38368.fb2 Idylla ? la Watteau - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Idylla ? la Watteau - читать онлайн бесплатно полную версию книги . Страница 4

Nie zapomniano o niej.

Dopala się zachód, a ten tutaj, nie zmieniając wyrazu twarzy, z jakąś trwogą utkwił spojrzenie w dali.

"Zlituj się nade mną - chciała prosić - rozpleć moje warkocze! Jestem tutaj cała przed tobą, wszystka dla ciebie!"

Wolno ruszyli poprzez aleje, które ciemność uczyniła jak gdyby węższymi. Kroczył za nią, aby nie stracić jej z oczu w tej mglistości.

Obok schodów zatrzymała się przy marmurowym lwie, pochyliła się nad nim, jednocześnie patrząc z ukosa na towarzysza.

- To ty... - powiedziała, całując kamienny, mądry pysk.

Znajdował się tuż przy niej, odpowiedział:

- A to ty...

Jego ręka pieszczotliwie pogładziła marmurową głowę.

Potem przeszli przez szosę, weszli do zagajnika. We mgle świeciły białe, jak ręce dziewczęce, pnie brzóz.

Tu był spokój, cisza.

Widział w jej oczach oczekiwanie. Czuł, że dłużej nie może tak się zachowywać, że ona go wzywa, by podjął ostateczną decyzję.

Usiadł na pniu.

- Słuchaj, chcesz wiedzieć, czemu dzisiaj "wypędzałem z siebie chorego"?

- Nic nie rozumiem... Wydawało mi się jednak, że, bo ja wiem, chciałeś coś udowodnić...

- I nie udało się!

- O co ci chodzi? Jesteś dzisiaj jakiś niezrozumiały. Czy nie potrafisz wybaczyć mi przeszłości? Przecież ja...

- Ach, głupstwo, ty po prostu nic nie rozumiesz. Otóż jestem skończony! Mam anginę pectoris. I to bardzo zaawansowaną.

- Cóż to takiego? - powiedziała, w samym brzmieniu jego głosu słysząc jakąś grozę.

- To taka choroba. Dusznica bolesna. Coś częstego u starych ludzi. Rzadko zjawiająca się u młodych, którzy pracowali ponad swe siły i wiele przeżyli... Dotknęło to właśnie mnie. - Na chwilę zamilkł, potem ciągnął dalej: - To straszne. Człowiek sam siebie jakby chciał zahipnotyzować...

- Co to takiego?

- Dopóki ma się w kieszeni nitroglicerynę, ataki są rzadkie. Ale wystarczy zapomnieć jej w domu i, gdy o tym tylko się wspomni - ogarnia człowieka przerażenie, po którym niemal zawsze przychodzi atak... Niekiedy w pokoju braknie powietrza, chciałoby się wytłuc szyby. Oczywiście, to są sekundy, ale ma się wrażenie, że trwają całą wieczność.

- Drogi mój! - upadła przed nim na kolana - to ja jestem temu winna!

- Dlaczego właśnie ty?

- Ale ja teraz jestem zupełnie inna... Zupełnie inna...

- Dosyć! Nie myśl tylko, że ja się poddaję. Walczę z tym, gdyż bardzo chcę żyć...

Milczał, dziewczynie zaś zdawało się, że jego twarz nasyca jakieś światło, płynące z wnętrza jego samego.

- Tolce i innym nigdy nie wybaczę tego dnia spędzonego tutaj...

- Nie zapominaj, że jestem z tobą... I że ciebie kocham!

- Ale ja nie mogę, gdyż także ciebie kocham. Widzę śmierć. Widzę ciebie jako wdowę. Nasze dzieci mogą urodzić się z tą przypadłością...

- Przecież ciebie kocham...

Starała się mówić jak najbardziej przekonywująco.

- Powinienem pracować - oznajmił. - I tak omal nie zmarnowałem swojego życia. W ciągu dwóch lat - jeżeli tylko los zechce mnie nimi obdarzyć - zrobię wszystko i wtedy z lekkim sercem... Nie wolno mi zmarnować tej szansy!

Twarz dziewczyny znieruchomiała.

- Moja ty kochana, inaczej mi nie wolno. Źle się stało, żeś ty przyszła, że jest to Archangielskoje, te aleje, że był ten dzień. Nie trzeba było tego wszystkiego. Ale jak mogłem postąpić inaczej? Chciałem mieć ten jeden dzień, aby jak wszyscy... Byłem małoduszny.

- Przecież moglibyśmy...

- Nie.

Jakby bojąc się samego siebie, wstał, ruszył przez zagajnik do przystanku autobusowego. Usłyszał za sobą, a może tylko tak mu się zdawało, słabe wołanie.

Dopędziła go i szli razem.

Usiedli na ławeczce, po szosie mknęły hałaśliwe ciężarówki, światłami wynurzając ze zmroku pnie i liście brzóz:

Szuuh... szuuh... szuuh...

Wreszcie nadszedł autobus. Pusty. Usiedli na tylnych siedzeniach. Konduktorka podała im bilety, obrzuciła wzrokiem młodą parę, wzruszyła plecami i zajęła swoje miejsce.

Przez chwilę poczuła przerażenie w towarzystwie tego chłopaka.

Przez cały czas siedzieli w milczeniu. Trudno je było znieść, dziewczyna odezwała się pierwsza:

- Mów cokolwiek...

Zaczął zadawać pytania, nie czekając na odpowiedź...

- Jak ci się żyje? Jak się pracuje?

Jeszcze brzmiał ten głos w jej uszach, gdy się znaleźli na podmiejskich peronach dworca Jarosławskiego. Chciał ją odprowadzić do pociągu.

Ale sam los jeszcze raz do nich się uśmiechnął, usłyszeli brzękliwy, jąkający się głos z megafonu:

- Obywatele pasażerowie! Ze względów technicznych wstrzymano podmiejskie pociągi. Tym, którzy mogą skorzystać z transportu kołowego, radzimy to uczynić!