. To jej imponowało.

– Właściwie nigdy nie byłem wielbicielem cesarza w zwykłym znaczeniu tego słowa – powiedział z zastanowieniem. – Ludzie, którzy go czcili i wielbili, nie znali go, znali tylko swoje o nim wyobrażenia. Ale ja go znałem, twarzą w twarz – milczał przez chwilę i Lamita mogła dosłownie czuć, jak budzą się w nim wspomnienia. – Jego obecność była jeszcze bardziej porażająca niż wszystkie legendy, jakie byli w stanie wymyślić jego kapłani. To była niesamowicie charyzmatyczna osobowość. Wy rebelianci upraszczacie to wszystko; nie można go mierzyć współczesną miarą. Raczej miarą, jaką przykłada się do zjawisk przyrody. Nie zapominaj, że był nieśmiertelny, miał prawie sto tysięcy lat – nikt nie wie, co to może znaczyć. Nie, nie jestem ślepym czcicielem – jestem badaczem. Próbuję zrozumieć, nie znoszę tanich, szybkich, gotowych odpowiedzi.

Lamita wyprostowała się i włączyła światło przy łóżku. Patrzyła na Emparaka, jakby widziała go pierwszy raz, w pewnym sensie naprawdę tak było. Gapiący się tępo, złośliwy staruszek zniknął. Mężczyzna, leżący obok niej, był trzeźwo myślący, żywotny i okazywał się być bardziej jej bliski duchem niż ktokolwiek, kogo znała dotąd.

– Ze mną jest dokładnie tak samo – powiedziała i nagle opanowała ją ochota, żeby z miejsca uwieść go jeszcze raz.

Emparak jednak odrzucił kołdrę, wstał i zaczął się ubierać.

– Chodź – powiedział. – Chcę ci coś pokazać.

– Archiwum jest tak stare, jak cesarskie imperium, w tym czasie było zdrowo ponad tysiąc zmian systemu katalogowania zbiorów. Przez to jest on dziś tak skomplikowany. Jeśli się tego nie wie, nie ma szans, żeby zorientować się w układzie zbiorów – głos Emparaka powracał echem z niskich, ciemnych bocznych korytarzy, gdy schodzili poziom po poziomie w tajemnicze głębiny archiwum. Tu na dole tylko główne korytarze były słabo oświetlone, tego, co kryją cienie rzucane przez szafy, gabloty i wiele zagadkowych łupów, można było się tylko domyślać. Lamita w pewnej chwili sięgnęła po dłoń archiwisty i już jej nie puściła.

– Poziom drugi – powiedział Emparak, gdy zeszli po kolejnych szerokich kamiennych schodach. Wskazał niepozorną małą tabliczkę, na której bardzo starym krojem pisma wymalowano liczbę.

– Czy to poziom drugi od dołu? – spytała Lamita.

– Nie. Nie ma żadnego związku. Archiwum rozbudowywano niezliczone ilości razy, przerabiano, poszerzano i zmieniano system oznaczeń – zaśmiał się sarkastycznie. – Pod nami jest jeszcze czterysta poziomów. Żaden rebeliant nie był nigdy tak nisko.

Szli szerokim korytarzem. Przy tabliczce z literą L, wypisaną pismem rozpowszechnionym w czasach trzeciego cesarza, skręcili w węższy boczny korytarz, potem rozpoczął się marsz wzdłuż szeregu szaf i tajemniczych przedmiotów, urządzeń i dzieł sztuki, Lamicie zdawało się, że ich wędrówka nie ma końca. Używane do opisania szyldów symbole cyfr zdradzały setki tysięcy lat ich semiotycznego rozwoju, aż dotarli do liczby 967, wypisanej krojem pisma używanym przed osiemdziesięcioma tysiącami lat.

Emparak otworzył dużą jednodrzwiową szafę. Odchylił skrzydło drzwi tak szeroko, jak to było możliwe i wtedy włączył światło pod sufitem.

Po wewnętrznej stronie drzwi szafy wisiał włosiany kobierzec.

Dopiero po chwili Lamita zorientowała się, że stoi z otwartymi ustami i zaraz je zamknęła.

– Więc jednak – powiedziała. – Więc archiwum jednak coś wie o włosianych gobelinach.

– Archiwum wie wszystko o gobelinach.

– A ty przez cały ten czas milczałeś.

– Tak.

Lamita poczuła, jak na kształt pęcherzyków we wrzącej wodzie wydobywa się z niej błazeński chichot i nie mogła go powstrzymać. Odrzuciła głowę w tył i śmiała się, a jej śmiech wracał ze wszystkich stron odbity echem. Przez łzy widziała, że Emparak obserwuje ją, uśmiechając się.

