38334.fb2 Hollywood - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

Hollywood - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 38

36

Trwały przygotowania do zdjęć w uliczce przed barem. Barman miał stoczyć walkę z jednym z klientów. Na dworze panował ziąb. Wszystko było dopięte prawie na ostatni guzik. I za barmana, i za Jacka Bledsoe'a w scenie bójki mieli wystąpić dublerzy. To znaczy w zbliżeniach miały pojawiać się twarze Bledsoe'a i barmana, ale w planach ogólnych mieli walczyć dublerzy.

Bledsoe wypatrzył mnie.

– Ej, Hank, pozwól do nas.

Podszedłem bliżej.

– Pokaż im twój styl walki.

Zrobiłem parę uników, serwując lewe proste, od czasu do czasu robiłem wypad do przodu, serwując na przemian lewe i prawe.

Przystanąłem, żeby im objaśnić, jak wyglądały nasze walki przed laty.

– Wyglądało to, prawdę mówiąc, nieszczególnie. Najpierw bez końca robiliśmy uniki, wreszcie któryś z nas ruszał do ataku. Jak na walczących po pijaku zadawaliśmy chyba bardzo ostre i brutalne ciosy. Po jakimś czasie odsuwaliśmy się od siebie, żeby ocenić sytuację, i znów ruszaliśmy do ataku, młócąc pięściami. Ładowało się głównie w bebechy. Zwycięzca mógł być tylko jeden. Walka kończyła się dopiero wtedy, kiedy jeden z walczących tracił przytomność. Niezły teatr, w dodatku za darmo…

Zdjęcia miały się zacząć za chwilę. Wycofaliśmy się z uliczki i przystanęliśmy na uboczu. W tym momencie wkroczył Harry Friedman, prowadząc ze sobą hollywoodzką cizię w peruce, ze sztucznymi rzęsami i krzykliwym makijażem. Usta dwa razy większe niż w naturze, biust także. Zawinął do nas również wybitny twórca Ratmana i Pencilheada, Manz Loeb. Towarzyszyła mu słynna aktorka Rosalind Bonelli. Musieliśmy podejść z Sarą, żeby nas przedstawiono. Loeb i Bonelli uśmiechali się miło i byli uprzejmi, ale odniosłem przykre wrażenie, że czują wobec nas wyższość. Co zresztą nie miało specjalnego znaczenia, bo ja również odczuwałem wobec nich wyższość. Tak to bywa.

Wycofaliśmy się z powrotem na stanowiska obserwacyjne. Zaczęła się ostra bójka. Walka od samego początku wyglądała dosyć brutalnie. Nasze walki robiły się brutalne dopiero pod sam koniec, kiedy jeden z walczących był już bezsilny (zazwyczaj ja), a drugi nie mógł się zatrzymać.

Jeszcze dwa słowa na temat naszych walk. Jeżeli nie należałeś do „Klubu” Barmana i przegrałeś, zostawiano cię pośród kubłów na śmieci na pastwę szczurom. Wspomnienia cisnęły się drzwiami i oknami. Któregoś ranka obudził mnie ryk klaksonu i światła wozu ciężarowego. Nade mną stała śmieciarka.

– EJ, TY TAM, SPIERDALAJ Z JEZDNI! MAŁOŚMY CIĘ NIE PRZEJECHALI!

– Au, aua, przepraszam…

Wstać, kiedy człowiekowi kręci się w głowie, kiedy chory, pobity, marzy tylko o samobójstwie, a przed nim siedzą mili, zdrowi czarni mężczyźni, którym zależy wyłącznie na wywiezieniu śmieci zgodnie z harmonogramem.

Kiedy indziej z okna wychyliła się głowa czarnej kobiety:

– EJ, BIAŁY ŚMIECIU, SPIERDALAJ SPOD MOICH DRZWI!

– Ta jest, psze pani, pszaszam najmocniej…

Najgorsze było jednak, kiedy wracała przytomność, gdzieś między kubłami na śmieci; ból był zbył silny, żeby się ruszyć, ale wiedziałeś, że w końcu będziesz musiał się ruszyć; pojawiała się najczarniejsza z myśli: założę się, że znowu rąbnęli mi portfel…

Tu zaczynała się zabawa. Bez sięgania ręką starasz się wyczuć, czy portfel wrzyna ci się w półdupek. Czujesz w tym miejscu dziwną pustkę. Nie masz najmniejszej ochoty wyciągać ręki, ale w końcu zbierasz się na odwagę. Jak zwykle nie znajdujesz portfela. Z biegiem czasu byłem coraz bardziej rozczarowany ludzkością.

