38334.fb2
Vin Marbad zjawił się za gorącym poręczeniem Michaela Huntingtona, mojego oficjalnego fotografa. Michael pstrykał mnie na okrągło, ale jak dotąd nie było specjalnego popytu na jego dzieła.
Marbad był konsultantem do spraw podatkowych. Mały, śniady człowieczek, któregoś wieczoru wyrósł w progu z walizeczką w ręku. Już od paru godzin popijałem w spokoju, oglądając z Sarą film na moim starym czarno – białym telewizorze.
Zastukał godnie i stanowczo. Wpuściłem go, przedstawiłem Sarze i nalałem mu wina.
– Dziękuję. – Upił odrobinkę. – Zdaje pan sobie sprawę, że w Ameryce, jeśli nie wyda pan pieniędzy, to je panu zabiorą?
– Naprawdę? Co wobec tego powinienem pana zdaniem zrobić?
– Zadatkować nowy dom.
– Hę?
– Wpłaty na hipotekę są wolne od opodatkowania.
– Rozumiem. Co jeszcze?
– Kupić samochód. Wolny od opodatkowania.
– Całkowicie?
– Nie, częściowo. Niech mi pan pozwoli się tym zająć. Musimy po prostu skonstruować system parawanów, które osłonią pana przed prawem podatkowym. Proszę na to spojrzeć…
Vin Marbad otworzył walizeczkę i wyjął plik papierów. Z papierami w ręku wstał i podszedł do mnie.
– Nieruchomości. O tu, widzi pan, kupiłem kawałek gruntu w Oregonie. Odpisany od podatku. Ciągle jeszcze jest parę akrów tło wzięcia od ręki. Spodziewamy się rocznej zwyżki wartości gruntu o 23%. Inaczej mówiąc, za cztery lata pańskie pieniądze podwoją swoją wartość.
– Nie, nie, błagam, niech pan siada z powrotem.
– Ale dlaczego?
– Nie chcę kupować czegoś, czego nie widziałem na oczy, nie chcę kupować czegoś, czego nie mogę pomacać własnymi palcami.
– Daje pan do zrozumienia, że mi pan nie ufa.
– Widzę pana pierwszy raz w życiu.
– Mam rekomendacje z całego świata!
– Zawsze kieruję się intuicją.
Vin Marbad odwrócił się na pięcie i pomaszerował do kanapy po swój płaszcz; pośpiesznie ubrał się i z walizeczką w ręku ruszył do drzwi, nacisnął klamkę, wyszedł, zamknął drzwi za sobą.
– Obraziłeś go – powiedziała Sara. – On po prostu przyszedł ci pokazać, jak mógłbyś zaoszczędzić trochę pieniędzy.
– Mam dwie zasady. Pierwsza: nigdy nie ufaj mężczyźnie, który pali fajkę. Druga: nigdy nie ufaj mężczyźnie w wyglansowanych półbutach.
– Przecież nie palił fajki…
– Tak, ale wygląda na palacza.
– Obraziłeś go…
– Nie martw się, zaraz wróci…
Drzwi się otwarły i Vin Marbad wpadł do salonu. Podbiegł z powrotem do kanapy, ponownie zrzucił płaszcz i postawił walizeczkę przy nodze. Spojrzał na mnie.
– Michael mówi, że pan gra na wyścigach.
– No, owszem…
– Po przyjeździe z Indii zaczynałem jako dozorca w Hollywood Park. Widział pan miotły, jakich tam używają do zmiatania nieważnych kuponów?
– Owszem.
– No więc to jest mój wynalazek. Dawniej używano mioteł normalnej szerokości, dopiero ja zaprojektowałem nowy model. Zaniosłem go do Zarządu Wyścigów. Mój patent został wdrożony, a ja awansowałem na pracownika Zarządu. Odtąd bez przerwy awansuję.
Nalałem mu kolejny kieliszek. Upił łyczek.
– Niech mi pan powie, czy pije pan przy pracy?
– Tak, całkiem sporo.
– Alkohol jest elementem pańskiej inspiracji. Załatwimy odpisanie go od podatku.
– Potrafi pan coś takiego?
– Oczywiście. Musi pan wiedzieć, że to właśnie ja wprowadziłem precedens odpisywania od podatku benzyny. Pierwszy wpadłem na ten pomysł.
– Oż, kurwa – powiedziałem z uznaniem.
– Bardzo interesujące – stwierdziła Sara.
– Zrobię tak, że nie będzie pan płacił żadnego podatku i wszystko będzie w stu procentach legalne.