– Archiwisto – parsknęła, gdy mogła znów złapać powietrze, daremnie starając się nadać swemu głosowi surowe brzmienie – teraz powiecie mi natychmiast wszystko, co wiecie o tej sprawie. W przeciwnym razie przykuję was do łóżka i nie dam wam spokoju, aż będziecie mówić.

– Och – westchnął Emparak. – Właściwie miałem ci opowiedzieć tę całą historię, ale tak naprawdę kusisz mnie, żebym milczał…

Wyjął dużą mapę gwiezdną, zatopioną w folię odporną na czas.

– Gheera była kiedyś kwitnącym królestwem, którego powstanie, jak w przypadku niemal wszystkich starych ludzkich królestw, ginie w mrokach pradziejów. Za czasów dziesiątego cesarza, a więc poprzednika ostatniego, to królestwo zostało odkryte i dokonano na nie najazdu – tylko z tego powodu, że istniało i cesarz zapragnął je opanować. Rozgorzała wojna, trwała długo i pochłonęła wiele ofiar, jednak Gheera tak naprawdę nie miała żadnej szansy przeciw cesarskiej wojennej flocie i w końcu została pokonana.

Wskazał na rząd staroświeckich zasobników obrazu.

– Król Gheery nazywał się Pantap. On i cesarz spotkali się twarzą w twarz na Gheerh, gdy królestwo było już zdobyte. Cesarz domagał się od Pantapa uroczystego, publicznego hołdu.

Emparak spojrzał na Lamitę.

– Chcesz zabrać te materiały na górę?

– Co? A, tak – przytaknęła – tak, naturalnie.

Emparak zniknął w bliskim poprzecznym korytarzu i wrócił z lekkim drucianym pojemnikiem na kółkach. Włożył do niego mapę gwiezdną i zasobniki obrazów.

– Gheerh musiało być wtedy przepięknym, pełnym życia światem – kontynuował i wyjął archaiczną teczkę. – Ten raport opisuje Gheerh. Nazywa tę planetę klejnotem wszechświata i sławi niezliczone dzieła sztuki, mądre obyczaje mieszkańców i piękno krajobrazu.

Lamita ostrożnie wzięła teczkę i także włożyła ją do pojemnika.

– Wiedziałaś, że dziesiąty cesarz przez całe życie był łysy jak kolano? – spytał Emparak.

Lamita ze zdumieniem uniosła brwi.

– Chyba widziałam niewłaściwe fotografie.

– Oczywiście miał implanty, ale trzeba je było odnawiać co kilka miesięcy, bo jego organizm je odrzucał. To był rodzaj alergii, na którą cierpiał przez całe życie – być może miało to związek z zabiegami na długowieczność, nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że odbierał tę drobną wadę jako hańbę, zniewagę losu, uniemożliwiającą mu osiągnięcie tak upragnionej doskonałości.

Lamita odetchnęła głośno. Wymknęło jej się wiele mówiące

– Och! Zaświtało słabe, niejasne przeczucie związków między faktami.

– Szpiedzy króla Pantapa odkryli ten słaby punkt cesarza – mówił dalej Emparak – i Pantap, człowiek najwidoczniej gniewny i dumny, z jakichś niewyjaśnionych przyczyn uznał za słuszne uderzyć w tę ranę ze wszystkich pozostałych mu sił. Gdy przybył cesarz, by przyjąć wiernopoddańczy hołd, Pantap – który zresztą był szczęśliwym posiadaczem okazałej brody i czupryny – powiedział dosłownie: „Może i twoja władza jest dostatecznie wielka, by zmusić nas do złożenia ci hołdu, ale nie sięga tak daleko, by kazać rosnąć włosom na twojej czaszce, łysy cesarzu.”

– To chyba nie był dobry pomysł.

– Nie. Prawdopodobnie był to najgorszy pomysł, jaki kiedykolwiek przyszedł komukolwiek do głowy.

– Co się stało potem?

– Dziesiąty cesarz i tak był uważany za popędliwego i mściwego. Gdy to usłyszał, oszalał z wściekłości. Przyrzekł Pantapowi, że ten pożałuje swoich słów, jak jeszcze nikt nigdy nie żałował żadnej obelgi. Powiedział: „Moja władza wystarczy, by pokryć całą tę planetę włosami twoich poddanych, a ciebie zmusić, żebyś się temu przyglądał!”