Teraz jednak scena bójki dobiegła końca. Jon Pinchot podszedł do nas.

– No i jak? – spytał.

– Nie za bardzo.

– Dlaczego?

– W tamtych walkach gladiatorzy mieli w sobie coś z klownów, grali dla publiczności. Kiedy jednemu z nas udało się, padając, podciąć drugiego, odwracał się do tłumu i pytał: „Fajnie, co?”

– Teatr dla ubogich?

– Coś w tym rodzaju.

Jon podszedł do dublerów i zaczął coś wyjaśniać. Dublerzy słuchali z uwagą. Poczciwy Jon, był pewnie pierwszym reżyserem w historii, który brał sobie do serca wskazówki scenarzysty. Czułem się zaszczycony. Moje życie nie było dotąd zbyt szczęśliwe, teraz wyglądało na to, że los zaczął się do mnie uśmiechać. Nie miałem nic przeciwko temu.

Jeszcze raz skręcili scenę bójki.

Przyglądałem się walczącym i muszę przyznać, że wymiękłem patrząc, jak wskrzeszają zapomniany sen. Chciałem być jednym z nich, przeżyć te chwile jeszcze raz. Miałem ochotę walić pięściami w mur zaułka, nie bacząc na to, co sobie kto o tym pomyśli. Walić na umór.

Kiedy było po wszystkim, Jon podszedł do nas.

– I jak? – spytał.

– Podobało mi się.

– Mnie też – przyznał. I to by było na tyle.

Wróciliśmy z Sarą do boksu w barze.

Illiantovitch już znikł. Pewnie zabrakło wódki.

Złożyliśmy z Sarą zamówienia, a Rick przyniósł następną kawę.

– Jeden z najmilszych wieczorów w moim życiu – wyznał Rick.

– Żartujesz, Rick. To gdzie ty dotąd chodziłeś wieczorami?

Wpatrywał się w filiżankę z uroczym uśmiechem niewiniątka.

Znowu nadeszła Francine Bowers z nieodłącznym notatnikiem.

– Jak umarła Jane?

– Cóż, byłem wtedy związany z inną kobietą. Z Jane rozstaliśmy się już 2 lata wcześniej. Wpadłem do niej w odwiedziny przed Bożym Narodzeniem. Była w tym hotelu pokojówką, bardzo przez wszystkich lubianą. Każdy z gości dał jej w prezencie butelkę wina. Pod sufitem jej pokoju biegła wąziutka półeczka. Stało na niej z 18 czy 19 butelek. „Czy oni sobie nie zdają sprawy, że wykitujesz, jak to wszystko wypijesz? A na pewno wypijesz” – zżymałem się. Popatrzyła na mnie i tyle. „Zabieram stąd to pierdolone szkło. Oni chcą cię zabić!” Znowu nic nie powiedziała, tylko popatrzyła na mnie. Spędziłem z nią tę noc i obaliłem 3 butelki, zmniejszając ich ilość do 15 czy 16. Rano, wychodząc, poprosiłem: „Nie wypij wszystkiego od razu…” Wróciłem półtora tygodnia później. Drzwi do pokoju zastałem otwarte. Zobaczyłem na łóżku wielką plamę krwi. W całym pokoju nie było ani jednej butelki. Odszukałem Jane w szpitalu okręgowym Los Angeles. Leżała w śpiączce alkoholowej. Siedziałem przy niej dłuższy czas. Nic nie robiłem, tylko patrzyłem na nią, od czasu do czasu zwilżałem jej wargi wodą, odgarniałem wpadające do oczu włosy. Pielęgniarki zostawiły nas samych. Nagle Jane otwarła oczy i powiedziała: „Wiedziałam, że to ty”. W trzy godziny później nie żyła.

– Życie nie dało jej szansy – zauważyła Francine Bowers.

– Bo wcale tego nie chciała. Była jedyną ze znanych mi osób, która pogardzała ludzkością równie silnie jak ja.

Francine zamknęła notatnik.

– Wybacz, ale przypatruję ci się cały wieczór. Nie wyglądasz na złego człowieka – odezwał się Rick.

– Ty też nie – nie pozostałem dłużny.