38368.fb2
Piękny park, jaki lubiłby Watteau:
Wśród drzew posągów wiele postawili,
Słoneczny zegar, grota, a po chwili
Fontanna... Park ma więcej lat niż sto.
Przystaję, dawne przywołując dni.
Książkę nowego pisarza mam w ręce.
Przerzucam kartki... Zamykam co prędzej,
Zdziwiony bardzo, że to nie Parny.
Opadały już liście.
Gdy zrywał się czasem wiatr, liście opadały całymi chmarami, słyszało się ich szelest w powietrzu. Gdy wiatr zacichał, liście opadały pojedynczo.
Jednak nad ziemią, wśród drzew przez cały czas słyszało się gęsty szelest. Gdy ktoś szedł po opadłych liściach, unosiły się czerwone, żółte, zielone o pomarańczowych już żyłkach.
Wydawało się, że w ten przejrzysty dzień październikowy całe Archangielskoje jest opuszczone niby willa o zabitych deskami oknach. Nie było ludzi, panowały cisza i opustoszenie.
Młoda para, która wysiadła z autobusu, nieśpiesznie weszła do parku.
- Czemu nie masz nic na głowie? - jak gdyby dopiero teraz to zauważając, zapytała dziewczyna.
Milczał. Szedł obok niej wyprostowany, patrzył na świat zielonkawymi, chłodnymi oczami. Jasne jego brwi były nastroszone, grube wargi zaciśnięte.
Nieco przypłaszczony nos, żółtosmagła skóra, bujna grzywa kasztanowych włosów nasuwały skojarzenia ze lwem. Nie z takim jednak, który swobodnie przebiegał pustynię, ale którego złowiono w sieci, aby wtłoczyć do klatki.
Na jego inteligentnej twarzy można było wyczytać jakąś czujność, oczekiwanie i coś jeszcze. Dobry fizjonomista mógłby, być może, stwierdzić, że wyraża ona stały, od dawna zakorzeniony w sercu smutek. Jego towarzyszka była drobnym, ruchliwym stworzeniem o mlecznobiałej karnacji, lecz o włosach twardych i ciężkich. Zwracały natomiast uwagę jej oczy: wielkie, czarne, o głębokim połysku.
Byli dla siebie zbyt serdeczni, jak na siostrę i brata, zbyt poważni jak na kochanków i zbytnio dla siebie mili, jak na męża i żonę.
Znaleźli się na dziedzińcu nie czynnego w tej chwili muzeum, gdzie marmurowy Achilles z konwencjonalnie wyrażoną rozpaczą na twarzy podtrzymywał swego umierającego przyjaciela, Patroklosa.
Nie zauważyli tej konwencjonalności, traktowali ją poważnie, gdyż, jak wszyscy ludzie - bardzo sobą przejęci - uważali, iż inni odczuwają wszystko równie silnie i głęboko. Nawet starsza kobieta, drzemiąca na tarasie na leżaku, nawet ten marmurowy Achilles.
- Zniekształcono go. Nie wygląda na Patroklosa, ale na pańszczyźnianego chłopa - powiedziała.
- Tak, ten chłopak chciał budować, a zmuszono go owsiankę gotować dla psów.
- Ależ, on jest muzykiem - zaprzeczyła - popatrz, jakie ma palce. Co zaś do owsianki, to masz rację.
Szli tunelem, prowadzącym w dół, do groty. Dziewczyna nagle przypadła do niego.
- Mój drogi, jesteśmy zupełnie sami! Jak dobrze! - zamknęła oczy, przybliżyła do niego poważną swoją twarzyczkę.
Najpierw ucałował ją dosyć wstrzemięźliwie, potem zaś zaczął całować śpiesznie i pieszczotliwie.
Przeszkodził im dopiero przechodzień z wypchaną teczką. Gdy ich mijał, - ujrzeli jego twarz czerwoną z gniewu, kręcił głową.
- No... no... Nie ma co, rroz-puszczony narodek!
Spojrzała w ślad za nim i cicho powiedziała do współtowarzysza:
- On ma teczkę jeszcze ze skóry mamuta!
Współtowarzysz uśmiechnął się, poszli dalej i znaleźli się przy balustradzie. Obojętnie patrzyli na nich bogowie i herosi. Przed sobą ujrzeli zieloną od wilgoci posadzkę.
Usta dziewczyny ułożyły się w kokieteryjny uśmiech:
- Nie bardzo mnie interesują takie spacery. W dodatku z takim milkliwym adoratorem. Widocznie wcale mnie nie kocha!
Jak gdyby nie słyszał jej słów. Wtedy pojęła, że coś mu nie pozwala na żarty.
- Opowiedz, jak ci się wiedzie? Przecież to sześć... nawet dziewięć lat nie widzieliśmy się z sobą...
- Zgadza się. Od pięćdziesiątego pierwszego.
- I cóż teraz porabiasz?
- Doganiam, mało mam na to czasu. To był mój błąd, że wstąpiłem na uniwersytet, przecież bardziej niż wszystko lubiłem malarstwo. Ale myślałem, że uniwersytet będzie czymś ważniejszym.
- Co więc robiłeś przez te lata?
Uśmiechnął się:
- Uczyłem się życia. Różnie bywało. Najpierw musiałem pracować w kopalni, a potem... Zresztą, czy to takie ciekawe?!
Przez jego twarz przemknął jakby cień, ale dziewczyna zdawała się tego nie zauważać.
- Mam lat dwadzieścia siedem, a właściwie niczego nie osiągnąłem. Wkrótce skończę portret matki, a jednocześnie mam pomysł. Chodzi o coś z dziejów: Iwan Wiecier, zdradzony przez współtowarzyszy.
Spojrzała na niego z uwagą.
- To w czasie powstania?
- Tak. Słuchaj, to powinno mi się udać. Piastrycki w brokacie, a Iwan zsiniały na śniegu. Jałowce, wyobrażasz sobie, takie mgliściezielone, a nad wszystkim ciężkie niebo.
- Tak - powiedziała - to było historyczne przestępstwo: armaty przeciwko bezbronnym... - urwała i rzuciła wzrokiem na nagie marmurowe posągi i jakoś żartobliwie powiedziała: - Brrr, jak mi zimno!
Zbiegli na dół i tutaj, w alei obok groty Katarzyny, ona znów przytuliła się do niego.
- Pocałuj mnie.