– Brzmi zachęcająco.
– Michael Huntington nie płaci żadnych podatków. Może się pan go spytać.
– Wierzę panu. Zróbmy to samo.
– Dobrze, ale musi mnie pan posłuchać. Najpierw wpłaci pan pierwszą ratę za dom, potem za samochód. Zróbmy dobry początek. Niech pan kupi porządny samochód. Niech pan kupi nowe BMW.
– Zgoda.
– Na czym pan pisze? Na maszynie ręcznej?
– Tak.
– Niech pan kupi elektryczną. Odpiszemy ją od podatku.
– Nie wiem, czy będę umiał pisać na elektrycznej.
– Nauczy się pan w ciągu paru dni.
– To znaczy nie jestem pewien, czy będę w stanie tworzyć przy maszynie elektrycznej.
– Chce pan powiedzieć, że boi się pan nowości?
– Boi się zmiany – wyjaśniła za mnie Sara. – Kiedyś, na przykład, pisało się gęsimi piórami. Gdyby żył w dawnych czasach, na pewno trzymałby się gęsiego pióra i dawał odpór wszelkim nowinkom.
– Cholernie boję się zaprzedać duszę.
– Zmienia pan przecież marki alkoholi, prawda? – spytał Vin.
– Nno, tak…
– A widzi pan…
Vin uniósł kieliszek i osuszył go do dna.
Nalałem wszystkim wina.
– Teraz musimy nadać panu status korporacji, żeby przysługiwały panu ulgi podatkowe.
– Brzmi koszmarnie.
– Uprzedziłem pana, że musi pan mnie słuchać, jeżeli nie chce pan płacić podatków.
– Zależy mi wyłącznie na pisaniu, ani myślę ubierać się w coś takiego.
– Musi pan tylko powołać zarząd, sekretarza, skarbnika i tak dalej. Nic trudnego.
– To brzmi przerażająco. Prawdę mówiąc, to brzmi całkiem do dupy. Może w sumie wyjdę lepiej płacąc podatki. Nie mam ochoty, żeby mi ktoś stale zawracał głowę. Nie mam ochoty, żeby poborca podatkowy nachodził mnie w środku nocy. Chętnie nawet dopłacę, byle tylko zostawili mnie w spokoju.
– Bez sensu – zaprotestował Vin. – Podatków w ogóle nie powinno się płacić.
– Czemu byś nie miał dać Vinowi szansy? On po prostu stara ci się pomóc – powiedziała Sara.
– Niech pan posłucha. Prześlę panu statut korporacji. Przeczyta pan sobie, a potem złoży podpis. Zobaczy pan, że to nic strasznego.
– Kiedy, rozumie pan, to wszystko jest mi nie po drodze. Pracuję teraz nad scenariuszem i muszę mieć święty spokój.
– Ach tak, scenariuszem. O czym ma być ten scenariusz?
– O pijaku.
– Rozumiem, o panu.
– No, jest jeszcze paru.
– Udało mi się go namówić, żeby pił wino – wtrąciła Sara. – Kiedy go poznałam, robił bokami. Whisky, piwo, wódka, dżin…
– Od kilku lat jestem konsultantem Darby'ego Evansa. Scenarzysta, musiał pan o nim słyszeć.
– Nie chodzę do kina.
– Napisał Zajączek kica do nieba, Wafle z Lulu, Panikę w zoo. Sześciocyfrowe konto jak nic. Evans też jest korporacją.
Milczałem.
– Nie płaci centa podatku. Najlegalniej w świecie…
– Daj Vinowi szansę upierała się Sara.
Podniosłem kieliszek.
– Kurdebele, niech wam będzie. No to, abyśmy!
– Zdrówko podchwycił Vin.
– Osuszyłem kieliszek, wstałem i przyniosłem nową butelkę. Od korkowałem i nalałem nam wszystkim.
Po chwili zastanowienia cały pomysł spodobał mi się; poczułem się niezwykle cwany. Po co dokładać się do bomb, które okaleczają bezbronne dzieci? Lepiej jeździć BMW. Mieć z okna widok na przystań. Głosować na Republikanów.
Potem jednak inna myśl przyszła mi do głowy:
Czy to możliwe, żebym miał zostać tym wszystkim, czego zawsze nienawidziłem?
I zaraz pojawiła się odpowiedź:
Przecież to i tak nie są żadne pieniądze. Czemu bym nie miał spróbować dla zgrywy?
Piliśmy dalej z okazji czegoś tam.