Lamita z przerażeniem wpatrywała się w starego archiwistę. Czuła się, jakby znienacka otwarła się pod nią przepaść.

– Czy to znaczy, że historia włosianych kobierców… jest historią zemsty?

– Tak. Niczym więcej.

Uderzyła się dłonią po ustach.

– Ale to przecież szaleństwo!

Emparak przytaknął.

– Tak. Ale prawdziwym szaleństwem jest nie tyle sam pomysł, co bezlitosna konsekwencja, z jaką wprowadzono go w życie. Cesarz jak zwykle rozesłał kapłanów, by głosili jego boski kult i rozpowszechniali go wbrew wszelkim oporom, kazał im przy tym od razu zainstalować kult wokół włosianych kobierców – ten cały skomplikowany logistyczny system, kastowość, hierarchię i tak dalej. Z niedobitków armii Gheery rekrutowali się żeglarze kosmiczni, przewożący gobeliny z poszczególnych planet do Gheerh. Samą Gheerh, cały układ słoneczny, zamknięto w pęcherzu nadprzestrzennym i w ten sposób sztucznie usunięto z normalnego wszechświata, by uniemożliwić wszelką ucieczkę i jakąkolwiek ingerencję z zewnątrz. Wybrane, szczególnie bezwzględne oddziały zbombardowały kulturę mieszkańców Gheerh, cofając ich rozwój do społeczeństwa prymitywnego, potem rozpoczęły swój dręczący, powolny marsz, siejąc powszechne zniszczenie. Wokół królewskiego pałacu rozpoczęli umacniać podłoże i wykładać je pierwszymi włosianymi gobelinami.

– A król? – spytała Lamita. – Co się stało z Pantapem?

– Cesarz polecił, by Pantapa przykuto łańcuchami do własnego tronu i podłączono do systemu podtrzymującego życie, który miał utrzymywać go przy życiu przez wiele tysięcy lat. Chciał, żeby Pantap patrzył na los swego ludu, nie mogąc mu pomóc. Najpierw musiał obserwować przez okna sali tronowej, jak ulica po ulicy zrównują z ziemią stolicę i oczyszczoną powierzchnię pokrywają kobiercami z włosów. Później oddziały zaczęły filmować wszystkie swoje działania, zaborcze walki, prace budowlane i przesyłać te obrazy drogą radiową na ekrany ustawione przed bezradnym królem.

Lamita była przerażona.

– Czy to znaczy, że Pantap może jeszcze żyć?

– Nie można tego wykluczyć – przyznał archiwista, – choć nie wydaje mi się, by tak było, gdyż technika podtrzymywania życia nie była wtedy tak doskonała jak teraz. W każdym razie pałac musi tam jeszcze stać, prawdopodobnie pośród bardzo dużego obszaru, na którym najstarsze kobierce już dawno rozsypały się w proch. Widocznie ekspedycja Gheera nie znalazła go, w przeciwnym razie odkryliby Pantapa lub to, co po nim zostało.

Młoda historyczka potrząsnęła głową.

– To trzeba wyjaśnić. Musi się o tym dowiedzieć Rada; trzeba tam jeszcze raz kogoś posłać… – spojrzała na Emparaka. – I to funkcjonowało przez cały ten czas?

– Cesarz zmarł krótko po uruchomieniu systemu włosianych kobierców. Jego następca, jedenasty i ostatni cesarz, tylko raz na krótko odwiedził Gheerę. Z kilku notatek można wywnioskować, że to wszystko budziło w nim wstręt, ale nie zdecydował się położyć temu kresu – prawdopodobnie przez lojalność wobec wcześniejszych cesarzy. Po powrocie kazał wymazać tę prowincję ze wszystkich map gwiezdnych i wszystkich nośników danych, pozostawił ją samą sobie. Od tej pory maszyneria działała, tysiąclecie po tysiącleciu.

Na parę kochanków opadło milczenie.

– A więc taka jest historia włosianych kobierców – wyszeptała wstrząśnięta Lamita.

Emparak kiwnął głową. Potem zamknął szafę.

Lamita rozejrzała się, ciągle jeszcze jak oniemiała od tego, co usłyszała, jej spojrzenie powędrowało wzdłuż i wszerz po korytarzach, po niezliczonych innych szafach, wyglądających jak ta, coraz dalej i dalej, nie było widać końca.

– Te wszystkie szafy – spytała cicho. – Co w nich jest?

Archiwista spojrzał na nią, a w jego oczach zamigotała nieskończoność.

– Inne historie – powiedział.